Czwarte miejsce w finale w Belgradzie pozostawiało niedosyt. Czas minął, emocje opadły. Polscy biegacze, na czele z Kajetanem Duszyńskim, są przekonani, że medale to tylko kwestia czasu. A w kadrze zmieniło się dużo. Bardzo dużo.
Ma 27 lat. Mówi, że jest "starym sprinterem". Nie zmienia to jednak faktu, że nawet w snach nie umiał w taki sposób zaplanować kariery. Ta go zaskoczyła. Wstrząsnęła nim. Nauczyła pokory. Chce więcej, chociaż wie, jak wiele pracy przed nim. Nie zamierza odpuszczać.
– Zawsze marzyłem o pojechaniu na igrzyska – spełniło się. To, co było dalej nie mieści mi się w głowie. Czas poniżej 45 sekund był zarezerwowany w głowie tylko dla osób dotkniętych w życiu przez Boga, z ogromnym talentem. Gdyby ktoś śledził moje wyniki w serwisie domtel-sport.pl, nie postawiłby na mnie pieniędzy za czasów juniora. Nastąpiła ogromna zmiana. Potrzebowałem czasu. Dojrzałem! – mówił "Kajetano Kapitano" w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Po olimpijskim złocie był czas dłuższego rozprężenia. Biegacz tego nie krył. Potrzebował takiego momentu, by nie zwariować. Natłok wywiadów, współprac i spotkań z kibicami mocno dał o sobie znać. Do startów, "na serio", wrócił w Belgradzie. W sztafecie zajął z kolegami czwartą lokatę. – W przyszłości, w tak łatwy sposób, nie będzie się rozdawać medali mistrzostw świata. Trochę szkoda czwartego miejsca. Poziom był bardzo niski. Jesteśmy jednak w sezonie poolimpijskim. Na ogół forma jest w nim słabsza. Cieszy jednak, że drużyna jest młoda. Niby mam 27 lata, ale chyba czekają mnie jeszcze jedne igrzyska, może dwie takie imprezy!? Mam siłę, będę startował – przekonywał.
Duszyński długo oswajał się z nową rzeczywistością. Choć dla fanów było to normalne, jego życie wywróciło się do góry nogami. – Startuję w hali, żeby wrócić do pierwotnych założeń i nie zwariować. Chcę się znowu skupiać na rywalizacji. Nie samych sukcesach. Nagrody i świętowanie wytrąca z reżimu treningowego. Bardzo długo byłem poza rytmem startowym. W zasadzie od zakończenia igrzysk. Od stycznia zacząłem bieganie na nowo. Krótki czas za mną. Jeszcze to czuć – dodał złoty medalista IO.
Teraz czekają go dwa miesiące ciężkiej harówy. Na początek zgrupowanie w RPA. Będzie miał tam czas, by przygotować się do kolejnego "szalonego" letniego sezonu. – Musiałem wyczyścić głowę. Jakby nie patrzeć staliśmy się gwiazdami. Media towarzyszyły nam cały czas. Wskoczyłem na głęboką wodę. To męczące. Mocno wytrąciłem się z rytmu. Fajnie było wrócić do obozów i rywalizacji. Na szczęście nie odbiła mi sodówka. Mało osób o to pyta, a to ciekawe, co dzieje się ze sportowcem po osiągnięciu wielkiego sukcesu. Życie było wywróciła do góry nogami. Od dawna, regularnie, pracuję z psychologiem. Twardo stąpam po ziemi. Wolę być niż mieć. Nie sprawiałem sobie szalonych prezentów – podsumował Duszyński.
Sukcesów nie byłoby oczywiście bez bardzo dobrze dysponowanych kolegów. Starszyzna po Tokio jeszcze odpoczywa. Do głosu doszli jednak młodsi, którzy cały czas mają coś do udowodnienia.
– Już sam nie wiem, które to czwarte miejsce z tą sztafetą. Było mi przykro. Liczyłem, że zła passa się skończy. U mnie zmiana pokoleniowa zaczęła się w 2017 roku, gdy rywalizowałem w Londynie. Potem miałem trzyletni epizod z trenerem, z którym współpraca nam nie wyszła (Józef Lisowski – przyp. red.). Nie kleiło się. W 2022 roku wracam do szybkiego biegania ze światową czołówką – mówił Tymoteusz Zimny, w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Nikt z biegających nie ukrywa, że "pozbycie się" poprzedniego opiekuna grupy zmieniło wszystko. – Odetchnęliśmy z ulgą. Poprzedni trener nie ma już z nami nic wspólnego. Na szczęście! Mówmy o tym otwarcie. To zmiana, która popchnęła męską sztafetę. Jesteśmy na dobrych torach. Głównym problemem sztafety 400-metrowców był szkoleniowiec. Nowy trener (Marek Rożej – przyp. red.), to nowa energia. Mamy brakujące ogniwo. Scalił nas. Wcześniej tego nie było. Brak kłopotów. W końcu nie mamy problemów. Serio! – kontynuował rozmówca.
W czym widać największą zmianę? – Możemy pogadać o wszystkim. Nie ma tematów tabu. Mamy super kontakt. W poprzednich latach były podziały. Nie byliśmy w ogóle zgrani. Brakowało team spirit. W Tokio wszyscy mieszkaliśmy w jednym apartamencie. Podczas igrzysk poczuliśmy, że pierwszy raz od 2017 roku sztafeta była drużyną. Spędzaliśmy wspólnie czas. Jedliśmy razem. Nie było tego wcześniej. Bardzo brakowało takich momentów – zapewnił Zimny.
Głos w sprawie zmian zabrał także Mateusz Rzeźniczak. – Nie ma co się załamywać. Jesteśmy młodą sztafetą. Starsi koledzy nie pojawili się w Belgradzie. "Kajtek" był najbardziej doświadczony. Mamy nową lekcję. Może nas to podbudować na przyszłość. Trzeba zasuwać dalej przed sezonem letnim. Czeka nas wiele międzynarodowych imprez. Medale są w zasięgu! – zakończył.
Jednak żeby nie było tak pięknie i kolorowo, doszukaliśmy się zgrzytu. Na pytanie o relacje młodzieży z najstarszymi w zespole: Jakubem Krzewiną i Karolem Zalewskim usłyszeliśmy głośną odpowiedź... "pomidor!". Zawodnicy nie chcieli tego komentować i uciekli ze strefy mieszanej. Byle tak samo szybko pędzili do mety podczas kolejnych mistrzowskich imprez!