Jeśli przejrzymy, kto zasiada w polskim zarządzie, to zmiany nie ma żadnej. Nie mówmy o nowościach – powiedział Witold Roman, przez wiele lat związany z polską siatkówka, w rozmowie z TVPSPORT.PL. W poniedziałek prezesem PZPS został Sebastian Świderski.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Jak oceni pan wybór nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej?
Witold Roman: – Potrzebujemy trochę czasu, by ocenić czy wybór był dobry, czy nie. Na tę chwilę trudno stwierdzić. Był tylko jeden wybór.
– Co was skłoniło do rezygnacji z kandydowania?
– Matematyka. Gdy widzi się, jak wygląda rozkład głosów można analizować. W momencie, w którym nie przekonało się większości na sali argumentami, bardzo trudno jest powiedzieć sobie: "Idę. Uważam, że mam szansę wygrać". Wszyscy zrozumieli, że w tym wypadku szanse innych zawodników byłyby niewielkie.
– Kluczowym momentem była rezygnacja Ryszarda Czarneckiego?
– Tak. Człowiek, który jako jedyny miał szansę konkurować ze Świderskim zrezygnował. Odebrał nadzieję tym, chcącym go poprzeć.
– Zmiany w polskiej siatkówce są potrzebne?
– To nie są zmiany... Jeśli przejrzymy, kto zasiada w polskim zarządzie, to zmiany nie ma żadnej. Nie mówmy o nowościach. Poza dołączeniem do towarzystwa Sebastiana nie znajdziemy nawet jednej osoby, która nie była związana z polską siatkówką.
– To dobrze czy źle?
– Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.
– Nie ma jednak co ukrywać, że wszyscy czekają na ogłoszenie nazwisk nowych selekcjonerów kadr narodowych. Ma pan faworytów?
– Nie. Jedna i druga kadra powinna dostać bardzo dobrego trenera. Jeśli to możliwe, niech będą z najwyższej półki. Nie chodzi o to czy związek będzie stać, czy nie, a pewnie będzie. Bardziej myślę o dostępności tych osób. Wszyscy chcieliby tych, którzy na tę chwilę mają bardzo trudne zadanie. Z jednej strony mamy konieczność zmierzenia się z obrosłym mitem Heynena. Trzeba trochę przekręcić głowy, bo Vitala spowodował zmianę w myśleniu zawodników. Zrozumieli, że można iść inną drogą. Znalazł całkiem inny kierunek na sukces.
– Co ma pan na myśli?
– Przez kilkadziesiąt lat mówiło się o tym, że są tylko dwie szkoły trenerów na świecie, które wygrywają niemal wszystko. Chodzi o włoską szkołę trenerską. Najlepszym towarem eksportowym w siatkówce są szkoleniowcy z tego kraju. Prowadzą drużyny z całego świata. Drugą szkolą jest ta z Brazylii. Niewiele się różni od pierwszej z wymienionych. Heynen wyszedł jednak na przekór. Pokazał, że można osiągnąć sukces w innym stylu. Teraz musi przyjść ktoś, kto przekona nas na nowo. Ktoś, kto nie będzie "wariatem", a będzie chciał osiągnąć sukces większy od niego. Podjęcie kluczowej decyzji wymaga bardzo mądrego podejścia do zawodników i znalezienia odpowiedniej drogi. Trzeba ich przekonać, że powrót do szkoły, której zaprzeczył Vital jest właściwy i przyniesie sukcesy.
– A kadra kobiet?
– To trochę inna sytuacja. Musi przyjść "wielki" trener. Musi przekonać dziewczyny, że sukces jest w ich zasięgu. Mamy potencjał, wielkie ambicje. Są wspaniali kibice, którzy zasługują na największe sukcesy. Jest też system szkolenia, powodujący, że pojawia się coraz więcej kobiet chcących uprawiać siatkówkę. Potrzeba nam sukcesu siatkówki żeńskiej. To będzie ukoronowanie dobrej pracy systemu. Będzie wiadomo, że idziemy w dobrym kierunku. Trener powinien natchnąć zawodniczki wiarą w świetne wyniki.
– Ktoś z dwójki Heynen-Stephane Antiga?
– Nie wiem czy Heynen to dobry pomysł. Zgadzam się ze zdaniem Małgorzaty Glinki, która mówiła, że nie chcą trenera niechcianego w kadrze męskiej. One nie są gorsze. Jeśli miałbym wybierać, wolałbym Antigę. Ma już trochę doświadczenia z pracą u kobiet. Z drugiej strony... Heynen jest na tyle nieobliczalny, że może sprawdzić się w każdym okolicznościach. Według mnie musi być to ktoś, komu uwierzą dziewczyny. Bardzo ważna kwestia. Inaczej prowadzi się kadrę kobiet, inaczej mężczyzn. Kiedyś ktoś powiedział, iż bardzo istotne jest co się mówi u mężczyzn na czasach. U kobiet liczy się to, jak to powie trener. W pracy z kobietami jest dużo więcej smaczków, szarości, niedomówień. To wcale nie musi być trudna praca.
– Zawodniczki i zawodnicy mają wpływ na wybór trenera?
– Trzeba z nimi rozmawiać. Nowa kandydatura selekcjonera ma pomóc zespołowi. Nie mamy problemu ze złym, nieodpowiednim trenowaniem. To kwestia w dużej mierze związana z mentalnością. Jest zrobione "milion filmów", instruktażowych. Mamy kursy. Trenerzy cały czas się uczą, rozmawiają ze sobą. Nie ma sytuacji, że nie wiemy, jak ćwiczyć. Teraz czas na pomysły, jak zrobić to z głową, żeby uwierzyć, iż sukces jest możliwy.
– Sezon reprezentacyjny spisujemy na straty?
– Oczywiście, że tak. Nie mamy olimpijskiego medalu. Cel nie został zrealizowany. Mistrzostwo Europy nie byłoby pocieszeniem. W co mamy mierzyć, jeśli jesteśmy mistrzami świata? Po prostu igrzyska pokazały, że na świecie jest 5-7 kadr, z których za każdym razem będziemy wybierać czołową trójkę. Dla mnie największym zaskoczeniem byli Argentyńczycy. O Francuzach mówiło się, że jeśli wstrzelą się z formą, będą mogli powalczyć i pokonać wszystkich. Już kiedyś sprawili niespodziankę, wygrywając Ligę Światową. Rosjanie też się odbudowali. Trafili z formą. Wykorzystali szansę. Dla Polki i Brazylii brak medalu w Tokio był porażką. Brąz ME to sukces, ale mierzyliśmy w złoto.
– Wróćmy jeszcze do wyborów w PZPS. Aż tak trudne zadanie czeka Świderskiego?
– Zdobywanie medali nie zależy od prezesa. Świderski dokona wyboru, nakreśli plany. Dokonuje oceny możliwości z selekcjonerem. Z treningiem nie ma nic wspólnego. Nie będzie siedział na sali. Mamy potencjał. Mamy też jedną z najfajniejszych grup siatkarzy na świecie. Mogą walczyć z czołówką przez wiele lat. Co do pań, u nich potrzeba zmiany mentalnej. W siatkówce żeńskiej, na najwyższym poziomie, mamy bardzo dużo kadr z różnych części świata. Na globalnym poziomie jest dużo większe zagęszczenie. Tu nie można założyć, że na każdej wielkiej imprezie medale wywalczą Europejczycy.
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna