| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy – Sławomir Chałaśkiewicz. "Do wszystkiego trzeba dojrzeć"

Sławomir Chałaśkiewicz w karierze reprezentował barwy między innymi Hansy Rostock
Sławomir Chałaśkiewicz w karierze reprezentował barwy między innymi Hansy Rostock
Sebastian Piątkowski

W dobie social mediów mało kto pozwala sobie na szczerość. Kolejny bohater "Zapomnianych życiorysów" – Sławomir Chałaśkiewicz – należy na szczęście do tych wyjątków.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Messi, Laporta i inni, czyli mrok nad Hiszpanią

Czytaj też

Joan Laporta (fot. Getty Images)

Messi, Laporta i inni, czyli mrok nad Hiszpanią

Sebastian Piątkowski, TVP Sport: – To już powoli staje się normą, że znany przed laty piłkarz przekazuje doświadczenia młodszym.
Sławomir Chałaśkiewicz: – To niby prosta i naturalna droga - zakłada się szkółkę, w której wszystko działa na normalnych zasadach. Niestety, rzeczywistość wcale nie wygląda tak różowo. Nie wszyscy mają predyspozycje do pracy z dziećmi i nie wszyscy odpowiednią wiedzę.

– Ale taka praca z młodzieżą stała się sposobem na życie. Nierzadko dla atencjuszy i laików.
– Oczywiście. W tym pędzie powoli zapominamy o tym, co jest naprawdę ważne. Szkółek powstaje coraz więcej, a w Łodzi jest ich mnóstwo.

– Powiada pan: "- Zapominamy o tym, co ważne…" To może od razu podpowiem - ważny jest wynik! Jak rodzic oddaje dziecko pod opiekę szkoleniowca, to oczekuje sukcesu! Młody ma przynosić puchary, medale i zdobywać laury! Najlepiej już, teraz, zaraz!
– A widzi pan. Szkoda, że nie wszyscy chcą o tym pamiętać.

– Nie będziemy przecież zaklinać rzeczywistości.
– Niektórzy opiekunowie miewają przesadne ambicje, oczekują natychmiastowego sukcesu. Wynik sportowy wysuwa się na pierwszy plan, determinując postrzeganie danej szkółki. Zapewne myśli pan, że w akademiach jest inaczej? Wcale nie. Tam z kolei dochodzi do selekcji, odnoszę wrażenie, że ten swoisty "przemiał" ma zbyt karykaturalne formy.

– Racja.
– Załóżmy, że do dużej akademii zgłasza się plus – minus dwustu chłopców. Po pewnym czasie zostaje około dwudziestu, a po kolejnym roku liczba adeptów oscyluje w okolicach dziesięciu. I co wtedy?

– Jak to co? Zmiany, panie. Potrzebne są zmiany!
– Nie inaczej. Okazuje się, że selekcja była zła, bo przecież gra się o wynik. Liczy się sukces – mistrzostwo, ewentualnie miejsce w czołówce. Aby tak się stało należy zatem wymienić tych chłopców na lepsze modele i nie zawracać sobie głowy ich dalszym rozwojem. Bo i po co, prawda?
Do tego dochodzą te irytujące podszepty :
"– Słuchaj, pójdziesz do klubu X lub Y, zagrasz w Centralnej Lidze Juniorów. Może tam ktoś cię wypatrzy. "
Brakuje mi w tym wszystkim ciągłości pracy, personalnego rozwoju. Ponoć chełpimy się pracą z młodzieżą, zachwycamy młodymi i zdolnymi.
Gdzie oni są? Gdzie się podziała ta polska złota młodzież? Jeśli po ukończeniu wieku juniora kontynuuje grę na poziomie 3 lub 4 ligi, to nie dziwmy się, że jesteśmy w takim, a nie innym miejscu.

– Michał Probierz wspominał kiedyś o potrzebie stawiania na Polaków…
– Pamiętam tę wypowiedz. Michałowi zachwiały się te proporcje, bo w składzie Cracovii ze świecą szukać rodaków.

– Ręce opadają. Gdzie się u licha podziała ta krakowska szkoła piłki?
– To trochę chichot losu, prawda? Nie brakuje nam utalentowanej młodzieży, a jakoś nie potrafimy z tymi chłopakami pracować. Gonimy za wynikiem, czego przykładem jest chora rywalizacja, szczególnie klubów z ekstraklasy. I co z tego? Ilu juniorów regularnie zasila szeregi największych klubów? Chwalimy się bazami szkoleniowymi, akademiami, a te przechwałki nie mają potwierdzenia w rzeczywistości ligowej.

– To ocieranie się o śmieszność. Po co ryzykować, skoro można sprowadzić kolejnego obcokrajowca? Najlepiej z trzeciej lub jeszcze niższej ligi.
– Mam podobne zdanie. To największy problem naszej piłki. Bazujemy na "szrocie" z zagranicy i w pewnym momencie kółko się zamyka. Dodam, że gdy wyjeżdżałem do Hansy, to musiałem być dwa razy lepszy od Niemca. Nie są to przechwałki – tak po prostu było.

– Pojechał pan za Odrę w sile wieku, mając 29 lat. I różnie w tym Rostocku bywało, szczególnie za kadencji Franka Pagelsdorfa.
– Problemem stawał się PESEL, a nie umiejętności. W dniu awansu do Bundesligi miałem przecież 34 lata, a potrafiłem nadal walczyć jak równy z równym. Chociaż, jeśli muszę być szczery, wyjechać mogłem dużo wcześniej.

- Chodzi o Anderlecht?
– Między innymi. W wieku 26 lat dostałem konkretną propozycję przejścia do Belgii. Wystarczyło się zdecydować. Po przeanalizowaniu wszystkich "za i przeciw" postanowiłem pozostać w kraju. Czasy były takie, a nie inne, o czym doskonale pan wie. A gdyby tak, odpukać, powinęła mi się noga? Gdyby coś nie poszło tak, jak powinno? Gdybym najzwyczajniej w świecie się nie sprawdził? Co wtedy? Uciec? Wracać? Do czego wracać?

- Pytań bez liku. Byłby to bilet w jedną stronę.
– Otóż to, trochę na zasadzie – uda się, albo nie. A tak przynajmniej zaoszczędziłem sobie niepotrzebnych nerwów.

– Uważam pańskie pokolenie za ofiary smutnych czasów.
– Poniekąd tak. Było biedniej, lecz normalniej. Ale w jednym mieliśmy znaczącą przewagę - wszyscy garnęli się do sportu. Poziom szkolenia młodzieży był na wysokim poziomie. A dziś? Niech pan zgadnie, czego uczymy 6-8 letnich, którzy trafiają do szkółki?

– Domyślam się. Podstaw, pewnie też koordynacji.
– Biegania! Uczymy te dzieci biegać i prawidłowo poruszać się! Pracujemy nad ogólnym rozwojem, choć ciężko skorygować te podstawowe niedociągnięcia. Sprawność ruchowa ułatwia przecież start w życie, i to w wielu aspektach. Z tym niestety jest źle.

– Niby wszyscy znamy antidotum na bolączki naszej piłki, także młodzieżowej. A dekadami niewiele się zmienia.
– Tak, ma pan rację. Problemem są pracujący w klubach oraz ich mentalność. Z niezrozumiałych dla mnie względów boją się byłych piłkarzy, którzy trochę w piłkę pograli i coś tam w życiu osiągnęli.

– Kwintesencja polskości.
– I codzienność. To przecież niedopuszczalne, gdy młody dyrektor akademii z dwoma fakultetami decyduje się na zatrudnienie trenera, który ma większą wiedzę, czyż nie? Co sobie wówczas myśli? "– Zatrudniłem kogoś, kto wie więcej? Ma większy autorytet? Nie może tak być!"

– A ten młody dyrektor prawdopodobnie nigdy nie kopnął piłki.
– Cierpimy na brak autorytetów. Dokucza nam brak fachowców, w niemal każdej dziedzinie życia. Nie występuję przeciwko młodym trenerom, ale niech trochę uczą się od tych doświadczonych! Teraz świat stanął na głowie, roi się od "trenerów internetowych", co skutkuje złym szkoleniem. Ci fachowcy dobierają ćwiczenia nie do końca znając możliwości podopiecznych. Oczywiście, wszystko fajnie wygląda z boku, gdy robi się mnóstwo zdjęć, jest kolorowo i atrakcyjnie. Ale jaki sens ma częste zmienianie ćwiczeń i robienie chłopcom mętliku w głowie? Czy nie lepiej powtarzać dwa, trzy ćwiczenia i wyrobić automatyzmy, które zaprocentują na boisku? A tak trenujemy "na hurra", a po 10 minutach zmieniamy zadanie. Przecież to idiotyzm. Zanim dziecko zorientuje się w czym rzecz, to minie trochę czasu. Najgorzej jest wtedy, gdy dane ćwiczenie sprawia trudności. Wtedy zmienia się je na łatwiejsze. Nie wychodzi? Trudno, trenujmy do skutku. Czego wymagać, skoro podczas, dajmy na to półgodzinnych zajęć z piłką, mamy pięć różnych ćwiczeń?

– Za dużo tych przypadkowych, nie znających zapachu szatni?
– Naturalnie, ale tak jest nie od dziś. Proszę pamiętać, że potrzeba popularności, zwłaszcza tej w bezpośrednim sąsiedztwie piłki nożnej, jest w naszym kraju ogromna. Na tej dyscyplinie znają się bowiem wszyscy.

– I jeszcze na polityce.
– To inna bajka. Wracając do piłki młodzieżowej: czy naprawdę nie można w sensowny sposób dokonać podziału ról? Niechaj część zarządza kwestiami finansowymi, a drugi pion troszczy się tylko o poziom sportowy. Bez nadmiernego dbania o własny autorytet i nachalnego "ja".
Pozwólmy pracować fachowcom, nabierzmy zaufania do ich pracy. Dopóki nie ustabilizujemy tego, wszelkie narodowe programy rozwoju młodych będzie można sobie schować… Doskonale pan wie, gdzie. Bez właściwej atmosfery i wzajemnego zaufania postępu nie zrobimy.

– Swoje trzy grosze mają rodzice. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że nie raz i nie dwa wysłuchiwał pan uwag: "- Dlaczego moje dziecko nie gra ? A może przesunąć je do innej grupy, by się rozwijało?" Nie mylę się?
– Oczywiście, że nie. Zdarzają się takie sytuacje. Ale nie ze mną te numery, nie ten adres. Jeśli rodzice zgłaszają zastrzeżenia, to odpowiadam krótko:
"– Dziecko nie musi trenować u mnie. Jest Widzew, jest ŁKS. Proszę próbować szczęścia gdzie indziej. "

– A co w przypadku, gdy rodzic kreuje się na sponsora zespołu i oczekuje wyjątkowego traktowania pociechy?
– Nie ma takiej opcji, by dziecko miało taryfę ulgową. Dobrze, że pan o tym mówi. Po zakupie wody mineralnej drużynie taki sponsor oczekuje potem taryfy ulgowej dla dziecka. To kolejny problem, który zamiatamy pod dywan.

– Miło się słucha. Unikam wywiadów ze współczesnymi piłkarzami. Irytują mnie frazesy i słaba polszczyzna.

Messi, Laporta i inni, czyli mrok nad Hiszpanią

Czytaj też

Joan Laporta (fot. Getty Images)

Messi, Laporta i inni, czyli mrok nad Hiszpanią

Bermudy, dzierganie, remis na wagę marzeń. Złote opowieści z Tokio

Czytaj też

Włoch Gianmarco Tamberi i Katarczyk Muhaz Essa Barshim – mistrzowie olimpijscy w skoku wzwyż (fot. AP)

Bermudy, dzierganie, remis na wagę marzeń. Złote opowieści z Tokio

– Swoboda wypowiedzi świadczy o człowieku. Aby przekazać ciekawe rzeczy podczas wywiadu trzeba dysponować wiedzą.

– Żyjemy w epoce Facebooka i innych wynalazków. Tam nie zawsze można sobie pozwolić na szczerość.
– Zupełnie się tym nie przejmuję. Przylgnęła do mnie opinia osoby kontrowersyjnej, głoszącej niezbyt popularne sądy. Niektórzy mawiają wprost, że Chałaśkiewicz ma niewyparzoną gębę.

– Białe jest białe, a czarne - czarne. Koniec, kropka.
– I dlatego podczas golenia bez obaw stoję przed lustrem. Zawsze miałem swoje zdanie. Nie będę nikomu przyklaskiwał i silił się na szczerość, to nie w moim stylu.

– I bardzo dobrze. Zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, grał pan na wszystkich szczeblach?
– Dobra uwaga. Poznałem wszystkie szczeble rozgrywkowe w Polsce i w Niemczech. I powiem panu: tam podejście do obowiązków w ligach amatorskich różni się diametralnie. Grając z niemieckimi amatorami nie zauważyłem, by ktoś narzekał, stękał, czy nalegał na wcześniejsze zakończenie zajęć. W Polsce, w IV lidze, słyszę sugestie:
"– Zróbmy może coś lżejszego, bo jestem zmęczony po pracy."

– Tak silnej Polski raczej nie zbudujemy…
– To po jaką cholerę im trener? Po co przychodzą na zajęcia? Między innymi przez takie podejście zrezygnowałem z pracy w niższych ligach. A przecież także na tym poziomie zawodnicy otrzymują wynagrodzenie za grę, mało tego, niektórzy nawet obstawiają swoje spotkania u bukmacherów.

– To już absurd.
– Jeśli już coś robimy, to róbmy na poważnie. Inaczej nie ma to sensu.

– A relacje z Widzewem? Pozostaje zadra w sercu?
– Nie. Już jej nie ma.

– Akurat…
– Przejmowałem się kiedyś, dziś żyję swoim życiem. W Młodej Ekstraklasie prowadziłem nawet swego czasu zespół Widzewa, wespół z Andrzejem Kretkiem.

– Niedawno o tym wspominał. Dzwoniłem do niego w maju, przy okazji urodzin.
– Władze klubu kopały pod nami dołki pilnując, aby czasami nasz zespół nie osiągnął lepszego wyniku od seniorów. Ot, takie tam niuanse. Co ciekawe, ci z szerokiej kadry pierwszego zespołu chętnie przychodzili do nas. Nie traktowali gry w Młodej Ekstraklasie jako kary, wręcz przeciwnie – twierdzili, że się rozwijają. Ale sam pan przecież wie, jak jest. Nie może być za dobrze, dlatego po sezonie podziękowano nam ze pracę.

– Mieszkamy w Polsce.
– Coś panu jeszcze powiem. Gdy zdarza mi się pojechać do Niemiec, to zawsze spotykam się z szacunkiem. Po tylu latach! Proszę mi wierzyć – w Rostocku, Poczdamie, Jenie i Kassel nie usłyszałby pan na mój temat złego słowa!

– Warto być przyzwoitym! Dla wielu to jednak niezrozumiałe.
– Zawsze warto. A jak jest u nas? Nie szanujemy klubowych legend, nie szanujemy przeszłości. To jak w takim razie budować wizerunek klubu? Na jakich fundamentach? Zostawiłem przy Alei Piłsudskiego mnóstwo zdrowia. Grało się sercem, nie dla pieniędzy. A już na pewno nie dla dzisiejszych, szokujących kwot. Pozmieniały się priorytety, gwałtownie obniżył poziom. Po przyjściu do Widzewa z każdego treningu wynosiłem naukę. Poziom piłkarski był nieporównywalny, nieustannie podpatrywałem starszych kolegów. Panów piłkarzy, nierzadko reprezentantów Polski! A jak jest dziś? Na kim mają się wzorować młodzi, wchodzący do szatni tego zespołu? Na kolegach, którzy mają po 20 lub niewiele więcej lat?

– I trzeci lub czwarty klub w tak zwanej karierze.
– To inna bajka. W każdym zespole potrzeba doświadczonych, scalających grupę.

– Bywa pan na meczach Widzewa?
– Daj pan spokój. Czasem mi się zdarzy, ale poziom, oględnie mówiąc, nie powala na kolana. Zazwyczaj poziom gry jest tak tragiczny, że wolę skupić się na rozmowie z byłymi kolegami z boiska. Nie będzie lepiej dopóki nie pozwolimy w spokoju pracować mającym wiedzę. Zresztą, co ja tu panu będę opowiadał. Dziś ceniony jest trener, który zna obsługę komputera.

– Powinien jeszcze mieć dobry aparat w smartfonie.
– Jasne. Wszystko idzie do przodu, zdjęcia i cała ta technologia, ale pewne rzeczy są uniwersalne. Pokorna, sumienna praca jest najważniejsza. A raczej powinna, bo odnoszę wrażenie, że zgubiliśmy gdzieś po drodze to, co naprawdę ważne.

– Kolega, który z miasta Łodzi pochodzi zasugerował, bym podpytał o motory. Ponoć fascynujące są "harleye"?
– Wszystko się zgadza, jestem nawet dumnym właścicielem takiej maszyny.

– Czym jest życie bez pasji?
– Oj tak, odskocznia od codzienności jest potrzebna każdemu.

– A to pan zna? "- Nie ma Boga, jest motór! "
– Chyba coś kojarzę. Z filmu?

– Tak. Ale motocykliści nie kojarzą się najlepiej, szczególnie ci na ścigaczach.
– Nie da się ukryć. Słyszymy przecież o dawcach nerek, szaleńcach i tym podobnych. Odpowiem tak: do wszystkiego trzeba w życiu dorosnąć. Niektórzy jeżdżą na pograniczu ryzyka. Z drugiej strony – kto ma w miarę poukładane w głowie, to zdaje sobie sprawę z zagrożenia dla siebie i innych. Brawura nie popłaca, a wypadki się zdarzają. Musi być pokora, bez niej ani rusz.

– A harleyowcy to długowłosi pijący whisky?
– To bardzo krzywdzące opinie. Whisky i piwa można się napić, ale podczas zlotów.

– Oryginalny sposób na życie.
– Zloty to bezcenne chwile. Warto raz na jakiś czas spotkać się w gronie znajomych, wymienić doświadczenia, wypić piwo i posłuchać dobrej muzyki. Nigdy jednak nie uwierzę w opowieści tych, którzy ponoć potrafią zapanować nad stukonnym motocyklem. To niemożliwe. Nigdy nie wiadomo, jaka sytuacja będzie na drodze.

– A czy prezesi klubów wiedzieli o tej pasji? Zapisywali odpowiednie klauzule w kontraktach?
– Nic takiego nie miało miejsca. W Niemczech przyjeżdżałem na zajęcia motocyklem i nikt nie miał do mnie pretensji. Dziś oczywiście wiele się zmieniło, kluby starają się za wszelką cenę ubezpieczać od nieprzewidzianych zdarzeń. Stąd zakazy uprawiana sportów ekstremalnych.

– Marek Saganowski prezentował przed wypadkiem motocyklowym chyba najlepszą piłkę w życiu. Doszedł do siebie. W Legii grał jeszcze na wysokim poziomie. – Nie wiadomo, jak potoczyłaby się kariera Marka, gdyby nie wypadek? O ile wiem, to nie była jego wina, choć teraz jest to przecież bez znaczenia.

– A dziś jest trenerem w lubelskim Motorze.
– Albo w "Motórze!"

– Ha, ha, ha! Wracając do pańskiej pasji wnioskuję, że "- Harley mój to jest to…"
- Można tak powiedzieć.

– Dawno nie byłem na koncercie "Dżemu", po raz ostatni bodaj w 2014 roku. Czekam na czerwiec przyszłego roku, gdy w Pradze będzie "Metallica". A skoro już o muzyce, to utwór "The day that never comes" idealnie podsumowuje występy reprezentacji Polski w wielkich turniejach.
- No tak, racja! Ciągle czekamy na ten dzień chwały, który jakoś nie nadchodzi.

– Tylko czy kiedykolwiek nadejdzie? Pomijając Euro 2016, to starty naszych w turniejach rangi mistrzowskiej przynoszą frustrację i rozczarowanie. Cóż takiego mają Czesi, Szwajcarzy i Finowie, czego nie mamy my, Polacy?
– Naszym problemem jest sfera psychiczna.

– Oprócz Turcji i Macedonii byliśmy najsłabszym zespołem Euro 2020. Ofiarność w meczu z Hiszpanią i ułańska szarża na Szwedów to trochę za mało.
– Jestem podobnego zdania. Nie mamy mentalności, by grać w dużych turniejach. Podobnie jest z umiejętnościami stricte piłkarskimi. Odstajemy od reszty, to z kolei jest moja prawda.
A co do zespołu Nawałki, to uważam, że tamten selekcjoner wykorzystał w pełni możliwości. Kilka lat temu niemal wszyscy kadrowicze byli ważnymi postaciami w klubach. Dziś niby nadal grają na wysokim poziomie, ale nie są już na topie. Oczywiście z kilkoma wyjątkami, choć te potwierdzają regułę.



Bermudy, dzierganie, remis na wagę marzeń. Złote opowieści z Tokio

Czytaj też

Włoch Gianmarco Tamberi i Katarczyk Muhaz Essa Barshim – mistrzowie olimpijscy w skoku wzwyż (fot. AP)

Bermudy, dzierganie, remis na wagę marzeń. Złote opowieści z Tokio

Adepci w szkółce
Adepci w szkółce
Nie tylko Cimanouska. Dyktator "lubi" wszystkich sportowców Białorusi?

Czytaj też

Kryscina Cimanouska (fot. Getty)

Nie tylko Cimanouska. Dyktator "lubi" wszystkich sportowców Białorusi?

– Zasmuciła mnie zwłaszcza postawa Grzegorza Krychowiaka. Ze Słowacją był jednym z najsłabszych, spóźniony, podejmujący niewłaściwe decyzje, że o czerwonej kartce nie wspomnę…
– Panie Sebastianie, on od pewnego czasu nie wygląda dobrze. W reprezentacji od dawna gra "piach", na dodatek widać gołym okiem, że forma fizyczna jest coraz słabsza.

– W wieku 31 lat? Na pozycji, na której ogromną rolę odgrywa boiskowe doświadczenie?
– Słusznie pan zauważył, że bagaż doświadczeń Krychowiaka jest ogromny. Nie wiem tylko czy piłka wciąż sprawia mu tyle radości, co kiedyś? Czasem odnoszę wrażenie, że myśli o tym, co będzie jutro.

– Jutro będzie futro…
– Mam wrażenie, że Grzegorz coraz częściej zastanawia się nad przyszłością, niekoniecznie tą związaną z piłką. Ale dla całego zespołu był to nieudany turniej. Nie dostrzegłem zbyt wielu pozytywnych aspektów, bo nie można wygrać meczu, gdy ochotę do walki przejawia dwóch lub w porywach trzech.

– Jak ze Szwecją.
– Do tego spotkania podeszliśmy bez należytej koncentracji. Coś na zasadzie – skoro obroniliśmy się z Hiszpanią, to nie damy rady Szwedom? A tu ledwo zaczęliśmy grać, a już trzeba było gonić wynik. Przespaliśmy pierwszą połowę, a początek wołał o pomstę do nieba.

– Niestety. Przyszedłem do domu, włączyłem ekran i nie zdążyłem otworzyć piwa, gdy zuchwali Szwedzi… otworzyli wynik.
– Stracić bramkę w drugiej minucie gry na tym poziomie mogła tylko nasza reprezentacja. Powiem więcej – ci, którzy interesują się piłką wiedzą dobrze, że lepiej już raczej nie będzie.

– Bo lepiej już było?
– System gry należy dobierać pod piłkarzy, jakimi dysponujemy. Nie odwrotnie.

– To standardowe 4-4-2 byłoby optymalnym ustawieniem?
– Moim zdaniem tak.

– Naszą obecność na Euro 2020 porównałbym do dużego wesela. Wśród odświętnie ubranych gości pojawiło się kilkunastu przypadkowych, zwabionych darmowym jedzeniem i piciem?
– Istotnie, źle to wyglądało. Nie ma teraz sensu szukać tanich usprawiedliwień.

"– Trza być w butach na weselu! "
– I dlatego należy nazywać pewne rzeczy po imieniu. Zawiedliśmy na całej linii, najwyższa pora na przyznanie się do tych błędu.

– A propos: "- Panie prezesie, dlaczego odpadliśmy z Euro 2020? "
"– Dziękuję za to pytanie".

– To wypowiedź mocno… średnia. Prezes zmienił trenera pod presją opinii publicznej, zwalniając poprzedniego na kilka miesięcy przed rozpoczęciem turnieju. Przypomnę tylko, że Brzęczek wygrał grupę eliminacyjną zostawiając w pokonanym polu między innymi Austrię. Podziękowano mu w niedobrym momencie, bo przecież równolegle rozpoczęły się eliminacje do kolejnego Mundialu. A Paolo Sousa przedstawiany był jako trener z wyższej półki, z innego świata. Co przyniosła nam ta nowa rzeczywistość?

– Zwycięstwo z Andorą.
– Odniesione w bólach, po przeciętnym meczu. Nie wygląda to najlepiej. Nie wiem czy z Brzęczkiem wywalczylibyśmy więcej punktów w eliminacjach. Nie dowiemy się również, jak pod z nim wypadłoby Euro. Bierzmy jednakże odpowiedzialność za błędy, bufonada nie zaprowadzi nas do niczego dobrego.

– Tak po ludzku to Brzęczka szkoda.
– Uważam podobnie. Potraktowano Jurka jak piąte koło u wozu. Ale pan przecież zauważył nie raz i nie dwa, że w Polsce dzieją się różne rzeczy. Nie w takich okolicznościach zwalniano u nas trenerów. Przykre, ale prawdziwe.

"– Skoro podjąłem decyzję o zwolnieniu Brzęczka, to jest ona dobra…"
– Pozwoli pan, że tego nie skomentuję.

– Proponuję przejść do poważniejszych spraw.
– Mianowicie?

- Chociażby do tatuaży. Utrwaliły pana ważne momenty?
– I tak, i nie. Niektóre znaczą wiele, inne powstały pod wpływem impulsu. Nie bez kozery mówią, że po zrobieniu jednego przychodzi ochota na następny.

– Coś w tym jest.
– A pan ma jakieś tatuaże?

– Jeden – pęknięty zegar z godziną śmierci najważniejszej osoby. A co będzie dalej to pokaże nomen – omen … czas.
– Zegar to ważny motyw. Bardzo intymny.

– Zrobiłem to dwa lata temu, bowiem do wszystkiego trzeba w życiu dojrzeć…
– Oczywiście, to przecież decyzja na resztę życia. Często sobie powtarzam: "– To już ostatni i kolejnego nie zrobię. "
Ale pan wie, jak to jest. Pod wpływem chwili pojawia się ochota, by zrobić następny.

– Dziś to czasami dzieła sztuki. A i świadomość mocno się zmieniła.
– Co do piękna tatuaży, to jak w każdym fachu: są artyści, ale są także partacze.

– Są także dziennikarze i są żurnaliści…
– O tym to pan powinien wiedzieć najlepiej.

– Odkąd pamiętam nosi pan długie włosy, czyli pewnie "heavy metal"?
– Naturalnie, nie może być inaczej. Mam ogromny sentyment do muzyki, na której się wychowałem. Przez całe życie towarzyszą mi "Metallica i Guns’N Roses". Lubię jeszcze "Rammstein".

– A "Slayer"?
– No jasne!

– Powróćmy na moment do piłki. W latach 1989-1991 występował pan we wrocławskim Śląsku. Z Romualdem Szukiełowiczem po drodze raczej nie było.
– Współpraca nie układała się najlepiej. Trener zawiódł mnie jako człowiek, wbijając "nóż w plecy". Żeby za bardzo się nie rozwodzić – niektóre jego decyzje były co najmniej dziwne.

– Mimo wszystko prosiłbym o więcej słów.
– Po przybyciu zamieszkałem w Hotelu Wrocław. Trener ubzdurał sobie, że choć nie byłem jeszcze piłkarzem Śląska, to traciłem formę w dyskotekach. Dobre sobie. Gdy nim zostałem irytowały nie do końca zrozumiałe zasady premii meczowych. Sposób ich podziału budził mój sprzeciw. Premia za mecz powinna przecież być dzielona na zespół, a nie na dwóch lub trzech ulubieńców szkoleniowca. Z tego powodu dochodziło do konfliktów, bo nie wahałem się głośno artykułować racji.
Gdy zostałem kapitanem zespołu, to zmienił się ten system. Wszystko dzieliliśmy po równo.

– W "Dzienniku Dolnośląskim" z 1991 roku Szukiełowicz wypowiadał się o panu w niezbyt pochlebnym tonie : – "Chałaśkiewicz to zawodnik konfliktowy, mający zbyt wysoką ocenę własnych umiejętności(…)."
– Sam pan widzi, że brakowało chemii.

– A jak było z tą opaską kapitana? Czy rzeczywiście mianował się pan sam dowódcą okrętu?
– Nie do końca. Moja kandydatura uzyskała poparcie szatni i zostałem kapitanem. Tylko tyle i aż tyle.

– Wie pan chyba, że szczerość nie zawsze popłaca?
– Szczególnie w chwilach, gdy należy walczyć o dobro swoje i kolegów. Mam tego świadomość. Nigdy nie bałem się mówić prawdy, nie tylko u nas.

Nie tylko Cimanouska. Dyktator "lubi" wszystkich sportowców Białorusi?

Czytaj też

Kryscina Cimanouska (fot. Getty)

Nie tylko Cimanouska. Dyktator "lubi" wszystkich sportowców Białorusi?

Uśmiech z drugiej ręki. Koszulki z lumpeksu zmieniają świat

Czytaj też

Koszulka Uhyster SV. Koszt? 6 złotych. Wbrew pozorom za tymi drzwiami może być… wszystko. (Fot. Archiwum prywatne Macieja Nowaka)

Uśmiech z drugiej ręki. Koszulki z lumpeksu zmieniają świat

– Otóż to. Treningu biegowego u Franka Pagelsdorfa nie nazwałbym nagrodą za boiskowy trud.
– Trener uznał, że przysypiałem podczas analizy video. Był to czas, w którym nie pojawiałem się na boisku, mimo usilnych starań i właściwego zaangażowania. Trenowałem sumiennie, ciężej od innych, ale nie mieściłem się w składzie. Narastała frustracja. Karą za ponoć niewłaściwe zachowanie podczas seansów taktycznych było przymusowe bieganie popularnych "tempówek". I wtedy nie wytrzymałem. Podczas emocjonalnej rozmowy wygarnąłem wszystko, co leżało mi na wątrobie.
Po 20 minutach – i tu pana zaskoczę – Pagelsdorf przyznał mi rację!

– To była jeszcze Hansa z Barbarezem i tym napastnikiem z Afryki, Akpoborie?
– Między innymi. Naprawdę dobrzy zawodnicy. Był jeszcze Stefan Beinlich.

– No przecież! Świetna lewa noga, później Leverkusen i Hertha.
– Wszystko się zgadza. Mocny skład.

– Ciekawy zespół, a za oknem Morze Bałtyckie. Żyć nie umierać, mimo, że były to te "gorsze" Niemcy, ubodzy krewni Zachodu.
– I tak się trochę czuli.

– Mówimy o połowie lat dziewięćdziesiątych.
– Dysproporcje w poziomie życia i zarobkach aż nadto rzucały się w oczy. Berliński mur rozdzielił Niemców na pokolenia. Dziś powoli się to wszystko wyrównuje, aczkolwiek o wschodnich landach nadal myśli się w jednoznaczny sposób.

– A jak pan odnalazł się w Rostocku w tym trudnym czasie? Przyjęto jak swojego czy jak "Polaczka" pożądliwie spoglądającego na niemieckie samochody?
– Traktowano mnie z szacunkiem. Systematycznie uczyłem się języka, a urzędnicy okazywali zrozumienie. Podobnie było w sklepach i innych miejscach. Od stereotypów uciec nie możemy, więc czasem koledzy rzeczywiście podpytywali czy zauważyłem po drugiej stronie granicy któreś z miejscowych aut? Wszystko w żartach, bez złośliwości.

– Trochę sobie na tę opinię zapracowaliśmy. Wieki temu grupa starszych znajomych regularnie wyjeżdżała do Niemiec na tak zwane "jumy". No i razu pewnego kuzyn poprosił kogoś o przywiezienie kosiarki. Ta i owszem, dotarła po pewnym czasie, lecz cała w … trawie. Zacytuję słowa kolegi:
"- Grzesiu, przepraszam, ale miałem zbyt mało czasu. Niemiec akurat kosił trawę, obserwowałem dom i wykorzystałem moment, gdy poproszono go do telefonu. "

– Samo życie! Czasami dochodziło do zabawnych sytuacji, ale ani razu nie przekroczono granicy dobrego smaku. Wszelkie aluzje były na wysokim poziomie dowcipu. Nigdy nie czułem się w Niemczech jak obywatel gorszego sortu, bo sport powinien łączyć, a nie dzielić. Albo coś potrafisz i jesteś szanowany, albo nie potrafisz za wiele. Za zachodnią granicą zebrałem mnóstwo doświadczeń, a piłkarsko, nie chwaląc się, prezentowałem się nie najgorzej. W Poczdamie osiągnęliśmy bezprecedensowy sukces - awans do drugiej ligi, co do dziś wspominam z sentymentem. Dodam jeszcze, że w wieku 38 lat dostałem propozycję przejścia do zespołu z Duisburga.

– Imponujące, zważywszy na wiek i pozycję na boisku.
– Ostatecznie temat upadł, ale zainteresowanie ze strony działaczy MSV odebrałem jako wyróżnienie. Niemcy nie zaglądali w metrykę, liczyła się dyspozycja na boisku. Podczas meczu zawsze dawałem z siebie wszystko i to procentowało.

– W elitarnej Bundeslidze grało się najłatwiej?
– Zdecydowanie. Tam grało się w piłkę, o sukcesie decydowały wyszkolenie i umiejętności czysto piłkarskie. A w ligach regionalnych dominowała walka.

– A gdy zauważono w składzie rywali znanego ligowca…
– … wtedy bywało różnie, ma pan rację. Zdarzało się, że przeciwnicy koncentrowali się na udowodnieniu mi pewnych rzeczy. Nie odstawiałem nogi, podejmowałem rękawicę i najczęściej wychodziłem z tych pojedynków zwycięsko. Przyjmowałem postawę – albo gramy w piłkę, albo się kopiemy. Muszę przy okazji dodać, że nie interesowało mnie odcinanie kuponów. Pamiętam, że mając 40 lat przychodziłem do Kassel. Miejscowe media traktowały mnie z rezerwą, poddając w wątpliwość angaż piłkarza w tak zaawansowanym wieku. Odpowiedziałem :
"- Nie będę rozmawiał z dziennikarzami, na ocenę występów przyjdzie czas po zakończeniu sezonu. "

– Efekt?
– 28 bramek i około 30 asyst. Niewiele zabrakło do awansu, wszyscy zachwycali się moją postawą i przepraszali. Taki już mam charakter – albo coś robię porządnie, albo wcale. Te wartości staram się przekazywać też podopiecznym.

– Urzekają mnie filmiki, gdy świętując po wygranym meczu śpiewają: "- Tak się bawi Chałaśkiewicz! "
– Sprawia im to radość, bo w grę wkładają maksimum zaangażowania. Taka praca to ogromna satysfakcja, szczególnie, gdy zauważa się efekty. Chłopcy chętnie przychodzą na zajęcia, choć czasem zdarza mi się zwrócić im uwagę na to i owo…

– Porządek musi być!
– Im szybciej pojmą to, tym lepiej.

– W pańskim CV odnalazłem klub o intrygującej nazwie – Boruta Zgierz.
– Grałem tam przez pół roku, po przyjściu z Metalowca. Strzeliłem w Zgierzu parę goli. Prezentowałem się na tyle dobrze, że przypomniano sobie o moim istnieniu w łódzkim Orle. Dalej już jakoś poszło.

– Na Dolnym Śląsku reaktywowano właśnie klub o nazwie Rokita Brzeg Dolny. A gdyby tak zorganizować spotkanie Boruty z Rokitą? Wyobraża pan to sobie?
– Widzę, że za często bawi się pan słowem. To byłoby… diabelskie granie.

– A w Małopolsce? Na przykład Kabel Kraków kontra Izolator Boguchwała? Napięcie też sięgałoby zenitu!
– Ha, ha, ha!

– To tyle. Momenty były, całkiem przyjemna pogawędka.
– I ja też tak uważam.

– Co panu szkodzi powiedzieć, że jest pan zadowolony?
– Tak, szczerze panu powiem, że jestem bardzo zadowolony…

Uśmiech z drugiej ręki. Koszulki z lumpeksu zmieniają świat

Czytaj też

Koszulka Uhyster SV. Koszt? 6 złotych. Wbrew pozorom za tymi drzwiami może być… wszystko. (Fot. Archiwum prywatne Macieja Nowaka)

Uśmiech z drugiej ręki. Koszulki z lumpeksu zmieniają świat

Lewandowski: moje trofea? Zawsze dostrzegam w nich kolegów
Robert Lewandowski (fot. Getty)
Lewandowski: moje trofea? Zawsze dostrzegam w nich kolegów

Najnowsze
Zniszczoł stanowczo o zwolnieniu Thurbichlera: bardzo dobra decyzja!
pilne
Zniszczoł stanowczo o zwolnieniu Thurbichlera: bardzo dobra decyzja!
| Skoki narciarskie 
Aleksander Zniszczoł (fot. Getty Images)
Koniec sezonu! Zobacz ostateczne klasyfikacje generalne
Klasyfikacja generalna PŚ w skokach narciarskich 2024/25 [AKTUALIZACJA]
nowe
Koniec sezonu! Zobacz ostateczne klasyfikacje generalne
| Skoki narciarskie 
Nowy oficjalny rekord świata! Monstrualny lot w Planicy
(fot. Getty)
pilne
Nowy oficjalny rekord świata! Monstrualny lot w Planicy
| Skoki narciarskie 
Pękła bariera w NHL! Zrobił to jako pierwszy w sezonie
Leon Draisaitl (fot. Getty Images)
Pękła bariera w NHL! Zrobił to jako pierwszy w sezonie
| Hokej / NHL 
To ostatnie miesiące luki w przepisie o spalonym! Szansa jeszcze jest...
Kamil Grabara, inni bramkarze i ich drużyny mają jeszcze tylko kilka miesięcy na wykorzystanie luki w "Przepisach gry". The IFAB ogłosiła zmiany, z których wynika, że ta luka zniknie. (fot. Getty Images/The IFAB)
tylko u nas
To ostatnie miesiące luki w przepisie o spalonym! Szansa jeszcze jest...
Fot. TVP
Rafał Rostkowski
Błysk Messiego po kontuzji. Wrócił z przytupem [WIDEO]
Lionel Messi strzelił ważnego gola dla Interu Miami (fot. Getty).
Błysk Messiego po kontuzji. Wrócił z przytupem [WIDEO]
| Piłka nożna 
Świetna wiadomość! Kolejna kwalifikacja olimpijska dla Polski
Władimir Samojłow wywalczył kwalifikację olimpijską dla Polski (fot. Getty).
Świetna wiadomość! Kolejna kwalifikacja olimpijska dla Polski
| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Do góry