{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Lekkoatletyka. Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka: ile daje trzymanie żubra za jaja?
Michał Chmielewski /
Wstaję rano i nie wiem, czy za kilka lat będę w stanie sama dojść do łazienki. A mam 27 lat. Czy to nie dziwne, że nadal chce mi się trenować? Odpowiem: nie, bo to kocham i w sporcie mam jeszcze coś do zrobienia – mówi TVPSPORT.PL Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka. Filar sztafety 4x400 metrów marzy o Tokio, leczy kontuzję, wierzy w zabobony i dba o status najgorszej wokalistki w reprezentacji.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Ile razy trzymałaś żubra za – ekhm – jaja?
PATRYCJA WYCISZKIEWICZ-ZAWADZKA, REPREZENTANTKA POLSKI W BIEGU NA 400 METRÓW: – Teraz w Spale był drugi raz, to przynosi szczęście.
– Kiedy był pierwszy?
– Jak widać zbyt dawno! W 2013 albo 2015 roku. Nie pamiętam dokładnie, ale oba tamte były dla mnie bardzo dobre. Teraz z Igą Baumgart przypomniałyśmy sobie, że będąc tu na zgrupowaniu, należy pójść pod ten pomnik i znowu zapewnić sobie świetny sezon. Na wszelki wypadek obie dodatkowo potarłyśmy o nie nasze kontuzjowane ścięgna Achillesa.
– Skąd wziął się ten absurdalny przesąd?
– Nie wiem, to w COS odwieczna legenda! Odkąd pamiętam, słyszałam tę historię. To jest drogocenny żubr. Stoi w Spale "od zawsze" (pomnik przeniesiono z Białowieży, do Spały trafił na polecenie Ignacego Mościckiego – przyp. red.), stąd jego jaja przez lata przyniosły już Polakom sporo medali. Przyszłyśmy same sprawdzić, czy to działa.
– Na wszelki wypadek teraz powinnyście w takim razie przychodzić tam codziennie.
– Chyba masz rację.
– Patrycja, odpowiedz szczerze: w na ile złym stanie zdrowia jesteś?
– Nie dość, że zaczęłam przygotowania w grudniu, bo naderwałam mięsień płaszczkowaty w łydce, to teraz ten Achilles. To zaczęło się już w hali, którą ostatecznie ominęłam. Na obozie na Teneryfie poczułam go znów na ostatnim treningu, a tuż przed World Relays w Chorzowie zapalił się na tyle, że nie zostało nic tylko się wycofać. Ale wychodzę na prostą. Przekładając to na biegowe: przebiegłam już w tej sprawie 300 metrów z całego mojego dystansu. Ostatnia prosta i jestem z powrotem. Oby.
– To ładne literacko.
– A wprost: znów biegam, znów coś robię. To daje nadzieję, że ten sezon odbędzie się z Patrycją na bieżni, a nie przed telewizorem. I że polecę do Tokio.
– W środowisku jednak dało się podsłuchać, że słysząc o twoich problemach, nie wszyscy dają ci szczególne szanse na kwalifikację olimpijską.
– Co mam powiedzieć? Nie słucham tego, wam też nie polecam. Wiem, na ile jestem przygotowana, ile pracy włożyłam w trening, ile serca oddaję lekkoatletyce każdego dnia. Fotokomórka mnie zweryfikuje – mnie i to całe gadanie za plecami.
– Długo trwało, zanim jako sportowiec nauczyłaś się mieć to gdzieś?
– To nadal nie przychodzi łatwo. Tylko co mam zrobić: wrzucić zdjęcie na Instagram i powiedzieć, że mi przykro? Błagam, to nie ja. Dla mnie motywacją jest Angelika Cichocka. Na niej też już "specjaliści" postawili krzyżyk, a ona zawzięła się, wydawała własne pieniądze, pracowała. Poświęciła lata, czytała o sobie mnóstwo paskudztw. I wróciła w wielkim stylu. Ja też tak chcę.
– Biegasz już w kolcach?
– Spokojnie, jest czas. Nie spieszyło mi się, bo wiedziałam, że Drużynowe ME w Chorzowie i tak mnie ominą. Ale w tym roku są ważniejsze cele. Pierwszy znamy, wcześniejszy to mistrzostwa Polski w Poznaniu. I na nie chcę być gotowa, tym bardziej, że odbędą się w moim mieście. Tam będę walczyła o medal i nominację na indywidualny start w Tokio. Tak, tego chcę. Już z nie takiego bagna wychodziłam – ot, chociażby w sezonie 2019, gdzie byłam w dołku zdrowotnym na mistrzostwach Polski, a na MŚ w Katarze zbudowałam gaz, którym pomogłam sztafecie. Bo ustalmy jedno: to, że mam chwilowe kłopoty, nie oznacza, że tu jakaś szara myszka zaczyna od poziomu zero. Mam w nogach kilkanaście lat treningów, regularnej sportowej orki. Mam podstawy, żeby wierzyć w powtórkę sprzed dwóch lat. Serio.
Czytaj też:
Lekkoatletyka. Natalia Kaczmarek: nie stawiam sobie barier, na nagrody jeszcze przyjdzie czas
– Wiesz, że muszę o to spytać: a co, jeśli?
– Jeśli życie potoczy się inaczej, to i tak chcę, żeby to nie były ostatnie igrzyska, do których się przygotowuję.
– Pytam serio: martwisz się?
– Jedynie o to, że forma nie będzie aż tak stabilna. Ale że pobiegnę 400 m w okolicach 52 sekund, już nieszczególnie. No, chyba że znowu coś mi się stanie, ale to – proszę – wyplujmy.
– To teraz o faktach, a nie o gdybaniu. Ostatnie dwa duże sukcesy sztafety obejrzałaś w telewizji. Czułaś dumę, ból, że bez ciebie, czy zwykłą ludzką zazdrość? Nie zaprzeczysz, że to są trudne uczucia dla sportowca.
– Pewnie, że tak. Nikt jako aktywny sportowiec nie lubi oglądać rywalizacji, w której powinien brać udział. Toruń i sztafety na Stadionie Śląskim uświadamiają, że nie ma niezastąpionych. Ta ekipa w różnych składach potrafiła sięgać po duże rzeczy. Mamy szeroką kadrę, która różnie zestawiana potrafi biegać bez żadnych kompleksów. Wchodzą młodsze dziewczyny. To ostrzeżenie dla nas, starszych, ale też świetna motywacja. Może najlepsza. Pociesza mnie, że oba najcenniejsze trofea Aniołki wygrały z moim udziałem. I nie chcę przerywać tej tradycji.
– Gdzie trzymasz te wszystkie błyskotki?
– W wielkiej walizce, chyba pojemnej na 150 litrów, gdzie kiszą się wszystkie statuetki: od pucharków za czwartki lekkoatletyczne po biegi o pietruszkę. Pałeczki sztafetowe i najważniejsze medale leżą w małej witrynce w pokoju biurowym. Ale to żadna ekspozycja. Wchodząc do nas, nie zorientowałbyś się, że to dom sportowca. Nie pokazuję gościom: "ej ludzie, patrzcie, ile zrobiłam!" To raczej ekspozycja tylko dla mnie. Podchodzę tam, kiedy pojawia się jakaś wątpliwość.
– Miałaś 19 lat, biegnąc 51.56 s na swoim dystansie. Co myśli junior, który z buta wjeżdża do światowej czołówki? Że ma świat u stóp, że zaraz będzie 50 s, a potem 49 s?
– To było wejście z przytupem, pewnie, że tak. I wszystko kręciło się super, dopóki pozwalało zdrowie. Ale szczerze? Nigdy nie przyszło mi na myśl, że to już jest poziom do odlatywania ponad innych. Nie miałam żadnego sezonu, po którym pomyślałabym: łał, bajka. Pokora to w sporcie duża cnota, którą staram się pielęgnować. Okej, byłam kiedyś najlepszą 400-metrówką w Polsce. Ale sport uczy, że życie się zmienia. Dzisiaj sprawy nie układają się już tak łatwo. Może dzięki temu, że kiedyś nie odfrunęłam, dzisiaj łatwiej mi zagryzać zęby przy niepowodzeniach? Ja wciąż czuję głód. Czuję, że coś mam tu jeszcze do zrobienia. 51.31 s, czyli moja życiówka, to żaden sufit. Jestem pracowita, pewnie mam trochę talentu, mam wolę i chęć. Po MŚ w Katarze wiem, że mogę spokojnie zbić życiówkę poniżej 51 s, tylko jeżeli będzie mi dane normalnie przetrenować cały rok. Tylko że to jeszcze się dotąd nie udało.
– Ile razy kończyłaś już karierę?
– Chyba tylko ostatnio marudziłam mężowi, że może Paryż 2024 będzie już nie dla mnie. A tak publicznie to nigdy, nie jestem z tych, które się zrażają. Szczególnie że odkąd potarłam nogę o jaja żubra, zmieniłam perspektywę. Okej, wiem, że można żyć inaczej i kiedyś będzie trzeba: wstać rano, wrócić z pracy o szesnastej, mieć wolne popołudnie, poczytać książkę. A nie budzić się z wątpliwością, czy w wieku 27 lat będziesz w stanie rano samemu dojść do łazienki?
– A tak bywa?
– Bywa niedaleko.
– A czy wciąż obowiązuje twoja deklaracja, że w Paryżu będziesz już biegać 800 m?
– Bardzo bym tego chciała.
– Nienawidzisz 400 m?
– Nie, to nie tak. To nie przejście ze stolarstwa na cukiernictwo, tylko zmiana z produkcji mebli na sztukaterię. Powiedzmy, że to rozwój zawodowy: nadal chcesz być w branży, ale już jako spec od innych spraw, z odświeżoną listą obowiązków. Nie wyobrażam sobie na dziś nie być sportowcem, ale pomału przymierzam się do "awansu". Niby tylko jedno kółko więcej na stadionie, ale wydłużenie dystansu zmieni mi wszystko. Może i nawet otworzy głowę?
– Jak?
– Nie wiem, nie próbowałam jeszcze. Nadal będę biegała.
– A to dalej aktualne, odkąd zostawił was trener Tomasz Lewandowski?
– Tsunami już przeszło. W końcu trzeba przestać się zamartwiać, tylko posprzątać po skutkach. I ja to chcę robić.
– Mocne porównanie.
– Prawdziwe.
Czytaj też:
Nerwy tyczkarza. Skakanie martwi mniej niż transport sprzętu, który ot tak mogą ci połamać
– Byłaś częścią grupy być może jednego z czołowych trenerów w Europie. I nagle koniec, w dodatku tuż przed pierwszym terminem igrzysk. Właściwie "tsunami" nie jest nieadekwatnym określeniem.
– A na to złożyły się jeszcze przełożenie Tokio. Nie wiem, jak bardzo, ale sądzę, że to całe zamieszanie związane z zaistniałą sytuacją, pandemią, życiem w stresie i niepewności też mogło wpłynąć na stan zdrowia. Na pół roku przed imprezą musiałam poszukać nowego trenera (Iwonę Baumgart – przyp. red.). Brakowało informacji, pewników. Nie miałam pojęcia, czy PZLA przedłuży szkolenie tym, którzy zupełnie zrezygnują ze startów. Śmiałam się, że jestem jak pralka: miałam czteroletnią gwarancję, a gdy przyszedł koniec gwarancji, to nagle zaczęły się w niej psuć podzespoły. Tymczasem MKOl poprosił, żeby ta pralka powirowała kolejny rok.
– Jeżeli nie chcesz, nie odpowiadaj. Ale czy w tej grze Tomasza Lewandowskiego przeciwko PZLA czujesz się poszkodowana?
– Czułam się porzucona. I chyba trochę oszukana.
– Rozwiniesz?
– Wszyscy, którzy byliśmy w tej ekipie – w tym sam trener – wiedzieliśmy, że idziemy razem do IO w Tokio. I to założenie nagle przestało mieć znaczenie. Wiem, że to nie jest sytuacja zero-jedynkowa, że obie strony miały swoje argumenty i punkt widzenia, które nie przedarły się do mediów (i dobrze). Skutek jednak był jaki był. My zawodnicy w tej sprawie znaleźliśmy się na dalszym miejscu na liście priorytetów. A szkoda.
– Może się mylę, ale na moje oko Iwona Baumgart, do której grupy później trafiłaś, to zupełnie inny styl prowadzenia grupy.
– Śmiejemy się, że jestem jej adoptowaną córką. Pani trener jest wyluzowana, bo wie, że nie zrobimy z Igą nic głupiego. Jesteśmy ukształtowanymi sportowcami i świetnie się dogadujemy. Mamy podobne poczucie humoru – specyficzne – do tego podobny pogląd na wiele spraw. Iga jest jednak ekstrawertyczką, zagaduje ludzi, dzieli się energią. A ja zwykle stoję z boku. Czasami słyszałam, że zanim ktoś mnie poznał, uważał mnie za nieprzyjazną. Fajnie więc mieć kogoś, kto cię trochę zarazi optymizmem.
– Która z was gorzej śpiewa?
– Po relacjach, które wrzucamy z wyjazdów na Instagram, chyba wszyscy już wiedzą, że ja. Odkąd pamiętam, znajomi mówili mi: Wycisz, możesz robić wszystko, tylko nie śpiewać. A my uwielbiamy to robić! No, może poza intonowaniem "sto lat!". To zawsze brzmi koszmarnie.
Czytaj też:
Lekkoatletyka. Kornelia Lesiewicz: dojrzałam, by mówić o igrzyskach, chcę wziąć w nich udział
– Dobrze czytam między wierszami, że potrzebowałaś takiego oddechu? Tomasz Lewandowski uchodzi raczej za profesjonalistę, u którego nie ma miejsca na wygłupy. U niego jest kult pracy.
– Ale u nas też jest reżim i kult pracy. To nie tak, że my od rana do wieczora się chichramy, a treningi są na pół gwizdka. To, że się bardzo lubimy poza robotą, jest tylko dodatkiem. Bo mogło być różnie. Pani trener stanęła przed dużym dylematem: wzięła biegaczkę, która już coś tam osiągnęła, tuż przed igrzyskami, w dodatku bezpośrednią konkurentkę dla swojej córki. Nie każdy by się na to zgodził. Pani Iwona ma jaja. Jaja jak żubr!
– Baba z babą na stadionie się lepiej dogaduje?
– Jeszcze do niedawna sądziłam, że nigdy nie będę mogła pracować z trenerem-kobietą. Edward Motyl był o wiele starszy. Uczył mnie świata, ukształtował, za co jestem mu ogromnie wdzięczna. Często stawiał siebie na drugim miejscu. Tomasz Lewandowski był najmłodszy, a potrafił pokazać coś świeżego, tchnął we mnie ducha nadziei. A Iwona Baumgart jest bardzo empatyczna, uczynna, ludzka, ale i profesjonalna. I co? Okazało się, że płeć szefa nie ma znaczenia. Liczy się tylko charakter, tylko to może pasować lub nie w takich relacjach.
– I może moment, w którym trafiasz na konkretne osoby?
– Bez wątpienia.
– Patrycja, jesteś żoną, w jakimś sensie spełnioną zawodniczką. Masz jeszcze taką samą motywację, jaką miałaś jako dziecko?
– Nie dopuszczam do siebie myśli, że w Tokio może mnie zabraknąć. Kolejny start na IO to marzenie, zresztą mam nadzieję, że pojadę nie tylko na te w 2021 roku. Bo spełnienie to w sporcie medal igrzysk. Reszta sukcesów to tylko miłe wspomnienia z kariery.