Zanim ponownie doszedł do władzy, powspominał dobre czasy. Przypodobał się nostalgikom tęskniącym za Barceloną Guardioli. Potem co prawda nie zapobiegł odejściu Messiego i ściągnął na siebie gniew elektoratu. Ale teraz już o Leo się nie mówi, a Joan Laporta zaczął działać sprawnie. Aż zdarzyła się niespodzianka...
Nowy - stary prezes Barcelony zmienił się bez wątpienia, upływ czasu ma na niego istotny wpływ. Kiedyś lubił zaczepki, przytyki, gry słowne, a teraz jest na ogół ostrożny. Chociaż, gdy w kampanii wyborczej w pobliżu Santiago Bernabeu pojawił się transparent z jego wizerunkiem i frazą: — Mam ochotę spotkać was znowu, to kibice Barcelony mogli pomyśleć: wrócił stary, wyrazisty Joan. Pozory?
Łagodny i radykalny
Z wiekiem nabrał dystansu do życia. Już nie politykuje. A przecież kiedyś jako twardy nacjonalista dokonał rekatalonizacji Barcy: flaga regionu na koszulkach, usunięcie hiszpańskiej flagi z La Masii. Zarzekał się, że jeśli Katalonia uzyska niepodległość, to stworzy ligę iberyjską, w której będą grać drużyny z tego regionu, Hiszpanii i Portugalii. W 2017 krytykował władze klubu za zgodę na rozegranie meczu z Las Palmas bez kibiców, gdyż podczas referendum dochodziło do pacyfikacji separatystów. Wtedy był hardy, teraz może już nie czas i miejsce na to.
Już w trakcie tych rządów zdarzało się, że zarzucano mu niezdecydowanie. Słuchając wskazówek Jordiego Cruyffa, zwlekał ze zwolnieniem Ronalda Koeman, mimo że widoków na poprawę gry i wyników nie było. To chyba skutek obsesji Laporty, radykalnego zwolennika "cruyffismo", dla którego Johan Cruyff był mentorem, wybierał trenerów: Franka Rijkaarda i Pepa Guardiolę. Laporta po prostu uznał, że skoro ojciec był geniuszem, to syn będzie taki sam. Intuicja go jednak zawiodła.
Blef, gra, a może sensacja
Laporta może nie działa już z myślą o przyciąganiu uwagi piłkarskiej Hiszpanii, ale zakulisowe gry wciąż sprawiają mu przyjemność. Choć przejmując władzę w klubie, dostał w spadku ponadmiliardowy dług, a do tego niekorzystny dla finansów limit płac piłkarzy, to nie zraził się. Aby zagrać na nosie Realowi Madryt i zablokować wzmocnienie tej drużyny aż dwoma wielkimi z nowego pokolenia: Kylianem Mbappe i Erlingiem Haalandem spotkał się z Mino Raiolą , czyli też rogatą duszą. Cel był jasny - przeciągnięcie na swoją stronę Norwega. Może to blef, może teatrzyk, a może negocjowanie transferów innych graczy (np. Matthijsa de Lighta). Niech sobie kibice tworzą hipotetyczne wersje...
W każdym razie te spekulacje sprawiły, że wzrosły żądania Ousmane'a Dembele, z którym Barcelona miała przedłużyć kontrakt, co ułatwiłoby rejestrację pozyskanego Ferrana Torresa . Negocjacje zostały jednak przerwane. Laporta, który stwierdził, że Dembele jest lepszy od Mbappe, ma więc teraz twardy orzech do zgryzienia.
Piłkarz, który był stale kontuzjowany, sprawiał problemy wychowawcze, dzięki temu przechodzi do ataku, niestety poza boiskiem. Stał się elementem cynicznej gry swojego agenta. Oto oczekiwania tego spryciarza: wynagrodzenie 30 mln euro brutto rocznie dla zawodnika, 15 mln euro prowizji dla agenta i bonusowe 30 mln euro dla Dembele za przedłużenie umowy. Klub znalazł się pod ścianą, rozważana jest nawet sprzedaż chimerycznego skrzydłowego już w styczniu, nawet za... 10 mln euro. To desperacja. I tak otoczenie gapowatego Francuza zaszachowało wielki klub. To po co było bajerowanie i podpuszczanie, panie Laporta...
Jeśli chodzi o wcześniejsze ruchy kadrowe, to początkowo był zawód, ponieważ Laporta deklarował, że tylko on może zatrzymać Messiego. Na próżno. A do tego do Atletico wrócił syn marnotrawny Antoine Griezmann, co statystycznie oznaczało stratę graczy odpowiedzialnych za 58 goli i 27 asyst w poprzednim sezonie. To był wstrząs, ale tak udało się zaoszczędzić prawie 160 mln euro brutto. A teraz mają znów gorący kartofel i stabilizowanie finansów stanęło znów pod znakiem zapytania.
Zaufany od wzmocnień
Joan Laporta zatrudnił w Barcelonie Mateu Alemany'ego , tzw. dyrektora ds. futbolu, negocjatora przy transferach, który miał decydujący wpływ co do przyszłości wspomnianego już Ferrana Torresa . Młody Hiszpan doraźnie może być fałszywą dziewiątką, co biorąc pod uwagę koniec kariery Kuna Aguero będzie ważne. Może zabezpieczyć też skrzydło, ale zakładano, iż skoro Barcelona ma przedłużyć kontrakt z dobrze rokującym ostatnio Ousmanem Dembele, to Ferran będzie wystawiany raczej na szpicy. Umie strzelać gole, co pokazał w kadrze, gdzie był najlepszym w 2021r.
Alemany nie zamierza spocząć na laurach. Dąży do tego, by sprowadzić do Barcelony Jose Gayę. Jordi Alba ma już swoje lata, więc trzeba myśleć o alternatywie, a nawet jego następcy. Ale to na razie temat na później, bo teraz trzeba dać sobie radę z Dembele.
Z transferami byłoby łatwiej, gdyby zrealizował się pewien misterny plan. Joan Laporta chce zapełniać klubową kasę dowolną metodą. Nie liczy się z romantykami futbolu, dlatego forsował projekt Superligi i nadal skłania się ku tej idei. Tłumaczy, że piłkarzom trzeba płacić, a UEFA zabiera 25% przychodów, a poza tym istnieje prawo do konkurencji.
Który stadion lepszy?
Mimo że nadal trzeba zaciskać pasa, socios przy aprobacie Laporty zaakceptowali projekt Espai Barca , który uwzględnia: nowy stadion, halę i obiekt dla rezerw. To kompleks sportowy, który pochłonie 1,5 mld euro. Kredyt zaciągnięty na tę okoliczność ma być spłacany z zysku, jaki da stadion (efekt końcowy w 2025). Raty będą rozłożone na 35 lat, więc można oddychać spokojnie.
Ma to być symbol nowoczesności. 105 tys. miejsc, wszystkie zadaszone, ekrany solarne. To, jakby na to nie patrzeć, kolejna odsłona rywalizacji z Realem, który modernizuje Santiago Bernabeu kosztem 525 mln euro. Tylko Florentino Perez jako szef konsorcjum budowlanego działającego w kilku krajach miał łatwiej. Z zewnątrz stadion ma wyglądać jak latający spodek, będzie podświetlany jak Alianz Arena, dach będzie się zasuwał w 15 min. Łatwo można będzie składać murawę, by mogły być organizowane tam też koncerty.
Xavi, prowadź!
Większość kibiców Barcelony przyjęła z ulgą zatrudnienie Xaviego Hernandeza jako trenera Barcelony. O ironio, to jednak Victor Font, rywal Laporty, szedł do wyborów prezesa z tą kandydaturą. Znany z przekory JL długo kluczył w tej sprawie. Katalońska prasa sugerowała nawet, że wybierze... Andreę Pirlo, piłkarza wytrawnego, którego trenerskie kompetencje zweryfikowała dość boleśnie Serie A. Ostatecznie nie podjął decyzji w stylu Zbigniewa Bońska i padło na Xaviego, który teraz stawia na młodzież. Gavi, Nico, Abde ( zadebiutował u Xaviego), a wkrótce wrócą kontuzjowani Fati i Pedri.
To nowe pokolenie graczy, które ma stanowić o sile ataku drużyny. Skoro nie ma za wiele w kasie, to trzeba ufać młodym, co nawet pięknie wpisuje się w barcelońską koncepcję. Xavi robi to z powodzeniem, a żeby zadbać o tożsamość i morale zespołu, Laporta za zgodą trenera planuje, by do sztabu dołączył Carles Puyol — były charyzmatyczny obrońca i kolejny symbol niezłomności na boisku. Puyol ma duże aspiracje, ale rzecz w tym, by znaleźć dla niego odpowiednią rolę.
Miłosierny
Joan Laporta potrafi być stanowczy. Zanim pierwszy raz doszedł do władzy w klubie, to należał do ruchu Elefant Blau (Niebieski Słoń), który wywierał presję na ówczesnym prezesie Josepie Nunezie i ostatecznie to ten sprzeciw zmusił go do ustąpienia ze stanowiska. Już jako prezes, podczas pierwszej kadencji, wypowiedział wojnę pseudokibicom z Boixos Nois . Dostali zakaz wstępu na Camp Nou. A część z nich później aresztowano za dystrybucję i posiadanie narkotyków. Nie dał się zastraszyć mimo śmiertelnych pogróżek.
Gdy ponownie, kilka miesięcy temu, obejmował urząd, zapewniał, że nikt nie uniknie odpowiedzialności. Obóz Josepa Marii Bartomeu jednak nie został do tej pory rozliczony. Może jest za wcześnie, w każdym razie część socios wolałaby więcej zdecydowania w podsumowaniu rządzących, którzy odeszli w niesławie.
Joan Laporta, gdy był kandydatem na prezesa Barcelony, uderzał często w sentymentalne tony. Obiecywał, że może być jak dawniej. Mało konkretów, dużo populizmu. Zawiódł kibiców, bo pozwolił na odejście Leo Messiego. Ale wydawało się, że wziął się w garść i jego aktywność budzi coraz większe nadzieje socios. Nie byłoby źle, gdyby nie ten nieszczęsny Dembele...