Polscy skoczkowie narciarscy mają za sobą najsłabszy start sezonu od pięciu lat. Szczególnie bolesny okazał się niedzielny konkurs, w którym na konto biało-czerwonych powędrowało 16 punktów Pucharu Świata. Jak na weekend w Niżnym Tagile zapatruje się trener kadry Michal Doleżal?
– Nie jest nam do śmiechu. Liczyliśmy na dużo więcej. Mówiłem, że będziemy atakować od początku, bo tak to wyglądało po treningach. Będziemy się trzymali tego, co założyliśmy. Czasem po zawodach jest ciężko. Ale nie ma co panikować! Musimy robić swoje – zaznaczył czeski szkoleniowiec, jednocześnie odrzucając możliwość zmiany wcześniej założonych planów treningów.
Jedną z hipotez dotyczących słabszych wyników miał być mocny trening siłowy w końcowej fazie przygotowań, skutkujący "ciężkimi nogami". Trener został zapytany przez Filipa Czyszanowskiego o tę kwestię. – Jestem pewien, że to nie to. Mamy system Haralda (Pernitscha – doktora dbającego o zaplecze naukowe kadry – red.), wszystko jest ustalone. Na imitacjach widać, że nogi "działają". Jakby coś było nie tak, widzieliby to też inni – wyjaśnił Doleżal.
Polacy pozostali w Niżnym Tagile, gdzie w poniedziałek udali się na skocznię, aby trenować. W weekend momenty przebłysków miał głównie Kamil Stoch. Wygrał kwalifikacje, a w sobotę był trzeci. W niedzielę nie zakwalifikował się już natomiast do drugiej serii. W tej wystąpił natomiast Andrzej Stękała, którego powołanie wobec problemów z plecami budziło pewne kontrowersje. – U Andrzeja widać postęp. On to czuje. Problem wciąż jest, bo za progiem jest usztywniony, ale jak to pokonamy będzie lepiej – powiedział szkoleniowiec.
Kolejnym przystankiem Pucharu Świata będzie Ruka. Uda się tam sześciu Polaków, którzy startowali w Niżnym Tagile. Zabraknie natomiast Klemensa Murańki, zakażonego koronawirusem. O tym, kto zastąpi zakopiańczyka dowiemy się prawdopodobnie w środę.