W piątek Kaja Ziomek wraz z Andżeliką Wójcik i Karoliną Bosiek wywalczyła mistrzostwo Europy w sprincie drużynowym. W sobotę będzie ścigała się o medal na swoim koronnym dystansie. – To dla mnie jedna z szans na wywalczenie jakiegokolwiek stypendium, które pozwoli przetrwać kolejny rok – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Od ostatniego Pucharu Świata minął przeszło miesiąc. To długa przerwa.
Kaja Ziomek: – Przerwa od rywalizacji, ale nie od jazdy na lodzie. Przy pierwszym starcie może być nieco dziwnie, ale na szczęście mistrzostwa Europy nie są imprezą docelową. Trenerzy powtarzają, żeby podejść do nich ze spokojem. Lepiej się miło zaskoczyć niż rozczarować.
– Ze spokojem, czyli treningowo?
– Co to, to nie. Ale trzeba brać pod uwagę, że trenujemy na dużych obciążeniach, a nasza forma nie jest jeszcze najwyższa. Jeśli coś komuś nie wyjdzie, nie ma co się załamywać czy rozczarowywać.
– W czasie przerwy od startów byłaś na wakacjach. Skąd pomysł?
– Po trudnym okresie wylotów na Puchary Świata wymarzyłam sobie, by odpocząć w cieplejszym miejscu. Akurat pojawiła się przerwa, więc wyruszyliśmy na kilka dni na Cypr – żeby się zresetować.
– Tydzień kompletnie bez treningów?
– Nawet nie tydzień, bo byliśmy tam na trzy noce. Mieliśmy zaledwie chwilę na złapanie kilku promieni słońca. W ciągu tych czterodniowych wakacji wykonaliśmy dwa lżejsze treningi, więc nie było totalnego odpoczynku. Nie mogliśmy pozwolić sobie na lenistwo.
– Po przerwie, mini-wakacjach i świętach trudno się zmobilizować, by znów przystąpić do walki?
– Wszyscy mamy już w głowach igrzyska, więc nie trudno się zmotywować do czegokolwiek. Cieszę się, że przed najważniejszą imprezą będziemy mieli jeszcze parę startów. Po mistrzostwach Europy będą mistrzostwa Polski w wieloboju sprinterskim, a już w Pekinie być może uda się wystartować w jakichś zawodach testowych.
– Taki kontrolny start byłby cenny. Próby przedolimpijskiej przecież de facto nie było.
– No tak, w Pekinie miały odbyć się mistrzostwa świata, ale z powodu pandemii przeniesiono je do Heerenveen. Przez to właściwie nikt nie zna toru olimpijskiego, nie wie czego się spodziewać. Fajnie byłoby sprawdzić jak wygląda tamtejszy lód pod kątem startowym.
– Jaki lód najbardziej by ci odpowiadał?
– Zabrzmi to ignorancko, ale... nie wiem. Nie angażuje się nigdy w to jaki jest lód, jaką ma temperaturę. Nie ma to dla mnie znaczenia. Myślenie o tym, że jest za twardy lub za miękki nie ma sensu. Trzeba wystartować na takim, jaki jest i tyle.
– Nie masz ulubionego obiektu pod względem jakości jazdy?
– Nie, bo lód nawet w danej hali potrafi być bardzo zmienny i różny każdego dnia. Zresztą mam wrażenie, że w kwietniu, październiku i lutym kompletnie się od siebie różni.
– Myślę, że jesteś w ciekawym punkcie kariery. Ledwo na początku sezonu rozmawialiśmy o tym, że nigdy na łyżwiarstwie nie zarobiłaś, a tu z tygodnia na tydzień przyszły coraz lepsze wyniki i medale. A wraz z nimi oczekiwania. Czujesz na sobie presję ze strony postronnych obserwatorów, którzy poznali twoje nazwisko i zaczynają myśleć o nim w kontekście olimpijskiej nadziei?
– Dochodzą do mnie czasem słuchy, że ktoś coś o mnie wspomniał. Mam nawet włączone powiadomienia, dzięki którym dostaję e-mail za każdym razem, gdy gdzieś zostanie coś o mnie napisane. I... na razie odpuściłam sobie czytanie. Kiedyś sprawdzałam wszystkie wiadomości, później się oduczyłam. Jeśli ludzie wywierają presję, nie chcę jej przekładać na siebie.
– Trudno jest się tak zamknąć i nie czytać?
– Nie, gdy ma się inne zajęcia. Ja "po drodze" między treningami i startami skupiam się na studiach. Zaraz zresztą będzie sesja, na szczęście online. Mam nadzieję, że uda mi się do niej podejść, bo egzaminy odbędą się w czasie, gdy będziemy już w Pekinie. Wszystko zależy więc od godzin. Jeśli ułożą się niekorzystnie, będę musiała zaprzepaścić semestr.
– Ile będzie tych egzaminów?
– Mam w tym semestrze pięć przedmiotów, a dwa lub trzy zakończą się egzaminem. Właściwie cieszę się, że będę je miała, bo momentami skupię się na czymś innym niż trening. To dobre dla głowy. Już w zeszłym roku, będąc w "bańce" w Heerenveen, zdawałam jakiś przedmiot w dniu startu. Fajnie, bo dzięki temu nie siedziałam w pokoju i nie stresowałam się tym, że zaraz jadę. Gdybym się zapętlała wokół zawodów, chyba bym zwariowała.
– Bardziej stresują cię egzaminy czy starty?
– Starty, wiadomo. I to mimo tego, że jestem z nimi znacznie bardziej obyta niż z egzaminami. To moje kolejne podejście do studiów. Poprzednie przerywałam, aż do momentu, gdy znalazłam coś, co jest w pełni online. W ten sposób mogę łączyć naukę z moim trybem życia. Więc tak: starty zdecydowanie bardziej na mnie wpływają. Choć od pewnego czasu wypracowałam sobie schemat działania i staram się mniej stresować.
– Rozmawialiśmy o presji ze strony otoczenia. Sama również ją sobie narzucasz?
– Nie byłabym sportowcem, gdybym nie wymagała od siebie wyników. Mam marzenia do spełnienia, ale staram się nie przekuwać ich w presję. Nie czytam nic na swój temat właśnie dlatego, żeby nie zrobić sobie tej krzywdy. Zwykle, kiedy ktoś ode mnie wymaga, sama zaczynam wymagać od siebie znacznie bardziej. To mnie paraliżuje. Staram się trzymać jak najdalej od tego, podchodzić do wszystkiego jako do kolejnych kroków po spełnienie marzeń.
– Jak rozumiem walka o spełnienie marzeń za miesiąc. A w ten weekend?
– Mistrzostwa Europy w tej formule, czyli na dystansach, rozgrywane są raz na dwa lata. To dla mnie jedna z szans na wywalczenie jakiegokolwiek stypendium, które pozwoli przetrwać kolejny rok. W ubiegłym sezonie byłam dziesiąta w mistrzostwach świata, co wyeliminowało mnie z finansowania. Wiadomo, że ważniejsze i cenniejsze są igrzyska, ale miejsce w "ósemce" na mistrzostwach Europy da spokojniejszą głowę i bezpieczniejszą przyszłość. A jeśli pytasz o ewentualny medal, byłby kolejnym spełnieniem małego marzenia do kolekcji.