Rosyjska agresja na Ukrainę doprowadziła do upadku londyńskiego imperium Romana Abramowicza. Gdy na Kijów zaczęły spadać pierwsze bomby, właściciel Chelsea FC wiedział już, co go czeka. W panice opróżniał brytyjskie konta, spodziewając się nadchodzących sankcji. Po ich ogłoszeniu podjął ostateczną decyzję – postanowił pozbyć się swojego najcenniejszego aktywa...
Chelsea generowała więcej strat niż zysków, ale w oczach Abramowicza zasługiwała na to miano. Była przecież jego prywatnym imperium. Remedium na nudę, na którą ponoć tak bardzo narzekał. Sprawiała mu frajdę, a przy tym spełniała jeszcze jedną funkcję. Przez blisko dwie dekady była jego kołem ratunkowym.
Legitymizowała jego biznesy poza Rosją i zapewniała mu bezpieczeństwo. To dzięki niej znalazł w Londynie spokojną przystań, chroniącą go przed wpływami Kremla. Będąc właścicielem klubu Premier League przepoczwarzył się z rosyjskiego krezusa w bywalca brytyjskich salonów.
Jego dzieci poszły do najlepszych szkół na Wyspach, a on sam wszedł w posiadanie najbardziej luksusowych rezydencji. Setki milionów funtów, wpompowywane rokrocznie w klub, zapewniły mu przychylność brytyjskich władz. Abramowicz nie oczekiwał niczego więcej...
Abramowicz uznanie zyskał dzięki pokaźnym inwestycjom w sport. Zdaniem Belton na kupno klubu piłkarskiego nie wpadł jednak sam. Takie posunięcie zasugerować miał mu Putin. Choć właściciel Chelsea zaprzeczył tym doniesieniom, to w słowach autorki można było doszukiwać się ziarnka prawdy.
Relacje obu panów były bowiem dość zażyłe. Nie tylko na stopie prywatnej, ale i biznesowej. W 2005 roku, dwa lata po przejęciu Chelsea, 75 procent akcji spółki Abramowicza – Sibneft – zostało sprzedanych Gazpromowi. Ten, niedługo później, został za to przejęty przez rosyjski rząd. Skłócony z Putinem Boris Bieriezowski przyznał po latach, że cała ta transakcja była jedynie fikcją.
Niczego, co oczywiste, nie udowodniono. Abramowicz zarobił jednak olbrzymie pieniądze, z którymi musiał coś zrobić. Użył Chelsea do tego, by legalnie wywieźć je z Rosji. Czy zainspirował go do tego Putin? Czy sam podjął taką decyzję? Tego ustalić się już raczej nie uda.
Abramowicz wydeptał jednak ścieżkę, którą niedługo później podążyli inni rosyjscy miliarderzy. Widząc rosnącą potęgę Putina, postanowili uniezależnić się od Kremla. Za sprawą klubów piłkarskich przenieśli swoje fortuny poza granice Rosji. Nie tylko na Wyspy Brytyjskie.
– Klubów nie kupuje się po to, by na nich zarobić. To inwestycje, które mają przynieść jak największą użyteczność – stwierdził James Reade z Uniwersytetu w Reading w rozmowie z Deutsche Welle. Oligarchowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
Śladem Abramowicza poszli choćby Maksim Demin (AFC Bournemouth), Arkadij i Aleksander Gajdamakowie (Portsmouth FC), Anton Zingarewicz (Reading, Botew Płowdiw), Aliszer Usmanow (Arsenal, Everton), Dmitrij Rybołowlew (AS Monaco, Cercle Brugge), Iwan Sawidis (PAOK) czy Walerij Ojf (Vitesse Arnhem).
Ówczesna premier Wielkiej Brytanii – Theresa May – wspierana przez Borisa Johnsona, zagroziła podjęciem takich działań. W gronie zagrożonych utratą majątku znaleźli się Abramowicz i Usmanow. Pierwszy z nich był wówczas właścicielem Chelsea, a drugi posiadał znaczne udziały w Arsenalu.
Finalnie skończyło się jedynie na grożeniu palcem. Abramowicz, Usmanow i inni oligarchowie żyjący na co dzień w Londynie – po raz kolejny – wyszli z opresji bez szwanku. Brytyjczycy nie zrobili im przecież nic po aneksji Krymu, wybuchu wojny w Donbasie czy zabójstwie szpiega na terytorium Wielkiej Brytanii. Miliarderzy czuli się nietykalni.
Sytuacja zmieniła się jednak w lutym 2022 roku. Rosyjska agresja na Ukrainę przekroczyła wszelkie granice tolerancji. Brytyjczycy odpowiedzieli Putinowi dotkliwymi sankcjami, nie oszczędzając przy tym oligarchów. Za ich śladem poszli politycy ze Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
Blisko 680 osób prywatnych zostało objętych sankcjami. Zamrożono ich aktywa, a także uniemożliwiono im dostęp do osobistych rachunków bankowych. Zakazano im także opuszczania kraju, w którym aktualnie rezydowali.
Na liście – ponownie – znalazły się nazwiska Abramowicza i Usmanowa. Pierwszy z nich – w popłochu – starał się ratować swoje dobre imię. Podobno miał wziąć nawet udział w negocjacjach pokojowych pomiędzy Ukrainą i Rosją. Ostatecznie nie dało mu to zbyt wiele – i tak zdecydował się sprzedać klub.
Drugi z nich, będący nieoficjalnym właścicielem Evertonu, również odczuł sankcje na swojej skórze. Klub zawiesił ze skutkiem natychmiastowym wszystkie umowy zawarte z jego spółką – USM Holdings (w skład której wchodzą także firmy Megafon i Yota).
"Wszyscy w Evertonie są zszokowani i zasmuceni przerażającymi wydarzeniami rozgrywającymi się na Ukrainie" – napisano w oświadczeniu klubu. "Ta tragiczna sytuacja musi zakończyć się tak szybko, jak to możliwe, i należy unikać wszelkich dalszych ofiar śmiertelnych. Klub może potwierdzić, że zawiesił ze skutkiem natychmiastowym wszelkie komercyjne umowy sponsorskie z rosyjskimi firmami USM, Megafon i Yota" – napisano.
Usmanow, podobnie jak Abramowicz, nie zgodził się z decyzjami rady UE i rządu Wielkiej Brytanii. Zapowiedział podjęcie wszelkich środków prawnych w celu ochrony swojego honoru i reputacji.
Jego działania najprawdopodobniej nie przyniosą jednak żadnych efektów. Obaj oligarchowie, będący blisko związani z Kremlem, od lat coraz bardziej uwierali zachodnich rządzących. Po agresji Rosji na Ukrainę na celowniku władz znaleźli się także kolejni rosyjscy miliarderzy. Tacy jak wspomniani już Rybołowlew, Ojf czy Demin.
Choć żaden z nich nie trafił na pierwotną listę 680 osób objętych sankcjami UE, to wkrótce może się to zmienić. – To grono może się znacznie poszerzyć – zapowiedział już francuski minister finansów, Bruno Le Maire.
Oligarchowie nie mogą już dłużej spać spokojnie. Agresja na Ukrainę zmusiła światowych liderów do podjęcia zdecydowanych działań. Za ich sprawą europejski futbol już wkrótce może oczyścić się z rosyjskich pieniędzy. Nie tylko tych płynących z kont miliarderów, ale i tych pochodzących wprost z Kremla.