{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
PKO Ekstraklasa. Ostatnie kolejki z obowiązkowym młodzieżowcem? Blaski i cienie przepisu
Bartosz Wieczorek /
Wiele wskazuje na to, że spełni się życzenie wielu klubów PKO Ekstraklasy. Przepis zobowiązujący drużyny do wystawienia co najmniej jednego młodzieżowca w podstawowym składzie najprawdopodobniej zostanie zniesiony. Obostrzenie miało swoje plusy i minusy, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że te pierwsze zdecydowanie przysłaniają drugie.
Historyczny sezon. Tak zaciekłej walki nie było w ostatniej dekadzie
Jak poinformował portal "Weszło", przepis o obowiązkowym młodzieżowcu w jedenastce zespołu PKO Ekstraklasy ma trafić do kosza. Większość klubów ma być za zlikwidowaniem reguły, ze względu na choćby wysokie oczekiwania finansowe piłkarzy i ich menedżerów. Zmianę musi przegłosować jeszcze zarząd PZPN.
Przepis został wprowadzony w sezonie 2019/2020. Młodzieżowcem może być piłkarz, który posiada polskie obywatelstwo i który w roku kalendarzowym, w którym następuje koniec rozgrywek kończy maksymalnie 22. rok życia. Aktualnie, w sezonie 2021/2022 młodzieżowcem może być zawodnik, który urodził się nie wcześniej niż przed 1 stycznia 2000 roku.
Czytaj też:

PKO Ekstraklasa. W Europie aż huczy na temat oprawy kibiców Legii. "W Polsce powieszono Putina"
Młodzież warta miliony monet
Reguła o obowiązkowym młodzieżowcu w składzie zespołu PKO Ekstraklasy miała sprawić, że polskie kluby przestaną hurtowo ściągać z zagranicy zawodników o wątpliwej jakości piłkarskiej i zaczną stawiać na polską zdolną młodzież. Jak argumentował ówczesny prezes PZPN, Zbigniew Boniek, który był orędownikiem wprowadzenia pomysłu w życie, przepis miał poprawić pozycję polskiego futbolu klubowego w Europie. Czy faktycznie tak się stało? Niekoniecznie – choć awanse Lecha Poznań i Legii Warszawa do faz grupowych Ligi Europy należy docenić, to nie można ich porównać choćby do rewelacyjnych występów Slavii Praga (trzy razy ćwierćfinał europejskich pucharów), czy norweskiego Bodo/Glimt (ćwierćfinał Ligi Konferencji). W rankingu klubowym UEFA Polska nadal jest dopiero 28. siłą, co wciąż jest rozczarowującym rezultatem.
Nie da się natomiast ukryć, że przepis wypromował wielu młodych polskich piłkarzy. Do momentu wprowadzenia reguły najdrożej sprzedanym zawodnikiem u21 z Ekstraklasy był Jan Bednarek, który w sezonie 2017/2018 zamienił Lecha Poznań na Southampton za 6 milionów. Poza Bednarkiem tylko dwóch innych zawodników przebiło sufit wynoszący kwotę 5 milionów euro – Sebastian Szymański (z Legii do Dynamo Moskwa przed sezonem 2019/2020) i Bartosz Kapustka (2016/2017 z Cracovii do Leicester). Po wprowadzeniu przepisu, aż siedmiu zawodników zostało sprzedanych do zagranicznych klubów za większą lub taką samą sumę.
– Kacper Kozłowski (Pogoń Szczecin – Brighton) – 11 mln euro
– Jakub Moder (Lech Poznań – Brighton) – 11 mln euro
– Jakub Kamiński (Lech Poznań – VfL Wolfsburg) – 10 mln euro
– Radosław Majecki (Legia Warszawa – AS Monaco) – 7 mln euro
– Kamil Piątkowski (Raków Częstochowa – RB Salzburg) – 6 mln euro
– Michał Karbownik (Legia Warszawa – Brighton) – 5,5 mln euro
– Bartosz Białek (Zagłębie Lubin – VfL Wolfsburg) – 5 mln euro
Za mniejsze kwoty trafiali też Kamil Jóźwiak, Przemysław Płacheta, czy Adrian Benedyczak. W sumie za kwotę wyższą niż milion euro zostało sprzedanych dziesięciu zawodników. Do reprezentacji Polski dzięki wypromowaniu się poprzez status młodzieżowca trafiło aż ośmiu graczy (Jóźwiak, Moder, Puchacz, Kamiński, Karbownik, Slisz, Piątkowski, Kozłowski).
Co łączy większość tych zawodników, to fakt, że reprezentowali barwy największych klubów w Polsce. Takich, które są stabilne finansowo, co roku walczą o najwyższe cele w kraju, inwestują w młodzież. Lech Poznań, który ma jedną z najlepszych akademii w Polsce, nie ma problemów z młodzieżowcami, którzy płynnie wchodzą do pierwszego zespołu. Na swoich wychowanków chętnie też stawiają Pogoń Szczecin czy Zagłębie Lubin. Nie wszyscy jednak mają takie możliwości.
"Nie ma sianka, nie ma granka" – finansowy problem przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu
Kluby Ekstraklasy po młodzieżowców sięgały na jeden z dwóch sposobów: albo wyciągając najciekawsze perełki z własnych akademii lub pozyskując ich za gotówkę w ramach transferu. Na ten drugi wariant decydowały się chociażby Legia Warszawa, Piast Gliwice, czy nawet Śląsk Wrocław, który choć ma drugoligowe rezerwy, to wolał stawiać na zawodników z polskim obywatelstwem, wychowanych w zagranicznych klubach jak Bayern, Hertha, czy Manchester United. Są jednak też zespoły, które ani nie mają dobrej akademii, ani też nie dysponują pokaźną ilością gotówki, żeby włączyć się do wyścigu o podpis młodego talentu. Biedniejsze zespoły jak Warta Poznań, Stal Mielec, czy Górnik Łęczna, miały problem ze znalezieniem kogoś, kto mógłby być pewniakiem na "pozycji młodzieżowca".
Jeden z młodych musi zawsze grać, ale klub potrzebuje do rywalizacji co najmniej czterech zawodników o takim statusie, w razie ewentualnych kontuzji bądź zachorowań. Nie da się ukryć, że na przepisie o młodzieżowcu najwięcej zyskali menedżerowie i ich klienci, którzy według prezesów i trenerów, proponowali kosmiczne warunki finansowe. Wielu osobom w polskiej piłce nie podobał się ten przepis, bo nie mogli na boisku wystawiać ich zdaniem jedenastu najlepszych piłkarzy w zespole. Często pokpiwał z nakazu Michał Probierz, gdy jeszcze pracował w Cracovii, często wystawiając jednego młodzieżowca i dziesięciu graczy różnych narodowości.
Przepis wielokrotnie w mediach krytykował też szkoleniowiec Piasta Gliwice, Waldemar Fornalik, tłumacząc się, że stawianie piłkarzy na siłę tylko za pomocą PESEL-u wypacza sprawiedliwą rywalizację w drużynie.
– Chcę zwrócić uwagę na to, ilu młodych zawodników na tym przepisie wręcz ucierpiało. Ktoś się wypromował, oczywiście, bo taka jest prawda, ale normalnie w pierwszej drużynie byłoby dwóch, może trzech najbardziej utalentowanych zawodników, a ci trzeciego czy czwartego wyboru graliby w pierwszej albo drugiej lidze. Wielu z młodych ludzi, którzy rozwinęliby się przez ligę, przepadną. Bez tego przepisu wielu młodych ludzi, w sposób naturalny, potrafiło się wypromować i zrobić karierę. Chodzi też o aspekt moralny. Zawodnik, który dobrze trenuje, trzyma odpowiedni poziom, musi ustąpić miejsca tylko dlatego, że ktoś jest młodszy. I wcale nie gra lepiej niż ten, który jest na ławce. Jestem zwolennikiem tego, że na wszystko trzeba zapracować systematycznie i w naturalny sposób – mówił w rozmowie dla "Weszło" Waldemar Fornalik.
Faktycznie, młodzieżowcy zabierali miejsce starszym piłkarzom, nawet tym, którzy rok wcześniej... spełniali wymóg. Z zawodników, którzy utracili status młodzieżowca, w podstawowym składzie swoich drużyn regularnie gra tylko sześciu piłkarzy: Daniel Bielica i Adrian Gryszkiewicz z Górnika Zabrze, Karol Niemczycki z Cracovii, Bartosz Slisz z Legii, Rafał Strączek ze Stali Mielec i Kacper Chodyna z Zagłębia Lubin. Pozostali gracze albo grają ogony w Ekstraklasie, albo pałętają się po niższych ligach.
Z ciekawych młodych talentów wydrenowana jest także I i II liga. Tam obowiązuje jeszcze bardziej rygorystyczny przepis, bo na murawie musi się pojawić aż dwóch młodzieżowców. Minusów w pomyśle nie dostrzega jednak jego inicjator, Zbigniew Boniek.
– Są w nim tylko plusy, nie ma żadnych minusów. Oczywiście, limit jest pewną częścią ograniczenia i nie o to chodziło, tylko o wyrobienie tendencji, pokonanie problemu z wprowadzaniem młodzieży do pierwszej drużyny. Jeżeli ktoś uważa, że mentalność wprowadzania młodych zaszczepiła się na tyle, że nie trzeba żadnego przepisu, to ok. Uważam, że jeżeli chcą znieść przepis o młodzieżowcu, to niech to zrobią, ale jeśli się na to zdecydują, to tylko z wygody. Jedne kluby mają lepszą młodzież, inne gorszą. Dlatego teraz chcą to wyrównać. Dla trenerów brak limitu młodzieżowców będzie tylko ułatwieniem. Znamy tę mentalność. Trener przychodzi po to, aby zrobić wynik tu i teraz, a nie szkolić kogoś przez dwa lata – mówił w "Prawdzie Futbolu" były prezes PZPN.
Test dla klubów
Wiele wskazuje na to, że zamiast nakazu gry młodzieżowcami, PZPN zwiększy pulę nagród z Pro Junior System. To projekt, który zakłada przyznanie punktów poszczególnym zespołom za każdą minutę spędzoną na boisku przez młodzieżowca lub wychowanka. W zestawieniu wliczają się tylko zawodnicy, którzy rozegrali co najmniej 270 minut oraz pięć meczów w Ekstraklasie. Dodatkowo też liczą się występy w reprezentacjach seniorskich i młodzieżowych. W tym sezonie zwycięzca klasyfikacji zainkasuje ponad trzy miliony złotych.
– Kluby, które chcą stawiać na młodych piłkarzy i ten cel traktują priorytetowo, niech dostają powiedzmy 5 milionów złotych, a nie 2 miliony. Jeżeli natomiast ktoś obrał inną strategię, bo nade wszystko skupia się na walce o mistrzostwo Polski albo o europejskie puchary, niech też ma prawo iść tą drogą, tyle że ze świadomością, że zarobi znacznie mniej z promowania młodych piłkarzy, jeżeli faktycznie graliby znacznie rzadziej – tłumaczył w "Przeglądzie Sportowym", wiceprezes PZPN do spraw piłki profesjonalnej, Wojciech Cygan. Usunięcie przepisu o młodzieżowcu może spowodować uzasadnione powody do zmartwień. Rywalizacja o zwycięstwo w Pro Junior System może przeobrazić się w wyścig żółwi. Wygrana w rankingu nie będzie tak istotna jak choćby walka o mistrzostwo, puchary, czy o utrzymanie. A doskonale wiemy jak to wyglądało w ostatnich latach, kiedy zwykle zachowawczo trenerzy woleli postawić na doświadczonego zawodnika kosztem młodszego, w obawie o stratę posady. Młodzi piłkarze znów mogą ustąpić miejsca zagranicznym graczom po przejściach, jak to już w Ekstraklasie miało miejsce.Klasyfikacja Pro Junior System po 27. kolejce @_Ekstraklasa_ na podst. @EkstraStats pic.twitter.com/sJnwuWA6sZ
— Bartosz Urban (@naszpicy) April 7, 2022
Historii podobnych do tych z udziałem 15-letniego Dariusza Stalmacha debiutującego w meczu Górnika Zabrze z Legią, czy 18-letniego Kacpra Kozłowskiego, który w krótkim odstępie czasu pokonuje drogę z Pogoni Szczecin do bycia najmłodszym uczestnikiem w dziejach Euro, prędko możemy nie uświadczyć. Z drugiej strony, ewentualna zmiana zasad będzie doskonałym testem, czy polskie kluby pomimo zmian w przepisach będą promować swoją młodzież, czy wrócą do starych nawyków.