| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Michał Kucharczyk występował w Legii przez dziewięć lat, w trakcie których aż pięciokrotnie cieszył się z mistrzostwa Polski. W niedzielę spróbuje jednak doprowadzić do tego, by jego były klub doznał ósmej ligowej porażki w sezonie. – W Warszawie zachwiano proporcje między obcokrajowcami, a Polakami. Kibice nie mają się z kim utożsamiać – tak kłopoty stołecznych w rozmowie z TVPSPORT.PL skomentował 30-letni skrzydłowy Pogoni Szczecin. Transmisja starcia w TVP.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Załóżmy, że w niedzielę strzelasz dla Pogoni gola na 2:1. Jak zareagujesz?
Michał Kucharczyk: – Nie będzie żadnej radości. Szatnia wie to już od poprzedniego spotkania, w którym wróciłem na Łazienkowską. Nie będę się cieszył z bramki, niezależnie czy byłby to gol na 1:1, 2:1 czy 3:0.
– Mecze z Legią budzą w tobie większe emocje? Byłeś z tym klubem związany przez większość kariery.
– Ten pierwszy mecz z Legią po powrocie do Ekstraklasy był wyjątkowy. Ze względu na obostrzenia związane z koronawirusem graliśmy jednak bez kibiców i było to dość dziwne. Z doświadczenia wiem, że zbyt wysoki poziom adrenaliny i nadmierne myślenie o danym meczu może zaszkodzić. Nie chcę się przesadnie "pompować", zamierzam podejść do tego spotkania jak do każdego innego.
– Masz jeszcze kontakt z ludźmi z Legii?
– W drużynie nie zostało wielu chłopaków z czasów, gdy byłem w Warszawie. Jest Artur Jędrzejczyk i Mateusz Wieteska, do tego dodam Artura Boruca, ale z nim znam się ze zgrupowań reprezentacji Polski. Są jeszcze Andre Martins i Czarek Miszta. Wszystkich można więc policzyć na palcach jednej ręki. Jest też część pracowników klubu, których wspominam bardzo dobrze.
– Jedyną pewną rzeczą w Legii od lat są... zmiany trenerów. W niedzielę jako szkoleniowiec mistrzów Polski w lidze zadebiutuje Marek Gołębiewski. Jak oceniasz decyzję o zwolnieniu Czesława Michniewicza?
– Od kiedy pamiętam trenerów w Legii zmienia się jak rękawiczki. Sam miałem ich tam kilkunastu. Mało kto dostaje czas od władz klubu, a na sprawę trzeba przecież spojrzeć szerzej. W drużynie co chwila dochodzi do poważnych zmian, tak samo było także tego lata. Nie zawsze szkoleniowcy dostają zawodników, których by chcieli, nie każdy transfer jest tym, którego oczekiwał dany trener. Później działaczom brakuje zrozumienia w takich sytuacjach. Michniewicz zdobył mistrzostwo w dobrym stylu, parę kolejek przed końcem. Następnie awansował do fazy grupowej Ligi Europy, a na to w Warszawie czekano od lat. Rozumiem, że zespół przegrał już siedem meczów, ale kiedyś zdobyłem z Legią tytuł, gdy doznaliśmy dziesięciu porażek w sezonie. Michniewicz zasłużył na jeszcze większy kredyt zaufania. I nie mówię tego ze względu na sympatię do trenera czy znajomość z nim, bo nigdy nie mieliśmy okazji współpracować. W zasadzie się nie znamy.
– W szatni Legii przeważają obcokrajowcy. Zachwiane proporcje między piłkarzami z zagranicy i Polakami mogą być problemem?
– Nie mam absolutnie nic do obcokrajowców, którzy grają w Ekstraklasie. Uważam, że wielu podnosi poziom rozgrywek, w Legii sam miałem do czynienia z wieloma świetnymi piłkarzami. Nie może być jednak tak, że Polacy stanowią 25 procent drużyny. W Legii najlepiej radziliśmy sobie wtedy, gdy te proporcje nie były zachwiane. Spójrzmy nawet na sezon 2016/2017, kiedy weszliśmy do Ligi Mistrzów. Byłem ja, Arek Malarz, Michał Pazdan, Kuba Rzeźniczak, Tomek Jodłowiec... Mieliśmy też tak klasowych obcokrajowców jak Vadis Odjija-Ofoe, Nemanja Nikolić czy Miro Radović. To funkcjonowało znakomicie, ale balans był zachowany. Teraz w szatni Legii głos może zabrać trzech Polaków, reszta to młodzi chłopcy, którzy dopiero wchodzą do zespołu. To wpływa także na nastroje wśród kibiców. Z kim mają się utożsamiać i identyfikować? Jest Boruc, "Jędza" i Wieteska.
– Jakiego przyjęcia ze strony kibiców spodziewasz się w niedzielę?
– Nie zastanawiam się nad tym, nie mam żadnych problemów z fanami Legii. Ostatnio dostaję na Instagramie sporo miłych wiadomości od kibiców mojego byłego klubu. Piszą, że fajnie, że znów zagram w domu. Wiem, że jedni ludzie mnie kochają, a inni nienawidzą. Nie mam na to jednak wpływu. Legia przez lata była dla mnie drugim domem, obok tego rodzinnego. Spędzałem tam przecież mnóstwo czasu. Pierwsze kroki stawiałem w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i to jemu zawdzięczam najwięcej. Życiowe sukcesy osiągałem jednak w Warszawie i zawsze będę o tym pamiętał.
– Dlaczego uważasz, że wywołujesz u ludzi tak skrajne uczucia?
– Wpływ miał na to feralny wywiad z 2015 roku, gdy przegraliśmy z Ajaksem Amsterdam. Usłyszałem pytanie, które było nie na miejscu i również odpowiedziałem niemiło.
Zaczęto postrzegać mnie jako gbura, ale wcale nim nie jestem. Odpowiedziałem jak odpowiedziałem, wcale tego nie żałuję, bo tamta osoba zachowała się niestosownie.
– Wchodziłeś do szatni Legii jako młody chłopak. Jak trudno było odnaleźć się w tak wielkim klubie?
– Nie było łatwo ani w Legii, ani wcześniej w Świcie. Szatnię "trzymali" doświadczeni, charakterni zawodnicy. Dzisiaj młodzi mają łatwiej, pomaga im przepis o obowiązkowym młodzieżowcu, traktuje się ich inaczej. Z drugiej strony, absolutnie nie żałuję, że dorastałem w nieco innych czasach. Niektórzy może i byli dla mnie dość surowi, ale sądzę, że to hartowało mój charakter. Być może bez tego nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem.
– "Największa krytyka w Legii spada na tych, którzy są w niej najdłużej" – to twoja wypowiedź z wywiadu dla portalu Interia. Naprawdę tak uważasz? Obecnie "pod ostrzałem" mediów są piłkarze z zagranicy. Wojciech Kowalczyk zdradził ostatnio, że kilku ma prowadzić nie do końca sportowy tryb życia.
– Trochę zabawne jest to, że takie rzeczy zawsze pojawiają się w chwili, gdy zespół przegrywa. Przy zwycięstwach takie kwestie w ogóle nie wychodzą na jaw. Według mnie to zwykłe szukanie problemów. Zazwyczaj za słabe wyniki obrywali Polacy, to im zarzucano najwięcej. Skoro w stolicy z kluczowych graczy zostało trzech Polaków, to trudno, by jeszcze na nich spadała krytyka za wszystkie niepowodzenia… Taka jest moja opinia. Często uderza się w ludzi, którzy są w klubie najdłużej. Podobnie było w pewnym momencie w Pogoni z Sebastianem Kowalczykiem i Adamem Frączczakiem. To niesprawiedliwe.
– Jak zmieniłeś się jako piłkarz przez dwa lata od odejścia z Legii? W Pogoni pokazałeś, że jesteś na tyle wszechstronny, że poradzisz sobie nawet na lewej obronie.
– Przede wszystkim cieszę się, że Pogoń pomogła mi odbudować się fizycznie. Na tym aspekcie opiera się moja gra, a teraz czuję się pod tym względem świetnie. Żartobliwie mówiąc, jeśli trener wystawia cię na kilku pozycjach, to znaczy, że nie nadajesz się na żadną. A tak na poważnie, cieszę się, że jestem w stanie pomagać drużynie w taki sposób. Nawet jeśli wcześniej nie miałem do czynienia z grą na tej pozycji.
– Gdy wracałeś z Rosji nie było możliwości powrotu do Legii?
– Była jedna rozmowa i żałuję, że w ogóle do niej doszło. W klubie był wtedy człowiek, który i tak nie chciał mnie w drużynie i blokował ten ruch. Nawet gdyby doszło do zaawansowanych rozmów i tak nie chciałbym pracować z tą osobą, a ona ze mną. Nie po tym, jaką wyrabiała mi opinię w mediach.
– W Uralu Jekaterynburg spędziłeś tylko jeden sezon. Rozegrałeś jednak kilkanaście meczów i o twoim odejściu nie decydowały kwestie sportowe.
– Nie, klub przygotowywał nawet nową, dwuletnią umowę. Na decyzję o powrocie wpłynęły sprawy prywatne. Rodzina została w Polsce, urodziło się drugie dziecko. Pojawił się koronawirus, który sprawił, że podróżowanie było uciążliwe. Nie chcieliśmy żyć w taki sposób, to było trudne zarówno dla mnie jak i dla mojej żony. Ona sama mówi, że chciałaby wymazać ten okres z pamięci. Są również plusy, bo nieźle opanowałem język, nabrałem doświadczenia jako zawodnik. Rodzina jest jednak najważniejsza, decyzja mogła być tylko jedna.
– Czytałem też, że na koniec gry w Legii byłeś zmęczony Warszawą. Życie w stolicy stało się uciążliwe?
– Absolutnie nie miałem na myśli samego reprezentowania Legii. Chodziło o kwestię przemieszczania się, pośpiechu. Mnóstwo czasu spędzałem w korkach, to było dość irytujące. Dochodziła również rozpoznawalność. Czasami widziałem, że ludzie w restauracji rzucają ukradkowe spojrzenia. Patrzą, co jem i co piję. Jesteśmy sportowcami, ale również potrzebujemy normalnego życia. Wyjścia na kolację, czasami do klubu. Już wtedy byłem grubo po dwudziestce, więc nie widziałem nic złego w tym, by po sezonie a czasami nawet w jego trakcie, wyjść ze znajomymi na jakąś imprezę. Czasami zanim usiedliśmy przy stoliku przyszło już dziesięć osób i przybijało piątki. W Szczecinie pod tym względem jest dużo spokojniej. Teraz, gdy mam ze sobą dwójkę dzieci, cenię to jeszcze bardziej.
– Jak porównasz Legię z Pogonią pod względem organizacyjnym? Warunki do treningu się różnią?
– Do Legii przyszedłem w momencie, gdy stadion już praktycznie był zbudowany. W Szczecinie on powstaje. Jeśli chodzi o codzienną pracę i warunki rozwoju w klubie mamy absolutnie wszystko. Pogoń w niczym nie odstaje od Legii.
– Jak oceniasz ten sezon w waszym wykonaniu?
– Ciągle jesteśmy w czołówce, chociaż mogło być lepiej. Zawaliliśmy kilka meczów, w których traciliśmy prowadzenie. W ten sposób przepadło nam około ośmiu punktów. Różnice nie są jednak duże. Teraz zajmujemy czwarte miejsce, ale mamy apetyt na to, by znaleźć się wyżej. Gorzej oceniam trwające rozgrywki pod względem indywidualnym. Na razie nie prezentuję poziomu z wiosny, ale chcę jak najszybciej wrócić do optymalnej dyspozycji.
– W poprzednim sezonie zapowiadało się, że będziecie rywalem Legii w walce o tytuł. Na przełomie lutego i marca przegraliście trzy spotkania z rzędu i sytuacja się skomplikowała. Czujesz niedosyt?
– W lutym graliśmy źle, ale później odbiliśmy się i znów zaczęliśmy ścigać Legię. Pod koniec sezonu przytrafił się drugi kryzys, przez który spadliśmy na trzecie miejsce. W tym sezonie mamy już za sobą wielką wpadkę w Pucharze Polski. Droga do europejskich pucharów wiodąca przez te rozgrywki już się dla nas zamknęła, dlatego musimy za wszelką cenę znaleźć się na podium Ekstraklasy. Nie pozostaje nam nic innego, jak odkupić te winy.
– Co najbardziej podoba ci się w Pogoni?
– Spokój i stabilizacja. Nie ma wielkich roszad w kadrze, latem nie doszło do żadnej rewolucji. To w polskich realiach nie jest codziennością. Wielkim plusem jest również to, że Kosta Runjaic pracuje tu już od kilku sezonów. To zaufanie przekłada się także na zespół. Nie mamy tutaj wielkich indywidualności, ale jesteśmy prawdziwą drużyną.
– Na co dzień obserwujesz również olbrzymi talent, którym jest Kacper Kozłowski.
– Mogę tylko zaapelować do mediów, by dać temu chłopakowi spokój. Niech pracuje w spokoju z trenerami i cały czas się rozwija. Wszelkie spekulacje transferowe i dyskusje mogą tylko zaszkodzić.
– Tracicie pięć punktów do liderującego Lecha, w bezpośrednim starciu z Kolejorzem zremisowaliście. Wierzysz, że w tym sezonie możecie świętować mistrzostwo?
– Na razie trzeba wygrywać mecze i "nie podpalać się". Będziemy zbierali punkty i zobaczymy, w jakim miejscu znajdziemy się wiosną. Jeśli będziemy liderem, albo strata do pierwszego zespołu będzie niewielka, z pewnością zrobimy wszystko, by osiągnąć historyczny sukces.
– Jest coś, czego żałujesz w swojej karierze?
– Dwa lub trzy razy odrzuciłem atrakcyjne oferty zagranicznych klubów. Czasami człowiek myśli, jakby się to wszystko potoczyło, gdybym zaakceptował jedną z nich. Z drugiej strony, wtedy nie mógłbym poszczycić się tyloma trofeami zdobytymi z Legią. To były wspaniałe chwile. Zresztą wielu twierdziło, że Kucharczyk nie nadaje się do zagranicznego klubu i niech tak zostanie.