Taka sytuacja to wyzwanie nie tylko dla zawodnika, ale przede wszystkim dla sztabu. Wniosek musi być prosty, a odpowiedź na niego musi nastąpić od razu. Skoki to pod względem mentalnym wrażliwy sport. Powiązane z tym wahania formy są na porządku dziennym. Kamil Stoch potrafi skakać niezwykle dobrze. To możliwe, by znów wskoczył na oczekiwany poziom – mówi o kłopotach Kamila Stocha Mika Kojonkoski, legendarny trener skoków narciarskich.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak często otrzymuje pan zapytania od polskich fanów lub osób związanych ze sportem na temat tego, czy będzie pan kiedyś trenerem biało-czerwonych?
Mika Kojonkoski: – W ostatnim czasie nie tak często. Wcześniej miałem wyjątkową relację z fanami skoków narciarskich w Polsce. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu bardzo cieszyło mnie przebywanie w waszym kraju, szczególnie w Zakopanem.
Kiedy wróciłem do bycia trenerem w kadrze Chin, miałem kontakt z kibicami, ale nie było go dużo.
– Na pewno trochę popularności w naszym kraju dodało panu posiadanie rękawicy z napisem "I love Zakopane", którą machał pan skoczkom na przed skokiem. Nadal pan ją ma?
– Tak, to jedno ze wspomnień i pamiątek, które zachowałem. Nie mam ich zbyt wiele. Nie zbierałem flag czy wielu nagród, ale rękawicę zachowałem.
– Tęskni pan za narciarskim cyrkiem?
– W ostatnim czasie za tym tęsknię. Najpierw byłem trenerem w trzech krajach – Austrii, Finlandii, Norwegii. Po kilkunastu latach w "cyrku" byłem tym przepełniony. Poziom energii i zapału spadł. Powiedziałem sobie, że to koniec. Zostałem wybrany przewodniczącym Fińskiego Komitetu Olimpijskiego i czułem, że to odpowiedni kolejny krok w karierze. Po pięciu, sześciu latach w biurze znów zacząłem jednak tęsknić za prowadzeniem zespołu.
W dawnych czasach w podróży spędzałem około 200 dni w roku. To powodowało, że na płaszczyźnie rodzinnej zawsze czułem się winny. Każda moneta ma dwie strony. Z jednej odnosiłem sukcesy, z drugiej cierpieli na tym najbliżsi. Uznałem, że zainwestowałem za dużo w pracę. Kiedy dzieci dorosły, mogłem ponownie zacząć podróżować. W poprzednim roku spędziłem dziesięć miesięcy w Chinach. Podobało mi się to wyzwanie.
– Na który moment przypadł szczyt pana kariery trenerskiej?
– Byłem pierwszym zagranicznym trenerem Austriaków. Federacja miała wtedy problemy, a mojemu zespołowi udało się ją podnieść. To było dla mnie coś wielkiego. W Finlandii było to samo. Zawodnicy byli w kryzysie, ale dzięki współpracy zaczęli znów liczyć się na arenie międzynarodowej. Norwegia? To było szaleństwo. We wcześniejszym sezonie grupa skoczków uzbierała kilkaset punktów w klasyfikacji generalnej. W kolejnym było ich kilka razy więcej. Dwa razy wybrano mnie trenerem roku.
Te wszystkie momenty to były moje szczyty. Mam wiele dobrych wspomnień z tego okresu. Nie potrafię wybrać najlepszego.
– Z którym z pana zawodników ma pan najlepszy kontakt?
– To trudne pytanie. Nie mam kontaktu z Norwegami. Więcej na pewno jest go na linii fińskiej. Nie ma w tym jednak osobistej relacji. Jedną z moich słabości jest to, że byłem tak skupiony na sukcesie, że nie poświęciłem zbyt wiele czasu na indywidualne relacje. Dzięki temu zdobyliśmy wiele medali i pucharów, ale nie wytworzyłem z zawodnikami głębszego związku. Mocniejszą relację miałem z trenerami.
– Najlepszy skoczek, z którym pan pracował?
– Myślę, że jednym z najlepszych był Janne Ahonen. Był najbardziej niezależny. Możliwe, że właśnie dlatego nie zawsze byłem w stanie mu pomóc. Tak mocno stał na własnych nogach, że nieczęsto potrzebował wsparcia.
Sentyment mam do Sigurda Pettersena, pierwszego zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni z czasów, gdy kierowałem norweską kadrą. Jego droga to podróż od zera do bohatera narciarskiego świata. Anders Jacobsen również wzbił się z przeciętnego poziomu do wygranej w TCS. Był też Roar Ljokelsoy. Kiedy powołałem go do kadry, spotkałem się z wielką krytyką w Norwegii. Mówiono, że jest za stary. Później czterokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata w lotach. Był ważną częścią drużyny.
– Sytuacja warta zapamiętania związana z popularnością w sporcie?
– Takie najczęściej miały miejsce w Zakopanem. Nie jestem człowiekiem pokroju Bjoerna Einara Romoerena, który cieszył się tym, że był niezwykle popularny. On pozyskiwał energię od fanów. Ja z kolei jestem bardzo cichy, wolę samotność. Kiedy przyjeżdżałem do Polski niejednokrotnie czułem się jak trenerska gwiazda. Ludzie podchodzili do mnie tłumnie, fani krzyczeli moje nazwisko, a setki ludzi ustawiały się po autografy. To był dla mnie szok. Ludzie w waszym kraju byli tak zakochani w skokach, że zawsze zachowywali się miło, cieszyli się rywalizacją i bardzo szanowali sportowców.
– Skoczkowie mogą czuć się jak gwiazdy rocka?
– Szczególnie w Zakopanem. Rywalizacja w tym miejscu zawsze stała na najwyższym poziomie, przyciągając uwagę radiostacji i telewizji. Okolice skoczni i zebrane tłumy wyglądały jak podczas koncertu rockowego. Przyglądałem się temu wszystkiemu z zewnątrz i widziałem, jak wiele pracy włożone było w to, by stworzyć tego rodzaju widowisko.
– W 2018 roku zajął się pan Chińczykami. Jak początkowo wyglądał podział pracy między pana a Jurę Radelja?
– To był wyjątkowy przypadek. Nie wysłałem swojego CV, by tam pracować. Byłem w Chinach do późnego lata 2018. Zgłoszono się do mnie, bym pomógł zbudować w kraju kulturę skoków narciarskich. W tamtym czasie byłem świeżo po rezygnacji z pracy w Fińskim Komitecie Olimpijskim. Zdecydowałem się na życie w Kuopio. Znów byłem zmęczony podróżami. Chciałem spokojnie pracować w domu, poświęcić się rodzinie, którą zaniedbywałem przez wiele lat.
Zaproponowano mi pracę dla Chin. Początkowo nie byłem jej entuzjastą. Druga strona jednak nalegała, tłumacząc, że chce wprowadzić w życie projekt budowania skoków w kraju, korzystając z bazy sportowców z innych dyscyplin. Powiedziałem, że będę mógł się tym zająć, jeśli będę miał dużo niezależności w projekcie i jednocześnie przeniesiony zostanie on do Kuopio. Wierzyłem, że może się udać.
Po dwóch, trzech miesiącach pierwsi zawodnicy pojawili się w Finlandii. Jure zajmował się męską drużyną. Na początku nie mogliśmy ze sobą współpracować. Krok po kroku zaczęliśmy sobie jednak zadawać sprawę z tego, że jeśli mamy odnieść sukces, musimy działać razem. Organizowaliśmy wspólne obozy i zawody, na przykład w Planicy. Mój kolega prowadził męską drużynę, a ja zajmowałem się moim projektem.
Później pojawił się covid, musieliśmy wyjechać do Chin, ale już bez Jure Radelja.
– Jak wyglądało poszukiwanie skoczków?
– Trzy razy byłem w Chinach i wybierałem przyszłych skoczków. To było wyjątkowe przeżycie. Zawsze szkoliłem zwycięzców i profesjonalistów, a nagle dostałem trzy lata na to, by zacząć pracę z ludźmi, którzy do tej pory nie uprawiali tego sportu. Nie mogłem jednak wybrać zawodników ze sportów zimowych.
– Którzy sportowcy z innych dyscyplin nadawali się najbardziej do skoków?
– Nie wydaje mi się, że jestem w stanie to jasno sprecyzować. Ciekawa była przewrotność procesu selekcji. Młodzi decydują się uprawiać sport z pasji, mają swoją motywację i idoli. W Chinach tak nie było. Młodzież, którą wzięliśmy do projektu, na początku w dużej mierze nie wiedziała, czym są skoki narciarskie. To było niezwykłe.
Do skoków potrzebna jest specyficzna budowa ciała, talent i umiejętności do nauki. Nie można zapomnieć, że w ciągu trzech lat adepci mieli wejść na poziom, który zagwarantowałby im przyzwoity występ w igrzyskach olimpijskich. Jednocześnie liczył się również charakter, który pozwalał uczynić ze stresu i strachu motory napędowe. Wybieraliśmy sportowców mających te cechy.
Kiedy wybrani przez nas skoczkowie przyjechali do Kuopio w 2018 roku, po raz pierwszy mieli szansę pracy na śniegu. Dysponowaliśmy też mikro skocznią, z której notorycznie spadali. Wiedzieliśmy, że potrzeba cierpliwości, bo skoki narciarskie to bardzo wymagający sport. Nie jest to jednak nauka fizyki kwantowej. Wszystko można przyswoić. Rozpoczęliśmy szkolenie od skoków na małych obiektach, biegów, slalomów, zabawy na nartach przez cały dzień. Krok po kroku skoczkowie przenosili się na większe skocznie. Po dwóch miesiącach pierwszy chłopak i pierwsza dziewczynka skoczyli do rozmiaru skoczni, 60 metrów. To był niesamowity wynik.
W ciągu dwóch i pół roku zawodnicy sięgnęli po punkty Grand Prix, pojawiły się trzy nowe punktujące dziewczynki, a jeden z nastolatków zdobył punkty Pucharu Świata. To równało się trzem miejscom na igrzyskach. Nikt czegoś takiego wcześniej nie dokonał. Za cztery lata kobieca kadra w Chinach będzie najsilniejsza na świecie. Kraj ten jest jednak pełen niespodzianek, więc możliwe, że wydarzy się coś, czego nie przewidziałem.
– Jak często pan słyszał od zawodników, że boją się skakać?
– Nie wiem, ile razy o tym słyszeliśmy, ale każdego dnia widzieliśmy strach. Nawet najlepsi zawodnicy na świecie nie zawsze są pewni siebie. Mają duży szacunek do skoczni. Te emocje zawsze istnieją w skokach. Proszę sobie jednak wyobrazić ich skalę u osób, które dopiero się uczą.
W Chinach czasami było tak, że w treningach imitujących zachowanie na skoczni wyróżniała się spora grupa młodzieży. Kiedy jednak przychodziło do poważniejszych prób, nic się nie działo. Nie wychodziły podstawy. Wszystko to wynikało z faktu, że są dwie reakcje na strach i stres. Pierwsza z nich to zamknięcie się w sobie, nadmierne spięcie lub zwiotczenie mięśni i podporządkowanie się uczuciom. W skokach trzeba jednak cieszyć się stresem i kolejnymi wyzwaniami, które się sobie narzuca. Myślę, że tej drugiej postawy nie da się zbudować.
Co zrobiliśmy na poziomie mentalnym? Przede wszystkim działaliśmy tak, by adepci czuli się bezpiecznie daleko od domu. Dla większości z nich był to pierwszy raz za granicą. Nagle znaleźli się w ciemnej i zimnej Finlandii. Chcieliśmy, by cieszyli się dobrą atmosferą treningu, by poczuli, że ten sport jest fajny i może dawać radość. Codziennie zwiększaliśmy ich limity. Jednego dnia startowali z K-7, by później przenieść się na K-10.
– Jak młodzi byli?
– W wieku 14-17 lat. Zaczynali przygodę ze skokami znacznie później niż zawodnicy europejscy. Zgodnie regulacjami nie mogliśmy zaprosić do Finlandii młodszych adeptów. Jeśli wszystko układałoby się idealnie, to w nastoletnim wieku byli jeszcze w stanie wejść na odpowiedni, olimpijski poziom.
– Jak było w Chinach?
– Za bardzo nie mogę o tym mówić. Jest jednak wiele różnic społecznych, strukturalnych, charakteru. Co było dobre? Młodzi atleci lubili to, co robią. Cieszyli się wszystkim. Kiedy trener w moim wieku może poczuć młodą energię, dobrze to na niego wpływa. Nawet jeśli w Chinach przez covid byliśmy wyizolowani.
– Dlaczego nie wolno mówić o Chinach?
– Ponieważ tak mówił kontrakt.
– Co teraz pan robi?
– Aktualnie odpoczywam. To chwila oddechu, której nie oczekiwałem, ale na pewno potrzebowałem. Nie miałem przerwy od wczesnych lat 90. Byłem przekonany, że chiński projekt potrawa do igrzysk. Obecnie cieszę się codziennymi czynnościami. W końcu mam czas na własny trening i czytanie. "Cywilizuję się". Poza tym pracuję na rzecz mojej firmy. Przeprowadzam konsultacje, wygłaszam wykłady. Kiedy rozstałem się z chińską federacją, powiedziałem sam sobie, że nie będę myślał o przyszłości do Nowego Roku. Teraz nastał czas planowania.
– Zwolnili pana telefonicznie?
– Tak, odebrałem połączenie kiedy wracałem ze Słowenii. Można to określić mianem zwolnienia.
– Śledzi pan zmagania. Kto jest pana faworytem?
– Przez covid nie jestem na Turnieju Czterech Skoczni, ale oglądam skoki. Ten sezon jest interesujący. Do wtorku mieliśmy szczęście do warunków. Kto jest moim faworytem? Ryoyu Kobayashi. Jest ekstremalnie silny. Uważam też, że świetnie spisują się Norwegowie. Przypatruję się również Słoweńcom. Mają fajną, nową twarz, Lovro Kosa. Ma wielki talent. Podobają mi się Austriacy. Nie są na topie w TCS, ale dobrze zbudowali drużynę. Mam nadzieję, że Marius Lindvik rzuci wyzwanie Japończykowi. Zasługuje na to, a kibice zasługują na wielkie emocje.
Rozczarowanie sezonu? Polacy.
– Co się z nimi stało?
– Nie wiem. To wielka niespodzianka. W Polsce macie wszystko – kulturę skoków, skocznie, atletów, wygrane. Ostatni TCS to wielki sukces Polski. Fenomenem byłoby jednak, gdyby jedna nacją lub jeden sportowiec cały czas wygrywał.
Nie jest łatwo na okrągło odnosić sukces w sporcie. Bycie zawodnikiem to trudna praca. Trzeba zawsze walczyć gdy pojawiają się problemy. I uwierzcie – nie jesteście jedynymi, którym przydarzyły się takie kłopoty. Sam przyjeżdżałem z Norwegami do Polski, stawali oni na podium, a dwa tygodnie później nie byli w stanie załapać się do "dziesiątki". Skala kryzysu w Polsce jest jednak duża, bo trwa od początku sezonu.
– Toni Innauer stwierdził, że to przez brak rywalizacji, zadowolenie się dobra formą starszej trójki i brak konkurencji, również u kobiet.
– Może częściowo tak, ale na pewno nie jest to główna przyczyna. Macie zaplecze, macie sukcesy, macie sportowców, którzy przyciągają młodych do dyscypliny. Jeszcze sezon temu polskie nazwiska pojawiały się w Pucharach Kontynentalnych. Była jakaś rywalizacja.
– Kamil Stoch zajmował nawet 3. miejsce w tym sezonie. Teraz to on ma największy problem z kadry. Czy możliwa jest jego odbudowa w miesiąc do igrzysk?
– Myślę, że tak, ale tylko wtedy, kiedy dogłębnie przeanalizuje się przyczyny problemu. Taka sytuacja to wyzwanie nie tylko dla zawodnika, ale przede wszystkim dla sztabu. Wniosek musi być prosty, a odpowiedź na niego musi nastąpić od razu. Skoki to pod względem mentalnym wrażliwy sport. Powiązane z tym wahania formy są na porządku dziennym. Kamil Stoch potrafi skakać niezwykle dobrze. To możliwe, by znów wskoczył na oczekiwany poziom.
– Od czasu, kiedy zajmował się pan europejską reprezentacją, skoki ze dwa razy przeszły rewolucję. Czy po takiej przerwie jest pan gotowy ponownie wrócić do Pucharu Świata jako trener?
– Po spędzeniu sześciu lat za biurkiem przekonałem się, że jestem trenerem, a moją pasją jest sprawianie, że zawodnicy są lepsi. Chcę podchodzić do pracy projektowo, budować drużyny. To moja siła. Potrafię to robić. Skoki się zmieniły szczególnie w kontekście bazy i sprzętu. Myślę, że będę jeszcze trenerem. Nie wiem której reprezentacji, i w jakim czasie, ale mam w sobie wiele energii, o czym przekonał mnie chiński projekt.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.