– Congratulations, my polish friends – napisał na popularnym portalu społecznościowym Roberto Santilli. Dla jednego z poprzednich szkoleniowców Jastrzębskiego Węgla sukces jego byłych podopiecznych jest bez miar oczywisty. Dla niektórych krajowych ekspertów, już nie. Krytykantom klubowych mistrzostw świata w siatkówce i srebrnego medalu podopiecznych Lorenzo Bernardiego mówię jednak stanowcze nie!
Dla zbudowanego - de facto - od podstaw Jastrzębskiego Węgla, wywalczone w Dausze klubowe wicemistrzostwo świata jest absolutnie bezcenne. I nie mam tu na myśli samego wyniku sportowego. Turniej skonsolidował gruntownie przemeblowany zespół, który w stolicy Kataru zagrał po raptem trzech tygodniach wspólnego treningu i niedługo po ligowej porażce z Tytanem AZS Częstochową i wymęczoną wygraną nad Politechniką Warszawską.
Jakże przyjemnie było patrzeć na Michała Kubiaka, który demolował atakami z szóstej strefy i oszukiwał jak dziecko czołowego libero świata Sergio. Na walecznego Zbigniewa Bartmana, który regularnie punktował, mimo kontuzjowanej kostki. Na seryjnie blokującego rywali Michała Łaskę. Na grającego bez kompleksów wobec światowych gwiazd Bartosza Gawryszewskiego, czy wreszcie szaloną radość całej ekipy na czele z Bernardim, po zwycięskim, półfinałowym horrorze z Sesi San Paulo. To wszystko to już wartości dodane.
<small>Dla zbudowanego od podstaw Jastrzębskiego Węgla, wywalczone w Dausze klubowe wicemistrzostwo świata jest absolutnie bezcenne. <br><br> Bartosz Heller</small>
Świat u stóp
To były bezcenne momenty nie tylko dla Jastrzębskiego, ale również dla całej polskiej siatkówki. Polska drużyna wystąpiła w finale KMŚ trzeci raz z rzędu. W pobitym polu pozostali mistrz Rosji – Zenit Kazań (– Znowu Ci Polacy – mówiła po spotkaniu o pierwsze miejsce w grupie twarz trenera Władimira Alekno) oraz wspomniany mistrz Brazylii (z połową reprezentacji Canarinhos w składzie).
Te wyniki poszły w świat. A pół żartem, pół serio, można zaryzykować - graniczącą z pewnością - tezę, że już nigdy siódma drużyna Plus Ligi (w sezonie 2010/2011), nie wygra seta z mistrzami z Brazylii do trzynastu…
Wygrać w finale z galaktycznym Trentino już się nie udało. – Jeszcze się nie udało! – zaznacza buńczucznie Bartman. Tyle, że to pozytywna i wzorcowa buńczuczność. Podobnie jak ta w wydaniu Kubiaka, który przed meczem z Włochami mówił: – Są najmocniejsi na świecie, ale do ogrania.
W tym sezonie już się nie uda, bowiem Jastrzębski Węgiel nie zagra w Lidze Mistrzów, ale może kiedyś? Będzie to możliwe, jeżeli dumny (i słusznie!) ze swojej drużyny Zdzisław Grodecki będzie mógł wreszcie skupić się na konsolidowaniu, a nie permanentnemu budowaniu drużyny. Prezes Jastrzębskiego Węgla żartował, że patrząc na poziom infrastruktury w Dausze, chciałby tam pracować, ale sądzę, że w Polsce czeka na niego ciekawsza i dużo ważniejsza misja do zrealizowania I tego z korzyścią – dla całej polskiej siatkówki – wszystkim zainteresowanym życzę!
Zostawcie Wlazłego!
Na koniec słówko, o tym, który wraz z PGE Skrą Bełchatów, zdobywał klubowe wicemistrzostwo świata w dwóch poprzednich sezonach, czyli o Mariuszu Wlazłym. Atakujący mistrzów Polski nie znalazł się w kadrze Polski na Puchar Świata, a chwilę później został niemiłosiernie wygwizdany przez kibiców w Rzeszowie.
Jestem zdania, że jeden z trzech najlepszych siatkarzy mistrzostw świata 2006, absolutnie, na to nie zasłużył. Tyle tylko, że najwyższy czas, aby sam zainteresowany zwołał w końcu prywatną konferencję prasową bądź przynajmniej wydał oświadczenie na temat swojego stosunku do gry w reprezentacji Polski.
Skoro Bartosz Kurek ma problemy z kolanem i skurczami już w trzeciej kolejce Plus Ligi, to jak trudy grania w trybie całorocznym ma wytrzymywać filigranowy jak na siatkarza człowiek, który mając 194 centymetry wzrostu waży zaledwie 80 kilogramów? Ja ten stosunek potrafię zrozumieć…
Zobacz także: Włosi poza zasięgiem. Srebro dla Jastrzębia