Była cztery razy z rzędu medalistką halowych mistrzostw Europy. Dwukrotnie zostawała mistrzynią Polski na otwartym stadionie, a trzy razy – w hali. W wieku 18 lat była już rekordzistką Polski w skoku wzwyż. W wieku 20 lat – medalistką igrzysk olimpijskich w Moskwie. Urszula Kielan przed 21. rokiem życia wycisnęła z kariery wszystko, co możliwe. – A i tak po latach fajnie byłoby mieć w dorobku mistrzostwo olimpijskie – mówi po latach w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Rafał Majchrzak, TVPSPORT.PL: – W Moskwie w 1980 roku lekkoatleci przywieźli 7 medali – 2 złote, 4 srebrne i 1 brązowy. Pani dołożyła właśnie jedno srebro.
Urszula Kielan: – Po pewnym czasie czuje się różnicę między mistrzostwem a wicemistrzostwem świata. Nie wiem, czy nie podeszłabym do tego startu inaczej, gdybym mogła jeszcze raz skoczyć. W rozmowach, przy spotkaniach nie czuję żalu, ale naprawdę fajnie byłoby mieć w gablocie złoty medal. A to aż taka różnica. Tak niewiele zabrakło. Żal mi nie towarzyszy.
Ostatnio pokazywałam synowi nagranie z konkursu. Próby bezbłędne, poza tymi trzema nieudanymi na ostatniej wysokości, przez co finalny wynik to był 1,94 metra. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie udało się pokonać 1,97 metra, za to po tym ostatnim skoku stało się coś milszego. Sara Simeoni, która wtedy wygrała, podeszła do mnie, ucałowała, wyściskała z radości. To było piękne przeżycie, najlepsze wspomnienie. A to była moja idolka, była siedem lat starsza ode mnie. Startowałyśmy razem na mityngach, gdzie lądowałyśmy w pierwszej dwójce. Widziała często moje treningi, na obozach, gdzie potrafiłam skakać po 2 metry. Mówiła mi, że na pewno wygram za cztery lata, że mam się nie martwić. A do Los Angeles w 1984 roku przecież nie polecieliśmy w ogóle.
– Zwyciężczyni, no właśnie. Miałyście jeszcze później ze sobą kontakt?
– Nie, bezpośredniego już nie miałyśmy. Pamiętam, że do przeróżnych publikacji opowiadałyśmy o startach w zawodach. Jej trener, a zarazem mąż był bardzo serdecznym człowiekiem, zawsze się pozdrawialiśmy na treningach. Ona była naprawdę dobrze przygotowana w Rosji. Miałam śpiwór, więcej sprzętu. Ja zabrałam właściwie tylko dres oraz kolce – jedyne potrzebne rzeczy.
– Pamięta pani sam przylot na igrzyska? Czuło się atmosferę dużych oczekiwań?
– Wszyscy byli przygotowani na walkę. Tylko, wie pan… mój udział w igrzyskach był dosyć przedziwny. Pojechałam do Rosji w ostatniej chwili, bez trenera, opiekuna, bez wsparcia. Doszliśmy z moim szkoleniowcem do wniosku, żeby pojechać tam jak najpóźniej. Miałam nie przebywać w Moskwie zbyt długo.
Jeśli udałoby się przejść eliminacje, to wiadomo – pozostać na finał, ale nie planowaliśmy tam siedzieć całych dwóch tygodni aż do 3 sierpnia. Poleciałam do Moskwy dzień przed zawodami, 24 lipca. Na drugi dzień odbywała się weryfikacja. O 9:00 rano były eliminacje, na drugi dzień odbywał się finał. Medaliści mogli jeszcze pozostać na chwilę, ale byłam tam sama. Wolałam pocieszyć się z ekipą w Warszawie. Miałam przecież tylko 20 lat, nie docierało do mnie, że to był taki wielki sukces. Zrobiłam swoje, zdobyłam medal i wróciłam do domu.
– Brzmi tak zwyczajnie.
– Naprawdę, nie miałam czasu się zastanawiać nad tym, co się dzieje. Chociaż pyta pan o oczekiwania, a tymczasem 32 medale olimpijskie… nam się wydawało, że przywieziemy ich więcej. Skończyło się na 3 złotych, 14 srebrnych i 15 brązowych. We mnie też wiele osób wierzyło. Skoczyłam rekord życiowy w maju 1980 roku, w Grudziądzu. 1,95 metra to był wówczas nawet siódmy, ósmy wynik.
Liczyliśmy, że powalczę o krążek, ale oczywiście wyniki na poziomie dwóch metrów notowały właśnie Simeoni oraz Rosemarie Ackermann. Mieliśmy 10-12 zawodniczek w podobnej dyspozycji. Wśród nich także ja, choćby też Tamara Bykowa, Jutta Kirst, po czasie wybiła się Stefka Kostadinowa. A mnie dopisało szczęście, że wtedy dyspozycja dnia wystarczyła do medalu. Simeoni jednak mówiła w wywiadzie, że to mnie się obawia najbardziej. Uważała mnie za nieobliczalną. Wiadomo, kiedy startuje młoda zawodniczka, to są dwa wyjścia. Albo będzie tragedia, albo będzie znakomicie. Niczego nie można przewidzieć.
– Nie było aż tak upalnie, jak dziś?
– Konkurs finałowy 26 lipca odbywał się w deszczu, to pamiętamy z kronik.
– To w sumie też jest dla mnie ciekawe. I to właściwie proste pytanie – jak się skacze w deszczu?
– Za pierwszym razem jest OK. Natomiast każdy kolejny już przypomina lądowanie w kałuży. To jest nieprzyjemne. A kiedy ktoś jest w dobrej dyspozycji, ma dobrze przygotowane kolce, aby nie poślizgnąć się na tartanie, to lepiej nie myśleć o warunkach atmosferycznych. Wiadomo, woli się skakanie w dużym słońcu, a nie w deszczu. I przede wszystkim – nie możemy skakać pod wiatr. Wtedy, w Moskwie, w sumie można jednak przyznać, że skakało się dobrze, skoro "latałam" tak wysoko.
– Pamięta pani ślubowanie przed igrzyskami? Odbywało się na Akademii Wychowania Fizycznego. Zachowało się zdjęcie z Ireną Szewińską, Grażyną Rabsztyn…
– Nie pamiętam tego dokładnie, ale na pewno wyznaczono mnie do pocztu sztandarowego. Razem ze mną była Anita Jokiel, wieloboistka i gimnastyczka, miała wtedy zaledwie 14 lat. Ja miałam zaledwie 20 lat, a obok był jeszcze bodajże 31-letni wówczas Janusz Pyciak-Peciak. Wtedy nie mieliśmy zbyt wiele możliwości, aby rejestrować takie momenty na taśmach wideo. Dziś nagralibyśmy telefonami, aparatami i już byłoby po problemie. Mielibyśmy więcej przekazów. Tak samo jakimś cudem udało mi się zdobyć taśmę z włoskiej telewizji, mam nagrany na telefonie mój olimpijski konkurs z Moskwy. Udało mi się dorównać Jarosławie Jóźwiakowskiej, która zdobywała srebrny medal w Rzymie 20 lat wcześniej. Tyle że ona w 1960 roku uczyniła to stylem przerzutowym, a nie tzw. flopem, tak jak ja.
– Jakie wrażenie wywarła Moskwa? Bo poznała ją pani wcześniej…
– Dwa tygodnie przed igrzyskami byliśmy na mityngu braci Zamińskich na Łużnikach. To była próba przedolimpijska. Startowaliśmy tam w zawodach, ale nie mogliśmy za bardzo wychodzić na miasto. Musieliśmy siedzieć w hotelu. Byliśmy co prawda na Placu Czerwonym, ale to wówczas była wyprawa z przewodnikiem. Samodzielnie nie zwiedzaliśmy. Jeździłam tam tylko w celach sportowych, naprawdę nie pamiętam dużo.
– A czy to nie jest przedziwne, że do srebrnego medalu olimpijskiego wystarczył wynik słabszy od pani rekordu życiowego z Grudziądza?
– W Grudziądzu skakałam na żużlu, a nie na tartanie – tak jak w Moskwie. Teraz w sumie jestem pewna, że miałam nawet siły na 2 metry, gdyby w Polsce była właśnie bieżnia tartanowa. Na żużlu i grubej gumie można było tylko sobie pięty obić. Ale wtedy nie mieliśmy przystosowanego stadionu. A zresztą, w mojej Gwardii też trenowaliśmy na twardych nawierzchniach, więc byłam przyzwyczajona.
Wiadomo, żeby zdobywać medale, trzeba bić rekordy życiowe, zbliżać się do nich. Jakby tak przecież sobie przypomnieć, ja byłam cztery razy z rzędu medalistką mistrzostw Europy w hali – od 1978 do 1981 roku. Mediolan, Wiedeń, Sindelfingen, Grenoble – cztery kolejne edycje, 3 brązowe medale i jeden srebrny. Stąd też może moje zamiłowanie do halowych zawodów. To są te wspomnienia, które się pamięta. A też musiał mi ktoś to uświadomić.
– 21 lat i właściwie wycisnęła pani z kariery tyle, ile się dało.
– Już w wieku 18 lat byłam rekordzistką Polski seniorek, skacząc 1,88 metra. Później poprawiłam się o 1 centymetr w Spale, w 1979 roku. Kolejny rok omówiliśmy, kapitalna sprawa. Już wtedy dwa razy byłam też mistrzynią Polski. W 1981 roku przeszłam operację, po której dochodziłam do siebie. A chciałam też zakończyć karierę kolejnym wyjazdem na igrzyska, co niestety nie udało się w przypadku Seulu.
– Po kontuzji było ciężko pod względem psychicznym?
– Pomógł mi fakt, że już naprawdę wiele wygrałam. Wiadomo, nie mieliśmy wówczas tak dobrej opieki medycznej, jak dziś. Ale moje sukcesy i to nasycenie wieloma laurami w młodym wieku pomogło. Nie czułam się niespełniona. Po latach… na pewno otuchy dodawał mi syn. Tak samo mówił mi cały czas, że mam przecież medal olimpijski. To dociera do mnie, wtedy przestaję się przejmować tym, jak sobie poradzę na kolejnych zawodach, bo przecież wciąż jestem aktywną zawodniczką.
A rozmawialiśmy któregoś razu przed mistrzostwami Europy Masters, zawodach dla lekkoatletycznych seniorów. Syn jest zapaśnikiem, trenuje w kadrze narodowej, także w sekcji zapaśniczej Legii. Chodzi o Rafała Krajewskiego, zabrakło mu jednego miejsca w kwalifikacjach, żeby też polecieć do Tokio. Będzie jednak starał się o to, byśmy zobaczyli go w Paryżu za trzy lata.
– Mówiła pani o zawodach rangi Masters. Dalej pani trzyma się limitu, że będzie skakać do 100. roku życia?
– Teraz mam 61 lat. I dalej jestem uzależniona od tego. Kocham spotkania z ludźmi. Sport jest taką dziedziną życia, że przy dobrej aklimatyzacji można przeżywać wspaniałe chwile. Nie mogę bez tego żyć. Skaczę, biegam, rzucam. Uwielbiam nadal przede wszystkim skoki. Potrafię dziś skakać nawet 1,4 metra, co w przelicznikach oznacza ponad wysokość 2 metrów u obecnych młodszych zawodniczek. Porównuje się do wieku zawodniczki. To jest budujące, że kobieta po sześćdziesiątce wciąż tyle potrafi. Pocieszam się, że jestem w dobrej formie. A co najważniejsze, entuzjazm udziela się synom.
– Jest pani na pewno na bieżąco, jeśli chodzi o obecne wyniki lekkoatletów. Upatruje pani nadziei medalowych czy raczej są one zawyżone?
– Będziemy za nich trzymać kciuki. Jest parę osób, które na pewno nie zawiedzie. Maria Andrejczyk, Patryk Dobek, nasi młociarze – Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek, sądzę, że odbuduje się też Anita Włodarczyk. Na nich możemy liczyć. Wyniki przed igrzyskami narobiły w przypadku niektórych nadzieję.
Liczę też na to, że szczęście będzie miał Piotr Lisek. Wiadomo, będę też spoglądać na Kamilę Lićwinko. Mam cały czas tak, że kiedy odbywa się konkurs skoku wzwyż, to nawet siedząc przed telewizorem, tak jakby skaczę razem z nimi. Podrywam się tak, jak zawodnicy. To już jest we krwi, nie zrobię nic z tym.
– Gdzie najdalej startowała pani? Pytam o odległość od domu…
– Właśnie w Tokio. Podobało mi się bardzo to miasto. Byłam tam dwa razy, w 1980 i 1981 roku. To był tzw. ośmiomecz, nie impreza rangi mistrzowskiej. Mam z niego medal z kółkami olimpijskimi, tylko jest ich osiem, a nie pięć. Wystawiłam sobie niedawno ten medal w gablotce i tak sobie myślę, kto mi dorówna na igrzyskach.
Pamiętam też mój wyjazd do Indianapolis, na pierwsze halowe mistrzostwa świata. Wtedy za bardzo nie myślałam raczej o aklimatyzacji. Chociaż pytano mnie, czy udało mi się przestawić na warunki panujące na innym kontynencie. Chyba lepiej jest o tym nie myśleć, wtedy bywa prościej. Ja w najlepszym okresie, czyli do 24. roku życia, funkcjonowałam inaczej. Nie czułam takiej presji.
– To będą igrzyska daleko stąd, w zupełnie innej atmosferze niż dotąd. Da się to porównać do jakiejkolwiek imprezy sprzed lat? Bardziej pytam nawet o pani czasy. Chodzi mi o odbiór ze strony sportowca, gdy nie ma kibiców…
– Kiedyś opisywał to dobrze Jacek Wszoła. W naszych czasach, na przestrzeni lat 70. oraz 80. XX wieku nam nie było wolno odwrócić się w kierunku widowni. Każdy gest, spojrzenie, odwrócenie się w tamtą stronę skutkowało ostrzeżeniem ze strony sędziów. A kiedy ktoś był uparty, to nawet mógł zostać wykluczony. Trzeba było się pilnować. Ale na pewno na nagraniach z Moskwy słychać ten tumult, słychać wrzawę, której wtedy się aż tak nie czuło. Bez publiczności… wiadomo, to trochę, jak w teatrze.
Brakuje pewnego elementu. Ale ciężko jest mi powiedzieć, jak to jest tak startować w kompletnej ciszy. Wbrew pozorom, naprawdę nie mam za dużych doświadczeń w takich występach. Zawsze startowałam przy udziale publiczności, tyle osób patrzyło na nas, dodawało skrzydeł. To się wręcz wydaje niemożliwe, że w Tokio będzie aż tak dziwnie. A wszystko wskazuje na to, że nikogo nie wpuszczą i odwrotu nie będzie. Ale może przez to każdy lepiej skupi się na sobie – mówię tu oczywiście o sportowcach.
93 - 107
Australia
82 - 87
USA
90 - 89
Słowenia
97 - 78
Australia
97 - 59
Argentyna
75 - 84
Francja
81 - 95
USA
94 - 70
Niemcy
87 - 95
Słowenia
97 - 77
Japonia
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.