Miałam kontrakt w klubie. Po pierwszym roku poszłam negocjować umowę. Poczułam się pewnie, bo znałam prezesa prywatnie. Podwyżka, o którą prosiłam, była śmieszna. Mimo to usłyszałam hasło "czy nie cenisz się za wysoko, dziewczynko?" – wspomina początki kariery Aleksandra Jagieło, członkini zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej do spraw siatkówki żeńskiej, a także prezes BKS Bielsko-Biała.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – To prawda, że przy pierwszym zgrupowaniu kadry Andrzej Niemczyk powiedział, że nie wie kim pani jest?
Aleksandra Jagieło: – Tak było. Miało to miejsce w 2003 roku. Siedziałyśmy wszystkie na ławeczce, Andrzej Niemczyk podszedł do mnie i zapytał: "A ty, dziewczynko, jak masz na imię?”. Nie ukrywam, może to była moja ignorancja, ale ja też nie wiedziałam, jakie sukcesy odniósł w karierze trener Niemczyk. Można więc powiedzieć, że było 1:1 (śmiech).
– Z czym wtedy kojarzył się Andrzej Niemczyk?
– Wiedziałam tylko tyle, że przychodzi nowy trener, który pracował za granicą. Od początku podobało mi się to, że był osobą, która chciała połączyć w kadrze zarówno młode, jak i starsze zawodniczki. Wcześniej szkoleniowcy stawiali albo na jedne, albo na drugie, osobno. Jak się okazało, miał rację.
Czy było mi łatwo wejść do kadry? Tak. Miałam przy sobie koleżanki – Izabelę Bełcik, Sylwię Pycię, Katarzynę Skowrońską czy Agatę Mróz. W porównaniu do adaptacji we włoskim klubie, którą przyszło mi przeżyć później, wejście w nowy team było łatwe.
– Jak pracowało się z trenerem Niemczykiem na co dzień?
– Dotychczas było tak, że przyjazd na obóz był związany z wyłącznym podporządkowaniem się treningowi. Nie było czasu na rodzinę, mężów i dzieci. Andrzej wręcz zachęcał do tego, byśmy zapraszały te osoby na zgrupowania. Uważał po prostu, że jako kobiety tego potrzebujemy.
Kazał nam się malować i ładnie czesać na mecze, ponieważ miałyśmy wyglądać lepiej od Rosjanek. Podczas któregoś dnia zgrupowania w Szczyrku popatrzył na Agatę Mróz i stwierdził: "Agata, ty tak nie możesz wyglądać. Jesteś tak blada, że straszyć. Masz wrócić do nas dopiero kiedy się opalisz!". Nieopodal było solarium, więc wszystko dobrze się ułożyło (śmiech). Chciał, byśmy wywołały kompleksy u rywalek nie tylko nasza grą, ale i wyglądem.
– Co było najtrudniejsze do zaakceptowania?
– Każdy ma swoje problemy i demony, z którymi walczy. Jego negatywnie oddziaływały na zespół i spowodowały, że ta współpraca się zakończyła. Potrafił być furiatem, krzyczeć. Wyrzucał ze zgrupowań dziewczyny. On decydował i brał za to odpowiedzialność.
– To Andrzejowi Niemczykowi zawdzięcza pani długowieczność swojej kariery? Przesunął panią z ataku na przyjęcie.
– Wydaje mi się, że tak. Nie wiem, czy ktoś inny wpadłby na ten pomysł. To była jedna z lepszych decyzji, które wspólnie podjęliśmy. Wiedział też, że na pozycji atakującej musi grać dziewczyna z odpowiednimi parametrami i siłą.
Nikola Grbić a Polacy. Jak zapowiada się współpraca w reprezentacji?
– BKS w tamtym czasie był mistrzem Polski. Jak się grało w klubie w tamtym okresie?
– Bardzo się cieszę, że po szkole trafiłam do BKS-u. Od razu dostałam szansę na grę, co miało duży wpływ na moją późniejszą karierę. Już w pierwszym roku zdobyłyśmy brązowy medal, co na tamten czas było ogromnym sukcesem, ponieważ nikt nie stawiał nas wtedy na podium. Dlaczego? W pierwszej rundzie wygrałyśmy jedno czy dwa spotkania. Później byłyśmy na czwartym miejscu, nie było najgorzej – teraz byłabym zadowolona, gdyby BKS je zajmował. Kolejne dwa lata to mistrzostwa Polski. To był dobry start w profesjonalnej siatkówce.
– A ona zaczęła się tylko dlatego, że ktoś powiedział pani, że pani koleżanka tańczy lepiej, to prawda?
– Tak, to prawda (śmiech). Moja pierwsza pasja to był taniec. Miałam koleżankę, którą faworyzował trener taneczny. Widocznie była ode mnie lepsza, choć z perspektywy myślę, że trudno było to stwierdzić na bazie tego, że dziewczynka robi raz, dwa, trzy i okienko nogą.
To, że moja koleżanka znalazła większe uznanie nieco zniechęciło mnie do tańca. Całe szczęście szkoła, do której chodziłam, miała profil siatkarski.
– Rodzice mieli związek ze sportem?
– Mama mówi, że mam talent po niej, ponieważ grała kiedyś w siatkówkę w liceum. Wydaje mi się jednak, że był to za mały epizod, by można było tak stwierdzić (śmiech). W rodzinie mam ciocię, która rzucała oszczepem i wielokrotnie była mistrzynią Polski – Genowefa Patla. Do dziś startuje w oldboykach i wygrywa.
– Co zostało z pani podkarpackich korzeni?
– Rodzice przenieśli się, gdy miałam trzy miesiące. Osiedliliśmy się Tychach. Mój tata pracował tam jako budowlaniec, a później w kopalni. Moja siostra urodziła się już w tym mieście.
Czasami było im trudno, ponieważ byli tam sami. Pracowali i starali się spędzać z nami czas, nie mając nikogo do pomocy. Wiele zrobili, byśmy mogły grać w siatkówkę. Tata gotował nam obiady i dawał śniadania zanim poszłyśmy do szkoły, bo mama w tamtym czasie była już w pracy. Nasz dom dzięki ich staraniom był ciepły.
Co do siostry, to nie ukrywam, że bardzo się kochamy, ale miałyśmy swoje zgrzyty. Nic tragicznego się nie wydarzyło, ale kiedyś biegając po klatce szarpałyśmy się i przeciągałyśmy. Ja uderzyłam kolanami w szybę i ją wypchnęłam. Chwilę później pobiegłam do mamy z płaczem, a z kolan lała mi się krew.
Innym razem chciałyśmy zrobić niespodziankę rodzicom i przygotować oponki. W przepisie był spirytus. Od razu było dla nas jasne, że chodzi o salicylowy. Wzięłyśmy go z łazienki i dodałyśmy do mąki. Niestety, ciasto ku naszemu zaskoczeniu nie wyszło. Masę przykryłam więc w śmietniku stertą rzeczy, ale i tak się wydało.
– To było bezproblemowe dzieciństwo?
– Nie. Kiedy miałam 10 lat tata zachorował poważnie i musiał zrezygnować z pracy. Zaczęła się walka o jego zdrowie. To były rakowe sprawy. Udało się. Bałam się jednak o niego bardzo. Szczególnie trudne było to dla mojej mamy. Pamiętam, że raz kiedy odwiedzałyśmy tatę w szpitalu, schowałam się w kącie, bo osoba, która leżała na łóżku, to nie był mój rodzic. Choroba go zmieniła. Całe szczęście wyzdrowiał.
Nie żyje Wadim Chamutckich, medalista igrzysk olimpijskich
– Wypuściłaby pani swoją córkę z domu, gdyby w wieku 15 lat oświadczyła, że chce robić karierę w sporcie?
– Nie wyobrażam sobie tego. Pewnie bym się zgodziła, bo moja mama mnie puściła, ale byłoby to dla mnie ogromnie trudne. Już sam wyjazd do SMS-u Sosnowiec z Tychów był dla moich rodziców przełomem. Wtedy jednak codziennie dzwoniłam, było bliżej. Przeprowadzka do Bielska-Białej była odcięciem pępowiny. Poszłam na swoje. Nabrałam luzu i poczułam co to wolność.
– Jak żyło się wtedy w szkole sportowej?
– Byłyśmy w dużym rygorze. Miałam wielką traumę po opuszczeniu SMS-u względem… coca–coli. Przez wiele kolejnych lat musiałam mieć choć jedną jej butelkę w lodówce, nawet nie musiałam jej pić. Wszystko przez to, że w Sosnowcu sprawdzano nam plecaki pod kątem posiadania niezdrowych przekąsek i napojów.
Treningi miałyśmy dwa, trzy razy dziennie. Spędzałyśmy czas tylko w swoim towarzystwie, co również nie było łatwe. Gdybym jednak miała wybrać po raz kolejny, zrobiłabym to samo. Zero wolności. Nasz rocznik też był grzeczny, więc nie uciekał ze szkoły w przeciwieństwie do starszych koleżanek.
– Umówmy się – Sosnowiec to nie była wówczas rozrywkowe centrum Polski.
– Dokładnie tak. Wyprawa do kina na "Kilera" rosła do rangi wydarzenia roku.
– Kiedy po raz pierwszy poczuła pani wolność?
– Za pierwsze pieniądze, które zarobiłam kupiłam sobie zestaw telewizor z kinem domowym. Miałam go przez kolejne kilka lat. Wolałam wydawać na takie rzeczy, a nie na imprezy. To była moja wolność.
– Jakie to uczucie zarabiać tyle, ile rodzic będąc nastolatką?
– Zarabiałam wtedy więcej niż moja mama. Cieszę się, że nie poprzewracało mi się wtedy w głowie. Przez pieniądze można się pogubić. Miałam sprecyzowane plany, wiedziałam jak chcę poprowadzić swoje życie i dzięki temu się nie pogubiłam.
– Jaką współlokatorką była Joanna Staniucha?
– Oj, miałyśmy wzloty i upadki! Dzięki niej jednak wchodzenie w dorosłość było łatwiejsze. Mieszkałyśmy razem od SMS-u aż po kolejne dwa wspólne lata w Bielsku-Białej. Tak się zżyłyśmy, że do dziś mieszkamy blisko siebie, bo obie w Buczkowicach, a ja jestem chrzestną jej córki. Bardzo polecam młodym siatkarkom takie rozwiązanie. Zawsze lepiej jest mieć obok siebie bliską osobę na starcie.
– W prasie można było przeczytać, że za transferem do Włoch stała miłość. To prawda?
– Nie, to nie była prawda (śmiech). To była najmocniejsza liga. Moim marzeniem była gra we Włoszech. W tym samym czasie dostałam propozycję z Cannes. Wtedy to był mocny klub. Długo biłam się z myślami.
Kiedy wyjeżdża się za granicę, człowiek czuje się anonimowy i ma wrażenie, że ludzie o nim zapomnieli. W Polsce jeden zły mecz wystarczy do tego, by osoby w internecie wypisywały, że zawodnik powinien skończyć karierę. Kiedy mijał trzeci rok mojego kontraktu w Italii, chciałam wrócić do Polski. Mieliśmy plany z narzeczonym, zamierzaliśmy wziąć ślub. Zastanawiałam się, czy ktoś o mnie pamięta. Nie miałam menedżera, nie wiedziałam, czy będzie jakieś zainteresowanie. Oferty pojawiły się jednak po Nowym Roku. Najpoważniejsze były z Muszyny i Bielska-Białej.
– Kiedy uświadomiła pani sobie, że złotek już nie ma?
– Kiedy Ania Podolec skończyła karierę (śmiech). Pokolenie zmieniło się jednak wcześniej. Odczułam to mocno, kiedy grałam ostatni sezon w BKS-ie i Julia Nowicka przywitała się ze mną, mówiąc mi per pani. Uznałam, że czas się zwijać (śmiech). Wiedziałam, że to nie jest mój typ myślenia, pracowania. Dla nas było ważne, by trenować. Później poszło to w innym kierunku. Młode dziewczyny zaczęły rozglądać się za tym, gdzie więcej zarobią, a nie czy będą występować na boisku. Dlatego też opuściłam kadrę po kwalifikacjach do igrzysk w Rio.
– Wtedy się nie udało awansować, ale była jeszcze jedna szansa. Marco Bonitta prowadził kadrę, ale pani nie powołał. Dlaczego?
– Trzymam się wersji, że nie pasowałam do jego koncepcji.
– Słyszałam, że wiedziała pani o nim za dużo.
– Możliwe, że takie rzeczy też miały znaczenie. Trzymam się jednak tego, że nie pasowałam do jego koncepcji. Niezwykle boli mnie jednak to, że w karierze nie miałam szansy wystąpić w igrzyskach olimpijskich.
– Powiedziała pani, że w pewnym momencie nie miała menedżera. A był on kiedykolwiek?
– Tak, w chwili, gdy przyjeżdżałam do Włoch. Co zabawne, gdy zbieraliśmy teraz CV na trenera reprezentacji Polski siatkarek, to ten menedżer zgłosił swojego kandydata, ale chyba nie wiedział, że wysyła dokumenty do swojej byłej klientki (śmiech).
– To nie była udana współpraca?
– Nie o to chodzi. Dysponował wtedy największymi gwiazdami, nie wiem, jakim cudem znalazłam się w ich gronie. Dlatego może mnie nie pamięta (śmiech). Agenta miałam też idąc do Chemika Police.
– Czy da się wszystko załatwić bez menedżera?
– Podam przykład. Miałam kontrakt w klubie. Po pierwszym roku poszłam negocjować umowę. Poczułam się pewnie, bo znalałam prezesa prywatnie. Podwyżka, o którą prosiłam, była śmieszna. Mimo to usłyszałam hasło "czy nie cenisz się za wysoko, dziewczynko?". W tym momencie wszystko ze mnie uleciało. Ta rozmowa dała mi jednak tyle siły, że już nie bałam się rozmawiać o pieniądzach. Myślę, że ten temat jest trudny. Dla wielu zawodniczek jest nie do przeskoczenia. Agenci się przydają szczególnie, kiedy zawodniczka ma uraz, przy negocjacjach. Nie mam nic przeciwko ich działalności o ile dobrze zajmują się siatkarkami. Ja byłam w stanie poradzić sobie bez wsparcia.
– Ile menedżerowie zarabiają w stosunku do uposażenia zawodniczek?
– Między osiem a dziesięć procent. To kwestia dogadania. Czasami mam jednak wrażenie, że mając agenta dziewczyny wyłączają myślenie. Sport nauczył mnie tego, że nie można zapominać o tym, by najbardziej dbać o własny interes. Wiele rzeczy, które siatkarki mógłby same załatwić, przeprowadzają przez menedżera. To czasami niepotrzebnie wydłuża drogę.
– Miała pani 38 lat, kiedy kończyła karierę. Bała się pani?
– Bardziej obawiała się tego mama, pytając mnie, z czego będę żyć. Byłam jednak szczęściarą. Grałam w wypłacalnych klubach, osiągałam sukcesy. Siatkówka żeńska nie jest męska, a tym bardziej nie jest piłką nożną. Mama się bała, ale ja wychodziłam z założenia, że nie ma się co martwić do przodu. Póki człowiek jest zdrowy, da sobie radę. Wszystko się poukładało. Grając, dostałam propozycję pracy w klubie. Później zostałam prezesem. Nie planowałam tego. Gdyby ktoś powiedział mi to jakiś czas temu, to na pewno bym się roześmiała. Mama powtarzała mi zawsze, że jestem w czepku urodzona. Chyba miała rację.
– Jak jest być kobietą na takim stanowisku w męskim świecie?
– Pojechałam na pierwsze spotkanie prezesów i czułam się niepewnie. Przecież przed chwilą spotykałam się z tymi osobami będąc zawodniczką! Z czasem się jednak zaadaptowałam. Niezmiennie jednak koncentrowałam się na realizacji celów, a nie na tym, by się wpasować.
– Musiała się pani rozpychać łokciami?
– Moim plusem jest to, że grałam w siatkówkę i zdobywałam medale i sukcesy. Jeśli coś mówię od strony zawodniczej, to wiem, o czym mówię. Wiele dziewczyn podkreśla, że to mój atut, kiedy chcą porady od starszej koleżanki po fachu.
Nie musiałam się rozpychać łokciami. Nie ukrywam, że jak zostałam prezesem, wiele osób myślało, że nic o tym nie wiem. Przyjęłam zasadę, że nikogo nie będę uświadamiać co będę robić. Po prawie dwóch latach rezultaty są widoczne. Nie muszę nikomu nic udowadniać. Moja praca się broni.
Czytaj również:
Vital Heynen znalazł nowego pracodawcę? Szkoleniowiec wyjaśnia "propozycję" z Hiszpanii
Łukasz Kaczmarek opuści ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle? "Czeka gigantyczna oferta"
Gotowi na koniec sagi? Reprezentacja Polski siatkarzy za chwilę będzie miała trenera
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.