Przejdź do pełnej wersji artykułu

Klaudia Domaradzka: odczuwam strach. Jeździmy z prędkością od 100 do 130 km/h

/ Klaudia Domaradzka (fot. PAP) Klaudia Domaradzka (fot. PAP)

Saneczkarstwo jest jedną z najbardziej szalonych dyscyplin olimpijskich. Zawodnicy z prędkością przeszło 100 km/h mkną w dół toru. Czy odczuwają strach? Skąd wiedzą, w którą stronę prowadzi następny zakręt? I czy czasami "gubią" się między wirażami? Zapytaliśmy o to reprezentantkę Polski, Klaudię Domaradzką.

Pekin 2022: parszywe igrzyska w Pekinie dzień po dniu. Niepewność i chaos od momentu ślubowania

Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Trzeba być szalonym, żeby brać się za taką dyscyplinę jak saneczkarstwo, nie sądzisz?
Klaudia Domaradzka– Trzeba mieć trochę nie po kolei w głowie, bo to nie jest normalny sport. Jeździmy z prędkością od 100 do 130 km/h. Mężczyźni potrafią osiągnąć nawet 140 km/h, więc rzeczywiście szaleństwa nie brakuje.

– Nie odczuwasz strachu przed kolejnymi przejazdami?
– Odczuwam. Kiedyś był większy, ale z czasem i nabranym doświadczeniem ucichł. Najgorzej było w czasach juniorskich. Teraz przejazdy nie są już straszne. Jestem przyzwyczajona, że zmieniamy tory – one są nam już znane. Obawy narastają na nowych obiektach.

– Ze względu na brak znajomości trasy?
– Tak. Bo nie wiem, co mnie czeka – w jaki sposób ewentualnie się ratować i jakie mogą przydarzyć się konsekwencje, jeśli wyratować się nie uda.

– Jak wygląda "uczenie się" toru? Na początku poznajesz go teoretycznie?
– Najpierw przechodzimy taki tor wewnątrz, a czasem – jeśli jest to możliwe – także z boku. Przed własnym ślizgiem można pooglądać innych zawodników. Jednak najlepszą nauką jest zawsze element końcowy, czyli przejechanie tej trasy samemu.

– Da się kontrolować prędkość sanek – tak, żeby ten pierwszy ślizg był znacznie wolniejszy?
– Na treningach można zacząć z niższych startów i powoli oswajać się z kolejnymi wirażami. Ale jako tako kontrolować prędkości się nie da. Raz miałam taką sytuację, że pojechałam na Puchar Świata i miałam zaledwie pięć treningów do startu. Niezbyt miło to wspominam, a zdanie o torze zmieniłam dopiero, gdy pojeździłam na nim kilka miesięcy później.

– Jak to wygląda, jeśli chodzi o środki bezpieczeństwa? Co sprawia, że podchodząc do startu wiesz, że wszystko będzie dobrze – nawet jeśli popełnisz błąd?
– To, że nigdy się nad tym nie zastanawiam. Poważnie. Nikt wcześniej nie zadał mi takiego pytania. Mam kask i... właściwie to mam tylko kask. Nie jesteśmy w żaden sposób zabudowani, przypięci, ani nic w tym stylu. Nigdy nie myślałam o tym, że coś złego może mi się stać – po prostu siadałam i jechałam. Wiadomo, mogłam jakoś stłuc kostkę, obić bark, ale... nie mam w głowie tego, że może dojść do czegoś bardziej poważnego.

– Saneczkarstwo to niebezpieczna dyscyplina, a w dodatku mało popularna. W Polsce nie mamy żadengo toru. Najlepiej znasz Siguldę, prawda?
– Nazywamy ją domowym torem. Każdy z nas uczył się tam jeździć, na Siguldzie odbywają się też mistrzostwa Polski. Doskonale znamy ten obiekt i jest on dla nas takim miłym wyobrażeniem tego, co chcielibyśmy mieć w kraju.

– Ile czasu spędzasz w Siguldzie?
– Zależy od sezonu. Za każdym razem jesteśmy tam jesienią, bo to dobry tor do trenowania przejazdów technicznych. W trakcie cyklu Pucharu Świata, w zależności od kalendarza, jedziemy tam raz lub dwa, a później dodatkowo na mistrzostwa kraju.

Tor w Yanqing (fot. Getty Images)

– Skoro w Siguldzie zaczynacie bywać jesienią, co robicie wiosną i latem?
– Skupiamy się na przygotowaniu motorycznym, kondycyjnym, przygotowaniu organizmu do wysiłku. Jeździmy też do Niemiec czy Włoch, by trenować na wieżyczkach lodowych. Czasami korzystamy z sanek z rolkami i jeździmy po betonowym torze.

– Taki zjazd na sanko-rolkach da się jakkolwiek porównać z jazdą po lodzie?
– Sterowanie sankami jest trochę inne, ale tego typu przejazdy są ważne, bo pozwalają oswoić się z prędkością. W ten sposób trenujemy też pozycję zjazdową.

– A jak to jest ze sprzętem? Co trzeba mieć, by jeździć na sankach?
– Podstawą jest kombinezon, kask i sanki. Oraz kolce – takie rękawiczki z kolcami, którymi odpychamy się przy starcie.

– Sanki mają duży wpływ na wynik, podobnie jak bolid w Formule 1?
– Dokładnie! Takie nacje jak Niemcy, Łotysze, Włosi czy Amerykanie mają naprawdę dużo sprzętu. Co sezon prezentują nowe sanie i szukają nowych rozwiązań. Mogą sobie na to pozwolić, bo mają w swoich krajach tory, na których stale testują. Nasze możliwości są ograniczone. Sprzęt kupujemy przeważnie od Niemców, jeśli mamy taką okazję. Jak można się spodziewać: nigdy nie będzie to ideał. Ale trzeba korzystać z tego, co się ma.

– Jak różnice między waszymi a niemieckimi sankami przekładają się na wyniki?
– Bardzo mocno. Nie ma konkretnego porównania czasowego, bo na każdym torze będzie to wyglądało inaczej, ale trudno jest dogonić czołówkę na sprzęcie, którym dysponujemy. Jeśli oni pojadą idealnie, a my identycznie, to nie mamy szans. Czasami zdarzało się nawet, ze Niemka pojechała słaby ślizg i była przede mną, mimo że nie popełniłam błędów. Powodem był właśnie sprzęt.

– Mimo wszystko w ubiegłym sezonie zdarzyło wam się trzecie miejsce w sztafecie.
– Nawet dla nas było to wielkie zaskoczenie. Każdy pojechał niemal bezbłędnie. Fajnie przeżyć coś takiego i nadal łudzić się, że takie chwile będą się powtarzać.

– Podziwiam. Także z tego powodu, że sam zapewne bałbym się zjechać z taką prędkością.
– Gdybyś zaczął jeździć jako dziecko, przyzwyczaiłbyś się. Dopiero po zjechaniu, gdy mija strach, okazuje się, że to całkiem przyjemny sport.

– Ty w jakim wieku zaczynałaś?
– Miałam 14 albo 15 lat. To było w Norwegii, na dość trudnym torze. Myślałam, że się zrażę, bo z pierwszego zgrupowania wróciłam mocno poobijana. Nie wspominam go miło i kolorowo, ale jakoś to przebrnęłam.

Klaudia Domaradzka (fot. Getty Images)

– W jaki sposób przygotowano cię do pierwszego ślizgu? Nie było chyba tak, że pokazali: to jest tor, to sanki, tak się kładziesz i jedziesz?
– W sumie... trochę tak było. Jako nastolatka nie podchodziłam do tego do końca poważnie. Gdy trener przy torze opowiadał jaką linią jechać i w jaki sposób wchodzić w wiraż, kręciłam się gdzieś. Nie skupiłam się na tym na czym powinnam, bo uwierzyłam starszym kolegom, że w debiucie zawsze dojeżdża się do mety. No cóż – nie dojechałam. Wywróciłam się w drugim czy trzecim wirażu i się popłakałam. Ale miałam charakter, bo za chwilę zebrałam się w sobie i znowu poszłam na start.

– Jak wygląda standardowy cykl przygotować przedsezonowych?
– Po mistrzostwach Polski zwykle daję sobie kilka tygodni kompletnego luzu, żeby organizm odpoczął. Po powrocie robię bazę tlenową, koordynację i siłownię. Później jedziemy do Wałcza, gdzie dochodzą ćwiczenia specjalistyczne jak wieże startowe, tartan, wiosła na tartanie czy jazda na rolkach. Jesienią zaczynamy jeździć po torach lodowych i płynnie wchodzimy w sezon.

– Czego poza odwagą trzeba, by ślizg był udany?
– Spokoju i koncentracji. Wydaje mi się, że to odgrywa największą rolę. Jeśli ktoś jest zestresowany i nie ma do końca czystej głowy, łatwiej popełnia błędy.

– Do rywalizacji potrzebujesz siły fizycznej. Czego jeszcze?
– Koordynacji, dzięki której czuję samą siebie i tor. To jest to, dzięki czemu wiem kiedy i co powinnam zrobić. Część rzeczy wykonuję automatycznie, dzięki znajomości danego obiektu.

– Miałaś kiedyś tak, że mimo tej znajomości zgubiłaś się na torze i nie wiedziałaś, w którą stronę masz następny zakręt? Co wtedy?
– Nie raz miałam tak, że popełniałam błąd i po nim nie wiedziałam, gdzie jestem. W takich sytuacjach gubi się rytm jazdy. Trzeba mieć doświadczenie, żeby mimo tej dezorientacji nie zrobić nic głupiego. Często intuicja w połączeniu z prędkością sprawia, że po prostu jedzie się dalej. A na dole nie pamięta się fragmentu trasy.

– Co musiałoby się zmienić, żeby polscy saneczkarze zaczęli osiągać sukcesy?
– Podstawą jest tor, którego nie posiadamy. Gdybyśmy go mieli, prawdopodobnie pojawiłoby się więcej trenerów, liczniejszy sztab i solidne zaplecze złożone z dzieciaków, które mogłyby trenować w kraju. To byłby kolosalny krok do przodu. Raz dziewczyna z Niemiec zapytała mnie od kiedy jeżdżę. Powiedziałam, że od 14. roku życia, a ona mi na to, że zaczęła mając 4-5 lat. To 10 lat doświadczenia, które mi uciekły – niesamowicie dużo.

– Przepisy nie regulują tego, w jakim wieku można wsiąść na sanki?
– W Niemczech już małe dzieci uczą się jeździć. Oczywiście z najniższych startów i na bardzo prostych sankach – takich, które umożliwiają ratowanie się z każdej sytuacji. Zaczynają na plastikowych, malutkich torach. W miarę czasu wchodzą na lód, dokładając coraz cięższy sprzęt.

– Na koniec chciałem zapytać jeszcze o zarobki. Widziałem ile można dostać w Pucharze Świata. Nawet zwycięzcy mają z tego grosze. Jak żyć?
– Jest ciężko. Każdy musi sobie dorabiać – ja pracuję w Jeleniej Górze w kinie, bo poza sportem chciałabym mieć jakiekolwiek życie prywatne, a do tego potrzebne są pieniądze. Jeśli ktoś chciałby założyć rodzinę, to na pewno nie jako saneczkarz. Ze ścigania mamy jedynie stypendia. Aby je zdobyć trzeba być w "ósemce". Indywidualnie jest to nieosiągalne, więc trzeba stawiać na zespół. I tak rok za rokiem.

Źródło: tvpsport.pl
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także