Pierwszy dzień w szpitalu jeszcze jakkolwiek kojarzę, ale od drugiego pustka. Nic. Nie było mnie. Trwało to cztery tygodnie, tylko kilka snów pamiętam – mówi TVPSPORT.PL Zbigniew Klimowski w pierwszej publicznej rozmowie, odkąd – sam przyznał – wygrał ze śmiercią. Polskie skoki narciarskie odetchnęły. Tym bardziej, że wkrótce trener zamierza wrócić do pracy w kadrze PZN.
Pod koniec kwietnia Zbigniew Klimowski trafił do szpitala po zakażeniu koronawirusem. Stan trenera był tak zły, że trafił pod respirator, a potem został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Pierwszy wychowawca m.in. Kamila Stocha, asystent kilku trenerów kadry narodowej, a ostatnio szef polskich juniorów, walczył o życie. Sytuacja była na tyle kryzysowa, że w środowisku, gdy pytało się o stan jego zdrowia, nie było nikogo, kto jednoznacznie mógłby zapewnić, że członek naszego sztabu wyzdrowieje. Cud jednak się wydarzył. Zbigniew Klimowski wygrał ze śmiercią, a teraz po raz pierwszy od tych wydarzeń zgodził się porozmawiać o ich publicznie.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Trenerze, nie znoszę tego pytania, ale tu chyba będzie najbardziej zasadne...
ZBIGNIEW KLIMOWSKI: – Jak zdrowie?
– Tak.
– Coraz lepiej. Coraz lepiej. Czekam na przyjęcie na oddział rehabilitacji.
– Cała skokowa Polska się martwiła...
– Trzeba się cieszyć, że tylko się tak skończyło. Ale na to, co przeszedłem i w jakim byłem stanie, to uważam, że teraz jest ze mną już bardzo dobrze.
– Pamięta pan cokolwiek z tych tygodni?
– Głównie tyle, że rozłożyło mnie w ciągu dwóch dni. Spadła saturacja, trochę gorzej się poczułem. Żona mówi: wzywam karetkę. Przyjechała, podała kroplówkę, ale to była chwilowa poprawa. Chrześniak mówił mi: ee, wujek, coś ty, dobrze wyglądasz! Ale to był początek. W końcu zawieźli mnie do szpitala i miało być tylko na chwilę. No... nie dało się. Pierwszy dzień tam jeszcze jakkolwiek kojarzę, ale od drugiego pustka. Nic. Nie było mnie. Trwało to cztery tygodnie.
– Ile?!
– Trzy byłem pod respiratorem w Nowym Targu. Później zostałem przetransportowany na oddział płucny do Zakopanego. I po kolejnym tygodniu, też pod respiratorem, zaczęli mnie stopniowo wybudzać ze śpiączki.
– Nic, zupełnie nic pan nie pamięta?
– Co ze mną robili? Jak to robili? W jakim byłem stanie i co mi zagrażało? Nie byłem niczego świadomy. Pamiętam tylko kilka snów.
– Co się śni, będąc w śpiączce?
– Dzisiaj to się pewnie będzie wydawać śmieszne. Po części skoki. Śniło mi się na przykład, że do spółki ze Szwedami wydzierżawiliśmy jakiś prom. Płynęliśmy nim po Bałtyku, ale jakimś cudem przycumowaliśmy nawet do Słowenii! Byli na nim nasi zawodnicy, nasza ekipa, koledzy z pracy. Tylko że nie miałem za bardzo z kim tam porozmawiać, bo wszyscy spali. To był jeden z przyjemniejszych obrazków, ale nie wszystkie tak wyglądały. Pamiętam też takie, które przedstawiały wprost, że chyba pora wybierać się już tam, no... do drugiego świata. Tych bardzo nie chciałem zapamiętać.
– Trenerze, dziś – już po wszystkim – jest w panu więcej radości, że się udało, czy przerażenia?
– Nie wiem. Nie byłem kompletnie świadomy, co się dzieje. Rodziny mi żal, bo tyle się martwili, a ja nie mogłem ich nawet pocieszyć. Czuję wdzięczność dla lekarzy. Powiedzmy to wprost: przywrócili mnie do życia. Taka prawda.
– Co jako pierwsze po wybudzeniu pan pamięta?
– To już było chyba w Zakopanem, gdy przy wybudzaniu zaczęto mnie pionizować. Ale to są naprawdę migawki. Nie kojarzę nawet, jak bywała u mnie żona. A podobno dałem popis – jak któregoś razu przyszły pielęgniarki, miałem ponoć im powiedzieć, że nie będę z nimi rozmawiał, bo mam ją! Dzisiaj to całkiem śmieszne, ale wtedy pewnie nikomu nie zanosiło się na żarty.
– Ile zostało z wielkiego chłopa po tym wszystkim?
– Gdy wychodziłem ze szpitala, było minus dziesięć kilogramów. Ale tu mówimy już o momencie, gdy przyjąłem tony jedzenia od żony. Ile było wcześniej, po przetaczaniu krwi, bezruchu, czyszczeniu nerek? Strach myśleć.
– Wróci pan do skoków?
– Tak.
– Właściwie znałem odpowiedź.
– Stęskniłem się za chłopakami, ekipą, skocznią, tym całym klimatem. Chciałbym chociaż popatrzeć, co robią i pogadać. Usłyszałem, że mam drzwi otwarte, kiedy tylko będę gotowy. Chcę być gotowy. Chcę jeszcze być częścią tego środowiska, tylko niech płuca dojdą do siebie, niech stopa przestanie opadać, niech waga wróci do normy, wyniki krwi i to wszystko, co powie: dobrze, wyzdrowiałeś. Marzy mi się, żeby wrócić do w miarę przyzwoitego samodzielnego poruszania się. Ale jestem optymistą. Lekarze twierdzą, że to, w jakim tempie to postępuje, "jest nienormalne". Przyjdzie czas na powrót do grupy. Przyjdzie czas.