Przejdź do pełnej wersji artykułu

PKO Ekstraklasa. Veljko Nikitović: jestem zwolennikiem długofalowej wizji

/ Beniaminek z Łęcznej niedawno był skazywany na straty, ale teraz dzielnie walczy o utrzymanie (fot. PAP) Beniaminek z Łęcznej niedawno był skazywany na straty, ale teraz dzielnie walczy o utrzymanie (fot. PAP)

Na początku sezonu byli typowani jako pierwsi do spadku. Mieli być jedną z najgorszych defensyw w historii PKO Ekstraklasy. Po kiepskim starcie, piłkarze Górnika Łęczna szybko się pozbierali i są tuż nad strefą spadkową. O cierpliwości wobec trenera i długofalowej wizji klubu opowiada w rozmowie z TVPSPORT.PL dyrektor sportowy beniaminka, Veljko Nikitović.

PKO Ekstraklasa. Bartosz Śpiączka: piłkarze nadużywają słowa "poświęcenie" [WYWIAD]

Czytaj też:

Piłkarze Wisły Kraków (fot. Getty Images)

PKO Ekstraklasa. Maciej Żurawski o problemach Wisły Kraków: to po prostu brak umiejętności

Bartosz Wieczorek, TVPSPORT.PL:– Opadł już kurz po porażce w Pucharze Polski z Legią Warszawa?
Veljko Nikitović, dyrektor sportowy Górnika Łęczna:– Nie minęły dwadzieścia cztery godziny od meczu z Legią, a analiza już została zrobiona przez trenerów. Od czwartku rozpoczęliśmy przygotowania do niedzielnego meczu z Wisłą Płock. To była fajna przygoda w Pucharze Polski. Po raz drugi w swojej czterdziestodwuletniej historii Górnik Łęczna zagrał w ćwierćfinale. Nie udało się, ale w następnym sezonie będzie można ponownie powalczyć.

– Po cichu liczyliście, że możecie zrobić psikusa Legii, która w lidze jest w słabej formie?
– Wiadomo, że nastawienie przed meczem było takie, że jedziemy do Warszawy sprawić niespodziankę, awansować po raz pierwszy w naszej historii do półfinału Pucharu Polski. Byliśmy też świadomi, że te rozgrywki są ostatnią szansą dla Legii na dostanie się do europejskich pucharów. Wiedzieliśmy, że będą bardzo przygotowani, zmobilizowani i przeprawa na ich stadionie nie będzie łatwa. I dokładnie tak było, przegraliśmy zasłużenie 0:2, ale ten mecz zostawiamy z boku i skupiamy się na naszej lidze. Wszyscy wiemy, że gramy o utrzymanie i wszystkie siły chcemy przegrupować na spotkanie w Płocku.

– Jest pan zaskoczony, że rywalizujecie o utrzymanie nie tylko z Wartą czy Bruk-Betem, ale i z tak uznanymi markami w Polsce jak Legia Warszawa czy Wisła Kraków?
– Z jednej strony jest to dziwny, a z drugiej ciekawy sezon, jeśli chodzi o PKO Ekstraklasę. Patrząc na historię, możliwości i wiele innych rzeczy, które są wokół Wisły, Legii, to prędzej trzeba było ich szukać w górze niż w dole tabeli. Piłka nożna ma jednak to do siebie, że źle się weszło w sezon, jeśli o te drużyny i teraz każdy mecz dla nich będzie walką o życie. Wszyscy wiemy jak inne zespoły mobilizują się na tak duże drużyny. Myślę, że do końca sezonu Legii i Wiśle nie będzie łatwo o punkty. A że jest to niespodzianka? Na pewno, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni, że Legia zajmuje miejsce w strefie spadkowej.

– Po pierwszych kilku kolejkach Górnik był murowanym kandydatem do spadku. Teraz po siedmiu meczach z rzędu bez porażki, coraz więcej pojawia się głosów, że możecie się utrzymać.
– W piłce nożnej dużo rzeczy może się zmienić nawet po jednym wyniku. Byliśmy świadomi, że ten sezon będzie dla nas ciężki po awansie z pierwszej ligi do ekstraklasy. Wiedzieliśmy jakim zespołem dysponujemy, jakie są nasze możliwości, co możemy, a co nie. Zaczęliśmy sezon zespołem, który dopiero co awansował o jeden szczebel wyżej i liga szybko nas zweryfikowała. Pokazało to nam, że tym zespołem nie możemy się utrzymać. Na początku października według wielu byliśmy spisani na straty, mówili o nas, że będziemy beniaminkiem, który straci niewyobrażalną liczbę bramek. Wiedziałem jednak jak trener pracuje, że może nadejść moment, w którym zaczniemy punktować. Okazało się, że trzy ostatnie mecze w ubiegłym roku kalendarzowym wygraliśmy i zimę spędziliśmy na miejscu nad kreską. Teraz po trzech remisach i zwycięstwie jesteśmy na dobrej drodze, żeby skutecznie powalczyć o utrzymanie. Jesteśmy jednak świadomi, że wiele meczów przed nami. Każdy z nich będzie dla nas małym finałem.

– Kluczową rolę w odrodzeniu Górnika mieli zawodnicy sprowadzeni latem. A jeśli chodzi o zimowe okienko, czy jest pan zadowolony z transferów dokonanych zimą?
– Po rozmowie z trenerem doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy czterech-pięciu zawodników jako wzmocnienia, żeby skutecznie walczyć o utrzymanie. Niestety, wiedzieliśmy jakimi finansami dysponujemy i doszliśmy do wniosku, że na pięciu nowych piłkarzy nas nie stać, ale na trzech jak najbardziej. Tak jak pan powiedział, jesienią popełniliśmy dużo błędów w defensywie, traciliśmy dużo goli, przez co musieliśmy wzmocnić obronę. Postawiliśmy na dobrze znane twarze w Ekstraklasie jak Gerson, który grał wcześniej u nas i w Lechii Gdańsk, czy Jonathan De Amo, który grał w Stali i Bruk-Becie. Szukaliśmy zawodników, którzy dobrze rozumieją się po polsku i szybko potrafią zaaklimatyzować się w zespole, i to się nam udało. Jeżeli chodzi o wahadłowego, wzięliśmy chłopaka, który był z nami od okresu przygotowawczego, Rubena Lobato. Zadebiutował w meczu pucharowym z Legią i mam nadzieję, że cała ta trójka pomoże nam powalczyć o utrzymanie. Nie lubię jednak oceniać nowych piłkarzy po kilku występach, trzeba dać im trochę czasu na aklimatyzację w drużynie, na poznanie się z filozofią pracy trenera Kieresia. Musi minąć trochę czasu zanim ocenimy zawodników i moją pracę, którą wykonałem podczas okienka jako dyrektor sportowy.

– W wywiadzie dla Weszło wspominał pan, że latem niekiedy przegrywaliście bój o piłkarza z klubem z pierwszej ligi. Jak było teraz zimą?
– Na pewno było odrobinę łatwiej, bo po rundzie byliśmy poza strefą spadkową. Górnik Łęczna pracuje w taki sposób, że mamy określony budżet i jako dyrektor sportowy muszę się poruszać w ramach niego. Wiadomo, że byli piłkarze, których może prędzej byśmy wzięli, ale sami wiedzieliśmy, że ich wymagania finansowe przerastają nasze możliwości. Dla sportowej higieny w szatni mamy pewne granice, ile możemy zapłacić i ja nie chcę ich przekraczać. Musi być hierarchia w szatni i zdrowa higiena dotycząca zarobków. Nie pracuję w taki sposób, że jeden będzie zarabiał pięć złotych, a drugi na tej pozycji będzie zarabiał pięćdziesiąt groszy. To nic dobrego nie przynosi. Było łatwiej niż latem, ale wciąż nie wszyscy piłkarze, których obserwowaliśmy, chcieli przyjść do nas. Mieliśmy wyselekcjonowanego stopera z ligi norweskiej, ale zdecydował się przejść do Molde. Chcieliśmy też zawodnika z ligi czeskiej, ale jego klub nie zgodził się by puścić go w tym okienku lub żądał za dużej kwoty. Trzeci chłopak, którego chcieliśmy, też ostatecznie został w swojej drużynie.

Veljko Nikitović w latach 2001, 2004-2016 był piłkarzem Górnika Łęczna, dziś jest dyrektorem sportowym (fot.PAP)

Czytaj też:

PKO Ekstraklasa. Wielkie aspiracje właściciela Rakowa. Michał Świerczewski marzy o... Lidze Mistrzów

– Jak wygląda skauting w klubie, który ma jeden z najniższych budżetów w lidze? Czy pan jest głównie odpowiedzialny za wyszukiwanie graczy?
– Tak, ale awansem 1 października w swoim dziale sportowym mam dwóch skautów - Andrzeja Darę i Mateusza Ozimka. Bardzo dobrze się nam pracuje. Myślę, że nieźle się dobraliśmy wiekowo - pan Andrzej jest doświadczony, Mateusz młodość, polot, ja w średnim wieku. Wydaje mi się, że tworzymy normalną, zwartą grupę, która darzy siebie szacunkiem. Wiadomo, inne kluby mają po siedmiu, ośmiu, dziewięciu ludzi plus skautów, dyrektora skautów, dyrektora sportowego. Nas na to nie stać, ale trzeba wszystko robić krok po kroku i może przyjdzie kiedyś czas na rozbudowę naszego działu.

– Wspominał pan też, że musicie robić transfery sposobem. Jak więc udało się sprowadzić Jasona Lokilo, który jest jednym z objawień rozgrywek?
– Były zawodnik Górnika Łęczna, Widzewa, Korony, Tomek Lisowski, z którym utrzymywałem świetny kontakt, podesłał mi zawodnika, Jasona Lokilo. Powiedział mi, że w Górniku jest kilku piłkarzy na jego pozycji, ale poprosił mnie, żebym poświęcił kilka minut czasu na obejrzenie go w akcji. Szczerze, z ręką na sercu, odpaliłem komputer, platformę InStat, przy mnie w gabinecie był wiceprezes, Sebastian Buczak. Po dosłownie pięciu minutach ponownie zadzwoniłem do Tomka. Wiedziałem, że takiej okazji Górnik Łęczna nie może przepuścić. Jason nie miał jednak klubu, chciałem zobaczyć w jakiej jest formie sportowej. Przyjechał z ojcem, potrenował cztery dni i już po pierwszym treningu nam się potwierdziło to co widzieliśmy na komputerze. Bardzo się cieszę, że jest u nas i liczę, że jeszcze będzie się rozwijał, bo uważam, że stać go na jeszcze lepsze granie.

– I teraz taki zawodnik może być wart sporych pieniędzy jak na Górnik, być może zostać sprzedany za największą kwotę w historii klubu.
– Jason Lokilo to chłopak, który ma głowę na karku. To bardzo pracowity piłkarz, bardzo dobry człowiek, świadomy tego co chce robić, gdzie chce być. Wie, że Górnik nie jest docelowym miejscem na granie. Uważam, że jego układ mentalny jest na bardzo wysokim poziomie. Życzę jemu, sobie i Górnikowi jako klubowi, żeby dalej tak dobrze się rozwijał. Ja jako dyrektor sportowy będę miał dużo satysfakcji, jeśli sprzedamy go za rekordowe pieniądze.

– Czy pozostali piłkarze tak jak Lokilo byli sprowadzeni po znajomości, czy była to bardziej wnikliwa analiza?
– Jeżeli chodzi o piłkarzy sprowadzonych latem, to o Janku Golu nie muszę nic mówić. Dla mnie jest to jeden z najlepszych piłkarzy w całej lidze. Razem z trenerem chcieliśmy też bardzo Bartka Rymaniaka, który w szatni jest typem przywódcy, ale ma też rozegranych ponad dwieście spotkań w Ekstraklasie. Potrzebował trochę czasu na dojście do siebie ze względu na wcześniejszą kontuzję, ale bardzo nam na nim zależało. Damian Gąska był według nas w zeszłym sezonie w trójce najlepszych piłkarzy 1. Ligi. Jego oglądaliśmy w trzydziestu kilku meczach, bo tak akurat pracuję, że wszystkie mecze pierwszej i drugiej ligi oglądam co kolejkę. W dwudziestu sześciu spotkaniach obserwowaliśmy Kryspina Szcześniaka, który w zeszłym sezonie był wypożyczony z Pogoni Szczecin do GKS-u Jastrzębie. Jak wiedzieliśmy, że Pogoń chce ponownie go wypożyczyć, od razu ruszyłem do akcji. Wiedziałem na co go stać, jego motoryka stała na bardzo wysokim poziomie, a ja potrzebowałem kogoś silnego i szybkiego na środku obrony.

Marcela Wędrychowskiego też udało się nam wypożyczyć, dzięki Pogoni. Uważam, że Dariusz Adamczuk bardzo fajnie podchodzi do tych tematów. Z wypożyczeniem Wędrychowskiego też wiąże się ciekawa anegdota. Siedziałem u teściowej, oglądałem mecz NK Osijek z Pogonią, Marcel wszedł na kilka minut, gdy akurat jadłem kolację. Z ręką na sercu, mówię prawdę, taki jestem, jak zobaczyłem go to pomyślałem, że warto byłoby takiego młodzieżowca wypożyczyć. Uważam, że potrzebuje trochę czasu po ciężkim okresie przygotowawczym, ale jestem przekonany, że szybko wskoczy do składu i będzie naszym mocnym punktem.

Alex Serrano przyjechał do nas, chciał się przetestować. Z filmów wideo, które oglądaliśmy, stwierdziliśmy, że jeśli chce się pokazać, a nie dużo nas to kosztuje, to damy mu szansę na testach. Po dwóch tygodniach okazało się, że go chcemy. Michał Król z Motoru Lublin grał dużo fajnych meczów w drugiej lidze. Przed rozpoczęciem sezonu nie mieliśmy prostej sytuacji, bo musieliśmy sprowadzić na szybko młodzieżowca po tym jak nasz podstawowy zawodnik z pierwszej ligi, Bartek Kukułowicz odszedł do Niecieczy. Zdecydowaliśmy się na Michała. Uważam, że wszystkie transfery wraz z zimowymi, które dokonaliśmy jako klub były przemyślane. Ja nigdy nie mówię, że podjąłem dobrą decyzję jako dyrektor, dobrą decyzję podjął klub, ja tylko pewne rzeczy musiałem podopinać.

Jason Lokilo jest jednym z objawień tego sezonu PKO Ekstraklasy (fot. PAP)

– Prawdopodobnie FIFA i UEFA pozwolą na to, żeby zimowe okienko było wydłużone dla piłkarzy grających w Rosji i Ukrainie. Czy monitorujecie sytuację i czy w związku z tym ktoś jeszcze może dołączyć do Górnika?
– Monitorujemy sytuację. Podejrzewałem, że taka sytuacja może się wydarzyć. Choć okienko teoretycznie jest zamknięte, pozostajemy aktywni. Jest takich dwóch piłkarzy z ligi ukraińskiej, których widziałbym w zespole. Jeden jest środkowym pomocnikiem, drugi obrońcą, którego chcieliśmy zimą, ale wybrał ofertę ukraińskiego klubu.

– To są Ukraińcy czy obcokrajowcy?
– To są osoby, które są cudzoziemcami. Obrońca ma za sobą ciekawy epizod w Polsce, a pomocnik jest reprezentantem swojego kraju. Spróbujemy, żeby chociaż jeden z nich trafił do Górnika Łęczna.

– Chyba dobrze mi się wydaje, że jest pan orędownikiem długofalowej wizji, a nie opartej na krótki okres czasu?
– Dobrze panu się wydaje. Ja uważam, że wszyscy ludzie, którzy pracują na stanowiskach dyrektorskich powinni mieć długofalową wizję. Krótkofalowa zwykle kończy się, jak coś nie idzie, ciągłymi zmianami - trenera, dyrektora, prezesa, zawodników. My jako Górnik Łęczna, wiemy na co nas stać, wiemy co możemy. Jeśli chcielibyśmy coś zrobić ad hoc, czyli tak, że za wszelką cenę chcemy się utrzymać i przepłacać zawodników, mogłoby to skończyć się spadkiem i znowu wrócilibyśmy do lat 2016-2017, w których szybko spadliśmy do II ligi, a ja już to przeżyłem. Ja jako człowiek, który pracuje w Łęcznej od 20 lat, nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego się powtórzyło. Wiadomo, że w mocniejszych klubach jak Legia, Lech inaczej się pracuje, tam trzeba trochę działać na zasadzie tu i teraz. Uważam jednak, że w naszym klubie jakim jest Górnik, długofalowa wizja najbardziej się obroni.

– Nie bez powodu nawiązuje do długofalowej wizji, bo wasz niedzielny rywal, Wisła Płock po pierwszym kryzysie zwolniła trenera. Wy po kiepskim starcie zachowaliście cierpliwość w stosunku do Kamila Kieresia.
– Grając w piłkę uważałem, że zawsze najłatwiej było zwolnić trenera. Teraz będąc po drugiej stronie barykady, wiem, że największą głupotą jest szybko zwolnić trenera. Trzeba patrzeć jak szkoleniowiec pracuje. Jestem na większości treningów, wiem jak trener pracował w II, I lidze i Ekstraklasie. Nie miałbym sumienia, żeby takiego człowieka zwolnić. To jest trener, który potrafi przyjść o szóstej do pracy, odpalić kilka meczów do tyłu, żeby sprawdzić co w zespole funkcjonuje źle. Patrzę jak pracuje i wiem, że robi to rzetelnie. Nie wiem jak to wyglądała sytuacja w Wiśle Płock z trenerem Bartoszkiem. Jako dyrektor sportowy jestem ostatnim, który myśli w taki sposób, że zwolnienie trenera może coś nam dać.

– W przypadku ewentualnego spadku Kamil Kiereś zostanie w Łęcznej?
– Trener ma kontrakt do końca czerwca tego roku. Oczywiście są pewne zapisy w umowie, które są poufne i nie można o nich mówić. Ja lubię długofalowo pracować i gdyby nie daj Boże coś się stało, nie widziałbym żadnych przeciwwskazań, żeby Kamil Kiereś został na dłużej w Górniku Łęczna.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także