| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
W niektórych klubach o spadku nie chcą mówić, by nie zapeszać. Wisła Kraków komunikuje wprost – jesteśmy na to gotowi Ale "plan A" jest oczywiście inny i walka o utrzymanie będzie trwać do końca. Mimo wielkich turbulencji przez jakie krakowski klub przechodził w tym sezonie. Można by powiedzieć: znów.
Na sześć kolejek przed końcem sezonu, gdy Wisła nadal tkwi w strefie spadkowej, w klubie o ewentualności spadku myśli się coraz intensywniej. I są już pierwsze próby okiełznania tego, co dzieje się w pierwszej lidze. – Niedawno czytałem artykuł prasowy na temat budżetów klubów w pierwszej lidze. Nie wiem, na ile te dane są prawdziwe, ale dowiedziałem się, że budżet Widzewa wynosi 15 milionów złotych, a Miedź Legnica ma około 11 milionów. Nasz budżet na pewno się zmniejszy po ewentualnym spadku, ale na pewno nie będzie niższy niż te kwoty, o których mowa w przypadku Miedzi – przekonuje Dawid Błaszczykowski.
Będzie musiał się zmienić kształt drużyny. Żaden z zawodników nie ma klauzuli odejścia w przypadku spadku, ale kadra jest po prostu zbyt szeroka. Czy Wisła spadnie, czy nie, po sezonie czeka ją wielkie sprzątanie. W 2020 roku miała na utrzymaniu 47 zawodników. Na koniec zeszłego roku – już 61. A teraz jeszcze więcej, bo w końcówce okienka transferowego zarządzono dogrywkę transferową, by ratować zespół przed spadkiem.
W takim trybie do Wisły trafili Elvis Manu, Marko Poletanović i Heorgij Citaiszwili. – Sygnał, że te transfery są konieczne wyszedł od nas, od zarządu. Koniecznie chcieliśmy nowego napastnika – zaznacza Błaszczykowski. Patrząc na mecz z Górnikiem, te zmiany były konieczne, bo ofensywa w dużej mierze opiera się na ludziach sprowadzonych do Krakowa w ostatnich tygodniach.