Kto jest najlepszym sprinterem w kadrze skoczków? Dlaczego Piotr Żyła nie został olimpijskim trójskoczkiem, a teraz jeszcze nie chce być gwiazdą internetu? Gdzie najlepiej karmią na skoczniach i dlaczego Turniej Czterech Skoczni zszedł na psy, a i tak nadal jest poważany? Zapraszamy na wyjątkową rozmowę z mistrzem świata z Oberstdorfu u progu sezonu 2021/22. Też wyjątkowego, bo olimpijskiego. – Nie, dla mnie to nie będzie żadne rozliczenie Pjongczangu – zapewnia.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Dalej jesteś światową czołówką w skoku w dal z miejsca?
PIOTR ŻYŁA, MISTRZ ŚWIATA W SKOKACH: – A wiesz, że chciałbym to sprawdzić?
– Podobno gdy miewaliście takie testy, skakałeś po 3,5 metra. Nie wiem, czy jest wielu lekkoatletów, którzy byliby w stanie ci dorównać.
– Niestety, od jakiegoś czasu te testy sprawnościowe zastąpiła platforma dynamometryczna. I w sumie jak teraz o tym myślę, to trochę szkoda. Z chęcią bym sprawdził. Urządzenie jednak daje nam więcej korzyści: mierzy te elementy, które w skokach narciarskich są faktycznie istotne. I to komputerowo, a nie tasiemką z centymetrami. Odbijamy się tam w górę, tak jak na skoczni, używając samych nóg. Skacząc w dal, pomagaliśmy sobie jednak całym ciałem i to był zupełnie inny ruch. Ale jeśli pytasz, to nie czuję się dzisiaj słabszy niż przed laty. Może nadal dałbym radę machnąć taki rezultat. Strasznie to lubiłem. Mogliby to z powrotem dołożyć do programu letnich igrzysk, tak jak dawniej.
– Miewaliście kiedyś w kadrze więcej podobnych sprawdzianów?
– Uwielbiałem też pięcioskok z miejsca. Skakałem prawie pod 19 metrów.
– Ile?!
– Nieźle, nie? Porównywaliśmy to kiedyś nawet z trójskoczkami i wyszło, że medaliści wielkich imprez uzyskują w tego typu testach podobne odległości. Tylko że do tego dochodzi technika oraz szybkość na rozbiegu. Choć tej właściwie też mi nie brakowało. Zanim zapisałem się do skoków, jeździłem na wszystkie szkolne zawody. Dyscyplina nie miała znaczenia. Swoją drogą, niedawno przy okazji Tokio zobaczyliśmy, że jest niedaleko bieżnia. Chwilę głupio pogadaliśmy i już staliśmy w kilku do wyścigu na 60 metrów.
– Kto wygrał?
– Jak to kto? Ja. Ale czasów nie mierzyliśmy.
– Ile jest prawdy w tym, że lubisz latem dobrze pojeść?
– Sporo. Jem dużo. Może Olka Zniszczoła nie przebiję, bo on je jeszcze więcej, ale i tak mam niezłe wyniki. Tylko czy to problem? Po sezonie przybywa mi ze dwa kilogramy, maksimum do trzech. Tylko że wiosną mamy więcej zajęć, innych, bardziej siłowych. Tej wagi też trochę potrzeba, żeby je przetrzymać, przynajmniej ja tak czuję po sobie. Potem na letnie konkursy spada kilogram, do zimy cała reszta. I przychodzi Puchar Świata, siłowni jest mniej, z mięśnia trochę zejdzie i już, jestem gotowy. Nie było jeszcze tak, żebym miał problem z nadwagą. To u nas nie przejdzie. Gdybym w lecie nie pojadł, zimą byłbym nawet zbyt lekki. A to też problem, tyle że w drugą stronę.
– Dyskwalifikacja za to zdarzyła się na przykład Andrzejowi Stękale.
– Pilnowanie wagi w skokach to jest naprawdę poważne wyzwanie, w obie strony. Czasami leci w dół w kilka dni i nawet nie wiesz kiedy to się stanie, a masz problem. To nic fajnego. Trzeba wtedy wziąć krótsze narty albo wypić mnóstwo wody.
– Ile ważysz w sezonie?
– 60 kilogramów przy niemal 180 centymetrach wzrostu. Latem 62-63 kg. Skąd ta różnica? Może też z tego, że zimą przy startach czasami nawet nie ma czego zjeść.
– Jak to?
– Jest tak: przyjdziesz na skocznię najedzony, to czujesz się jak bomba. Nie ma jak się nawet pozginać na rozbiegu. Po tylu latach każdy już doskonale wie, na ile może sobie pozwolić, a czego absolutnie unikać. Najlepiej zjeść trochę makaronu, może trochę ryżu, do tego kurczaczek i koniec. A najgorsze to to, co niestety najbardziej lubię: steki. Jestem nienormalny na ich punkcie, naraz spokojnie potrafiłbym wsunąć półkilogramowego. Tylko że gdybym zrobił to przed konkursem, byłbym przegrany na starcie. Nic mi się wtedy nie chce, najchętniej poszedłbym spać.
– Robisz je sam?
– Nie jestem najlepszym kucharzem, właściwie w domu prawie niczego nie przyrządzam. To strata czasu, wolę iść na gotowe albo zamówić do domu. Gdy już faktycznie coś mi się zdarzy, to kończy się na... tostach. Mięcho? Nawet zbytnio nie doprawiam, byle wrzucić na patelnię, odczekać i zjeść. Nie nadaję się do tego.
– Przyznasz, że polski skoczek, albo w ogóle sportowiec, który osiąga wyniki w rozpoznawalnej dyscyplinie, ma bardzo wygodne życie: wszystko właściwie podstawione pod nos. Nic tylko trenować.
– To prawda. I my to bardzo doceniamy. Patrz, nawet to jedzenie – jedziesz na obóz i wszystko jest, do wyboru, do koloru, a przynajmniej zazwyczaj. Trzy dania. Choć nie powiem, zdarza się, że mamy jadłospis ustalony i nie wszystkim odpowiada, co akurat poda hotel. Ktoś nie lubi mięsa, a jest go dużo. Stefan Hula jakiś czas w ogóle go nie tykał i gdy przynosili kurczaki z ryżem, zostawał mu sam ryż. Miał pojedzone. W moim przypadku nie ma żadnych problemów. Jestem jak świnka albo krewetka – wszystko wyczyszczę z talerza. Tyle tylko, że nie zawsze. Gdzieniegdzie zjesz i okej, było smaczne, ale czujesz, że trochę za mało. – Można dokładkę? – pytam. – Nie – mówią. Aha, no to dzięki.
– A w trakcie zawodów gdzie najlepiej karmią?
– Tam to wszędzie mogliby karmić trochę słabiej, to przynajmniej tak by nas nie kusiło. W Polsce są fantastyczne cateringi, w obu miejscach. Nie brakuje nam niczego, podobnie w bufetach na skoczniach. Jak porównam do tego Turniej Czterech Skoczni, gdzie w Ga-Pa nie ma obiadu, to chce mi się śmiać. Taka prestiżowa impreza, a takie beznadziejne jedzenie. Rano szykujemy sobie bułki na wynos, żeby wyczekać jakoś do kolacji. Bo na skoczni dają grubą, tłustą parówę w pieczywie. Co gospodarz to inaczej. Szkoda, że to nie jest jakoś standaryzowane.
– Turniej generalnie chyba jedzie ostatnio "na picu". Jedzenie to jedno, ale patrz: nagrody kiepskie, tu nie mają noclegu dla przedskoczków, tam zapomną odebrać jakąś kadrę z lotniska...
– Niestety.
– Raw Air jest lepszy?
– Nie wiem, nie sposób tego porównać. TCS to jest marka, firma, tradycja, w dodatku odbywa się w takim okresie, gdy ludzie mają wolne. Patrzy na nas cały świat sportu, skoro wszystko inne ma świąteczną przerwę. Gdy skaczemy w Norwegii, jest już po głównej imprezie, a na trybunach bywają pustki. My zaś bywamy znużeni miesiącami wysiłku. W Alpach faktycznie podejście do zawodnika spadło, czujemy się trochę niezadbani. VIP-om, o ile wiem, dają tam smacznie pojeść. Może wychodzą z założenia, że my i tak nic nie jemy? Norwegowie mają organizację dopiętą na wysokim poziomie. I bez porównania lepiej płacą. Ale nie ma tam jeszcze takiego, jak to nazwać... o, wiem: ducha. Kiedy w 2017 roku w Bischofshofen kończyłem turniej jako drugi, miałem 30 lat. Tyle już wcześniej w skokach przeżyłem, a stanięcie tam na podium czyniło mnie totalnie szczęśliwym. TCS to sen każdego dzieciaka, Raw Air jest na razie wyłącznie produktem. Całkiem ciekawym, ale produktem.
– I masz w jego ramach ulubioną, obok Planicy i Zakopanego, skocznię.
– Vikersund! Oj tak, to jest coś niezwykłego. I to nawet po niedawnej zmianie profilu ta skocznia jest zbudowana tak, że czujesz jak fruniesz. Nie da się tego opisać, dopóki się nie spróbuje. Czuć powietrze pod nartą. Zresztą Norwegowie budują w ten sposób większość obiektów, także te zupełnie mniejsze jak Trondheim. Szkoda, że już ją zburzyli. Nawet na K105 w Vikersund dało się wylądować 120 m. Ale odchodząc od samych obiektów, ja generalnie od lat jestem pod wrażeniem podejścia, jakie oni mają do naszego sportu. Jak nigdzie indziej. Potrafią się skokami fantastycznie bawić – niezależnie od tego, czy są na igrzyskach, czy na krajowych mistrzostwach.
– A słyszałeś kiedyś o Sorperennet?
– To ta impreza, którą organizują na śniegowych skoczniach na każdą wiosnę?
– Dokładnie.
– Widziałem i słyszałem. Domyślam się, jaka tam musi być przednia zabawa.
– Halvor Egner Granerud połamał sobie tam jako dzieciak żebra, bo wykonał nieudane salto na nartach biegowych.
– Dla mnie pewnie też mogłoby się to średnio skończyć. Ale niezależnie od tego, co mają w bidonach, to najlepiej oddaje klimat wokół skoków w ich kraju.
– Nie uważasz, że takiego luzu wokół skoków w Polsce brakuje?
– Bardzo. Okej, może skakanie w takim stanie jak oni na biegówkach nie spodobałoby się trenerom, ale generalnie wokół nas jest aura hiperprofesjonalizmu. Bywa sztywno. Czasami sam dla siebie staram się jakoś tę atmosferę rozluźniać, jednak tu mowa nie tylko o zawodnikach. Chyba nigdzie indziej nie ma na skoczkach takiej presji, jaką nakłada się na nas. I to z każdej strony. Przykładowo zaliczysz zawody z dwoma fajnymi próbami, stoisz przed dziennikarzem i słyszysz: "co tak słabo?". Ja mam ten komfort, że mogę to dziś mieć już gdzieś. Ale młodzi? Pamiętam, że kiedy wchodziłem do Pucharu Świata i po lepszym okresie przytrafiły mi się gorsze skoki, od razu czytałem, że mam kryzys. I tak siedziałem, siedziałem, w końcu myślę: "k... jaki kryzys?" Zacząłem się spinać, czy może faktycznie coś ze mną jest nie tak? A przecież skoki to sport wzlotów i upadków. Nie lubię tego pompowania balona – przed sezonem, przed głównymi imprezami, przed Zakopanem. Raz usłyszałem pytanie, dlaczego nie wygrałem na Wielkiej Krokwi? A byłem wtedy bodajże szósty. Ta presja wokół nas jest bardzo trudna do zniesienia. Szczególnie, że sami od siebie przecież też wymagamy.
– Dobrze skonsumowałeś sukces z Oberstdorfu?
– Myślę, że tak.
– Minęło kilka miesięcy, a twoja twarz nadal chyba wita wszystkich wjeżdżających do Wisły? Ten sukces cię zdefiniował, prawdopodobnie na zawsze. A jak ty sam się z tym czujesz? Zszedłeś już na ziemię?
– Ten plakat w Wiśle jest faktycznie spory.
– Ogromny.
– Ale emocje już nie. Właściwie już tam na miejscu minęło trochę czasu i było okej. Jasne, rozpierało mnie tam. Byłem z siebie dumny. Dumny z roboty, wyniku, wszystkiego. Zadziałały moje sposoby na odcięcie się. Pamiętam, jak na skoczni mnie kompletnie nie było. Miałem wyrypane na świat zewnętrzny. Wyrypane! Stąd ten uśmiech, kiedy siedziałem na belce przed drugim skokiem. Miałem wtedy tylko jedną myśl: "okej, jestem tu sobie, zaraz zostanę mistrzem świata". I nim zostałem, a potem zaczęło się szaleństwo. Cały konkurs był zabawą, a nie żadną walką o medale. Przecież gdy skaczesz ostatni w tak ważnych zawodach, nie masz prawa nie czuć nerwów. A ja nie miałem. To był jeden moment na milion, być może już nigdy nie do powtórzenia. Po wszystkim skończyłem imprezę o 5 rano, spałem dwie godziny. Tylko że później trzeba było się ogarnąć, bo przed nami był jeszcze mikst, duża skocznia, drużynówka, a potem Planica. A później oddech i znowu treningi, obozy, lato, igelit. Kółko się znów zakręciło. Ale żeby się kręciło, trzeba było na nie wejść z czystą kartą. Musiałem zdać sobie sprawę, że to, co będzie następnej zimy, nie wyniknie z żadnego sukcesu, który już był.
– Jesteś hedonistą, co?
– Uwielbiam żyć chwilą.
– Czego wymagasz od siebie przed Pekinem? To ma być jakieś prywatne rozliczenie z tym, co stało się cztery lata temu?
– Nie. Ja już dzisiaj nie podchodzę do skoków tak, że coś muszę. I w Korei, i w Soczi nie poradziłem sobie z samym sobą. A igrzyska są zupełnie inne. Za każdym razem sobie je komplikowałem na własne życzenie. Nie chcę gadać o medalach, bo mi już nie o tylko o to chodzi. Chcę tam wystartować dla idei: przygotować, pojechać, wystartować i pokazać to, co wytrenowałem. Wtedy będę szczęśliwy. Po raz pierwszy szczęśliwy, że pokonałem swoje olimpijskie słabości. A czy wygram, czy przegram? Kurcze, ja już tyle razy przegrywałem, że co mi zrobi za różnicę jeden kolejny raz? W Pekinie ewentualnie będę mógł tylko wygrać.
– To dojrzałe.
– Szczerze? Ja już dorosłem. Już nie żyję dziecinnymi marzeniami, a tym bardziej tym, co o mnie piszą. Na Facebooku śledzi mnie około miliona osób, a ja po takim etapie zachłyśnięcia się dzisiaj mam powyłączane wszystkie powiadomienia w telefonie. Serio. Życie w internecie to sinusoida: jak jest dobrze, to ten cały milion chce cię nosić na rękach, ale jak jest źle, to liczba nieprzychylnych komentarzy ma siłę tsunami. Dostałem od internetu po dupie nie tylko, dlatego że gorzej skakałem. A w życiu realnym tego nie ma, tu jest kilka najbliższych osób. I dla mnie sieć to dzisiaj obowiązek i wiem, że trzeba ją ograniczać do minimum. Wolę życie realne. To prawdziwe i szczere.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.