{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Tokio 2020. Lekkoatletyka. Paweł Fajdek: na ile mogłem, to pokonałem stres i demony

Młociarz Paweł Fajdek przyznał, że udział w kwalifikacjach igrzysk w Tokio wiązał się u niego z dużymi nerwami, po raz pierwszy w karierze wywalczył awans do olimpijskiego finału. – Na ile mogłem, to pokonałem stres i demony – ocenił czterokrotny mistrz świata.
Igrzyska olimpijskie Tokio 2020: sprawdź klasyfikację medalową
Startujący w grupie A Fajdek rzucił w swojej najlepszej próbie z kwalifikacji 76,46 m, co dało mu piąte miejsce. Później musiał czekać na rozstrzygnięcia z gr. B, w której wystąpił m.in. brązowy medalista igrzysk w Rio de Janeiro Wojciech Nowicki oraz błyszczący w tym sezonie Amerykanin Rudy Winkler (obaj zapewnili sobie udział w finale).
– To niezły wynik, naprawdę. Nie ma co tutaj się denerwować. Zrobiłem, co mogłem. Dałem z siebie wszystko. Wydaje mi się, że pokonałem – na tyle, na ile mogłem – ten stres, te demony. Czekam teraz na drugą grupę. Skończyłem na piątym miejscu. Wydaje mi się, że raczej musiałby się świat skończyć, żebym się nie dostał do finału – stwierdził 32-letni Polak, jeszcze zanim dowiedział się o awansie.
Wspomniane przez niego demony związane są z jego dotychczasowymi nieudanymi występami w igrzyskach. Dominujący od lat w MŚ zawodnik zarówno w Londynie, jak i w Rio de Janeiro odpadł w eliminacjach.
– Tu nie chodzi o głowę. Stres i te wszystkie złe momenty, które wracają do ciebie... Nawet twój dobry humor nie jest w stanie zniwelować tego całkiem i tutaj mamy to zjawisko, które było w Rio de Janeiro. Zdaje sobie z tego sprawę, że tam było jeszcze gorzej. Tu było naprawdę nieźle. Ja już to tyle razy odtwarzałem w głowie, że byłem na to przygotowany, iż będzie dokładnie taka sytuacja i jakoś udało się z tym uporać – ocenił doświadczony lekkoatleta.
Przyznał on, że podczas kwalifikacji ze zdenerwowania nie miał w pełni kontroli nad pracą nóg.
– Nie ma co tego ukrywać. Jeżeli przez ostatnie dziewięć lat ciągnie się to za mną, no to muszę sobie z tym jakoś radzić. Wydaje mi się, że poszło nieźle – stwierdził w rozmowie z dziennikarzami młociarz.
W pierwszej próbie miał 74,28, drugą spalił, a w trzeciej zmierzono mu 76,46. By bezpośrednio awansować do finału, trzeba było rzucić 77,50 m. W innej sytuacji trzeba znaleźć się w czołowej "12" eliminacji.
– Ten pierwszy rzut też nie był jakiś zły, naprawdę. Gdyby to nie były eliminacje, to on byłby 78 m. To był spokojny, delikatny rzut. Przy następnym już się bałem zrobić czwarty obrót. 76 m to też całkiem dobry wynik – zapewnił.
Fajdek przyznał, że w noc poprzedzającą kwalifikacje miał kłopot z zaśnięciem. – Poszedłem spać ok. 2 w nocy. Wstałem pięć minut przed godz. 6. Ostatnie przygotowania, 46 razy sprawdzałem torbę, czy wszystko mam. Szybkie śniadanie – kawałek pizzy, jakiś soczek no i wyjazd – o 7.05 był autobus i od razu na stadion. Chwila dosłownie, nie było czasu na nic i trzeba było iść. Wszystko jest ok, jeśli chodzi o organizację, o cały ten czas, jaki spędzamy w cool roomach. Jest super, nie ma czasu na nudę. Tylko eliminacje to jednak eliminacje – w nich nie tacy kozacy odpadali. Ja też – zaznaczył.
Od pewnego czasu jego trenerem jest Szymon Ziółkowski. Jak zdradził młociarz, szkoleniowiec po drugiej próbie powiedział mu: "nie stresuj nas". – Mam nadzieję, że odwalimy z Wojtkiem kawał dobrej roboty i te dwa medale zdobędziemy. Muszę kończyć, bo się stresuję i muszę – że tak powiem – iść na stronę – dodał na zakończenie Fajdek.