Kraje Zachodu zajmują majątki rosyjskich oligarchów. Sankcje będące odpowiedzią na agresję ich kraju na Ukrainę nie omijają Romana Abramowicza, który w zeszłym tygodniu zapowiedział sprzedaż Chelsea. Negocjacje trwają, ale nie ma on co liczyć na odzyskanie majątku wydanego na klub.
Abramowicz na Wyspach niemiło widziany był już od kilku lat. W 2018 roku władze brytyjskie odmówiły mu przedłużenia wizy. Co prawda biznesmen bez większych problemów załatwił sobie paszporty Izraela i Portugalii, ale i tak przestał regularnie latać do Londynu – w listopadzie oglądał mecz na Stamford Bridge po raz pierwszy od trzech lat.
Poszukiwał kruczków prawnych, dzięki którym będzie mógł pozostać właścicielem Chelsea. Teoretycznie "zarządzanie i opiekę" nad nią przekazał niedawno pracownikom podpiętej pod klub fundacji charytatywnej, ale nie udało mu się nikogo zwieść. Nadal to on sprawował kontrolę, a tamten gest był jedynie symboliczny. Teraz został postawiony pod ścianą i nie pomoże mu pozorne przerzucanie odpowiedzialności za klub na "słupy".
Bates na przełomie wieków zmodernizował i powiększył Stamford Bridge, ale była to tylko część planu budowy "Chelsea Village". W jej ramach powstało wiele nowych obiektów, m.in. dwa hotele, apartamentowce, restauracje i bary. Zyski z prowadzenia tych działalności miały zapewnić dodatkowe fundusze klubowi, który nie miał startu do rządzącego w Anglii duetu Manchester United-Arsenal.
Dość powiedzieć, że przed przejęciem przez Abramowicza The Blues tylko raz byli mistrzem Anglii – w 1955 roku. Przez te niemal pięćdziesiąt lat tylko trzykrotnie kończyli sezon na podium (zawsze na trzecim miejscu), za to aż czterokrotnie spadali z ligi!
Pomysł Batesa miał to zmienić, tyle że inwestycja okazała się nieprzynoszącą zyski. Klub obciążony był za to kredytami zaciągniętymi na budowę "Chelsea Village" oraz spłatą euroobligacji wartych 75 mln funtów.
Gdzie leży więc tajemnica przemiany przeciętniaka w potentata? Oczywiście w pieniądzach. Przez te ponad osiemnaście sezonów Abramowicz wpompował w klub ponad 1,5 mld funtów. I nie chodzi tu tylko o nakłady z pierwszej dekady XXI wieku, gdy jeszcze posiadanie tego typu zabawki nie było modne wśród wszelkiej maści multimiliarderów.
W ostatnich dziesięciu latach żaden z zespołów Top 6 (oprócz Chelsea zalicza się tu jeszcze MU, Manchester City, Arsenal, Tottenham i Liverpool) nie był mocniej dofinansowywany przez właściciela. 701 mln funtów daje lekką przewagę nad City (684 mln) i odstawia resztę na kilka długości (posiadacze pozostałej czwórki wprowadzili przez ten okres do klubów w sumie 321 mln zewnętrznych pieniędzy).
Przewaga nakładów właścicielskich jeszcze mocniej uwidacznia się, gdy spojrzymy na ostatnie pięć lat. To 365 mln w przypadku Chelsea przy 211 Arsenalu, 81 City, zerze United i wręcz wyciąganiu wcześniej zainwestowanych środków z Tottenhamu i Liverpoolu.
W teorii te sumaryczne 1,5 mld funtów z ogonkiem nie obciąża klubu – ten dłużny jest Abramowiczowi "jedynie" 30 mln, reszta to zobowiązania holdingu Chelsea Fordstam Ltd. Rosjanin zapowiedział, że przy transakcji "nie będzie domagał się spłaty żadnych pożyczek". W praktyce bez większych problemów może spróbować zawrzeć je w cenie sprzedaży.
Właścicielem Stamford Bridge nie jest klub a organizacja non-profit Chelsea Pitch Owners. To ona musi zatwierdzić wszelkie plany rozbudowy czy wręcz gruntownej przebudowy stadionu, która zresztą w dzisiejszych realiach kryzysu ekonomicznego jest niemal niemożliwa. Przekształcenie 41-tysięcznego obiektu w konkurencyjny dla tych Tottenhamu, Arsenalu czy Manchesteru United wyceniane jest na ponad 2 mld funtów.
Abramowicz w oświadczeniu o chęci sprzedaży zaznaczył, że zysk netto trafi do "wszystkich ofiar wojny w Ukrainie". Już to zostawiło szerokie pole do interpretacji, które zresztą potwierdził "Guardian". Pieniądze nie trafią tylko do poszkodowanych Ukraińców czy rodzin zamordowanych, ale także do rannych rosyjskich żołnierzy i bliskich zabitych Rosjan. Nie sprecyzowano, w jakiej proporcji.
Jeszcze szerszą furtkę Abramowicz zostawił sobie stwierdzeniem o "zysku netto". Podatki i opłaty manipulacyjne to nie wszystkie koszty, które może odjąć od wartości transakcji. Konieczna jest jeszcze jej obsługa prawna. Teoretycznie najdroższe kancelarie świata nie powinny wziąć więcej niż kilka-kilkanaście procent od wartości umowy. W praktyce można tu jednak ukryć zdecydowanie większe "koszty".
Jakichkolwiek nieetycznych ruchów by Rosjanin nie planował, zdaniem analityków transakcja powinna zamknąć się w miliardzie funtów lub kwocie nieznacznie wyższej. Oligarcha nie ma więc szans na odzyskanie niemal 1,7 mld funtów, które kosztował go zakup Chelsea i włożone w nią później pieniądze.