Jako jeden z dwóch żużlowców w historii nie schodził przez dekadę z podium indywidualnych mistrzostw świata. Jeździł w Betard Sparcie Wrocław, kiedy ta sięgała po ostatnie mistrzostwo w 2006 roku. Ma 46 lat i wciąż się ściga. – Być może teraz rozumiem, dlaczego Andrzej Rusko od tylu lat prowadzi Spartę. Po prostu kocha żużel. A ja na wiele lat się odsunąłem – mówi specjalnie dla TVPSPORT.PL legendarny Australijczyk Jason Crump.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Zacznę od oczywistego. Śledzisz media i wiesz, co dzieje się w naszej PGE Ekstralidze? Wiesz, kto jedzie w finale?
Jason Crump: – Oczywiście, że wiem. Sparta! I wiem nawet, że wyeliminowali Unię Leszno w półfinale, a teraz jadą z Motorem Lublin.
– Patrzysz tylko na wyniki czy jeszcze pozostała w tobie cząstka Wrocławia i Sparty?
– Tak, mam kontakt z częścią chłopaków, wiem dość dobrze, co się dzieje.
– Mają szansę na pierwsze złoto od piętnastu lat. Kiedy Sparta po raz ostatni triumfowała, jeździłeś tu we Wrocławiu.
– Trochę lat już minęło! A przecież od tamtego momentu mieli dobrych zawodników, mocny zespół. To nieco zabawne, że dopiero teraz, po takim czasie, mogą sięgnąć po kolejne złoto.
– Wróciłeś wtedy do Wrocławia, żeby po raz trzeci jeździć dla Sparty.
– Dobrze pamiętam tamten rok. Tak jak mówiłeś, to był pierwszy sezon po moim powrocie. W zespole panowała znakomita atmosfera. Hans Andersen jechał fantastyczny sezon. Nie ciążyła na nim taka presja w Grand Prix. On i Kenneth Bjerre spisywali się w tamtym czasie po prostu kapitalnie. Jasne, do tego mieliśmy, moim zdaniem, jednego z najlepszych trenerów w dziejach żużla, Marka Cieślaka. Mówił po angielsku, co oczywiście było dla mnie ważne. Miał nieprawdopodobną wiedzę o żużlu. Potrafił przeczytać każdego zawodnika, powiedzieć, jak czujesz się danego dnia. Patrzył i widział. Świetny skład to jedno, ale taki trener to drugie. I nie wolno zapomnieć o Andrzeju Rusko i Krystynie, którzy prowadzili klub, dbali, by wszystko za kulisami było dopięte na ostatni guzik, by niczego nie brakowało. Właśnie dlatego odnosiliśmy sukcesy.
– Jak wspominasz współpracę z Markiem Cieślakiem? To bez dwóch zdań legenda polskiego żużla.
– Nie tylko polskiego. To legenda żużla w ogóle. Jego osiągnięcia z reprezentacją Polski w Drużynowym Pucharze Świata odnoszone na przestrzeni tylu lat to jedno. Ale ma niezwykłą umiejętność rozumienia, czytania żużlowców. Nie ma wielu trenerów takich jak on. Nigdzie, w żadnym kraju.
– Aż trzy razy przychodziłeś do Sparty. Musiałeś lubić Wrocław, ale nie zagrzałeś tu miejsca na tak długo jak choćby Tai Woffinden. Co za tym stało? Przepisy, które nie pozwalały, żeby w zespole jeździło więcej niż dwóch obcokrajowców?
– Oczywiście. Po raz pierwszy pojawiłem się tu w 1995 roku. Byłem bardzo młody. W tamtym czasie Tommy Knudsen był pierwszym wyborem, jeśli chodzi o zagranicznych żużlowców. I jeździł praktycznie w każdym meczu, o ile nie doznał kontuzji. Może przegapił jedno lub dwa spotkania. Trudno przygotować się do jazdy w Polsce, jeśli we wtorek albo środę możesz dostać telefon z informacją, że ktoś doznał kontuzji i musisz przyjechać. Za drugim razem z zagranicznych żużlowców mieli mnie i Grega Hancocka. To przypominało trochę rzut monetą, kto przyjedzie w tym tygodniu, a kto w następnym. Patrząc realnie, to nie pasowało żadnemu z nas. Chcieliśmy jeździć w Polsce co tydzień. Miałem szansę na regularne występy w Gorzowie i skorzystałem z niej.
Miałem osiemnaście, dziewiętnaście lat. Ciężko było mi jeździć w Polsce. Po ściganiu w Wielkiej Brytanii, Szwecji wiesz, co znaczy rywalizacja dwóch klubów, ale nic nie może się równać z derbami Bydgoszczy i Torunia. To pokazuje, jak bardzo żużel wkroczył do życia ludzi.
– A 2006?
– Było trochę inaczej. Przychodziłem już jako mistrz świata, a w 2006 roku znów zdobyłem złoto, tym razem jako zawodnik Sparty. Raczej miałem zagwarantowane miejsce w zespole w każdym tygodniu!
– Rozmawiałem z Gregiem. Mówił, że żużel w Polsce w czasie jego pobytu aż do dziś rozwinął się nieprawdopodobnie. Od reguły dwóch zagranicznych zawodników w zespole do ligi, w której jeżdżą wszyscy najlepsi na świecie.
– Wydaje mi się, że kiedy po raz pierwszy jechałem w Polsce, bodaj w 1994 roku, mógł występować tylko jeden zagraniczny zawodnik. Nie jestem w stu procentach pewny, tak mi się jednak zdaje. Historia polskiej Ekstraligi jest wyjątkowa, kiedy pomyślisz, jak to wyglądało na początku. Przyznam, że można się było lekko przerazić. Jeździli twardzi faceci, którzy nie bali się przestawić cię na torze. A dzisiaj mówimy o najważniejszej lidze żużlowej na świecie. I wcale mnie to nie zaskakuje. W ciągu 25, 30 lat nastąpiła ogromna zmiana.
– W pewnym sensie było bardziej prowincjonalnie?
– Nie spędziłem tu za dużo czasu, niewiele osób mówiło wtedy w Polsce po angielsku. Znalazłem się w innym otoczeniu niż to, do którego się przyzwyczaiłem. Tak jak wspominałem, to bywało onieśmielające. Miałem osiemnaście, dziewiętnaście lat. Ciężko było mi jeździć w Polsce. Po ściganiu w Wielkiej Brytanii, Szwecji wiesz, co znaczy rywalizacja dwóch klubów, ale nic nie może się równać z derbami Bydgoszczy i Torunia. To pokazuje, jak bardzo żużel wkroczył do życia ludzi.
– Gdzie zamieszkałeś? Z Australii nie mogłeś latać na każdy mecz.
– Osiadłem w Wielkiej Brytanii. Nie mieszkałem w Polsce, nie musiałem.
– Podejrzewam, że przyjeżdżając z Wielkiej Brytanii mogłeś się tu poczuć jak gwiazda rocka. Także finansowo, bo różnice były wtedy kolosalne.
– Niekoniecznie przyjeżdżałem do Polski, żeby być jak gwiazda rocka. Chciałem być coraz lepszym żużlowcem. Traktowałem to jako część ścieżki rozwoju. A szybko wszyscy zrozumieliśmy, że polska liga też jest mocna.
– A Wrocław pokochałeś szczególnie?
– Bez dwóch zdań. To niemalże mój dom, kiedy mowa o Polsce. Spędziłem tu cudowne lata. Stadion oczywiście się zmienił, ale na początku, jak tu przyjechałem, Olimpijski robił fenomenalne wrażenie. Taka atmosfera tu panowała. Zresztą pamiętam testy z 2006 roku. Było pięć osób. Moich dwóch mechaników, ja, moja żona i Marek Cieślak. Mieliśmy cały stadion dla siebie do sprawdzania motorów, trenowania. Przebywanie na tym obiekcie było niewiarygodne.
Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że mogę jeździć po prostu dla siebie, dla przyjemności, uczynić to moją pracą. A ja myślałem, że muszę walczyć o złoto. Chciałbym wtedy rozumieć to, co zrozumiałem teraz. Nie musisz walczyć o mistrzostwo świata, żeby zarabiać i cieszyć się żużlem.
– Wracasz czasami do Wrocławia?
– Szczerze mówiąc, nie byłem tu od lat. Jestem dość zajęty. Ale nie ma wątpliwości, że któregoś dnia wrócimy z Melody.
– Na razie wróciłeś na motor. W jednej z rozmów powiedziałeś, że w Grand Prix jeździsz pod presją. Teraz możesz cieszyć się po prostu żużlem?
– Jeżdżę, bo tego pragnę. Wciąż jestem wystarczająco młody, no, powiedzmy! Jeszcze w miarę sprawny, a za pięć lat będę już za stary. Pomyślałem, że skoro mogę wrócić i bawić się tym, to czemu nie? W Australii wciąż jeżdżę, niekoniecznie na motorze żużlowym, ale co tydzień na jakiś motor wsiadam. O ile nie częściej! Uwielbiam jeździć. To nie jest łatwy sezon. Trochę się w tym roku poturbowałem i wciąż nie doszedłem do siebie w stu procentach. Ale na tym polegają wyścigi, każdemu może się coś przytrafić.
– Z jednej strony nie ma presji, a z czy drugiej nie brakuje motywacji, kiedy stawka nie jest już tak wielka?
– W ogóle! Wcześniej jeździłem, żeby być najlepszym żużlowcem na świecie i miałem szczęście parę razy tego dokonać. A teraz idę na tor, uczę wiele osób, angażuję się w pomoc wielu zawodnikom na różnych poziomach. Mogę pojechać na mecz i popatrzeć, co robią inni żużlowcy, porozmawiać z nimi w czasie spotkań. To dla mnie dzień pełen frajdy. Nie nazwałbym tego może dorywczą pracą, bo pochłania wiele godzin. Ale nie staram się być lepszy niż Tomasz Gollob czy Tony Rickardsson. Jestem po prostu szczęśliwy, że jadę i mam nadzieję wygrać jeden, dwa biegi, a przy tym nie spaść z motoru.
– Po prostu chłoniesz atmosferę żużla, cieszysz się jazdą.
– Generalnie tak. Być może teraz rozumiem, dlaczego Andrzej Rusko od tylu lat prowadzi Spartę. Po prostu kocha żużel. A ja na wiele lat odsunąłem się od żużla. Wciąż jeździłem, brałem udział w meczach, ale nie profesjonalnie i bez żadnych oczekiwań. Po prostu chciałem to robić. I kiedy pojawiła się szansa, żebym jeździł w Anglii, uznałem, że warto spróbować.
– Nie obawiasz się, że możesz sobie coś zrobić? Czy ta obawa znika, kiedy wsiadasz na motor?
– Sądzę, że każdy o tym zapomina. Oczywiście, kiedy kładziesz się spać, przed meczami, masz takie myśli, ale równie dobrze możesz rozbić samochód, spaść z rowera albo ze schodów. To prawie to samo.
– Żużel zmienił się w Polsce, to wiemy. Czy na świecie też? Nie zrobiło się bardziej profesjonalnie? Nie brakuje szaleństwa, osobowości?
– Trudno mi o tym mówić, nie mam aż takiej styczności z żużlem na najwyższym poziomie. Na Grand Prix nie byłem od ostatnich zawodów w Australii. Ale wydaje mi się, że zawsze wyglądało profesjonalnie, żużlowcy darzyli się szacunkiem, przyjeżdżali przygotowani.
Tygrys Bartosz Zmarzlik kontra myśliciel, płynący po torze Artiom Łaguta. Kto wygra? Nie wiem. Przed nami dwie rundy i nie mam wątpliwości, że to będą dwa niesamowite dni z żużlem.
– To czasy Tomasza Golloba czy Tony’ego Rickardssona. Jak się z nimi jeździło?
– Bardzo trudno. Ale jeśli zapytałbyś teraz Taia Woffindena, jak się jeździ przeciwko Artiomowi Łagucie, Bartoszowi Zmarzlikowi czy Maćkowi Janowskiemu, usłyszałbyś taką samą odpowiedź. Stawka zawsze jest mocna. A ja też nie należę do zwolenników mówienia, że dziesięć lat temu to mieliśmy mocniejszy żużel. Albo że dziesięć lat temu było gorzej niż teraz. Czy że dzisiejsi zawodnicy nie jeżdżą tak jak ja albo Tony. To bez znaczenia. Dzisiaj mamy inne warunki, tory, opony. Ale nie zmienia się jedno. I nie zmieni. Zawsze wygrywa najlepszy. Jeśli Grand Prix składa się z dziesięciu, jedenastu czy piętnastu rund, nie ma różnicy. Najlepszy zostanie mistrzem świata.
– Ty zostałeś nim trzykrotnie. Ale w historii zapisałeś się też jako jeden z dwóch, którzy stawali na podium dziesięć razy z rzędu. Jak trudno podtrzymywać taką passę? W sportach motorowych mamy nieustanny rozwój, poszukiwania szybszego sprzętu. Musiałeś być nie tylko coraz lepszy na torze, ale też pracować nad maszyną. Jak bardzo to wymagające mentalnie?
– Czuję z tego powodu ogromną dumę. Dosłownie wszyscy, ja, moja rodzina, mój zespół – każdy musiał się zaangażować i zainwestować siebie, żebym co roku był w czołowej „trójce” Grand Prix. To nie zdarza się przypadkowo. Może czasami bardzo niewiele brakowało mi, by zostać mistrzem świata, ale to zdecydowanie jedno z moich największych osiągnięć. Dziesięć lat z rzędu na podium. Przede mną dokonał tego tylko jeden wybitny Szwed – Ove Fundin. Jestem dumny, że dzielimy ten rekord. I tylko on wie, jak wiele wysiłku należy włożyć, żeby przez dekadę nie schodzić z podium.
– Wiesz, jak to jest bronić tytułu, ścigać się z kimś, kto walczy o pierwszy tytuł. Teraz w takiej sytuacji znalazł się Zmarzlik, którego zdetronizować próbuje Łaguta. Kto ma większe szanse?
– Po pierwsze, pamiętajmy, że w Grand Prix jeździ więcej niż dwóch zawodników. Gdyby tak na starcie biegu stawało czterech Bartoszów Zmarzlików, wiedzielibyśmy, że któryś na pewno dojedzie pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. A przecież piętnastu żużlowców dostało się do Grand Prix i każdy jest wart miejsca w stawce, które wywalczył. Rozmawiałem już o tym z ludźmi. Łatwo spojrzeć na wyniki i powiedzieć, że ten zawsze jest czternasty, piętnasty czy szesnasty. Ale co roku dwóch czy trzech zawodników ciężko walczy w Grand Prix challenge, żeby rywalizować potem o mistrzostwo świata. Owszem, doszliśmy do momentu, kiedy dwóch rywalizuje o tytuł.
– I na kogo z tej dwójki stawiasz? Doświadczenie Bartosza, dwukrotnego mistrza, czy pragnienie pierwszego złota Artioma?
– Moim zdaniem, zarówno Bartosz, jak i Artiom są bardzo mocni psychicznie. Ale skoro rozmawiamy o Bartoszu, masz rację, wygrywał rok i dwa lata temu, próbuje po raz trzeci z rzędu zostać mistrzem. Nie ma wątpliwości, lubi jeździć jako obrońca tytułu. Robił to już w zeszłym sezonie i wcale go to nie spowolniło, nie zmieniło jego nastawienia. Jest wojownikiem, walczy jak tygrys. Kiedy jedzie, widzisz, że ten facet nie daje z siebie stu procent, on daje dużo więcej. Uwielbiam go oglądać, świetnie się na to patrzy. A później spoglądasz na Artioma, myślisz, że jest trochę spokojniejszy, nie tak agresywny, jeździ płynnie. W przeszłości dało się po niektórych biegach powiedzieć, że może nie pojechał na sto procent. Ale teraz widzimy innego Artioma. Dużo bardziej w siebie wierzy, skupia się – też znakomicie się go ogląda. Tygrys Bartosz kontra myśliciel, płynący po torze Artiom. Kto wygra? Nie wiem. Przed nami dwie rundy i nie mam wątpliwości, że to będą dwa niesamowite dni z żużlem.
– Mówisz, że Bartosz jest jak tygrys, walcząc o trzecie złoto z rzędu. Zwyciężanie uzależnia?
– Bezsprzecznie, w stu procentach.
– I właśnie to dawało ci taką motywację?
– Byłem zmotywowany, bo chciałem zostać mistrzem świata. A kiedy uznałem, że nie chcę być już mistrzem świata, przestałem jeździć w Grand Prix. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że mogę jeździć po prostu dla siebie, dla przyjemności, uczynić to moją pracą. A ja myślałem, że muszę walczyć o złoto. Chciałbym wtedy rozumieć to, co zrozumiałem teraz. Nie musisz walczyć o mistrzostwo świata, żeby zarabiać i cieszyć się żużlem.
– Czy czasami wielka chęć osiągnięcia sukcesu nie działa paraliżująco? Pytam w kontekście Macieja Janowskiego. Któryś raz świetnie zaczyna sezon w Grand Prix, a potem wiedzie mu się gorzej.
– Na pewno patrzy na Bartosza i widzi, że jest dwukrotnym mistrzem świata, wygrywa Grand Prix. Oczywiście, jakaś część Maćka pragnie tego mistrzostwa, bo jego znajomy z toru ma już dwa. Nie mam pojęcia, co się z nim stało w tym sezonie. Świetnie wyglądał na początku. Wydawało się, że będziemy mieli takie trzy tygrysy walczące o tytuł. Niestety dla niego, po kilku Grand Prix zgubił drogę i na nią nie wrócił.
– Ale może skończyć sezon z tytułem mistrza Polski. Będziesz śledził niedzielny finał?
– Niestety, mój syn się ściga, będę z nim na torze. Ale zaraz po zawodach sprawdzę wyniki!
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.