Minęły już trzy miesięce, odkąd Andrzej Liczik został nowym głównym trenerem grupy KnockOut Promotions. Szkoleniowiec rodem z Krymu, którego odwiedziliśmy na zgrupowaniu w Zakopanem, opowiedział przed naszymi kamerami o negocjacjach z Andrzejem Wasilewskim i szansach swoich zawodników na walki mistrzowskie. Fragmenty rozmowy ukazały się w magazynie Ring TVP Sport.
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że rozmawiam z najbardziej rozchwytywanym obecnie trenerem w polskim boksie?
Andrzej Liczik, główny trener grupy KnockOut Promotions: – Nie wiem, czy rozchwytywany. Po prostu robię swoję i staram się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Cieszę się, że mam coraz więcej, coraz lepszych zawodników. Oby tak dalej.
– Minęły trzy miesiące, odkąd został pan głównym trenerem grupy KnockOut. Jak długo trwały negocjacje?
– Dosyć szybko wypracowaliśmy porozumienie. Wiadomo, że miałem wcześniej grupę zawodników, których nie mogłem ot tak rzucić i zastanawialiśmy się, jak to wszystko pogodzić. To był największy problem i w zasadzie mój główny warunek, bo nie mógłbym się rozstać z kimś, z kim do tej pory pracowałem. Cieszymy się, że się udało i myślę, że idziemy w dobrym kierunku.
– Trudno panu pogodzić obowiązki przy tylu zawodnikach, by dla każdego znaleźć odpowiednio dużo czasu?
– I tak, i nie. Lubię, to co robię i staram się wszystko zorganizować tak, żeby każdy był zadowolony i by efekty pracy były jak najbardziej widoczne. Wiemy, że Michał Cieślak może za chwilę walczyć o mistrzostwo świata i trzeba mu poświęcać dużo uwagi, ale to nie znaczy, że mogę sobie pozwolić, by z kimś pracować mniej.
– Po podpisaniu kontraktu z grupą KnockOut powiedział pan: "jestem mieszanką bokserskiego wschodu z zachodem". Mógłbym prosić o rozwinięcie tej myśli?
– Urodziłem się na Krymie, uczyłem się w szkole wychowania fizycznego, gdzie trenowałem ze szkoleniowcami z najwyższej półki. W Polsce jestem od 2001 roku. Podpatrywałem też pracę trenerów z USA i od każdego próbuję wyciągnąć coś dla siebie. Dlatego nazywam to mieszanką szkół wschodniej i zachodniej.
– Wiem, że to rozległy temat, ale z czego wynika fakt, że Polska czeka na medal olimpijski już 29 lat, a za naszą wschodnią granicą na Ukrainie rodzi się tylu wybitnych pięściarz?
– Mógłbym o tym mówić bardzo dużo, bo dużo jest czynników, które mają na to wpływ. Najważniejszym są pieniądze. Na Ukrainie boks jest tak rozwinięty, bo chłopaki z kadry mają wypłaty, odkładają im się lata emerytury, za medale są nagradzani m.in. mieszkaniami.
– Zauważa pan przemianę w polskim boksie olimpijskim? Wyselekcjonowani zawodnicy z kadry otrzymują stypendia w ramach współpracy PZB z Suzuki.
– Tak, widać, że Grzegorz Nowaczek, który jest prezesem PZB, dobrze pracuje. Z drugiej strony, nie zawsze jeśli chcesz pomóc boksowi, ktoś inny podziela twoje zamiary. Czasem widzę taką mentalność, że jeden drugiemu chce zaszkodzić. Mam nadzieję, że Grzegorz nadal będzie to rozwijać.
– Wracając do boksu zawodowego – czy zna pan odpowiedź na pytanie, kiedy odbędzie się walka Michała Cieślaka o mistrzostwo świata?
– Trudno mi powiedzieć, jak każdy, chciałbym mieć tę wiedzę jak najszybciej. W tej chwili Michał jest pretendentem, ale ma też kilku promotorów, którzy muszą teraz to wyjaśnić między sobą. Mogę powiedzieć tylko tyle, że Michał jest gotowy żeby walczyć o mistrzostwo świata i wywalczyć tytuł.
– Na sali ma pan również dwóch byłych mistrzów świata wagi cruiser: Krzysztofa Włodarczyka i Krzysztofa Głowackiego. Jak układa się współpraca z "Diablo"?
– Bardzo dobrze, jestem dla niego pełen podziwu. Krzysiek Włodarczyk nie jest już taki młody, ale nadal ma w sobie mnóstwo determinacji i chęci pokazania całemu światu, a przede wszystkim soebie, że dalej może być najlepszy. Lubię pracować z takimi ludźmi, którzy mają cel i powoli chcemy do niego zmierzać. Chciałbym wyciągnąć z niego wszstko, co najlepsze w nim zostało.
– Co z "Główką"?
– Na obozie w Zakopanem zaczęliśmy pracować boksersko, ale to było dosłownie kilka treningów, bo on wraca po kontuzji ręki. Dopiero co może zacząć się ruszać, ale widać, że jest bardzo zdeterminowany i rwie się, by jak najszybciej wrócić do treningów. Najważniejsze, by dopisywało mu zdrowie.
– Wszyscy zachwycamy się Fiodorem Czerkaszynem, a w pana opinii jest coś w takim stwierdzeniu, że to obecnie największy talent w polskim boksie?
– Coś w tym jest i wszystko zależy od niego, by nie został w miejscu, a dalej się rozwijał. Kiedyś jeden z trenerów kadry powiedział mi: "Andrzejku, ty już wszystko umiesz". Takie podejście jest słabe, człowiek zawsze musi dążyć do tego, by stale piąć się w górę. Fiodor ma wszystko, by stawać się coraz lepszym i najważniejsze, by ta "gwiazdeczka" u niego za bardzo nie zaczęła świecić.
– Czyli musi pan być dla swoich podopiecznych nie tylko trenerem, ale i psychologiem.
– Dla mnie rola trenera to też rola trochę ojca, kolegi, przyjaciela, ale też w jakiś sposób wroga. Staramy się podchodzić do tych chłopaków z szacunkiem i tak, by oni nas szanowali. Jakby nie było szacunku, do niczego byśmy nie doszli.