Jego kariera była pełna niedopowiedzeń. Do dziś nikt nie wie, kiedy Charles "Sonny" Liston przyszedł na świat. Kulisy śmierci są równie tajemnicze. 5 stycznia 1971 roku został znaleziony martwy w swoim łóżku przez wracającą ze świątecznej przerwy żonę. Uznano, że mógł przedawkować heroinę, choć całe życie panicznie bał się igieł. Sporo wskazuje na to, że legendarny rywal Muhammada Alego zapłacił za kontakty z mafią, które położyły się cieniem na jego dorobku.
– Z wszystkich moich rywali to Liston był tym najstraszniejszym – przekonywał po latach "Największy". Liston jako mistrz świata rządził krótko – zaledwie 1,5 roku. Historycy i pasjonaci podkreślają jednak, że szereg trudnych walk miał dużo wcześniej – jeszcze jako pretendent. Magazyn "The Ring" uznaje go za jednego z dziesięciu najlepszych ciężkich w dziejach zawodowego boksu, a szczególne wrażenie nadal robi jego lewy prosty.
Wizerunek pięściarza jeszcze za życia pojawił się na okładce kultowego albumu The Beatles, a jego pogrzeb przyciągnął największe gwiazdy Hollywood – z Doris Day i Ellą Fitzgerald na czele. Nie znosił go natomiast prezydent John F. Kennedy, a spory problem miały z nim także ruchy walczące z segregacją rasową. Sonny był postrzegany jako zdrajca. Nigdy nie nauczył się czytać, a do tego często wysługiwał się włoskiej mafii, bijąc strajkujących robotników.
"Jest arogancki, gburowaty, chamski i po prostu przerażający. To ostatni człowiek, którego ktokolwiek chciałby spotkać w ciemnej uliczce" – tak wątpliwy urok Listona opisywał Arthur Daley z "The New York Times". Bokser zdecydowanie nie pasował do świata celebrytów. Był mrukiem, który wolał przemawiać jedynym znanym sobie językiem – przemocy. Do 1964 roku rywale grzecznie mu się kłaniali i niespecjalnie chcieli z nim rywalizować.
W kolejnych latach jego ponura aura inspirowała kolejną takich królów nokautu jak George Foreman i Mike Tyson. Pierwszy mógł nawet stoczyć wiele sparingów z owianym złą sławą mistrzem. – W ringu nigdy nikomu nie oddawałem pola. Sonny jako jedyny potrafił zmusić mnie do odwrotu – wspominał "Big George". – Zastraszał rywali długo przed samą walką i w ten sposób rozstrzygał walki zanim padły pierwsze ciosy. Sonny to umiał, mnie również się udawało, ale nie każdy to potrafił – ocenił Tyson.
Liston już na pierwszy rzut oka wyróżniał się masywną sylwetką. Wrażenie na rywalach robiły zwłaszcza długie ramiona – ich zasięg oszacowano na 213 centymetrów. Przy wzroście 185 cm zawstydza pod tym względem wyższych od siebie gigantów, którzy pojawili w kolejnych pokoleniach – z braćmi Kliczko na czele. Trudno było też nie zwrócić uwagi na jego pięści – być może największe w historii boksu. Ich obwód szacowano na blisko 40 centymetrów. Dla porównania Ali mógł się pochwalić o 7-8 centymetrów mniejszymi.
Rozmiar pięści Listona najlepiej podkreśla fakt, że musiał korzystać z ręcznie robionych dla niego rękawic. W dostępne na rynku po prostu ich nie mieścił. Przed ich pierwszą walką Ali nazwał go "Wielkim Niedźwiedziem" i pseudonim się przyjął. Po latach mocno schorowany "Największy" siedząc przed kominkiem porównywał dawnego rywala do... diabła. Jedno jest pewne – żadnego przeciwnika w długiej karierze nie bał się tak jak Sonny'ego, co potwierdzili nawet badający go przed walką lekarze.
Urodzony, ale... kiedy?
Skąd ta legenda Listona? Zbudowały ją kontrowersje, które dotyczą już narodzin. Na świat przyszedł na farmie w Arkansas, a w tym stanie akty wypisywane noworodkom stały się obowiązkiem dopiero w 1965 roku. Do dziś nie ma więc oficjalnego dokumentu, który mógłby potwierdzić ponad wszelką wątpliwość kiedy Liston się urodził.
Zainteresowany utrudniał ustalenia. W rozmowie z Jerrym Izenbergiem powiedział, że datę jego narodzin wyryto na drzewie, które... zostało ścięte. Wiadomo tylko, że wychował się w skrajnie trudnych warunkach. Jego ojciec Tobey doczekał się ponad 20 dzieci z różnymi kobietami, a podobno niemal na każdego z synów seniora wołano pieszczotliwie "Sonny".
Na różnych etapach życia pięściarz wskazywał inny rok urodzenia z przedziału 1928-1933. Matka jako datę podawała 8 stycznia 1932 roku – twierdziła, że taka została zapisana w rodzinnej biblii, która jednak została zgubiona. Potem zmieniła zdanie i mówiła o 18 stycznia. Wielu dziennikarzy uważa jednak, że kobieta mogła się pomylić. Nick Tosches odkrył, że 8 stycznia urodził się jeden z braci Listona, a on podawał się za trzynaste dziecko matki.
Być może sprawa wyjaśniła się długo po śmierci pięściarza. W 2002 roku upubliczniono dane ze spisu powszechnego z 1930 roku. Charlesa L. Listona w nim nie było. Pojawił się 10 lat później i został wpisany jako 10-latek, więc mógł urodzić się latem 1930 roku, choć nie brakuje takich, którzy tym dokumentom nie wierzą. Jest w nich także jedna z sióstr, która utrzymywała, że jej ukochany brat urodził się... w 1919 roku. Trudno w to uwierzyć, bo to oznaczałoby, że wychodząc do ringu z Alim miał 45 lat.
O wiele trudniej zanegować obraz dzieciństwa, który wyłania się z opowieści Sonny'ego. Stało pod znakiem ciężkiej pracy na farmie i obaw o gniew ojca, który regularnie stosował przemoc wobec wszystkich wokół. – Jedyne, co od niego dostałem, to lanie - opowiadał po latach. – Jako dzieciak nie miałem nic poza braćmi, siostrami, bezradną matką i ojcem, który o nas nie dbał. Dorastałem bez butów, z kilkoma ubraniami i garstką do jedzenia – dodawał.
Nigdy nie nauczył się czytać i pisać, co w późniejszych latach stało się powodem kompleksów. Jako nastolatek uciekł z ociekającej przemocą farmy w Arkansas i ruszył śladem matki do Saint Louis. Tam cieniem na jego reputacji położyły się problemy z prawem. Po raz pierwszy trafił do więzienia w 1952 roku – za napad z bronią w ręku. Wcześniej kilka razy był w areszcie za drobniejsze występki. – Więzienie mi nie przeszkadzało. Pierwszy raz w życiu mogłem liczyć na trzy posiłki dziennie – tłumaczył.
Przez księży do boksu
Jedzenie to nie wszystko – pojawiły się także plany resocjalizacji. W więzieniu stanowym Missouri był program bokserski, który nadzorowali... dwaj księża. To właśnie duchowni nauczyli Sonny'ego, by gniewu pozbywał się tylko w ringu, a potem pomogli mu w skróceniu wyroku. W 1953 roku, po kilku walkach amatorskich (jedną z ofiar był Ed Sanders – złoty medalista olimpijski) zadebiutował jako zawodowiec i błyskawicznie zapracował na tytuł króla nokautu.
Młody był prowadzony niezwykle odważnie jak na tamte czasy. Już w szóstym występie jego rywalem był Johnny Summerlin (18-1-2). To była pierwsza walka Sonny'ego pokazana w telewizji. Dużo bardziej doświadczony przeciwnik był faworytem, ale tylko do czasu aż wszyscy zdali sobie sprawę z fizycznej przewagi Listona. Frank Mitchell – jeden z jego pierwszych doradców – zdradził, że młody zawodnik był pełen obaw przed walką, którą wyraźnie wygrał na punkty.
Dominację potwierdził także w rewanżu, ale po ósmym występie szczęśliwa seria dobiegła końca. Marty Marshall (19-6-2) padł na deski już w pierwszej rundzie, ale w kolejnych minutach złamał Listonowi szczękę i wygrał na punkty niejednogłośnie. W rewanżu Sonny nie pozostawił wątpliwości i zwyciężył przed czasem. W marcu 1956 roku spotkali się po raz trzeci i znów górą był przyszły mistrz, którego kłopoty z prawem niedługo potem znów zaprowadziły za kraty.
Tym razem trafił do więzienia na 9 miesięcy za pobicie policjanta, ale po wyjściu na wolność szybko wrócił do ringu. Przełom był w 1959 roku, gdy po kolei nokautował docenianych pretendentów. Najpierw padł Mike DeJohn (36-5-1), a potem doszło do hitowego spotkania z Clevelandem Williamsem (45-2). W "Associated Press" napisano, że unikani przez mistrzów mocno bijący pięściarze postanowili zmierzyć się ze sobą.
W pierwszej rundzie z nosa Listona polała się krew. Sonny szybko podkręcił jednak tempo i rozbił przeciwnika, kończąc wszystko efektownym nokautem w trzeciej rundzie. Już wtedy w jego narożniku stał Joey "Pep" Barone – bliski współpracownik Frankiego Carbo i Franka Palermo, mafiosów trzęsących nie tylko boksem. Niejasne powiązania z przestępcami sprawiały, że Liston musiał długo czekać na mistrzowską szansę, którą w normalnych okolicznościach dostałby zapewne dużo szybciej.
Walka o walkę
Duża w tym zasługa Cusa D'Amato. Przyszły mentor Mike'a Tysona na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był doradcą mistrza Floyda Pattersona i doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak poważnym wyzwaniem byłoby starcie z Listonem. A Sonny konsekwentnie odprawiał przed czasem kolejnych pretendentów – Nino Valdesa (47-17-3), Roya Harrisa (29-1) i Zorę Folleya (51-3-2). Po drodze dał szansę rewanżu Williamsowi (47-3), którego tym razem skończył już w drugiej rundzie.
"Liston był prawdziwym łobuzem i chuliganem. Pomścił pierwszą porażkę w karierze i potrafił walczyć ze złamaną szczęką. Dawał rewanże pobitym i nokautował ich. Do tego był prawdziwym kozakiem na ulicach St. Louis, a potem Filadelfii. To był prawdziwy mięśniak. Miał znakomity lewy prosty. Nie było to najszybsze tego typu uderzenie, ale chyba najbardziej dokładne z wszystkich, które widziałem. Jego lewy sierpowy był ciężki i brutalny, a do tego miał przewagę warunków fizycznych nad wszystkimi rywalami i zasięg ramion centra z NBA" – analizował Stephen Edwards, trener i analityk boksu.
We wrześniu 1960 roku po serii 9 zwycięstw przed czasem na drodze Listona pojawił się ktoś, kto umiał uciekać z linii ciosów. Eddie Machen (34-2-1) przez 12 rund korzystał mądrze z nóg i rzadko dawał się trafić. Sfrustrowany Sonny w efekcie zaczął bić poniżej pasa. Choć pewnie wygrał w oczach sędziów, to przepraszał za słabszy wieczór. Ten pojedynek uważnie oglądał świeżo upieczony złoty medalista olimpijski Cassius Clay, który dostrzegł sposób na pokonanie kolosa.
Liston był numerem jeden w rankingu wagi ciężkiej, a Machen numerem dwa. Mimo to mistrz Patterson wciąż odmawiał walki z najwyżej notowanym przeciwnikiem. W końcu, w 1961 roku Sonny zdecydował się na numer nieco pod publiczkę – wykupił kontrakt od menedżera związanego z mafią i w świetle kamer zatrudnił George'a Katza. Ten sprytny plan pokrzyżowały jednak kolejne problemy z prawem – tym razem pięściarzowi zarzucono... podawanie się za policjanta.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, co musiał wtedy przeżywać Liston. Atakowano go właściwie z każdej strony. Patterson mógł liczyć na oficjalne wsparcie Johna Kennedy'ego – prezydenta USA. A środowiska walczące z rasistowskimi podziałami nie chciały mieć z Sonnym wiele wspólnego. Traktowano go jako zdrajcę, który za przyzwoleniem włoskiej mafii bije protestujących robotników.
Człowiek niewielu słów rzadko próbował się bronić. Wyjątek zrobił dla Jacka Dempseya. Legendarny mistrz wagi ciężkiej sprzed lat głośno deklarował także, że ktoś o takiej reputacji nie powinien walczyć o tytuł. Liston odgryzł się nawiązując do czasów I wojny światowej. Przekonywał, że skoro Dempsey wtedy nie walczył na froncie, to teraz nie ma prawa moralizować. A wypominającym mu brak zaangażowania w walkę z rasizmem na Południu tłumaczył z kamienną twarzą, że "nie miał dupska odpornego na psie ugryzienia".
Smutny powrót do domu
Z pomocą nowych doradców Listonowi udało się jednak nieco zmienić narrację. Sprytna taktyka zakładała odwołanie się do rzekomego rasizmu Pattersona, który trzykrotnie walczył ze Szwedem Ingemarem Johanssonem, nie dając jako mistrz szansy żadnemu czarnoskóremu zawodnikowi. W grze pojawiły się także poważne pieniądze, które w końcu skłoniły czempiona do ryzyka.
Walkę Pattersona (38-2) z Listonem (33-1) zaplanowano na 25 września 1962 roku. Unikany pretendent był nieznacznie faworytem w oczach bukmacherów, ale środowisko odważnie stawiało na obrońcę tytułu. Królowie wagi ciężkiej sprzed lat – Rocky Marciano, Ezzard Charles, James Braddock i Jersey Joe Walcott – zgodnie typowali pewną wygraną Pattersona.
W ringu doszło jednak do upokorzenia kochanego przez Amerykę mistrza. Liston przełamał go już w pierwszej rundzie. Ten wynik poszedł w świat – nigdy wcześniej urzędujący mistrz wagi ciężkiej nie przegrał tak szybko. "Ofiara sama szukała kata" – odnotował Gilbert Rogin. Dziennikarz "Sports Illustrated" nie był jedynym, który krytykował lekkomyślną taktykę Pattersona.
Po wszystkim rozczarowany był także Liston. Wracając samolotem do Filadelfii nauczył się na pamięć przemówienia i liczył na ciepłe przyjęcie. Przeliczył się – na lotnisku... nie było nikogo. Larry Merchant – wówczas dziennikarz "Philadelphia Daily News", a w późniejszych latach komentator HBO – ironizował, że do powitania można było wykorzystać konfetti z pociętych wyroków nowego mistrza. "Ten przykład pokazuje, że w uczciwej walce zło musi pokonać dobro" – dodawał.
Niepocieszony Liston po kolejnych konfliktach z policją stracił licencję i w końcu się wyprowadził. – Wolę być słupem pocztowym w Denver niż burmistrzem Filadelfii – tłumaczył. W nowym otoczeniu doradzał mu ksiądz Edward Murphy. Mistrz uwolnił się od alkoholu, odzyskał licencję i w lipcu 1963 roku znów znokautował Pattersona (38-3) w pierwszej rundzie. Pojedynek trwał cztery sekundy dłużej od pierwszego, ale publiczność wygwizdała zwycięzcę.
Po walce zmieniło się jedno – na horyzoncie wreszcie pojawił się pretendent, który głośno domagał się walki z Listonem. Wcześniej był unikany wręcz w groteskowy sposób. Henry Cooper (27-8-1) – wysoko notowany pretendent z Wysp Brytyjskich – publicznie odmówił. – Nie chcielibyśmy spotkać Listona nawet na tej samej ulicy – mówił bez ogródek jego menedżer.
Święty Mikołaj z ponurą miną
Więcej odwagi miał pogromca Coopera – nieokrzesany Cassius Clay (19-0). Jako jedyny w środowisku zaczął się domagać walki z Listonem. – Wielki, brzydki niedźwiedź padnie w ósmej rundzie – przekonywał w mediach. Wynajął nawet autobus z odpowiednim napisem, którym podjechał pod dom mistrza. W środku nocy wydzierał się przez megafon, rzucając najróżniejsze obelgi.
Dla Sonny'ego była to nowa sytuacja. Człowiek niewielu słów musiał odpowiedzieć. – Powinni zamknąć Claya do więzienia za podszywanie się pod pięściarza – ocenił. Rywal rzeczywiście nie błyszczał – tuż przed walką o tytuł mistrza świata męczył się z Dougiem Jonesem (21-3-1), a w walce z Cooperem padł na deski. – Zamkną mnie za morderstwo jeśli dojdzie do naszej walki – komentował Liston postawę Claya w walce z Jonesem. Nic nie wskazywało na to, że pyskaty młokos może być gotowy na kogoś takiego jak on.
W grudniu 1963 roku wizerunkiem mistrza zabawił się magazyn "Esquire". Na okładce świątecznego numeru widniał Liston z posępną miną... w czapce Mikołaja. Sonny, wbrew pozorom, miał do siebie sporo dystansu. Co najmniej raz śmiertelnie przestraszył młodego rywala. Gdy w kasynie Clay rozpoczął liryczne przechwałki, przeciwnik tym razem milczał. Zamiast tego... wyciągnął broń i oddał kilka strzałów. Pretendent uciekł w popłochu, a Liston pokazał z kamienną twarzą, że strzelał ślepakami.
Ból domniemany...
Spekulowano również o mafijnej ustawce. Ta teoria nie miała jednak większego sensu – gdy Liston został królem wagi ciężkiej panowie Carbo i Palermo akurat siedzieli w więzieniu. Boks powoli uwalniał się z uścisku mafii, a zrzucenie z tronu "swojego" przedstawiciela na rzecz kogoś niesterowalnego nie miało przecież większego sensu. Wygląda również na to, że Sonny i jego współpracownicy robili wszystko, by wygrać – skorzystali nawet z substancji, która miała oślepić rywala, gdy nie wszystko szło po myśli.
– Miałem walczyć z kimś innym... Ciosy tego gościa bolały – mówił po wszystkim pobity czempion. Początkowo wstrzymano mu wypłatę, ale potem otrzymał wszystkie pieniądze. Menedżer Listona podkreślał, że do kontuzji barku doszło jeszcze podczas przygotowań, ale wszyscy myśleli, że nie będzie ona miała dużego wpływu na przebieg pojedynku. A organy ścigania przez miesiąc badały wątek wpływu mafii, ale ostatecznie nikt nie usłyszał zarzutów.
Po latach obecni w narożniku Sonny'ego zmienili wersję. Otwarcie zaczęli mówić o tym, że kontuzja była blefem wymyślonym w trudnej sytuacji. Liston nie chciał dalej walczyć, ale przed rewanżem (który zapisano w kontrakcie) nie mógł się po prostu poddać – stąd cała bajka. Jak było naprawdę? To jedna z licznych tajemnic, które legendarny mistrz zabrał do grobu. Kolejną przyniósł rewanż, ale tym razem na drodze stanął nie Cassius Clay a Muhammad Ali.
Nowy mistrz dołączył do kontrowersyjnego bractwa Naród Islamu. Floyd Patterson porównał organizację do Ku-Klux-Klanu i deklarował, że jego gotów walczyć za darmo – byle tylko pas czempiona trafił do godnego przedstawiciela. – Ten tytuł powinien należeć do całej Ameryki, a nie do grupki – tłumaczył Patterson. Decyzja króla wagi ciężkiej wywołała poruszenie w środowisku i kosztowała go utratę wielu kontraktów reklamowych.
"Zachowanie Claya nie licuje z mistrzowskimi standardami" – oceniła organizacja World Boxing Association (WBA) i pozbawiła nowego mistrza jednego z dwóch tytułów. Do rewanżu miało dojść w listopadzie 1964 roku. Liston trenował tak ostro jak nigdy. Odstawił alkohol, dużo biegał i sparował niespotykaną wcześniej intensywnością. W efekcie kilka dni przed planowanym wyjściem do ringu był lżejszy o ponad 5 kilogramów niż przed pierwszą walką.
Trzy dni przed pojedynkiem Ali poczuł się gorzej podczas posiłku. Zdiagnozowano problemy z przepukliną – trafił na stół operacyjny. Zabieg się udał, ale lekarze wykluczyli aktywność sportową przez trzy miesiące. Słysząc te smutne nowiny Liston ponoć tylko zaklął pod nosem i... sięgnął po ulubiony trunek – wódkę z sokiem pomarańczowym i lodem.
"Cios widmo" i widmo spekulacji
Do rewanżu doszło dopiero 25 maja 1965 roku – blisko półtora roku po pierwszej walce. Jeśli za pierwszym razem zakończenie wzbudziło kontrowersje, to co powiedzieć o drugim? Liston padł w pierwszej rundzie i został wyliczony, ale sędziujący Jersey Joe Walcott stracił kontrolę nad przebiegiem wydarzeń i pozwolił na kuriozalne wznowienie walki. Przerwał ją kilkanaście sekund później po okrzykach Nathaniela Fleischera. Redaktor naczelny magazynu "The Ring" zwrócił uwagę, że Ali powinien wygrać przed czasem, bo rywal nie doszedł do siebie przed końcem liczenia.
Czy Liston rzeczywiście był zraniony? Zainteresowany opowiadał potem, że w tamtej chwili bał się przeciwnika. Osoby z jego otoczenia podkreślały, że postrzegał Alego jako niestabilnego psychicznie. Jeśli "Wielki Niedźwiedź" czegoś się obawiał to właśnie tego – nieprzewidywalności, którą źle wspominał jeszcze z czasów więzienia. Ringowy chaos znów próbowano tłumaczyć wpływem mafii lub szantażami Narodu Islamu, który miał grozić Sonny'emu.
Prawda może być o wiele bardziej prozaiczna. Sędzia Walcott (były mistrz świata wagi ciężkiej) stracił kontrolę nad Alim, który biegał po ringu i krzyczał do dziennikarzy. – Bałem się, że zaatakuje leżącego Listona albo go rozdepcze – tłumaczył arbiter. Liczenie powinno zostać przerwane i wznowione dopiero gdy Ali znalazł się w neutralnym narożniku. Sędzia ringowy w tym samym czasie kierował się wskazaniami arbitra odpowiedzialnego za mierzenie czasu, choć nie musiał tego robić. Według przepisów ten zaczyna liczyć sekundy, a potem za proces odpowiada już tylko ringowy.
Prasa rozpisywała się o "ciosie widmo". Nerwowość próbował podsycać Ali – przekonywał, że wyprowadził cios w momencie, gdy wszyscy widzowie... akurat mrugnęli. – Nie był to mocny cios, ale zaskoczył mnie. Kiedy padłem na deski wszystko mi się pomieszało, bo sędzia nie zaczął liczenia. To pierwsza rzecz, którą robisz jako pięściarz w takiej sytuacji. Liczenie się nie rozpoczęło, bo Clay nigdy nie trafił do neutralnego narożnika – tłumaczył Liston w 1967 roku.
Wcześniej powiedział jednak coś innego. Mark Kram ze "Sports Illustrated" usłyszał jak tuż po walce Sonny tłumaczył, że nie chciał mieć nic wspólnego z tym "szaleńcem". – Bractwo Muzułmanów czekało... Kto tego potrzebował? Jak dostałem to padłem, ale nie byłem ranny – miał powiedzieć pięściarz. O "ustawce" w 1995 roku mówił przed telewizyjnymi kamerami agent FBI, ale nigdy nie ustalono szczegółów.
Najczęściej analizuje się jednak te same tropy. Wersja numer jeden – włoska mafia zmusiła Listona do poddania walki. W taki scenariusz wierzy Johnny Tocco – były trener Sonny'ego. O porażce w pierwszej rundzie usłyszał kilka dni przed walką od jednego z mafiosów. Zgodnie z drugą wersją cała sprawa miała być inicjatywą Listona, który do rewanżu przystąpił mimo wszystko jako faworyt bukmacherów i przegrywając szybko chciał pospłacać długi.
Jest także jeszcze inny trop. Nie brak relacji, że członkowie Narodu Islamu odwiedzili Sonny'ego podczas przygotowań i grozili mu śmiercią w przypadku wygranej. Paul Gallender – badacz życiorysu Listona i autor książek o nim – jest przekonany, że w dniu walki uprowadzono żonę Geraldine i syna Bobby'ego i trzymano ich pod bronią w oczekiwaniu na finał.
Jeszcze inaczej na rewanż z Alim patrzy Shaun Assael. Dziennikarz dotarł do bliskich znajomych Listona, którzy niezależnie potwierdzili mu, że pięściarz pod wpływem alkoholu przechwalał się, że dobił jakiegoś targu z przedstawicielami Narodu Islamu. – Jestem ustawiony do końca życia tak długo jak Ali będzie walczył – mówił bełkocząc. Czyżby więc rekompensatą za poddanie się miały być udziały w późniejszych zyskach nowego mistrza? – Jeśli Sonny zarobił za to jakieś dodatkowe pieniądze to nie zobaczyłam ani dolara – ironizowała jego żona.
Przy boksie do końca
Liston nigdy przekonująco żadnej z tych wersji nie potwierdził. Wiadomo, że ciężko odchorował porażkę w rewanżu. Szansy na rehabilitację szukał po roku w Szwecji, gdzie wyciągnął do niego rękę Ingemar Johansson – rywal Pattersona z pamiętnej trylogii. Po serii nokautów na wyjeździe udało się odzyskać twarz w ojczyźnie po znokautowaniu Henry'ego Clarka (15-3-2) – zawodnika numer pięć w rankingu wagi ciężkiej.
Dobiegający czterdziestki były mistrz przeprowadził się do Las Vegas. Co jakiś czas oddawał się hazardowi, ale przyjaciel Joe Louis dbał o to, by się nie pogubił. Toczył też kolejne walki. Ali zniknął przez problemy z prawem i odmowę służby wojskowej, a Liston zaczął marzyć o mistrzowskim starciu z Joe Frazierem (22-0) – nowym królem wagi ciężkiej.
Ostatnią przeszkodą miał być Leotis Martin (30-5) – inny pięściarz z czołówki rankingu. W grudniu 1969 roku Sonny przystąpił do walki z bilansem 14-0 (13 KO) liczonym od drugiej porażki z Alim. Wszystko zaczęło się idealnie – rywal szybko padł na deski. Przewaga Listona rosła z każdą minutą, ale w dziewiątej rundzie Martin szybką kombinacją powalił go na deski. To był bardzo ciężki nokaut, po którym Sonny długo nie odzyskiwał przytomności.
– Może teraz ktoś da nam walkę o tytuł... Bo jak wygrywaliśmy to nie było na to szans – odnotował gorzko Dick Sadler, menedżer pobitego. Tak się jednak nie stało, a w tej walce nie było zwycięzców. Martin na gorąco, jeszcze w ringu, sam domagał się walki z Frazierem, ale jeszcze nie wiedział, że pięści Listona nieodwracalnie uszkodziły mu siatkówkę w prawym oku. Już nigdy nie stoczył żadnej walki.
A potrzebujący gotówki Sonny wrócił pół roku później. W czerwcu 1970 roku pokonał przed czasem Chucka Wepnera (21-5-2) – tego samego, który 5 lat później zainspirował Sylvestra Stallone'a do napisania "Rocky'ego". Tym razem Wepner musiał uznać wyższość 40-latka, który pogruchotał mu kość policzkową i doprowadził do licznych rozcięć pod oczami, które wymagały aż 72 szwów. – Nikt w historii boksu nie był tak dobry w zastraszaniu – ocenił pokonany.
Zgon nie do końca naturalny?
– Rzuciłbym boks w diabły gdybym miał jakieś inne źródło utrzymania – nie krył Liston. Marzył o kolejnej wielkiej walce, ale jej już nie doczekał. Pół roku później został znaleziony martwy w domu przez wracającą ze świątecznego wyjazdu żonę. Ciało było w małżeńskim łożu, a jedna z nóg łóżka została uszkodzona. Nie było jednak śladów włamania ani niczego, co wskazywało na udział osób trzecich.
Sekcja zwłok też nie przyniosła wszystkich odpowiedzi. Ustalono, że Liston zmarł około 6 dni wcześniej i mógł być pod wpływem heroiny. Choć wiele wskazywało na jej przedawkowanie (na ciele widniały ślady wkłucia, a w pokoju znaleziono narkotyki), to jako oficjalną przyczynę śmierci wpisano niewydolność serca. Kwestia heroiny nie dawała jednak spokoju rodzinie – Sonny przez całe życie panicznie bał się igieł. Największą słabość miał do alkoholu, ale w pokoju znaleziono akurat także nieznaczne ilości marihuany.
Wiadomo, że w ostatnich dniach życia Liston był w kiepskiej sytuacji finansowej. Długów narobił po grze w zakładach bukmacherskich niewłaściwie typując walki bokserskie, a na spłatę dawnych zobowiązań przeznaczył całą wypłatę z walki z Wepnerem. Drobne zarabiał w inny sposób – przeważnie niezgodny z prawem. Śledczy ustalili, że w ostatnich latach wiódł podwójne życie.
Jest szereg teorii, że śmierć Listona mogła być bardziej skomplikowana. Według jednej z nich za zleceniem zabójstwa miał stać Ash Reshick – lokalny biznesmen, dla którego Sonny wymuszał pieniądze. Miało dojść do kłótni o wypłatę, po czym pięściarz został upity, a następnie zamordowany śmiertelną dawką heroiny.
Na życie Listona dybali też dawni znajomi z mafii. Ostatnie kontakty zostały spalone, gdy były mistrz wbrew ich oczekiwaniom wygrał z Wepnerem i pieniądze straciło sporo ważnych osób z przestępczego światka. Niektórzy śledczy uważają też, że Sonny był zaangażowany w przemyt narkotyków na szeroką skalę i zobaczył coś, czego nie powinien. Mimo tych wszystkich wątpliwości Geraldine Liston patrzy inaczej na zgon męża.
– Jeśli ktoś go zabił to nie mam pojęcia, kto mógłby za tym stać. Jeśli brał narkotyki, to jego zachowanie w ogóle tego nie zdradzało. Sonny nie był ćpunem. Miał podwyższone ciśnienie, a cały grudzień spędził na mieście pijąc do późna. Według mnie miał atak serca. Sprawa zamknięta – tłumaczyła.
Po prostu człowiek
Tylko czy pani Geraldine można wierzyć? Po odkryciu ciała męża najpierw zadzwoniła do adwokata. Policja przybyła na miejsce zbrodni dopiero po ponad godzinie, a być może dużo później, bo wszystko opiera się na relacji żony Listona. Funkcjonariusze odkryli narkotyki, ale nie znaleźli igły – a na ciele Sonny'ego widać było ślady wkłucia. Są zatem dwie wersje – igłę mogła usunąć żona w obawie o reputację zmarłego. Mogli ją także zabrać ci, którzy użyli jej do zamordowania pięściarza.
– To był porządny, czysty dom. Miało się wrażenie, że ktoś mieszkał w nim dość krótko. Nie było śladu włamania ani żadnej broni lub czegoś, co sugerowałoby fizyczną konfrontację. Kuchnia była czysta – za wyjątkiem balonika za ladą. W tamtych czasach tak szmuglowano narkotyki. Wszyscy wiedzieliśmy, że Liston rekreacyjnie z nich korzysta – wspominał po latach sierżant Dennis Caputo, jeden z pierwszych policjantów przybyłych na miejsce.
Teoria o wyroku mafii ma jedną lukę. Tego typu egzekucje zazwyczaj przeprowadza się z wielkim rozmachem – w końcu chodzi o to, by wysłać światu mocną wiadomość. Z tego punktu widzenia łatwiej byłoby zrozumieć kilkanaście ran w ciele niż niewinny zastrzyk, który kilkadziesiąt lat później byłby nadal przedmiotem spekulacji.
– Podejrzewam, że to mogło być zlecenie mafii, ale okoliczności rzeczywiście są zastanawiające. Takie sprawy zazwyczaj załatwiano inaczej, ale musimy pamiętać o jednym – sposób działania mafii w tamtym czasie również się zmieniał. W przypadku Listona powiązano subtelność działania – brak dziesięciu kul – z jej brakiem, bo ciało zostało jednak znalezione. Dlatego za tym wszystkim mimo wszystko mogła stać mafia – ocenił profesor Michael Green, historyk analizujący działania amerykańskich grup przestępczych.
Dwanaście lat po śmierci pięściarza pojawił się podejrzany. Jeden z przestępców chciał powalczyć o skrócenie wyroku i wskazał nazwisko... byłego policjanta, który miał zejść na złą drogę. Larry Gandy miał przechwalać się w barze, że zabił Listona zastrzykiem z heroiną. Jak na ironię badając ten trop sprawdzono, że Gandy... był jednym z pierwszych funkcjonariuszy, którzy pojawili się na miejscu przestępstwa choć nikt go tam nie wzywał. Ostatecznie śledczy uznali, że drobny handlarz narkotykami i włamywacz nie miał żadnego powodu, by mordować pięściarza.
Jeden z najciekawszych tropów nie doczekał się kontynuacji. Niewinna wzmianka w "Sun" w dniu odkrycia ciała Listona podkreślała, że ostatnim człowiekiem, który widział go żywym, był... działający pod przykrywką agent specjalny zajmujący się walką z narkotykami. Do wizyty miało dojść 30 grudnia, a pięściarz był ponoć w dobrym nastroju. Nazwiska funkcjonariusza nigdy nie ustalono – podobnie jak celu wizyty. Czy agent chciał przed czymś ostrzec byłego mistrza? A może zostawił mu narkotyki?
Tezę o naturalnym podłożu zgonu Listona mogą za to potwierdzać niektóre wydarzenia z ostatnich dni życia. W grudniu 1970 roku pięściarz miał wypadek samochodowy i naprawdę mocno się poobijał. Lekarze już wtedy martwili się o jego serce. Przepisano mu leki, których podobno nadużywał, a do tego według relacji żony wrócił do alkoholu i narzekał na bóle w klatce piersiowej. Być może kombinacja tych zdarzeń może tłumaczyć nagły zgon wciąż aktywnego przecież sportowca.
Sonny Liston nie był tylko ringowym brutalem, który zadawał się z niewłaściwymi ludźmi. Wielu mu bliskich podkreśla, że to człowiek o wielkim sercu, który pomagał innym w potrzebie. Pewnego razu mistrz kazał nawet zatrzymać samochód na ruchliwej drodze, by kupić wszystkie ołówki od biednej kobiety, która handlowała nimi na poboczu. W życiu codziennym nie uznawał podziałów rasowych i mimo licznych zdrad i podwójnego życia na swój sposób naprawdę mocno kochał żonę.
Jose Torres – inny mistrz świata – ocenił, że mimo braków w wykształceniu Liston był najbardziej inteligentnym człowiekiem, jakiego spotkał w życiu.
– Muszą być ci dobrzy i ci źli. Ludzie płacą za oglądanie moich walk, by zobaczyć jak ten zły przegrywa – ocenił Liston. Być może wizerunek ponurego króla nokautu był więc przemyślaną kreacją. Wiadomo, że w towarzystwie imponował ripostami. – Wszyscy myślą, że jestem stary, bo nigdy nie byłem młody – tłumaczył wątpliwości dotyczące wieku.
W 1964 roku zobaczył na żywo Beatlesów, ale niespecjalnie mu się podobało. – Mój pies gra lepiej na perkusji niż ten facet – tak ocenił umiejętności Ringo Starra. Do słynnego spotkania brytyjskiego zespołu z Alim doszło tylko dlatego, że Liston odmówił, gdyż nie chciał się fotografować z "mięczakami". Ale to wizerunek Sonny’ego ozdobił okładkę "Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza", choć wykorzystano w tym celu tylko woskową figurę.
Koniec końców samotne serce Sonny’ego Listona mogło poddać się w ostatnich chwilach życia bez dodatkowej pomocy, bo jego posiadacz od dawna zmierzał prostą drogą do autodestrukcji. Choć wielu o skomplikowanych życiorysach przechwalało się, że pomogło mu odejść na tamten świat, to nikt nie usłyszał zarzutów. Rywal Muhammada Alego spoczywa dziś na cmentarzu w ukochanym Las Vegas. Na grobie obok imienia i nazwiska znalazło się tylko jedno dodatkowe słowo – "Człowiek".
KACPER BARTOSIAK
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.