Medal olimpijski potrafi wywrócić życie do góry nogami. Przekonała się o tym między innymi Katarzyna Zillmann. W rozmowie z TVPSPORT.PL zdradziła, jaki ma plan na igrzyska olimpijskie w Paryżu.
Kilkanaście dni temu Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Sajdak i Zillmann wywalczyły srebrny medal w olimpijskim finale wioślarskich czwórek podwójnych. Zwyciężyły Chinki, a trzecie miejsce zajęły Australijki. Po sukcesie pojawiło się wiele pytań, co dalej będzie się działo z wioślarstwem w Polsce. Powiało optymizmem, choć wiadomo, że biało-czerwonych czeka kilka zmian.
– Kilka osób z osad, które oglądaliśmy zakończy kariery. Strasznie mi żal Mikołaja Burdy. Był na piątych igrzyskach, ma 39 lat i raczej już nie więcej na takiej imprezie nie wystartuje. Niektóre z pań też są już bardzo dojrzałe. Skupią się na kwestiach rodzinnych. To nieodzowny element kariery sportowej. Wioślarstwo to jednak sport, gdzie można trenować bardzo długo. Do Paryża pozostały tylko trzy lata – mówił Kajetan Broniewski, brązowy medalista igrzysk z Barcelony z 1998 roku.
58-latek nadal widzi rezerwy w gronie medalistek i jest spokojny o występ podczas kolejnej najważniejszej imprezy czterolecia. – Chinki były poza zasięgiem. Walka trwała o pozostałe lokaty. Wszystko rozegrało się na ostatnich metrach. Pozostaje się cieszyć, że medal jest i to srebrny. Polki już od dawna są "dominatorkami". Mają medale wielkich imprez od 2017 roku. To mistrzynie Europy, mistrzynie świata. Mamy osadę, która prawie nie schodzi z podium. Znakomicie się je ogląda – dodał.
– W Tokio mieliśmy większe apetyty. Liczyliśmy na trzy medale. Nie wyszło. Sport to jednak nie matematyka. Przy mądrym zarządzaniu i sterowaniu procesem szkoleniowym w Paryżu będziemy walczyć o kolejne medale. Chodzi o to, by w najważniejszym starcie sezonu bić rekordy. Dziewczyny pokazały moc i klasę. W kolejnych latach będzie się działo – dodał Marek Kolbowicz, mistrz olimpijski z Pekinu. W sprawie wywalczonego medalu wypowiedziała się również jedna z członkiń sztafety...
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Dotarło już do was co zrobiłyście w Tokio?
Katarzyna Zillmann: – Hmmm... Pojechałyśmy. Zdobyłyśmy medal. Wróciłyśmy. Było trochę flexu (określenie to stosowane jest na coś drogiego, prestiżowego – przyp. red.). W sumie to nadal jest!
– Co się dzieje z medalem?
– Cały czas go noszę przy sobie. Nie odpuszcza mnie na krok. Ludzie lubią na niego patrzeć. Bardzo się cieszą na jego widok. Jak już jesteśmy na eventach, imprezach z podziękowaniami, to go wyciągam i wszyscy od razu są szczęśliwi. Podobnie jak ja.
– Zdajecie sobie sprawę, że kibice nie przespali kilku nocy?
– Oj... pewnie było kilka zawałów. Podejrzewam, że medalowy bieg nie był najłatwiejszy do oglądania. Wszystkich bardzo przepraszam, haha! Nerwy były wskazane. Opłacało się emocjonować i czekać do końca, co się wydarzy.
– Masz już złoto mistrzostw Europy, złoto mistrzostw świata. Teraz zostałaś wicemistrzynią olimpijską. Jest niedosyt?
– Oczywiście, że czegoś brakuje. Nie powiem, że mam niedosyt, bo medal olimpijski to spełnienie marzeń. Traktuję go jako bufor, który mi zapewni spokojne przygotowania do kolejnych wielkich imprez. Chcemy zrobić jeszcze więcej.
– Dogadywałyście się w grupie przez cały czas?
– Musimy być jednym organizmem. Musimy pracować i myśleć identycznie w danej chwili. Pojedynczo nie istniejemy. To symbioza. Widać, co się dzieje, gdy już zaczynamy walczyć o zwycięstwo.
– Musicie od siebie odpocząć?
– Nie. To jest super, że suma wspólnych wysiłków przekłada się na sukces. Wspieramy się. Motywujemy. Bez takich momentów, nie byłoby medali.
– Medal olimpijski wywraca życie do góry nogami?
– Tak! Bardzo tak! Niby zdobyłam już kilka medali, ale ten z Tokio to moment przełomowy w życiu i karierze.
– Była chwila na odpoczynek?
– Bez szans. Cały czas w trasie: Warszawa, Poznań, Bydgoszcz. Miałam też kilka spotkań ze sponsorami.
– W Tokio udało się świętować?
– Były ogromne restrykcje. Chciałyśmy wyjść, ale nie mogłyśmy. Spędziłyśmy czas we własnym gronie. Pojawiło się kilka osób z innych dyscyplin. Było miło.
– Niektórzy porównywali was do "Aniołków Matusińskiego". Coś jest na rzeczy?
– My pracujemy jako cały organizm non stop, one się zmieniają. Trudne do porównania. Nieco inaczej funkcjonujemy na wodzie. Jesteśmy bardziej zależne od siebie. Przepychały łódkę siłą. W sztafecie kluczowe jest dobre przekazanie pałeczki. Jest inny tryb w "byciu jednością".
– Dużo młodzieży garnie się do uprawiania wioślarstwa?
– Dobrze się dzieje. Mamy bardzo ambitne i zdolne dziewczyny w młodzieżówce. Polacy wracają z medalami mistrzostw świata i Europy juniorów. Powoli wkręcają się w seniorskie kręgi. Aklimatyzują się do prawdziwej roboty. Jest przyjemnie. Powinno tak zostać.
– Starty w Paryżu już siedzą w głowie?
– Teraz mam reset. O Francji myślę, ale nie w ten sposób, o którym większość kibiców.
– Dużo działo się w mediach społecznościowych, jeśli chodzi o twoją osobę. Dotyka cię to w jakiś sposób?
– Nie. W sumie media społecznościowe zupełnie nie są mi potrzebne podczas startów. Nie mam Facebooka w telefonie. Nic mnie nie rozprasza. Nie przeszkadza. Nie zajmuje czasu i nie miesza w głowie. Może chwilowo było to dobre zastępstwo za realnych, namacalnych kibiców, ale czekamy na powrót ludzi na trybunach. Po medalu spłynął na nas ogrom pozytywnych emocji. Dostawałyśmy piękne wiadomości. Było to wsparcie, o którym można tylko marzyć. Bardzo dziękujemy każdemu z osobna.
– Sama się już nagrodziłaś?
– Mam wrażenie, że muszę usiąść na spokojnie. Pomyśleć o tym, co się w ogóle wydarzyło. Mam nowe mieszkanie. Wprowadziłam się do "surowego" miejsca. Muszę je wykończyć. Nie mogę się przyzwyczaić do zamieszania. Jestem jeszcze w tym dzika. Chyba trochę zajmie mi zrozumienie czego dokonałyśmy.