Jako zawodnik byłem na szczycie i wiem, co trzeba zrobić, żeby tam trafić. Być w sporcie na sto procent każdego dnia. Chcę codziennie widzieć Polaków, jak dają z siebie dokładnie tyle. I jak mi ufają. Wtedy wyniki przyjdą, muszą – mówi TVP Sport Lukas Bauer, legenda biegów narciarskich, a teraz trener naszej kadry narodowej mężczyzn. A prywatnie nadperfekcjonista, do czego otwarcie się przyznaje.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Jak minęło wam lato?
LUKAS BAUER, TRENER POLSKICH BIEGACZY NARCIARSKICH: – Wykonaliśmy kawał dobrej pracy. Zawodnicy byli zmotywowani. Dużo inwestowaliśmy w obozy na wysokości, bo igrzyska będą na 1700 m n.p.m. Ogólnie jesteśmy zadowoleni z wyników na zgrupowaniach. Jesteśmy na początku sezonu, więc jest trochę zagadka. Ale najważniejsze są igrzyska.
– W 2002 roku był pan na IO w Salt Lake City. Tam było chyba jeszcze wyżej, jakieś 2000 m ponad morzem?
– Górna granica była na 1800 m n.p.m.
– Zatem sam na sobie pan poczuł, jak się ściga w takich warunkach.
– Tak. I to jest zupełnie inaczej niż trenowanie na lodowcach. Ściganie się to coś innego niż zgrupowania. I jest różnica, gdy biegasz nisko z tym, gdy jesteś w wysokich górach. Większość sezonu spędzamy poniżej 1000 m, tam organizm się inaczej przystosowuje. Ale bardziej mówię o jego przygotowaniu. Trzeba zrobić porządną aklimatyzację. Jeśli biegacze dadzą radę, nie odczują tego. Ale nie ma gwarancji, że wszystkim się to uda. Jednak umówmy się, to nie my decydowaliśmy o wyborze lokalizacji w Pekinie. Mamy datę i podane miejsce.
– A zarazem brak wstępu do Chin, żeby sprawdzić, jak to wszystko wygląda...
– Pierwszy raz w historii igrzysk się to zdarza. Ale nas cieszy, że nikt tego nie mógł zrobić poza Chińczykami. Dopiero 27 stycznia otwiera się wioska olimpijska i obiekty. Rozmawiałem z PKOl, żeby tam być jak najwcześniej.
– Jak to może wpłynąć na najlepsze kadry? Norwegowie przed Pjongczangiem na rok wcześniej wysłali do Korei serwis i technologów. Przygotowali im nawet wizualizacje 3D. Poznali śnieg itd.
– A teraz będą się martwić, jak wszyscy. W Norwegii biegi to szalenie ważny sport, szukają więc inwestycji we wszystko, co może dać im jakąś przewagę. I pewnie teraz też czegoś poszukali. Jednak uważam, że dzięki temu zakazowi różnice między czołówką a kadrami drugiego szeregu mogą być tym razem mniejsze. 27 stycznia będzie ciekawym dniem. Już widzę ten wyścig serwismenów. I nie tylko przy smarowaniu. Ja miałem doświadczenie jako zawodnik, że narty, które działały w Europie, zawodziły w Azji. Ciekawe, jak będzie tym razem. Szykujemy się na inne rozwiązania.
– Z czego to wynika?
– Jest inny śnieg, inne powietrze, wilgotność... to małe różnice, ale dla zawodowców zauważalne.
– Jakie cele na tę zimę postawił pan kadrze?
– Jeżeli każdy z zawodników zrobi swoje maksimum i pójdzie naprzód. Kadra Polski ma potencjał na dobre wyniki, ale nawet największy talent nie wybuchnie w rok czy dwa. My zaczynamy trzeci rok. Widzę chłopaków codziennie w pracy. Podczas treningów spisują się świetnie. Mamy jednak mały problem z przekładaniem tego na poziom w zawodach. Poprzedniego roku to się uwydatniło. Każdy z nich był świetnie przygotowany, a potem co? Nie było wyników. To było trochę frustrujące. Byłem smutny, mówię to otwarcie. Bo co z tego, że chłopcy zrobili postęp, jeśli na koniec kibic patrzy na miejsce na liście rezultatów? Miejsce Dominika Burego na dystansach to w elicie ok. 20. miejsca. Takie ma możliwości przy zdrowiu, dobrym serwisie i samopoczuciu, z szansami na więcej. Maciej Staręga i Kamil Bury to bardzo dobrzy sprinterzy – odpowiednio w łyżwie i klasyku. Nie mówię tego wszystkiego bez przyczyny. Nie koloruję rzeczywistości. Tylko czemu nie zawsze da się to udowodnić w PŚ?
– Dominik, który miał świetny sezon 2020/21, po ostatnim pewnie boleśnie spadł na ziemię? To musi być irytujące, kiedy pracujesz, a nie idziesz naprzód.
– W pierwszym sezonie mieliśmy świetną współpracę i motywację, którą jego wyniki tylko napędzały. Ekipa dostała nowy sztab, świeżą krew, dostaliśmy duże wsparcie z PZN. Nas nie różni jakością pracy, miejscami zgrupowań itd. nic od Niemców czy Szwajcarów. Możemy pojechać wszędzie gdzie chcemy, nie martwimy się o brak pieniędzy. Byli zdrowi. Po pierwszej zimie chcieli jeszcze więcej – aż trzech punktowało w PŚ. Paradoks polega na tym, że zaufali w nasz system, ale automatycznie uznali, że od teraz będą w TOP20. Tak się nie stało, zaczęli słabiej zimę, a potem zwątpili i zaczęli szukać przyczyn zamiast cierpliwie poczekać. Ale Polacy musieli zrozumieć, że każdy z rywali też ciężko pracuje.
– Dlatego chciał pan zrezygnować wiosną?
– Zdecydowałem się zostać, bo współpraca z PZN jest fantastyczna. Poza tym biegacze zrozumieli sygnał, jaki im wysłałem. Nie było okrągłego stołu, poinformowałem ich o tej decyzji i jej powodach. Przedstawiłem pomysł na rozwiązanie problemów. Atmosfera została oczyszczona. Dałem im do zrozumienia, że oczekuję od nich jeszcze więcej poświęcenia i pracy.
– A pan jeszcze prowadzi swój dzienniczek treningowy?
– Nie, już nie mogę. Nie wystarczyłoby mi już doby. Mój cały czas inwestuję w zawodników.
– Pytam, bo jak się przyjrzałem, to na nartach w jeden dzień biega pan za zawodnikami po kilka, kilkanaście kilometrów.
– Wszystko trzeba zobaczyć z bliska.
– Trenerze, pan był pan na szczycie. Widział dużo. Wy i Czesi mieszkamy w podobnym miejscu, a góry mamy nawet wyższe. Śnieg pada u nas podobnie, jesteśmy z podobnej gliny. Czechów jest mniej, nas więcej. Jak to możliwe, że przez tyle lat polskie biegi borykają się z problemami, a wam tyle w nartach wyszło?
– To bardzo trudne pytanie, sam nie znam odpowiedzi. Poza tym, gdy zaczynałem pracę, to Polacy byli później jako kadra lepsi od Czechów, z czego byłem dumny. OK, u mnie w kraju jest więcej zawodników, możemy zrobić lepszą selekcję. Infrastruktura w Polsce może i była słabsza, ale poprawiła się diametralnie, w COS Zakopane mamy świetną bazę. W Czechach czegoś takiego nie ma. Ale to nie wystarczy, żeby wychować mistrzów. Tu jest wątek psychologiczny. Nikt nie zostanie mistrzem, jeśli to trenerzy czy kluby chcą jego sukcesu, a on niezupełnie. Nie zostanie, jeśli będzie szukał przeszkód zamiast widzieć szanse i skupiać się na pracy. Gdy się u was zatrudniłem, musiałem trochę powalczyć o przedstawienie mojego punktu widzenia ws. tego, co jest w tym sporcie ważne, a co nie jest. Na czym nie warto się koncentrować, a czym motywować. Dziś widzę, że udało mi się to zaszczepić. Nie wiecie, ile słyszałem wcześniej o tym, że u nas są mniejsze możliwości niż rywali, głównie o sprzęcie. A ja powtarzałem: w biegach nie trzeba cudów, żeby trenować. A jedynie zaufania w drogę przygotowań i motywacji. Wyniki wtedy przyjdą, to tylko kwestia czasu. Tylko że tu nie ma miejsca na półśrodki. Mają boleć nogi. Z tego są medale.
– Pan jest perfekcjonistą.
– Jestem. Czasem mówią na mnie, że dziwakiem.
– Łatwo tak żyć?
– Jako zawodnik chciałem być najlepszy. Teraz chcę być najlepszym trenerem. Ale do tego potrzebuję już innych ludzi. Dlatego tak mi zależy, żeby widzieć, iż zawodnicy dają z siebie w wyścigu sto procent. Wtedy zajęte miejsce ma małe znaczenie, bo to wtedy da się poprawić. Jestem bardzo zły, kiedy chcą wyników, a nie dają stu procent. Wtedy mnie to boli. W kadrach narodowych muszą być tylko ci, dla których dawanie z siebie stu procent jest normalnością.
– Ale Maciej Staręga też jest perfekcjonistą. Jak patrzę na biegających amatorów w Polsce, są świetnie poubierani, mają zegarki GPS, piękny sprzęt. Wszystko na śmiertelnie poważnie. A Czesi mają luz: zabierają rodziny na całe dnie w góry, piją piwo w schronisku, bawią się sportem. Może tu jest różnica, może to mentalność?
– Oczywiście, że też. Jednak w Jakuszycach też jest pełno ludzi, którzy drepczą na biegówkach do schroniska Orle, żeby usiąść tam przy piwie. Myślę, że tu sporo bierze się z historii. Czesi na przestrzeni lat osiągnęli w biegach więcej. Jest trochę więcej autorytetów, wzorów do naśladowania. Dlaczego? Tego szczerze mówiąc nie rozumiem. U nas umiemy motywować młodzież i ta młodzież najpierw to sama chce coś osiągnąć – a nie rodzic czy trener, jak bywa. W Polsce najpierw wszyscy chcieli być Józefem Łuszczkiem, a potem zaczęło się szukanie następnej Justyny Kowalczyk. Ale popatrz: co miała Justyna, żeby wejść na szczyt?
– Nic.
– Tak. Nic. A weszła. Bo poświęciła temu życie.
– Ci zawodnicy, którzy są w pana kadrze, mogą też być na szczycie?
– Tak.
– Jakie są szanse na występ polskiej sztafety w igrzyskach?
– Musimy mieć kwotę czterech zawodników na Pekin. Na razie mamy trzech i walczymy o jej powiększenie. To tylko ta kwestia. Jeśli się uda, sztafeta na pewno wystąpi w Chinach. Widzę na to szanse. To jest mój priorytet, podobnie jak w Oberstdorfie. Tam byłem rozczarowany tym, co zobaczyłem, ale jesteśmy o rok starsi i bardziej doświadczenia. Jest okazja się zrehabilitować, wszystkim na tym zależy.