| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Michał Pazdan po niespełna trzech sezonach spędzonych w Turcji zdecydował się na powrót do występującej w PKO BP Ekstraklasie Jagiellonii Białystok. W rozmowie z TVPSPORT.PL 34-letni defensor opowiedział o powodach, dla których zdecydował się wyjechać za granicę, zarobkach w Turcji, tureckiej kulturze i mentalności, trenerze Riccardo Sa Pinto czy bieżącym sezonie w wykonaniu "Dumy Podlasia".
Maciej Ławrynowicz, TVPSport.pl: – Na samym początku chciałbym zapytać o pierwszą część przygody z Jagiellonią, która zakończyła się odejściem do Legii Warszawa. Kibice nie mieli za złe, że odchodzi pan do zwaśnionego klubu?
– Nie wiem. Jakoś tego nie odczułem. To jest normalne w naszym zawodzie, że chcąc się rozwijać idziesz do klubu, który cię chce. Masz większe pieniądze, większe możliwości rozwoju. To jest chyba normalne. Po części rozumiem kibiców, że mogli być źli, bo wszędzie tak jest, ale ja patrzę też na swój rozwój, na swoją sytuację. Teraz jest ok. Nie ma żadnych problemów. Dla mnie odejście do innego klubu jest normalną sytuacją życiową i tak do tego podchodzę.
–W trakcie pobytu w Legii wyciągnął Pan z potencjału sportowego wszystko, co tylko się dało?
– Bywało różnie, ale te trzy sezony uważam za bardzo dobry czas. Grałem i w Lidze Mistrzów, i w Lidze Europy. Trzy razy zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Cały czas jeździłem na kadrę. Grałem wszystkie mecze w kadrze, więc uważam to za bardzo dobry okres.
– Pojawiały się sugestie, że przygoda z Legią powinna zakończyć się wcześniej – myślę o transferze za granicę.
– Sam to gdzieś powiedziałem. Na pewnym etapie stuknęło mi dziesięć sezonów spędzonych w Ekstraklasie i chciałem spróbować czegoś nowego. To jest chyba normalne dla każdego człowieka, który chce jeszcze spróbować czegoś nowego, rozwijać się i też zyskać finansowo. Jeden czy nawet półtora sezonu to było już za długo. Mówię to pod kątem tego, że chciałem zmienić kraj, zmienić otoczenie, spróbować czegoś nowego. I tu nie chodzi o to, czy to byłaby Legia, czy Jagiellonia, czy Górnik Zabrze. Chciałem coś zmienić dla samorozwoju, samozadowolenia i przede wszystkim spełnienia się.
– Nie udało się odejść wcześniej ze względu na to, że brakowało konkretnych, atrakcyjnych ofert zza granicy?
– Były oferty na samym początku. Później byłem już zawodnikiem ciut starszym. Tak naprawdę ciężko było mnie sprzedać, bo w wieku 30 lat nie jest łatwo sprzedać zawodnika za pieniądze. W dzisiejszych czasach bardziej sprzedaje się zawodników, którzy są na dorobku, są młodzi z potencjałem. Ale nie ma co do tego wracać. Dawne czasy. Człowiek zapomniał już o tym, cieszy się nowymi chwilami i na tym się skupia. Też nie ma co mówić, że było jakoś źle. Było bardzo dobrze. Mogło być trochę inaczej, ale uważam, że w Legii miałem naprawdę fajny czas.
– A co powie pan o Ricardo Sa Pinto? To taki szaleniec jak się go przedstawia?
– Póki nie jestem trenerem, to ja nie chcę się wypowiadać, kto był taki, śmaki, owaki... Zawsze różnie bywa. Każdy ma jakąś wizję budowania zespołu. Szanuje się każdego trenera, bo każdy ma jakiś swój pomysł. Nie chcę na razie oceniać trenerów. Im starszy jestem, tym coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak ciężka jest rola szkoleniowca i jak ciężko być dobrym trenerem. To bardzo ciężki kawałek chleba.
–A może Pan powiedzieć – tak z ręką na sercu – że przygoda z Legią zakończyła się w dżentelmeński sposób?
– Na koniec tak.
– Później był wyjazd do Turcji i gra w Ankaragucu. Kuba Kosecki kiedyś powiedział wprost, że wyjechał tam dla pieniędzy, a po co wyjechał tam Michał Pazdan?
– Oczywiście patrzyłem na pieniądze. Był to jeden z głównych powodów, ale na pierwszym miejscu było pragnienie spróbowania czegoś nowego, poznania nowej kultury, nowej ligi, chęć sprawdzenia się. Drugi powód to zarobek. W sumie nie mogę tego rozdzielać, powiedzieć, że jedno było ważniejsze od drugiego. To były takie dwa równorzędne powody, dla których wyjechałem do Turcji, ale na pewno nie pojechałem tam tylko i wyłącznie w celu zarobkowym. Czułbym się źle, gdybym całe życie grał w Ekstraklasie. Pomimo dobrych sezonów i gry w reprezentacji. Nie czułbym się spełniony. Dla mnie to było fajne, że
spotkałem tam 40 czy 50 zawodników z różnych nacji. To też taki rozwój życiowy. Na tym mi zależało.
– W Turcji zarabiało się co najmniej dwa razy więcej niż w Polsce?
– Tam się zarabiało nawet trzy razy więcej niż w Polsce, ale teraz jest problem finansowym. Dwa i pół roku temu 1 euro to było 6,2 lira. Teraz 1 euro to prawie 10,5 lira. Teraz jak ktoś płaci w euro, to pensje w klubie dla piłkarzy są 40-50 procent wyższe niż były. Przez wartość pieniądza. Trzy-cztery lata temu zarabiało się 3-4 razy więcej niż w Polsce. Teraz może dwa razy tyle. Po pandemii strasznie się to zmieniło. Ja byłem jeszcze na końcu tego bardzo dobrego okresu. Teraz nawet będąc w lato blisko jednego dobrego klubu, mogę powiedzieć, że to nie są już takie pieniądze, jak były kiedyś. Zupełna różnica.
– Przez dwa i pół sezonu w Ankaragucu miał Pan dziesięciu trenerów. Właściciel chyba nie należał do grona najbardziej cierpliwych osób na świecie.
– To nawet nie tylko właściciel. Tam tacy są ludzie. To taka specyfika, styl bycia. Dużo się dzieje.
– Doświadczał Pan tego wybuchowego temperamentu, żywiołowości w życiu codziennym?
– Tak. To prawda, natomiast to są bardzo fajni ludzie. Z jednej strony u nich jest więcej emocji, a z drugiej więcej życiowego luzu. Bez zbędnej napinki na co dzień.
– W szatni natknął się pan na barwnych piłkarzy, którzy są kojarzeni z turecką kulturą?
– Było kilku takich. Zdarzały się sytuacje, które u nas by nie przeszły, ale jak się ma jakość piłkarską, to na niektóre rzeczy można sobie pozwolić. Nie mówię, że wszyscy, ale z 2-3 zawodników nie musiało trenować, a potem i tak w meczu bardzo dobrze wyglądali. To bardziej styl życia. Nie tylko w Turcji ale w ogóle w krajach południowych. Nie trzeba dawać z siebie maksa na każdym treningu, żeby w meczu dobrze wyglądać. Czasami więcej luzu jest ważniejsze niż codzienne spinanie się na zajęciach.
– Pięć razy w tygodniu masażysta a w weekend meczyk i odhaczone?
– Trochę tak, ale jak jesteś dobrym piłkarzem, to sobie poradzisz. Umówmy się – nie trzeba wtedy na każdym treningu się męczyć, jak jeszcze kolana czy biodra nie odpowiadają. Są zawodnicy inteligentni, którzy grają "na doświadczeniu" i tak to wygląda. U nas jest liga bardziej fizyczna. Tam jest liga piłkarska. Jak jesteś słaby piłkarsko, to zostaniesz zweryfikowany. Pół roku pograsz i cię nie ma. U nas musisz być dobrze przygotowany, żeby grać w naszej lidze, a tam jak nie masz piłkarskich podstaw, to jest szybka weryfikacja.
– To właśnie nie jest trochę tak, że u nas jest bardzo mało piłki w piłce? Rozmawiamy o przygotowaniu motorycznym, mentalnym, taktycznym, o diecie, o tym, że trzeba się odpowiednio wysypiać. Mamy GPS-y, wszystko analizujemy, zwracamy uwagę, żeby zacząć aktywizować się już kilkanaście minut przed treningiem, zrobić stabilizację, a potem w meczu trzeba czekać cztery kwadranse na wymianę pięciu podań z pierwszej piłki.
– Jak masz słabszą jakość piłkarską, to musisz nadrabiać w jakiś inny sposób. Wydaje mi się, że to właśnie dlatego tak u nas wygląda. Ta jakość piłkarska u nas jest na słabszym poziomie niż na zachodzie czy nawet w Turcji. Jak nie nadrobisz tego bieganiem, przygotowaniem fizycznym czy stałym fragmentem, to jest ciężko. To nie wina trenerów. Jakość zawodników jest gorsza, więc żeby jak najszybciej dotrzeć do najlepszych, to musimy nad innymi rzeczami pracować. Tam był prawie cały czas trening piłkarski. Jak jesteś ograniczony piłkarsko, technicznie, to musisz być szybki, dobrze ustawiony. Jak masz taki materiał, jaki masz, to musisz gonić. Druga sprawa. Jak płacisz tyle, co płacą w Turcji, to wiadomo, że ci przyjdzie lepszy zawodnik. Cały czas to się wiąże z tym, że jak masz więcej pieniędzy, to jesteś w stanie sprowadzić lepszych zawodników zza granicy.
– Jak to mówią: "jest sianko, jest granko".
– Dokładnie. Tacy zawodnicy zza granicy robią różnicę. Też mam takie wrażenie, że u nas wiele się mówi o tych wszystkich rzeczach dookoła piłki niż o samej piłce. Po trzech latach spojrzenia na to z innej strony, to wiem, że u nas dużo więcej zwraca się uwagi na rzeczy niepiłkarskie.
– A jak wyglądał klub pod względem organizacyjnym, infrastrukturalnym? Można to porównywać do polskich realiów, czy jest to jednak poziom wyżej?
– Tam, gdzie byłem ja, baza nie była nowoczesna, ale mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy do treningu. Boiska, kuchnia, własne pokoje, siłownia. Zawsze można było tam nawet przyjechać i zjeść coś czy posiedzieć. Ankarugucu nie miało najnowocześniejszej bazy, ale 80 procent klubów w Turcji to bazy europejskie. Aczkolwiek mieliśmy chłopaków w drużynie, którzy nie mieli swoich mieszkań i żyli w bazie. Mieszkali tam, bo warunki były takie, że każdy miał swój pokój i to jest coś innego. W Polsce to też się dużo zmienia, aczkolwiek to taki temat, o którym nawet nie powinniśmy dyskutować. Baza to jest podstawa. To musi mieć każdy klub. Wszyscy mówią teraz w Polsce „o, my mamy bazę”. No i co z tego, że macie bazę? Teraz to bazę ma już każdy w Europie. W innych krajach nie ma takich dyskusji, bo to coś normalnego. Stadion to tylko jeden mecz. Na co dzień trenujemy w innym miejscu. I ty jako zawodnik w jednym miejscu powinieneś mieć dostępne wszystko, żeby nie myśleć o innych rzeczach. Klub powinien ci to zapewnić. Tak jest wszędzie. To nie jest nic nadzwyczajnego.
– Zgadzam się, że w zachodnim futbolu to nic nadzwyczajnego. To podstawa, ale taka podstawa, z którą my w Polsce cały czas mamy problem.
– No tak, ale to też trzeba zaznaczyć, że to się cały czas rozwija. To i tak nie jest jakoś źle w porównaniu do tego, co było. Jest lepiej, jest normalnie. Czujesz, że jesteś w profesjonalnym klubie.
– Chciałbym zapytać o Jagiellonię i ten sinusoidalny sezon w waszym wykonaniu. Dobry początek, później tracicie punkty ze słabiakami, a ostatnio znowu potraficie zaskoczyć i pokonać Lecha czy wygrać skromnie z Zagłębiem Lubin. W tym ostatnim meczu często zresztą komentatorzy wypowiadali taką frazę: Pazdan przecina kolejne groźne podanie. Wspominając przy tym krew, która pojawiła się na pana twarzy w drugiej połowie. Można odnieść wrażenie, że wrócił taki stary-dobry Michał Pazdan, którego pamiętamy choćby z mistrzostw Europy we Francji.
– Możliwe. Człowiek przez te wszystkie lata nabrał doświadczenia i spokoju. To na pewno teraz skutkuje. Póki zdrowie będzie, to wydaje mi się, że powinno być dobrze. Ja jeszcze chciałem zostać w Turcji czy w innym kraju, bo na ten moment jeszcze się dobrze czuję i nie mam zamiaru rozmawiać o jakimś końcu kariery. Ludzie myślą, że jak ktoś wraca do Polski, to już koniec, a ja staram się ciągnąć, ile fabryka dała. Wewnętrznie czuję się dobrze. W piłkę umiem grać. Poziom ligi tureckiej a polskiej to jest znaczna różnica, dlatego jeśli zdrowie będzie, to będę starał się trzymać ten poziom, bo cieszę się z grania
w piłkę. Miejmy nadzieję, że zespołowo też będzie lepiej, że utrzymamy tę formę z tych dwóch ostatnich spotkań.