{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
{{#point_of_origin}} Źródło: {{point_of_origin}}
{{/point_of_origin}}
Czytaj więcej
Przejdź do pełnej wersji artykułu

Arkadiusz Milik wrócił! (fot. Getty Images)
Napastnik Olympique'u Marsylia rozpoczął starcie na Estadi Nacional w podstawowej jedenastce. Po raz ostatni od pierwszej minuty zagrał ponad pół roku temu – właśnie przeciwko Andorze. W marcu nie spisał się jednak najlepiej. W piątkowy wieczór miał więc podwójną motywację.
Po pierwsze chciał zrehabilitować się za poprzednie – nieudane – spotkanie, a po drugie musiał zawalczyć o pozycję w kadrze. Pod jego nieobecność w hierarchii napastników przeskoczyli go bowiem Adam Buksa i Karol Świderski.
Milik od początku spotkania szukał więc miejsca w polu karnym i starał się wychodzić na pozycje. Na jego nieszczęście piłka w "szesnastce" znajdowała nie jego, a partnerów. 27-latek pokazał się dopiero w dwudziestej minucie, gdy efektownym zagraniem piętą starał się dograć do Roberta Lewandowskiego.
W kolejnych minutach nieustannie walczył z obrońcami reprezentacji Andory. Grał agresywnie, nie pozostając dłużnym rywalom. Raz faulował on, raz faulowali jego.
Pierwszą szansę na strzelenie gola miał dopiero w 30. minucie. Po dośrodkowaniu Macieja Rybusa uderzył głową na bramkę Ikera Alvareza, ale nieznacznie chybił celu. Nie mając kolejnych sytuacji cofał się w okolice linii środkowej, wspomagając kolegów w rozegraniu.
W 45. minucie podjął też rozpaczliwą interwencję, chcąc ratować Wojciecha Szczęsnego przed wpuszczeniem gola. Choć nie udało mu się zapobiec stracie bramki, to zadbał o to, by Polska wciąż prowadziła dwoma golami.
Tuż przed końcem pierwszej połowy zachował czujność w "szesnastce" Andory i płaskim strzałem wykończył podanie Lewandowskiego. Trafił na 3:1, strzelając swojego szesnastego gola w sześćdziesiątym meczu w narodowych barwach.
Po przerwie to on oddał pierwszy strzał na bramkę Alvareza, a w 54. minucie – po świetnej akcji indywidualnej – trafił na 4:1. Wybiegł z głębi pola, pięknie przyjął piłkę i minął bramkarza. Sędzia, po wideoweryfikacji, nie uznał jednak tego gola – Milik był na minimalnym spalonym.
Następnej okazji do zdobycia bramki już nie miał. 27-latek częściej cofał się bowiem po piłkę i schodził do skrzydła. Spotkanie w Andorze zakończył w 77. minucie, ustępując miejsca Karolowi Świderskiemu.
Z piątkowego meczu, w przeciwieństwie do tego marcowego, mógł być jednak zadowolony. Rozegrał dobre spotkanie, potwierdzając, że wciąż jest ważną postacią reprezentacji. Wywołał też spory ból głowy u Paulo Sousy, dając mu do myślenia, kto powinien być partnerem Lewandowskiego.
Reprezentacja Polski. Powrót Arkadiusza Milika. Paulo Sousa ma ból głowy

W piątkowy wieczór Arkadiusz Milik rozgrywał swój sześćdziesiąty mecz w narodowych barwach. Spotkanie z Andorą było dla niego szczególne z jeszcze jednego względu. To właśnie przeciwko tej drużynie po raz ostatni wystąpił w podstawowym składzie reprezentacji Polski. W marcu nie spisał się jednak zbyt dobrze. Czy tym razem poszło mu lepiej?
Jak zagrał Arkadiusz Milik?
Napastnik Olympique'u Marsylia rozpoczął starcie na Estadi Nacional w podstawowej jedenastce. Po raz ostatni od pierwszej minuty zagrał ponad pół roku temu – właśnie przeciwko Andorze. W marcu nie spisał się jednak najlepiej. W piątkowy wieczór miał więc podwójną motywację.
Po pierwsze chciał zrehabilitować się za poprzednie – nieudane – spotkanie, a po drugie musiał zawalczyć o pozycję w kadrze. Pod jego nieobecność w hierarchii napastników przeskoczyli go bowiem Adam Buksa i Karol Świderski.
Milik od początku spotkania szukał więc miejsca w polu karnym i starał się wychodzić na pozycje. Na jego nieszczęście piłka w "szesnastce" znajdowała nie jego, a partnerów. 27-latek pokazał się dopiero w dwudziestej minucie, gdy efektownym zagraniem piętą starał się dograć do Roberta Lewandowskiego.
W kolejnych minutach nieustannie walczył z obrońcami reprezentacji Andory. Grał agresywnie, nie pozostając dłużnym rywalom. Raz faulował on, raz faulowali jego.
Pierwszą szansę na strzelenie gola miał dopiero w 30. minucie. Po dośrodkowaniu Macieja Rybusa uderzył głową na bramkę Ikera Alvareza, ale nieznacznie chybił celu. Nie mając kolejnych sytuacji cofał się w okolice linii środkowej, wspomagając kolegów w rozegraniu.
W 45. minucie podjął też rozpaczliwą interwencję, chcąc ratować Wojciecha Szczęsnego przed wpuszczeniem gola. Choć nie udało mu się zapobiec stracie bramki, to zadbał o to, by Polska wciąż prowadziła dwoma golami.
Tuż przed końcem pierwszej połowy zachował czujność w "szesnastce" Andory i płaskim strzałem wykończył podanie Lewandowskiego. Trafił na 3:1, strzelając swojego szesnastego gola w sześćdziesiątym meczu w narodowych barwach.
Po przerwie to on oddał pierwszy strzał na bramkę Alvareza, a w 54. minucie – po świetnej akcji indywidualnej – trafił na 4:1. Wybiegł z głębi pola, pięknie przyjął piłkę i minął bramkarza. Sędzia, po wideoweryfikacji, nie uznał jednak tego gola – Milik był na minimalnym spalonym.
Następnej okazji do zdobycia bramki już nie miał. 27-latek częściej cofał się bowiem po piłkę i schodził do skrzydła. Spotkanie w Andorze zakończył w 77. minucie, ustępując miejsca Karolowi Świderskiemu.
Z piątkowego meczu, w przeciwieństwie do tego marcowego, mógł być jednak zadowolony. Rozegrał dobre spotkanie, potwierdzając, że wciąż jest ważną postacią reprezentacji. Wywołał też spory ból głowy u Paulo Sousy, dając mu do myślenia, kto powinien być partnerem Lewandowskiego.
Źródło: tvpsport.pl