Jeśli mieszkasz w Olsztynie i chciałbyś zejść na złą drogę, to lepiej dwa razy się zastanów. Bo możesz trafić na Macieja Sarnackiego, judokę i olimpijczyka z Tokio, który mierzy ponad dwa metry i waży ponad 130 kilogramów. Chociaż jak zapewnia użycie siły fizycznej jest na końcu listy jego metod w trakcie służby. Opowiedział też o życiu z bólem i problemach w Polskim Związku Judo.
Damian Pechman, TVP Sport: – Co dla ciebie oznaczają igrzyska olimpijskie?
Maciej Sarnacki: – Na pewno najważniejszy start w karierze każdego sportowca. Zwieńczenie 4-letnich przygotowań, w tym przypadku 5-letnich. Każdy rzut wykonany na treningu, każde tętno po mojej walce są zwykle zmierzone i policzone... Te liczby mogłyby wielu osobom uświadomić, jak wiele pracy kosztował przyjazd na igrzyska w Tokio. A może trzeba byłoby jednak spojrzeć na to trochę szerzej? I policzyć nie ostatnie pięć lat, ale 25 lat.
– Po walce w Tokio stwierdziłeś, że "urwiesz sobie rękę, położysz na macie, ale się nie poddasz". Naprawdę byłeś gotowy, żeby walczyć mimo bólu?
– Miałem już okazję startować, czy przygotowywać się do zawodów – na przykład kwalifikacji do igrzysk – z kontuzjami. Jest to naturalna część naszych treningów, że zawsze coś dolega. Albo palec, albo kostka, albo złamane żebro... Trzeba było się bić w takim stanie, bo może nie być drugiej szansy. Nie było innej możliwości. Musiałem zacisnąć zęby i walczyć do końca.
– Mówisz o tym tak spokojnie... Wiele było w twojej karierze takich momentów, gdy walczyłeś z pękniętym żebrem albo złamanym palcem?
– Oczywiście, że tak. Często o tych urazach dowiadywałem się 2-3 dni po walkach. Ale były też kontuzje, z powodu których musiałem się wycofać z dalszej walki – jak naderwanie mięśnia najszerszego pleców czy mięśnia piersiowego. Gdybym chciał kontynuować walkę, mogłoby to skutkować poważnym urazem, więc nie było innego wyjścia. Dzięki temu, że wtedy się wycofałem, mogłem wrócić do rywalizacji za 5-6 tygodni.
– Można się przyzwyczaić do bólu?
– Nauczyłem się już żyć, trenować i bić z kontuzjami. W trakcie walki bolała mnie ręka, ale kilka dni później znacznie bardziej boli mnie opuchnięte kolano, w którym zebrał się płyn i nie wiadomo, jak do tego doszło.
– Treningi musisz łączyć z pracą.
– Na co dzień jestem policjantem Oddział Prewencji Policji w Olsztynie. Dlatego miło ze strony moich przełożonych, że pozwalają mi czasami omijać moje dyżury służbowe, żebym mógł się realizować sportowo. A jeśli już mam trochę wolnego czasu, to uciekam nad wodę i łowię ryby. Wędkowanie to moja druga pasja.
– Gdzie tutaj miejsce na treningi? Za tobą chyba trudna droga do Tokio.
– O tej mojej drodze moglibyśmy rozmawiać godzinami, a przecież oprócz pracy i treningów jest jeszcze normalne życie oraz problemy, trochę mniejsze i przyziemne. Ich także nie brakowało. Chociaż judo jest sportem indywidualnym, to w moją kwalifikację było zaangażowanych bardzo wiele osób, którzy byli obok i potrafili mi pomóc. Moja rodzina, tata-trener, klub i jego prezes, sparingpartnerzy...
– Jak wygląda twój zwykły dzień?
– Jeśli służbę zaczynam o godzinie 12, to już o 9 mam pierwszy trening, który trwa do 11. Później szybki obiad i do pracy. A po zakończeniu służby jeszcze druga jednostka treningowa. Mój dzień kończy się w mgnieniu oka i zbliża się kolejny, bardzo podobny.
– Olsztyńska policja chyba nie miała wątpliwości, czy przyjąć takiego kandydata, gdy zgłosiłeś się do pracy.
– O to trzeba byłoby już zapytać moich pracodawców. Jest mi trochę łatwiej, chociaż na służbie rzadko korzystam z mojej siły fizycznej. Użycie chwytów obezwładniających jest na końcu mojej drabinki. Zawsze zaczynam od rozmowy i to jest zwykle droga do sukcesu. Bo nie zapominajmy, że policja jest głównie od tego, żeby pomagać.
Co do sukcesów w sporcie... Miłem przyjemność być odznaczony przez Komendanta Głównego Policji za wybitne osiągnięcia w sporcie. Wychodzi z tego, że ktoś na górze na to patrzy i docenia moje zaangażowanie i wyniki sportowe.
– Nie miałeś żadnych obaw, aby oddać karierę w ręce ojca-trenera?
– To złożone pytanie. Wystarczy spojrzeć na sportowców, którzy przyjechali do wioski olimpijskiej. Z tatą trenuję nie tylko ja, ale także Konrad Bukowiecki i Mateusz Kamiński. Widać, że to się sprawdza, że jest to rodzinna pasja, przekazywana z ojca na syna. Z tatą rozmawiamy o judo nie tylko w trakcie treningów, ale także w domu. Nigdy nie mamy dość.
"My - zawodnicy - potrafimy wziąć na siebie tę odpowiedzialność i po każdej przegranej walce uderzyć się w pierś. Osoby, które kierują związkiem, często tego nie potrafią" �� Cała rozmowa @Damian_Pechman z Maciejem #Sarnackim ���� wkrótce na naszej stronie �� #RazemPoMedal #Judo pic.twitter.com/LHdwT0mRHY
— TVP SPORT (@sport_tvppl) July 31, 2021