| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Za Azotami Puławy zacięte mecze z Łomża Vive Kielce i Orlen Wisłą Płock. Oba przegrane różnicą jednej bramki. Trener Robert Lis żałuje, że jego drużynie zabrakło szczęścia i nie zdobyła chociaż punktu. Przy okazji broni krytykowanego Rafała Przybylskiego i wbija szpilę polskim sędziom.
Damian Pechman, TVP Sport: – W meczach z Łomżą Vive i Orlen Wisłą było więcej plusów czy minusów?
Robert Lis, KS Azoty Puławy: – Plusów, zdecydowanie! Przecież byliśmy skazywani na pożarcie. Różnica w budżetach jest ogromna, a budżety – jak wiadomo – kreują składy. Naprawdę daleko nam do Kielc i Płocka, chociaż docierają do mnie opinie, że powinniśmy się włączyć do walki o srebrny medal.
– Pieniądze jednak nie grają, a na boisku byliście blisko dobrego wyniku.
– Pod względem sportowym pokazaliśmy się w tych meczach z bardzo dobrej strony. Szkoda, że nie zdobyliśmy chociaż jednego punktu, bo moim zdaniem na niego zasłużyliśmy. To boli... Jeśli chodzi o Kielce, to zabrakło nam szczęścia, bo mogliśmy się pokusić o coś więcej. Przypomnę o karnym, gdy piłka po rzucie Arka Moryty odbiła się od poprzeczki, później naszego bramkarza i wpadła do siatki. Albo o ostatnim rzucie karnym, gdy mogliśmy doprowadzić do remisu – piłka odbiła się od poprzeczki, minęła dwóch moich zawodników i wpadła w ręce zawodnika z Kielc. Szkoda.
– W Płocku też zabrakło szczęścia?
– Zagraliśmy trochę słabiej, ale mimo to nawiązaliśmy walkę i trzymaliśmy się blisko Wisły. Nie chcę nikogo krytykować, ale w końcówce miała miejsce kontrowersyjna sytuacja, która pozbawiła nas co najmniej jednego punktu.
– Pomijając tę sytuację, w którym elemencie byliście słabsi od Wisły?
– Zrobiliśmy za dużo błędów technicznych. Były one spowodowane, po części, agresywną grą Wisły w obronie. W efekcie rywale zdobywali łatwe ramki z kontrataku. Bo już w ataku pozycyjnym Wisła nie miała łatwo, graliśmy dobrze w obronie, nie pozwalaliśmy jej na wiele. Przede wszystkim nasze błędy przesądziły o tym, że przegraliśmy jedną bramką...
Następne
– Nie brakowało głosów, że przegraliście przez błędy Rafała Przybylskiego.
– Każdy może oczywiście mówić, co chce, ale szukanie kozła ofiarnego jest niedopuszczalne. Przecież to nie jego wina, że przegraliśmy mecz! Rafał dał z siebie wszystko. Jako trener nigdy nie krytykuję żadnego zawodnika. Błędy popełnia każdy, czasami mniej, czasami więcej. Trzeba się pogodzić, że przeciwnicy byli tego dnia lepsi.
– W szatni też byliście tacy zjednoczeni? Nie było indywidualnych pretensji?
– No nie, nie jesteśmy drużyną juniorów, tylko poważnym zespołem. Wygrywamy razem i przegrywamy też razem.
– Chciałbym wrócić jeszcze do ostatniego czasu w Płocku. Do końca meczu 30 sekund, macie piłkę w rękach...
– … i później wiele razy zastanawiałem się, czy mogliśmy zagrać inaczej. I po dokładnej analizie wiem, że mogliśmy. Jak? Zostawię to dla siebie, bo może nam się to jeszcze przydać w tym sezonie.
– Porażka jest porażką, niezależnie czy różnicą jednej bramki czy dziesięciu. A jakie to ma znaczenie dla trenera?
– Duże, bo pokazuje, że idziemy w dobrym kierunku. Przecież, gdyby tak zakończył się nasz pierwszy, pucharowy mecz z Fuechse, to zupełnie inaczej wyglądałby rewanż w Berlinie. Wynik ma znaczenie. Porażka, jeśli jest minimalna, może dać drużynie dodatkową motywację – że warto pracować w ten sposób i że w kolejnych meczach, kto wie, może to my będziemy lepsi o jedną bramkę.
– A jak prezes przyjął te dobre mecze i minimalne porażki?
– O to proszę już zapytać prezesa Witaszka, nie będę się wypowiadał w jego imieniu.
– W ostatnich dniach głośno zrobiło się o poziomie sędziowania. Jest aż tak źle?
– Największym problemem jest to, że sędziowie nie są profesjonalistami. Nie mówię o tym, że lekceważąco podchodzą do obowiązków, ale o tym, że jest to ich dorywcza praca, hobby, sposób na dodatkowe pieniądze. Na co dzień zajmują się czymś innym, przychodzi weekend i jadą na spotkanie. Jestem przekonany, że niewiele par ogląda swoje mecze i analizuje błędy. Niestety, bez wprowadzenia zawodowych par będzie coraz gorzej. Piłka ręczna jest coraz szybsza, zawodnicy silniejsi i sprawniejsi, a sędziowie za tym nie nadążają. Szczególnie tacy, którzy nigdy w piłkę ręczną nie grali.
– Może problemem jest to, że trenerzy i zawodnicy nie zawsze znają przepisy?
– Bez przesady. Skoro całe środowisko zwraca uwagę na problem, to nie można udawać, że wszystko jest w porządku. W trakcie meczów często dochodzi do bałaganu, sędziowie nad tym nie panują. Nie zauważają fauli, nie zatrzymują czasu w kluczowych momentach... Musi być wyznaczona konkretna linia oceny danej sytuacji. Nie można podejmować raz takiej decyzji, a raz takiej.
– Przecież sędziowie przechodzą szkolenia, wprowadzono też spadki dla najsłabszych.
– Ale niewiele z tego wynika. Powtórzę: potrzebujemy zawodowych sędziów. Trzeba pokazać, szczególnie młodym, że warto się starać, że warto się rozwijać i warto być dobrym sędzią. Dla słabych w PGNiG Superlidze nie powinno być miejsca. W piłce ręcznej zbyt często o wyniku nie decyduje forma sportowa, ale błędy sędziów. Musimy to ograniczyć. Inaczej od piłki ręcznej zaczną się odwracać sponsorzy, kibice i młodzież.
Następne
17:00
Zepter KPR Legionowo