| Czytelnia VIP

Czytelnia VIP. Zapomniane życiorysy. Marek Dziuba: najważniejszy jest święty spokój

Marek Dziuba podczas meczu z Francją (fot. PAP)
Marek Dziuba podczas meczu z Francją (fot. PAP)
Sebastian Piątkowski

Marek Dziuba to piłkarski symbol Łodzi i… wybitny reprezentant Polski. Jak wspomina hiszpański Mundial? Czy w pełni doceniamy ten sukces sprzed czterdziestu lat?

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Gry i zabawy analogowe. Czasy, gdy nie było jeszcze PlayStation...

Czytaj też

Papież Franciszek przy partyjce piłkarzyków

Gry i zabawy analogowe. Czasy, gdy nie było jeszcze PlayStation...

Sebastian Piątkowski, TVP Sport: - Jeden z moich kolegów scharakteryzował pana słowami: - Marek Dziuba był piłkarzem klasy światowej, nie zabiegającym o rozgłos.
Marek Dziuba: - Niech pan mnie nie czaruje od początku…

- No tak…
- Nie byłem znowu takim orłem, znam wielu lepszych. Od wywiadów są więc inni, poza tym – źle wychodzę na zdjęciach!

- Ale te 53 spotkania w koszulce z orłem chyba nie wzięły się z niczego?
- Trochę się ich uzbierało, to prawda. A wie pan, kilka dni temu nawet obejrzałem mecz Polska-Holandia z 1979 roku. Miałem dogodną sytuację, wychodziłem przecież sam na sam z bramkarzem.

- W takim razie musimy o rzucie karnym Włodzimierza Mazura.
- Włodek był świetnym piłkarzem, wszyscy rozegraliśmy popisową partię.
Przy tamtym rzucie karnym wykazał się odpornością psychiczną i pewnością siebie.
Może dlatego, że podczas zgrupowań kadry często zostawał po zajęciach i namawiał do rywalizacji Jana Tomaszewskiego.
- Strzelę ci dziesięć na dziesięć! – mawiał.
Więcej o tym opowiedziałby panu Tomek, autor słynnego powiedzenia o rzutach karnych.
Nie pamiętam już, czy akurat w tym meczu Ryszard Kulesza wyznaczył Włodka do karnego? Mazur pojawił się na placu gry dopiero w drugiej połowie, choć nie ma to większego znaczenia.

- I efektownym kopnięciem ustalił wynik spotkania na 2:0.
- Tak… Czasem się zastanawiam, czy nie był to przypadkiem jeden z najlepszych występów reprezentacji w historii? Wiele mówi się o kapitalnym spotkaniu z 1976 roku, zapominając o tamtym triumfie. Nie pozostawiliśmy Holendrom żadnych złudzeń, a po końcowym gwizdku nawet Rensenbrink wypytywał o nazwisko tego, który wyłączył go z gry. Przyznam, że nie pograł przy mnie za wiele, nie zrobił przysłowiowego sztycha.
- Skąd wzięliście tego chłopaka?- zastanawiał się słynny Holender.
Należy jeszcze zauważyć, że kadencja Ryszarda Kuleszy to podwaliny sukcesu w mistrzostwach świata w Hiszpanii. Nie byłoby tego medalu, gdyby nie sumienna praca znakomitego trenera oraz, co równie ważne, serdecznego, ciepłego człowieka.

- A dziś nazwisko Dziuba kojarzy się z pewnym rosyjskim napastnikiem.
- Znam go. Musiałbym sobie narysować drzewo genealogiczne i zastanowić się, czy to aby nie rodzina?

- Mniejsza o to. Przy panu, czy Pawle Janasie, za wiele by sobie nie pograł.
- Przy Pawle na pewno nie, ja byłem ogórkiem przy takich kolegach z obrony.

- I dalej swoje! W takim razie inaczej – panów pokolenie cechowały spore umiejętności i odmienna mentalność.
- Jakby nie patrzeć, mieliśmy wtedy znakomitych piłkarzy. Kawał zespołu. A na ten wspomniany przez pana charakter wpływały pewnie inne czasy.

- W końcu się zgadzamy!
- Niech już panu będzie. A mówiąc poważnie, trzy, cztery dekady temu było trochę inaczej. Czasy były trudniejsze, ludziom żyło się gorzej, niż obecnie, a piłka w pewien sposób łączyła społeczeństwo. Co tam piłka. Dzięki uprawianiu sportu wzrastała szansa na lepszy start w życiu i poprawę statusu. Nie mówię niczego odkrywczego, ale tak właśnie było. I tak może pan spuentować temat.

- Wedle życzenia. Uczynię to z przyjemnością, bowiem nie wszyscy piszą o Messim.
- Dlatego cieszę się, że zadał pan sobie trud, by zdobyć numer telefonu i zaproponować wywiad. Warto przypominać byłych piłkarzy.

- Szkoda, że nie wszyscy podzielają tę opinię.
Zaskoczyło mnie wyznanie o tremie przed meczem z Peru. Jeśli dobrze liczę, to miał pan już za sobą 43 spotkania w narodowych barwach.
- To wszystko prawda. Wchodząc na boisko czułem się jednak jak debiutant! Nie szło nam łatwo w tym spotkaniu, mimo przewagi piłka jak zaczarowana nie chciała wpaść do bramki rywali. Proszę pamiętać, że Cubillas i reszta naprawdę potrafili grać w piłkę.
Worek z bramkami rozwiązał się dopiero w drugiej połowie i grało się nam łatwiej. Długo czekaliśmy jednak na ten moment, lecz ani przez chwilę nie wątpiliśmy w wartość naszego zespołu. Nie mogło być inaczej, Antoni Piechniczek wyselekcjonował znakomitą grupę.

- Przygotowania do mundialu w Hiszpanii przebiegały jednak dość dziwnie.
- Mierzyliśmy się z ogórkami, nie były to miarodajne występy. Przez ówczesną sytuację polityczną byliśmy izolowani na piłkarskiej mapie świata. Nikt nie chciał z nami grać.

- Ostatnią, poważną próbą było pożegnanie Jana Tomaszewskiego z kadrą w listopadzie 1981 roku.
- To prawda, ulegliśmy wtedy Hiszpanom 2:3. Mecz był w Łodzi.

- A Jan Tomaszewski grał już w Herkulesie Alicante.
- Wszystko się zgadza. Dodam, że dostał ogromną owację na dobrze znanym sobie stadionie. Zważywszy na zasługi dla reprezentacji – jak najbardziej zasłużone.
Zauważam, że słucha pan ze sporym zaciekawieniem…

- Oczywiście. To fascynujący czas w dziejach naszej piłki. Lubię zastanawiać się po latach nad kwestiami nie dającymi mi spokoju.
- A konkretnie?

- Choćby dlaczego nie udało się upilnować przeklętego Paolo Rossiego w półfinałowym meczu z Włochami? Często słyszy pan to pytanie?
- Nie tylko to.

- Zatem miejmy to za sobą.
Załóżmy, że wystąpiłby Zbigniew Boniek, a Janusz Kupcewicz trafiłby z wolnego do bramki, a nie w słupek? I załóżmy, że…
- ... zagrałby Andrzej Szarmach, wiem. Przecież gdy Dino Zoff zobaczył skład Polaków, to spadł mu kamień z serca. Wielokrotnie byłem pytany o ten mecz, rzecz oczywista. I nawet po tylu latach wracają te kwestie.
Wtedy wiele czynników sprzysięgło się przeciwko nam. Dlaczego tak mówię? Osiągnęliśmy dobry wynik na przekór zaniedbaniom organizacyjnym. Zła odnowa biologiczna, hotel w Hiszpanii bez klimatyzacji i słońce mocno dawały się nam we znaki. Z Włochami zagraliśmy w upale i jak zwykle po nieprzespanej nocy.
A jak pan myśli, z czego wzięła się niedyspozycja Waldka Matysika? Zresztą nie musi pan odpowiadać. Te pytania wracają i wracać będą jeszcze długo. Może ze Zbyszkiem i Andrzejem byłoby inaczej? No i ten rzut wolny! Tego już się nie dowiemy.

- To tajemnica mundialu, mundialu to tajemnica…
- Po upływie czterdziestu lat pozostają domysły. Powiem jeszcze coś. Załóżmy, że udałoby się nam awansować do finału. Ile osób przyjechałoby z Polski na ten mecz? Czterysta? Pięćset?

- Może. I większość w mundurach.
- Nie inaczej. To jeszcze przypomnę, że we wcześniejszej fazie odpadły zespoły tej klasy, co Argentyna i Brazylia. Z turniejem pożegnali się też gospodarze. Zaczyna pan rozumieć do czego zmierzam?

- Chyba tak. A pamięta pan azjatycki mundial w 2002 roku?
Japończycy odpadli już w 1/8 finału, lecz koreańscy wybrańcy Guusa Hiddinka dotarli do strefy medalowej. Na dodatek w okolicznościach dość niezwykłych…

- Czyli zrozumiał pan. Nie chcę snuć spiskowych teorii, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Proszę tylko mieć na uwadze, że impreza robiona z takim rozmachem musi przynieść zyski organizatorom. Musi! Czy obecność w finale zespołu z kraju stanu wojennego przyczyniłaby się do popularyzacji mistrzostw? Darujmy może sobie dalsze dywagacje.

- Zgoda, ale meczu ze Związkiem Radzieckim pominąć nie możemy.
- Absolutnie, był to dla mnie wyjątkowy wieczór.

- Ze względu na Błochina?
- Oczywiście. W roku 1977, za kadencji Jacka Gmocha, piłkarze radzieccy dali nam w Wołgogradzie srogą lekcję. Ulegliśmy 1:4, a mnie okrzyknięto winowajcą klęski.

- I turniej w Argentynie obejrzał pan przed telewizorem.
- Istotnie, nie poleciałem na tamte finały. Wprawdzie znalazłem się w gronie czterdziestu walczących o nominację, ale do Argentyny udali się inni. Trudno.
W Hiszpanii przyszedł czas rewanżu z Błochinem. Miałem zadanie wyłączyć go z gry. Byłem zmotywowany, na tyle, że w ferworze walki krzyknąłem do Grześka Laty:
- Sp… do przodu, bo tylko stwarzasz mi problemy! Ja sobie poradzę!
Czułem się bardzo dobrze, a z Grzesiem rozumieliśmy się często bez słów. No i był bezbramkowy remis.

- Grzegorz Lato biegał niestrudzenie po prawej stronie boiska, wykonując tytaniczną pracę. A mówimy o sztandarowej postaci jedenastki Kazimierza Górskiego, królu strzelców mistrzostw świata!
- Harował jak wół. A przecież był już po trzydziestce, a iberyjskie słońce wykańczało nawet młodszych piłkarzy. Chwało mu za to! To było lato stulecia, proszę mi wierzyć, upał nie do wytrzymania.

Gry i zabawy analogowe. Czasy, gdy nie było jeszcze PlayStation...

Czytaj też

Papież Franciszek przy partyjce piłkarzyków

Gry i zabawy analogowe. Czasy, gdy nie było jeszcze PlayStation...

Młodszy kuzyn Szachtara w LM. Emeryci bardzo nie lubią Sheriffa

Czytaj też

Radość graczy Sheriffa po pokonaniu Realu

Młodszy kuzyn Szachtara w LM. Emeryci bardzo nie lubią Sheriffa

- A propos, przypomniała mi się o nim anegdotka. Ponoć zapytano go o wynik ewentualnego meczu reprezentacji z 1974 roku z tą dzisiejszą.
- Wygralibyśmy 1:0, ale proszę pamiętać, że większość z nas jest już po siedemdziesiątce! – miał odpowiedzieć.
- Ha, ha, ha! Jestem w stanie w to uwierzyć, zawsze trzymały się go żarty.

- Medaliści z 1982 roku są trochę młodsi…
- Ha, ha, ha! Widzę, że udzielił się wesoły nastrój! Skoro już pan wspomniał, to może i ja coś dopowiem. Pojechaliśmy kiedyś z oldbojami Górskiego do pewnego miasta. Z nieodżałowanym panem Kazimierzem udali się między innymi Tomasz Korynt, Grzesiu Lato, Marek Kusto i Karol Kordysz.
Miejscowi szczycili się akurat awansem do drugiej ligi i spodziewali się łatwej przeprawy ze starszymi panami, lecz boisko zweryfikowało ich nastawienie. Piłka czterokrotnie trafiała do bramki, a liczący 40 lat Marek Kusto niemiłosiernie ogrywał ich obrońców. Pracowałem wtedy w ŁKS-ie i powiem z ręką na sercu, wstawiałbym Marka w ciemno do swej wyjściowej jedenastki. Podobnie, jak Tomka Korynta. Jeśli ktoś potrafi grać w piłkę, to nie zapomni. Tak jest też z muzykami, bo jeśli ktoś opanował grę na gitarze, raczej nie nauczy się grać na flecie.

- Po tamtym remisie ze Związkiem Radzieckim wielu rodaków uroniło łzę. Podział punktów był kluczem do strefy medalowej.
- To prawda. Takie chwile zostają w pamięci do końca życia. I jeszcze te transparenty na trybunach, z poparciem dla Solidarności…
Rozmawiamy w najlepsze, a przecież nie możemy zapominać o eliminacyjnym meczu w Lipsku z drużyną wschodnich Niemiec.

- Zatrzymajmy się na chwilę. Niewiele zabrakło, by zdobył pan rzadkiej urody bramkę.
- Uderzyłem bardzo dobrze, lecz na moje nieszczęście piłka trafiła w poprzeczkę. Działo się to przy stanie 2:0, bowiem dość szybko pokazaliśmy rywalom miejsce w szeregu. Gdybym trafił, byłoby najprawdopodobniej po balu, a tak w drugiej połowie zrobiła się niepotrzebna nerwówka.

- Muszę się do czegoś przyznać. Gdy oglądam fragmenty tego meczu rzuca mi się w oczy niepohamowana dzikość piłkarzy niemieckich. Walczyli na śmierć i życie, żaden nie cofał nogi!
- A jak pan myśli, z czego się to brało?

- Chyba się domyślam.
- Takie były uroki sportu w byłej NRD. Szprycowanie się tamtejszych sportowców było tajemnicą poliszynela. Takie czasy.

- I jeszcze te ich sportsmenki z wąsami!
- Też.

- NRD tradycyjnie była niewygodnym rywalem.
- Dlatego podeszliśmy do tej rywalizacji przygotowani na wszystko. Począwszy od własnego kucharza, poprzez zapasy wody mineralnej i tym podobne. We wschodnich landach działy się przecież cuda. To właśnie Andrzej Białkowski, kucharz dbający o posiłki kadry podczas trzech mundiali, osobiście pilnował, by nie stała nam się krzywda. Dodam, że rewanż w Chorzowie także kosztował nas sporo nerwów. Z opresji wybawiła nas dopiero bramka malutkiego Andrzeja Buncola.

- O ile wiem, to Buncol pozostał w Niemczech?
- Tak. - A ma pan jakieś szczególne wspomnienia ze stanu wojennego?
- Owszem, związane z wyjazdem na Teofilów i pękniętą żarówką w aucie. Mógłbym przysiąc, że gdy wsiadałem do auta wszystko było w porządku. A zatrzymał mnie patrol i usłyszałem słowa:

- Panie Marku, jest stan wojenny! Proszę czym prędzej jechać do domu!

- Piotr Mowlik miał podobną przygodę. Jeszcze o 22.02. krążył po ulicach Poznania.
- Piotrek to świetny chłopak. Na zgrupowaniach reprezentacji zawsze mieszkaliśmy razem.
To znaczy – razem w pokoju, ale nie spaliśmy w jednym łóżku…

- Poczucie humoru też podobne!
A inny wesołek, Adam Topolski, wyznał mi z rozbrajającą szczerością:
- Nie doczekałem się szansy w kadrze, a nie czułem się wcale gorszy od Dziuby!
- No i co ja mogę na to odpowiedzieć? Grałem w Łódzkim Klubie Sportowym, a Adam w niezbyt lubianej Legii, ot co!

- Zbyt proste.
- Oczywiście. Trochę mi niezręcznie, przecież nie ja decydowałem o powołaniach do reprezentacji i nie miałem na nie najmniejszego wpływu. Bardzo szanuję Adama, jest żywą legendą stołecznego klubu. Tak się złożyło, że w zespole narodowym grali inni.

- Powróćmy na chwilę tam, gdzie… w uliczkę wyskoczył Boniek (…)
- Mówiłem już przed chwilą, że niektóre mecze zostają w pamięci.

- Popisowa partia z Belgią w szczególności?
- Naturalnie. Był to koncert Zbyszka, choć na pochwały zasłużył cały zespół.

- Barcelona to szczęśliwe dla Polaków miasto – sporo medali w kolarskich mistrzostwach świata w 1973, mecz z Belgią, srebro olimpijczyków Janusza Wójcika…
- Tak, ma pan rację. Barcelona kojarzy się z sukcesami naszego sportu. A tak przy okazji, jest to bardzo dobre miejsce do życia.

- Dymitar Berbatow powiedział kiedyś: - Jeśli nie wiesz, co zrobić z piłką – podaj do mnie.
Czy w momentach przestojów i słabszej gry instynktownie szukało się na boisku Bońka?
- Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Na pewno mieliśmy w zespole piłkarza światowego formatu. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z klasy Zbyszka.

- Ale Zbigniew Boniek to nie tylko zawodnik, ale i bezkompromisowy charakter. Naturalność bywa trudna do zaakceptowania przez innych.
- Wie pan, jak to w życiu bywa. Jeden lubi ogórki, a drugi ogrodnika córki!

- I znowu to samo!
Ponoć dostał pan kiedyś propozycję napisania książki?
- Zgadza się.

- A może pokusimy się o wydanie zbioru aforyzmów? Już widzę te tłumy na spotkaniach autorskich!
- Nie żartuj pan. Mimochodem mi się przypomniało. A już na poważnie, wszyscy wiemy, że Boniek jest… jaki jest! Znamy się, szanujemy, pozostajemy w kontakcie. Nikomu nie pozwolę powiedzieć na niego złego słowa. Takie połączenie silnego charakteru i niesamowitych umiejętności to mimo wszystko rzadkość. A piłkarzem był wybitnym, to nie ulega wątpliwości. Wie pan, kiedyś graliśmy nawet mecz derbowy…

- Miałem nadzieję, że pan o tym wspomni! Znam trochę tę historię, zamieniam się w słuch…
- Przed meczem ustaliliśmy ze Zbyszkiem:
- Nie kopiemy się!

Akurat, dobre sobie. Po jednym z jego ataków poleciałem jak rażony piorunem. Taka obraza? Na moim stadionie, na oczach tysięcy kibiców ŁKS-u?
Żeby było ciekawiej, mój serdeczny kolega z reprezentacji wymownymi gestami sugerował, bym wstał i kontynuował grę.
Zareagowałem typowo:
- Poczekaj, ty ruda małpo! Już ja ci pokażę!
Uciekał co tchu, piękne czasy…

- Pięknie się tego słucha. Forma dopisuje, czas jest chyba łaskawy.
- I oby jak najdłużej.

- Kontynuując – jak to się stało, że po transferze do Widzewa został pan wybrany kapitanem już po trzech miesiącach gry?
- O to trzeba zapytać kolegów z szatni.

- Chyba nie tylko za zasługi?
- Chyba nie, nie chwaląc się – w Widzewie miałem wysoką formę sportową. - A sprowadzał pana Ludwik Sobolewski?
- Legendarna postać.

Młodszy kuzyn Szachtara w LM. Emeryci bardzo nie lubią Sheriffa

Czytaj też

Radość graczy Sheriffa po pokonaniu Realu

Młodszy kuzyn Szachtara w LM. Emeryci bardzo nie lubią Sheriffa

W Polsce był wyśmiewany, a w Barcelonie właśnie awansował

Czytaj też

Jose Mari Bakero był dawniej trenerem Polonii Warszawa i Lecha Poznań (fot. PAP)

W Polsce był wyśmiewany, a w Barcelonie właśnie awansował

- No to po raz kolejny nie przeszkadzam…
- Wie pan, gdybym chciał porozmawiać o Ludwiku Sobolewskim, jego osobowości i zasługach dla Widzewa, to musielibyśmy się umówić na osobny wywiad. To był wyjątkowy człowiek. I jeszcze jedna rzecz – gdyby w czasach mojej gry w ŁKS-ie pojawił się tam prezes o podobnej charyzmie, to mielibyśmy niejeden sukces. Wiem, co mówię, grałem przy Alei Unii przez 11 lat. Dziś wielu tak zwanych prezesów śni o potędze, lecz tak naprawdę nie są w stanie przeskoczyć pewnych rzeczy. Pewne pułapy okazują się nieosiągalne. Sobolewski był jedyny w swoim rodzaju.

- Pozwolę sobie jednak zauważyć, że i w roli trenera osiągał pan sukcesy.
W 1998 roku, do spółki z Ryszardem Polakiem, poprowadzili panowie ŁKS do mistrzostwa.

- Zgadza się.

- A rok później zasiadał pan na ławce Widzewa, zdobywając wicemistrzostwo kraju. To całkiem przyzwoity zapomniany życiorys… trenerski.
- W Łódzkim Klubie Sportowym zebrała się fajna grupa. Powiem teraz coś, co prawdopodobnie pana zdziwi – uważam, że gdyby Antoni Ptak nie pospieszył się ze sprzedażą kilku zawodników, to nie bylibyśmy bez szans w konfrontacji z Manchesterem United.
Prezes podjął jednak inne decyzje, z jego punktu widzenia słuszne. Być może uznał, że to odpowiedni moment, by zarobić na transferach Kłosa i Trzeciaka? A gdyby się wstrzymał? Czy po kilku miesiącach zarobiłby jeszcze więcej? Tego się oczywiście nie dowiemy. Nawiasem mówiąc, bardzo szanuję Antoniego Ptaka, podczas współpracy akceptowałem wszystkie jego decyzje.

- W dwumeczu z Manchesterem niespodzianki nie było, ale bezbramkowy remis w rewanżu był sporym sukcesem.
- Rzeczywiście. Na Old Trafford mogliśmy wprawdzie przegrać wyżej, ale z drugiej strony, gola na 0:2 straciliśmy w końcówce.
A w Łodzi padł bezbramkowy remis. Zremisowaliśmy z późniejszym triumfatorem Ligi Mistrzów, satysfakcja więc była spora.
W kolejnym sezonie odpowiadałem już za wyniki lokalnego rywala. Przejąłem zespół w listopadzie, po Wojciechu Łazarku. Chłopcy byli w dołku.
Po krótkim czasie wszystko powróciło na właściwe tory i zakończyliśmy sezon na drugim miejscu.

- Prowadził pan jeszcze kadrę Łodzi.
- Z dużymi sukcesami. Była to praca z chłopcami z roczników 1993-1995. Funkcję koordynatora pełnił Rysiu Polak, bo jakoś tak splatały się nasze losy.
Podczas zapomnianych już Spartakiad Młodzieży dwukrotnie udało nam się wywalczyć złote medale. Edycja po edycji, co było ewenementem na krajowa skalę. Spora grupa zawodników gra do tej pory.
I muszę przyznać, że mam sporą satysfakcję obserwując postępy Karola Świderskiego. To chłopak z łódzkiego SMS-u. W reprezentacji prezentuje atuty, znane mi już wcześniej.

- A gdybym tak określił pana jednym z ambasadorów miasta Łodzi?
- Bo ja wiem? Może i coś w tym jest? Czasem zdarza się usiąść i powspominać. Ale niestety coraz rzadziej, gdyż wielu wartościowych kolegów już odeszło. Okazją do rozmów są tylko spotkania na meczach ligowych.

- Bywa pan?
- Na ŁKS-ie staram się pojawiać regularnie. Gorzej z Widzewem, nie będę się przecież prosił o wejściówkę, bo stać mnie jeszcze na bilet…

- Przyzwoitości nie kupi się za pieniądze.
- I może nie kontynuujmy tego wątku.

- W pewnym wieku człowiek dochodzi do przekonania, że najważniejszy jest święty spokój.
- Dlatego szkoda naszych nerwów i rozpamiętywania pewnych spraw.

- Wciąż sporo przed panem. Zadzwoniłem niedawno do Henryka Wawrowskiego, by przekazać mu życzenia na urodziny.
- Obiecał pan kiedyś, że będzie żył 100 lat!
A pan Henryk na to:
- Obiecałem i słowa dotrzymam. Jeszcze przez 28 lat będzie pan do mnie dzwonił!
- Ha! Heniu słynął z poczucia humoru. Nie będę mówił, ile zostało mi do setki, ale mam nadzieję, że zadzwoni pan również do mnie.

- Z przyjemnością. Lubię, gdy rośnie wzajemne zaufanie podczas rozmowy…
A jak to było z Francją o trzecie miejsce ?
- Inaczej niż w poprzednich meczach. Przede wszystkim, w końcu nocowaliśmy w klimatyzowanym hotelu i fakt ten wpłynął korzystnie na dyspozycję zespołu. Czuliśmy się zdecydowanie lepiej. Ale tak z drugiej strony, kto jeszcze pamięta o naszym brązowym medalu w Hiszpanii? Słyszałem głosy o odpuszczeniu meczu przez Francuzów i braku motywacji. Grali w innym składzie? A kogo to powinno obchodzić? Szanujmy ten medal, bo nie zapowiada się, by polska piłka osiągnęła w najbliższych latach podobny sukces!

- Coś w tym jest…
- Osiem lat po sukcesie kadry Kazimierza Górskiego reprezentacja Polski ponownie znalazła się w trójce najlepszych drużyn na świecie. Uważam, że należy pamiętać o tym sukcesie! A gdyby pan jeszcze kiedyś czegoś potrzebował, to proszę się odzywać.

W Polsce był wyśmiewany, a w Barcelonie właśnie awansował

Czytaj też

Jose Mari Bakero był dawniej trenerem Polonii Warszawa i Lecha Poznań (fot. PAP)

W Polsce był wyśmiewany, a w Barcelonie właśnie awansował

Najnowsze
Lewandowski nie zagra z Maltą? "Nie ma sensu"
Lewandowski nie zagra z Maltą? "Nie ma sensu"
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Robert Lewandowski (fot. Getty)
Świątek w 3. rundzie Miami Open. Z kim i kiedy mecz Polki?
Kiedy gra Iga Świątek mecz 3. rundy Miami Open 2025? O której relacja na żywo w TVPSPORT? (23.03.2025)
Świątek w 3. rundzie Miami Open. Z kim i kiedy mecz Polki?
| Tenis / WTA (kobiety) 
Sensacja! Alcaraz wyeliminowany już w pierwszym meczu w Miami
Carlos Alcaraz (fot. Getty Images)
nowe
Sensacja! Alcaraz wyeliminowany już w pierwszym meczu w Miami
| Tenis / ATP (mężczyźni) 
Zmarł George Foreman. Odeszła legenda boksu
George Foreman (fot. Getty)
Zmarł George Foreman. Odeszła legenda boksu
| Boks 
O której dzisiaj skoki w Lahti i Zakopanem? Konkurs PK w TVP
O której skoki narciarskie dzisiaj na żywo? Gdzie oglądać Puchar Kontynentalny w Zakopanem na żywo w tv i online? (22.03.2025)
O której dzisiaj skoki w Lahti i Zakopanem? Konkurs PK w TVP
| Skoki narciarskie 
Lekkoatletyka, Halowe Mistrzostwa Świata, Nankin – dzień 2., sesja poranna [ZAPIS]
Lekkoatletyka, Halowe Mistrzostwa Świata, Nankin – dzień 2., sesja poranna
Lekkoatletyka, Halowe Mistrzostwa Świata, Nankin – dzień 2., sesja poranna [ZAPIS]
| Lekkoatletyka 
Lewandowski z urazem. "Od trzech meczów miałem małe problemy"
Robert Lewandowski (fot. PAP)
tylko u nas
Lewandowski z urazem. "Od trzech meczów miałem małe problemy"
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Do góry