{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Premier League. "Nie dostałem nic na tacy, na wszystko musiałem ciężko pracować". Rozmowa z Jakubem Bokiejem, skautem City
Antoni Cichy /
Jako nastolatek wyjechał z ojcem do Anglii. W wieku dziewiętnastu lat, jak oceniłoby wielu, porwał się z motyką na słońce. A dziś Jakub Bokiej rozwija w Anglii Polish Football Academy i jest skautem Manchesteru City. Zainwestował wszystko i dziś korzystają na tym ci, którzy kiedyś znikali z boiska. – Fajni, ciekawi piętnasto- czy szesnastolatkowie. Super, że dobrze grają, ale nikt ich nie widział. Okazywało się, że kończyli po fabrykach. Na pewno nie osiągali szczytu marzeń. Rzucali piłkę – opowiada w długiej rozmowie z TVPSPORT.PL.
Legenda wraca na boisko. Zagra w reprezentacji... pubu
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – To już dziesięć lat w Anglii?
Jakub Bokiej: – Dokładnie tak.
– Jak wyglądały początki?
– Na pewno zupełnie inaczej niż dzisiaj. Wyjechałem, mając czternaście lat, za ojcem. Nie ukrywam, nie była to kraina mlekiem i miodem płynąca, ale od czegoś trzeba zacząć. Z perspektywy czasu, bardzo cenię tę drogę. Nie dostałem nic na tacy, na wszystko musiałem ciężko pracować. Często dostając coś za darmo nie doceniasz tego, nie buduje Cię to jako człowieka. Patrzę na ten czas z dużym sentymentem.
– Tata pewnie wyjechał za pracą jak większość Polaków?
– Tak. Ja z kolei marzyłem o tym, aby grać zawodowo w piłkę. Z perspektywy czasu i skauta mogę powiedzieć, że nigdy nie miałem szansy osiągnąć tego poziomu, jaki chciałbym prezentować. Nie byłem na to przygotowany. Byłem bardzo zaniedbany piłkarsko we wczesnych latach. I nie dało się tego zatuszować na wyższym poziomie. Jako dziecko mocno wierzyłem, że będę grał zawodowo. Marzenie numer jeden się nie spełniło, ale nie mogę dzisiaj za bardzo narzekać. Wydaje mi się, że wkładam równie dużo pasji i serducha w to, co robię.
– A to pomaga.
– Na każdym etapie życia. Gdybyś mnie zobaczył prowadzącego trening, nawet prosty schemat, drużyna zagra sześć, osiem dobrych podań, ja tym żyję, potrafię krzyczeć, wariować. Daje mi to tlen. Pasji nie kupisz.
– W Anglii też grałeś?
– Tak. Przez pewien czas byłem na listach Leeds United. Później pomogło mi to w łapaniu znajomości. Ale teraz widzę, że ciężko byłoby mi zawodowo grać. Miałem taki epizod: z Anglii wykupiono mnie do Szwecji, a konkretnie do miasta najbardziej wysuniętego na północ, niesamowite historie wiązały się z tym transferem. Nagle okazało się, że w kwietniu temperatura sięgała minus piętnastu stopni, nie nadążałem przecierać oczu ze śniegu, a my musieliśmy grać w lidze. Swoje człowiek zobaczył i się zahartował. Bardzo ciepło wspominam ten czas.

– Przyjechałeś do Anglii w wieku czternastu lat i zacząłeś całkiem nowe życie.
– To prawda. Ale w tym kraju piłka nożna łączy. Nie potrzeba nawet języka. Umiesz kopnąć piłkę, to szybko znajdziesz kolegów. Komunikacja jest skrócona do minimum. Piłka ratowała mnie w wielu sytuacjach życiowych, wciąż ratuje i pewnie jeszcze nieraz to zrobi. Na tym pierwszym etapie było dużo łatwiej. Tak poznałem znajomych, drużyny szkolne, tak to się tworzyło. Na pewno duży przeskok, ale jeśli w pewnym momencie nie podejmiesz ryzyka, trudno się rozwijać.
– Tata też wtedy ryzykował? Jechaliście w nieznane?
– Wiesz co, to trochę inna sytuacja. Tata nie jechał do pracy fizycznej, zajmuje się informatyką, tematami komputerowymi. Miał świadomość, co robi, więc nie podejmował aż tak wielkiego ryzyka. Ale to nie była droga usłana różami. Na początku wręcz dość mocno kręta.
– Kiedy zobaczyłeś, że z grania w piłkę niczego nie będzie?
– Miałem spore problemy z lędźwiowym odcinkiem kręgosłupa. Jedna noga jest krótsza od drugiej. Dość długo to diagnozowano, straciłem przez kontuzję sporo czasu. Ale nie jestem gościem, który zacznie tu opowiadać, że miałem wielki talent i zniszczyły mnie kontuzje. Tak nie było, nie ma o czym mówić. To pomogło mi podjąć decyzję, dojść do wniosku, że warto zająć się tematem akademii.
Nie ukrywajmy, w angielskich akademiach w 90 procentach decydują skauci. Nie było nikogo z taką siłą przebicia, kto poszedłby do klubu A, B czy C i się tam dostał. Fajni, ciekawi piętnasto- czy szesnastolatkowie. Super, że dobrze grają, ale nikt ich nie widział. Nie było platformy, która dawałaby im szansę. Okazywało się, że kończyli po fabrykach. Na pewno nie osiągali szczytu marzeń. Rzucali piłkę.
Czytaj też:
Cały Eric Cantona – empatyczny buntownik
– I założyłeś ją pięć lat temu? Wtedy zagrałeś va banque?
– Postanowiłem, że pójdę all in. Wszystkie pieniądze zarobione za pierwszy kontrakt w Szwecji zainwestowałem w akademię. Dostrzegłem niszę, przede wszystkim sportową. Ale nie ukrywajmy, to też biznes i musi się jakoś spinać. Widziałem po sobie, jak trudno jest zawodnikowi, który przyjeżdża z Polski, nie ma znajomości, nie ma właściwie niczego, przebić się do akademii angielskiego klubu. To był pomysł, jak budować most dla zawodników z piłki amatorskiej do zawodowej.
– Wchodząc all in, zawsze musisz się liczyć z tym, że przegrasz. Zdarzyło się coś, co pomogło? Były chwile zwątpienia? Czy krok po kroku realizowałeś projekt?
– Raczej był pomysł poparty mocną wiarą. A kiedy nie było kolorowo, dużo dawała pasja. A początki? Umówmy się, ktoś widzi dziewiętnastoletniego gościa, który próbuje coś robić w branży biznesowo-sportowej… Nie jest łatwo wzbudzić szacunek. Ludzie patrzą na ciebie z góry ze względu na wiek, co jest absurdem. To ciekawe, ale częściej w polskiej społeczności niż tej angielskiej spotykałem się z takim patrzeniem z góry. Pewnie ma na to wpływ nasza mentalność.
– Przychodziłeś rozmawiać, a ktoś pytał, kiedy będzie tata?
– Ha ha, no trochę przesadziłeś! Aż tak to nie. Ale było widać, że traktowali mnie z przymrużeniem oka, trochę z góry. A ja takich zachowań nie lubię. Z biegiem czasu sytuacja pokazała, że wiek ma najmniejsze znaczenie.
– Korzystałeś głównie ze swoich doświadczeń? Wiedziałeś, czego młody dzieciak przyjeżdżający do Anglii może potrzebować?
– Zdecydowanie. Wiedziałem, jak trudna jest ta droga. Wiele osób nie zdawało sobie z tego sprawy. Mój przykład to jeden z licznych. Zobaczyłem wielu zawodników, którzy nie tyle się nie przebijali, co nawet nie dostawali szansy. Nie ukrywajmy, w angielskich akademiach w 90 procentach decydują skauci. Nie było nikogo z taką siłą przebicia, kto poszedłby do klubu A, B czy C i się tam dostał. Fajni, ciekawi piętnasto- czy szesnastolatkowie. Super, że dobrze grają, ale nikt ich nie widział. Nie było platformy, która dawałaby im szansę. Okazywało się, że kończyli po fabrykach. Na pewno nie osiągali szczytu marzeń. Rzucali piłkę.
– To wynikało z niechęci Anglików czy blokady psychicznej?
– Skautom trudno było ich znaleźć. To też nie tak, że gdziekolwiek kopniesz piłkę, to cię zauważą. Czasami potrzeba szczęścia, musisz znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Takie prawdopodobieństwo było znikome. Ja zawsze bazowałem na kontaktach wypracowanych najpierw w Leeds United czy potem Manchesterze City. One dawały możliwość rozwoju. I dziś też nie pracujemy tylko z jednym klubem. Mamy rozwiniętą siatkę do jedenastu takich klubów i możemy dopasować potencjał zawodnika do drużyny. Wydaje mi się, że to tworzy największą wartość akademii. Przychodzi zawodnik A, B czy C i nie jesteśmy zmuszeni polecać go do jednego miejsca. Wiadomo, zawsze pierwszeństwo ma Manchester City, bo dla nich pracuję, ale jeśli nie podpisze kontraktu z City, nie znaczy, że jest słaby. Wciąż może osiągnąć najwyższy poziom, ale akurat teraz to nie jest pora na City. Staramy się ich nie zostawiać tylko dawać szansę w klubach drugiej, trzeciej kategorii.
– Gdzie jest akademia?
– W Leeds.
– Ale pracujesz z Manchesterem City.
– Dokładnie.
– W takim razie zaczęło się od Leeds?
– Tak. I ten projekt szybko się rozrastał. W mieście zrobił się spory szum, jeśli chodzi o środowisko piłkarsko-skautingowe. Ludzie z Leeds United zaczęli do nas przyjeżdżać. Kojarzyliśmy się z dyrektorem sportowym klubu z czasów mojego epizodu. Zresztą do dziś mamy w miarę niezłe relacje. To też ciekawa historia. Nie widzieliśmy się chyba przez trzy czy cztery lata, od momentu mojego odejścia, spotkaliśmy się na parkingu samochodowym chyba pół roku temu. I co mnie urzekło? Dał mi swoją wizytówkę i poprosił, że jak będę miał jakiegoś zawodnika, który nie trafi do City, to żebym mu go podesłał. Z różnych powodów nasze drogi się rozeszły, a jednak ktoś potrafi docenić i ma świadomość, że nie trzeba być najlepszymi przyjaciółmi, ale chce twoich zawodników. To świadczy zarówno o jakości mojego skautingu, jak i akademii. Takie momenty pozwalają wyciągnąć sporo wniosków. A wracając do pytania i momentu wyjścia, sytuacja była ciekawa. Leeds zobaczyło kilku naszych zawodników, dobrze się prezentowali, jeden szybko dostał propozycję podpisania umowy. Ludzie z City też przyglądali się projektowi i po roku postanowili zaproponować kontrakt. Pojechałem na spotkanie, a to długo nie trwało. Mieliśmy podobną wizję, zgodzili się na moje warunki. To też paradoks. Jako gówniarz, stawiałem warunki Manchesterowi City. Bardzo doceniam, że wtedy na mnie postawili. Nie miałem nazwiska, wielkich sukcesów. Nie musieli tego robić.
Wiesz co, mam takie podejście, że dopóki nie wygram czegoś fizycznie, nie bardzo to do mnie przemawia. Może boję się, może nie chcę dopuszczać do siebie myślenia, że osiągnąłem sukces, bo wierzę, pewnie bezczelnie, że sukces to dopiero osiągnę.
– Leeds rozstało się z tobą przez zainteresowanie City?
– Nie, nie, to raczej ja się rozstałem z Leeds niż oni ze mną. Kończyła mi się umowa, podziękowałem i zmieniłem klub – tak w telegraficznym skrócie.
– Dla City szukasz zawodników nie tylko w swojej akademii?
– Tak, mam swój region, Leeds i okolice. Staramy się wyszukiwać zawodników z najwyższym potencjałem. Generalnie, to rejon Yorkshire, z którego mamy największą liczbę reprezentantów Anglii, młodzieżowych reprezentantów. Pewnie mało osób o tym wie, ale w Leeds urodził się choćby Norweg Erling Haaland. Jego ojciec grał dla Leeds i Manchesteru City. Też Jamie Vardy, John Stones czy Kyle Walker.
– Pewnie nie zaskoczę pytaniem. Widziałeś się z Pepem Guardiolą? Zapraszali cię na treningi pierwszego zespołu?
– Zdarzyło mi się obejrzeć. Co prawda nie stałem zbyt blisko, ale byłem na treningu. Z zawodnikami często mijamy się w korytarzach. Już opowiadałem, że najbardziej urzeka mnie w tym klubie normalność. Zdawałoby się, że ego rośnie wprost proporcjonalnie do poziomu, na którym się znajdujesz, a to zupełna bzdrura.
– Jak widzisz swoją przyszłość? Już sporo osiągnąłeś, więc pewnie chciałbyś iść dalej.
A co takiego osiągnąłem?
– Jesteś pewnie jedynym Polakiem pracującym w Manchesterze City.
I co wygrałem? Wiesz co, mam takie podejście, że dopóki nie wygram czegoś fizycznie, nie bardzo to do mnie przemawia. Może boję się, może nie chcę dopuszczać do siebie myślenia, że osiągnąłem sukces, bo wierzę, pewnie bezczelnie, że sukces to dopiero osiągnę. Na dziś tak nie sądzę. A jeśli pytasz o przyszłość? Nie wiem. Pojawiają się różne oferty, od półtora roku naprawdę sporo, a pewnie będzie ich jeszcze więcej. Ale doceniam osoby, która dały mi szansę bycia w miejscu, w którym teraz jestem. Poza tym, nie jest sztuką pójść za kasą kosztem swoich ideałów. Miałem przed poprzednim sezonem poważne propozycje ze Stanów Zjednoczonych i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale obie odrzuciłem, choć pewnie zarabiałbym dużo więcej niż aktualnie.
– Nie rzucisz tak łatwo Polish Football Academy?
– Nie i składa się na to wiele rzeczy. Jeśli budujesz coś od zera, wiesz, jak wiele cię to kosztowało zdrowia, pieniędzy, serca, nie tak łatwo coś zostawić. I nie przewiduję, żeby to szybko nastąpiło, bo sporo radości daje mi ten projekt. Pokazuje, że robimy dobrą robotę. Prawdziwa weryfikacja nadejdzie prawdopodobnie za kilka lat, ale wierzę, że niedługo pojawi się pierwszy młodzieżowy reprezentant Polski, a to pociągnie za sobą lawinę.
– Dziesięć lat temu wyjechałeś do Anglii, pięć lat temu założyłeś akademię, to gdzie widzisz się za pięć lat?
– Za pięć lat? Wygram Ligę Mistrzów z klubem, w którym będę ważną postacią, a chwilę później pojadę na mistrzostwa świata z reprezentacją. Przy okazji z punktu widzenia biznesowego znajdę się w setce najbogatszych Polaków przed trzydziestką.
– Napędza cię to.
– Mam straszny głód. W pewnym stopniu to ludzka trucizna. Pewnie niszczy głowę nie tylko mi, ale też osobom obok mnie. Trudno mi się poczuć nasyconym. Z jednej strony wiem, że to trucizna, a z drugiej to największy dar, jaki mogłem otrzymać. Nie chciałbym do siebie dopuścić myśli, że coś osiągnąłem.
– Znam to. Nie skończysz jednego, widzisz już kolejny cel, kolejne wyzwania.
– Dokładnie tak.