Przejdź do pełnej wersji artykułu

Robert Lewandowski już wykorzystywał istnienie prawa Webstera. Gwiazdy dostają dzięki niemu podwyżki

/ Robert Lewandowski doskonale umie poruszać się w przepisach prawa Robert Lewandowski doskonale umie poruszać się w przepisach prawa (Fot. Getty)

Lewandowski to niewdzięcznik", "Lewandowski szantażuje Bayern" – tego typu komentarze zalewają przestrzeń publiczną od naszej poniedziałkowej informacji nt. porozumienia kapitana reprezentacji Polski z Barceloną. Trudno je zrozumieć, bo jej bohater ani nie ogłosił jeszcze oficjalnie decyzji o odejściu, ani tym bardziej nie odszedł. A jeśli nawet to zrobi, to jedynie skorzysta z praw, które przysługują mu jako obywatelowi Unii Europejskiej. I to nie po raz pierwszy.

Czytaj też:

Hasan Salihamidzić (z prawej) już raz nie potrafił znaleźć wspólnego języka z agentem Roberta Lewandowskiego, Pinim Zahavim (fot. Getty)

Bundesliga. Co dalej z Robertem Lewandowskim? "Kibice zauważają konieczność nadchodzącej zmiany"

Nie ma nawet co wchodzić w dyskusje o rzekomym szantażu, zdradzie czy innym braku wdzięczności Roberta Lewandowskiego wobec Bayernu. Ani nie jest on wychowankiem tego klubu, ani nie został wyszperany przez niego jako nieznany talent. Wycenianie, czy to Polak zawdzięcza więcej monachijczykom, czy jednak oni jemu, to jak dyskusja nad wyższością świąt Bożego Narodzenia nad wielkanocnymi.

W poniedziałek zwróciliśmy jednak uwagę, że odejście Lewandowskiego w najbliższym czasie jest jak najbardziej realne. Zabawne i niezwykle naiwne są pojawiające się od tego czasu komentarze, że napastnik Bayernu "na pewno nie skorzysta z prawa Webstera", bo "nikt tak nie robi". Pomijając, że to nieprawda i na jego podstawie kluby zmieniało wielu zawodników, to przede wszystkim Lewandowski udowodnił już, że doskonale umie poruszać się wśród przepisów prawnych.

Niech ci, którzy odrzucają możliwość rozwiązania w najbliższym czasie umowy Polaka z Bayernem, uczciwie odpowiedzą – czy na pewno zdają sobie sprawę, w jaki sposób opuścił Borussię Dortmund? – Robert nie przedłuży wygasającego z końcem czerwca 2014 roku kontraktu i odejdzie tego lata albo następnego – mówił w lutym 2013 dyrektor sportowy BVB Michael Zorc. Lewandowski nie odszedł kilka miesięcy po tej wypowiedzi, a dopiero wraz z wygaśnięciem umowy.

A raczej wygaśnięciem nowej umowy, ponieważ ostatni sezon spędził już w Dortmundzie na nowym, jednorocznym kontrakcie, który zagwarantował mu podwyżkę. "Piękny gest Borussii", "Doceniła zasługi Polaka" – tego typu dziecinne wnioski, które zalały media, ukształtowały powszechne myślenie o tej sytuacji. I OK, można wierzyć, że BVB rzeczywiście postanowiła zapłacić odchodzącemu piłkarzowi za ostatni rok grania więcej niż miała. Lepiej jednak przyjrzeć się po kolei faktom.

Robert Lewandowski żegnany przez Hansa-Joachima Watzke i Michaela Zorca Robert Lewandowski żegnany przez Hansa-Joachima Watzke i Michaela Zorca (Fot. Getty)

Czytaj też:

Robert Lewandowski (fot. Getty Images)

Robert Lewandowski a "Złota Piłka". Barcelona to najlepsze miejsce do zgarnięcia tej nagrody

Każdy człowiek mieszkający w Unii Europejskiej ma prawo zmienić pracodawcę właściwie w dowolnym momencie. Normalna sprawa – dostajesz lepszą finansowo czy po prostu ciekawszą propozycję od innego pracodawcy, rozwiązujesz dotychczasową umowę po upłynięciu okresu wypowiedzenia, ew. po wpłaceniu kary umownej. Każdy tak może, tylko nie zawodowi piłkarze. Teraz i tak ich sytuacja nie jest zła w porównaniu z tą jeszcze całkiem niedawną, gdy byli niemal niewolnikami klubów.

Zaczęło się od Bosmana


Pierwszym powiewem wolności dla tej grupy zawodowej był 1995 rok i orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w trzech sprawach, w których pomocnik Jean-Marc Bosman pozwał odpowiednio zespół RFC Liege, belgijską federację i UEFA. W skrócie: wygasł jego kontrakt, zaczęto mu płacić mniej, więc znalazł sobie nowy klub, mimo to dotychczasowy zażądał za niego odstępnego. TSUE słusznie uznał, że jest to złamanie unijnej zasady wolnego przepływu osób.

Od tego czasu zmian klubów po wygaśnięciu kontraktów mieliśmy multum, choćby właśnie przez samego Lewandowskiego, który latem 2014 roku zamienił Dortmund na Monachium. FIFA dostosowała swoje przepisy do wyroku TSUE i teraz na całym świecie piłkarze mogą negocjować z nowymi pracodawcami na sześć miesięcy przed końcem obowiązującej umowy. To oczywiście tylko teoria, w praktyce kuluarowe rozmowy często prowadzone są dużo wcześniej, ale to materiał na zupełnie inny temat.

Według Komisji Europejskiej wejście w życie tzw. prawa Bosmana nadal w niewystarczającym stopniu chroniło zasadę wolnego przepływu osób. W 1998 roku wydała ona opinię, zgodnie z którą obowiązujące przepisy prawa piłkarskiego, pod względem możliwości zmiany pracodawcy, wciąż stawiają graczy w nierównorzędnej pozycji z wykonującymi inne zawody. Początkowo trafiła jednak na ścianę.

– Piętnastu członków Unii Europejskiej uważa, że dla sportu trzeba zastosować wyjątek. Nie będzie żadnych zmian w systemie przeprowadzania transferów, to nierealne – grzmiał rządzący FIFA Sepp Blatter. Podobne stanowisko zajęła UEFA, wówczas pod sterami Lennarta Johanssona.

Sepp Blatter i Lennart Johansson w czasach, gdy trzęśli piłką (Fot. Getty)

Czytaj też:

Lewandowski... grał już w Hiszpanii! Czyli o polskich podbojach La Liga

W tamtych pięknych czasach trzaskanie szabelką przez baronów futbolowych organizacji wywoływało jednak co najwyżej uśmiech politowania na twarzach osób zajmujących się poważniejszymi sprawami niż kopanie piłki. Komisja Europejska zagroziła, że zniesie w krajach UE cały obowiązujący system. Oznaczałoby to m.in. zwolnienie z umów wszystkich piłkarzy w tych państwach. Odgrażająca się jeszcze w styczniu 2001 FIFA (to z tego okresu pochodzi powyższy cytat Blattera), już we wrześniu tego samego roku rozpoczęła prace nad nowelizacją przepisów.

Trzy lata później wprowadzono Artykuł 17. Regulacji FIFA Dotyczących Statusu i Transferów Zawodników, który wszedł w życie 1 lipca 2005. Cytowanie wszystkich jego pięciu punktów mija się z celem. W skrócie:

– znamienny jest już jego tytuł, tj. "Konsekwencje rozwiązania kontraktu bez uzasadnionej przyczyny",
– zezwala na rozwiązanie kontraktu przez piłkarza właśnie bez uzasadnionej przyczyny,
– zawodnik musi jednak poinformować klub o takiej decyzji najpóźniej 15 dni od ostatniego meczu sezonu,
– stronę rozwiązującą kontrakt, czyli zawodnika, obciąża się wymogiem wypłaty odszkodowania klubowi.

Ważny jest jeszcze punkt 7. części "Definicje" zamieszczony na początku tej regulacji. Określa on "okres ochronny". I tak:

– gracz, który podpisał kontrakt przed ukończeniem 28. roku życia, może wykupić się z niego po upływie trzech lat lub trzech pełnych sezonów (zależy, co nastąpi pierwsze) od podpisania umowy,
– w przypadku gracza, który podpisał kontrakt po ukończeniu 28. roku życia, termin ten ulega skróceniu do dwóch lat lub dwóch pełnych sezonów.

Webster idzie na wojnę z klubem


Nazwa "Artykuł 17." nie przyjęła się powszechnie, za to szybko do obiegu trafiło określenie tego przepisu "prawem Webstera". Wszystko za sprawą szkockiego obrońcy – Andy'ego Webstera. Sportowo dla zdecydowanej większości nawet dobrze obeznanych z piłką kibiców to postać dość anonimowa, ale latem 2005 roku był na fali wznoszącej – przebił się do kadry i chcieli go sprowadzić Rangers FC. Transfer do Glasgow zablokował jednak jego macierzysty klub – Heart of Midlothian.

Andy Webster w Hearts, 2003 rok (Fot. Getty)

Czytaj też:

Lewandowski skorzysta z prawa Webstera? "Wszystkie karty są w jego ręku"

Obrońcę zapewniono, że jest ważnym członkiem zespołu i będzie grać. Sytuacja zmieniła się kilka miesięcy później, gdy zakomunikował on władzom Hearts, że nie przedłuży kontraktu. Ekscentryczny prezes Władimir Romanow, Litwin rosyjskiego pochodzenia, odsunął go od składu do końca sezonu 2005/06. Webster, który stracił przez to m.in. występ w zwycięskim finale Pucharu Szkocji, poczekał do zakończenia rozgrywek i wtedy, po upłynięciu trzech z czterech lat umowy z zespołem z Edynburga, podpisał kontrakt z grającym w Premier League Wigan.

Sprawa przeciągała się, bo FIFA zajęło kilka miesięcy zatwierdzenie umów. Był to precedens, do tego komplikowali go Hearts, którzy nie zwolnili zawodnika z ksiąg rachunkowych i wycenili jego wartość na kompletnie abstrakcyjne 5 mln funtów. Powoływali się na kryteria określone w punkcie 1. Artykułu 17.:

"Jeśli kontrakt nie stanowi inaczej, odszkodowanie za wypowiedzenie go jest obliczane z uwzględnieniem prawa danego kraju, specyfiki sportu i innych przedmiotowych kryteriów. Obejmują one w szczególności wynagrodzenie i inne świadczenia należne zawodnikowi na podstawie istniejącego kontraktu i/lub nowego kontraktu, czas pozostały do końca istniejącego kontraktu, maksymalnie pięć lat, opłaty i wydatki zapłacone lub poniesione przez były klub (zamortyzowane w okresie obowiązywania kontraktu) oraz fakt, czy naruszenie kontraktu przypada na okres ochronny".

Tyle że Webster przepracował ponad trzy lata swojej umowy, więc nie podlegał "okresowi ochronnemu". Podstawą ewentualnego odszkodowanie była więc przede wszystkim kwota wynagrodzenia, która pozostała do wypłaty. Doradcy Webstera oszacowali całość wykupu na 250 tys. funtów.

Izba Rozstrzygania Sporów FIFA nie przystała jednak na tę sumę i w kwietniu 2007 roku orzekła, że Hearts należy się 625 tys. Klub złożył apelację, bo jego zdaniem kwota nie została obliczona w sposób niepodważalny. Wyrok zaskarżył także Webster i to jemu Sportowy Sąd Arbitrażowy w Lozannie, najwyższa instancja rozstrzygania sporów w dziedzinie sportu, przyznał rację, obniżając kwotę wykupu do 150 tys.

W świecie piłki zawrzało, gdyż nagle okazało się, że wiele wielkich gwiazd może odejść za pieniądze zdecydowanie mniejsze od ich wartości rynkowej. "Wayne Rooney może zmienić klub za 5 mln funtów" – grzmiał "Independent". Co chwilę któreś medium wyliczało, za jakie relatywnie niskie kwoty może odejść dana gwiazda. Padały nazwiska m.in. Franka Lamparda, Cristiano Ronaldo, Stevena Gerrarda, Xaviego...

Nie tylko Webster odszedł dzięki Artykułowi 17.


Koniec końców z Artykułu 17. nie skorzystał żaden piłkarz światowego formatu, co nie znaczy, że przepis jest martwy. Każdy, kto piłkę śledzi nie tylko od święta, kojarzy nazwiska Jonasa Gutierreza, Morgana De Sanctisa czy Matuzalema. To najbardziej znane przypadki, w których piłkarz wypowiadał pracodawcy umowę na podstawie prawa Webstera.

Jonas Gutierrez w barwach reprezentacji Argentyny (Fot. Getty)

Czytaj też:

Bundesliga. Robert Lewandowski odejdzie z Bayernu Monachium? Nie pobije przez to kilku rekordów

I za każdym razem zasądzane kwoty były zdecydowanie niższe od oczekiwanych przez dotychczasowego pracodawcę. Przykładowo od Gutierreza Mallorca chciała 15 mln euro. Hiszpański sąd piłkarski stwierdził jednak, że należy jej się 2,6 mln oraz drugie tyle posiadającemu połowę praw do skrzydłowego argentyńskiemu Velez Sarsfield. Odwołania nie było, kluby przystały na zasądzone kwoty. Gutierrezowi pieniądze na ich opłacenie dało oczywiście Newcastle, do którego przechodził. Do tego na pewno zgarnął zdecydowanie pokaźniejszy bonus za podpisanie kontraktu z Anglikami, niż miałoby to miejsce w przypadku płacenia przez nich jego pełnej wartości.

W Polsce najbardziej znanym casusem zastosowania prawa Webstera był ten Adama Kokoszki. Obecnie to piłkarz zapomniany, ale wówczas był jednym z najlepszych zawodników Wisły Kraków, do tego regularnie występował w kadrze i nawet pojechał z nią na Euro 2008, na którym zresztą zagrał 45 minut przeciwko Chorwacji. Chwilę przed turniejem wypowiedział kontrakt Białej Gwieździe, podpisał nowy ze spadkowiczem z Serie A Empoli, a po czterech miesiącach sporu FIFA przyznała mu rację.

Półwyspu Apenińskiego nie zawojował i, po dwóch latach spędzonych na tamtejszym zapleczu, wrócił do Polski. Jeszcze gorzej poszło Andy'emu Websterowi z podbojem Premier League. Rozegrał w niej cztery mecze, a po czterech latach, z przystankami w Rangers FC, Bristol City i Dundee United... wrócił do Hearts. W 2012 roku nawet zdobył wreszcie ten Puchar Szkocji, a do tego w klubie wybrano go piłkarzem roku. Biznes to biznes, nikt nie wracał do przeszłości, a dla klubu z Edynburga piłkarz rozegrał po powrocie niemal sto meczów.

A przecież przypadek Webstera z Lewandowskim trudno porównywać. Gdy Szkot przenosił się z drugiej ligi do Hearts, nie miał nawet dziewiętnastu lat. To tam wypłynął na szerokie wody, grał w europejskich pucharach i trafił do reprezentacji. Lewandowski do Bayernu przeszedł już jako zawodnik z wyrobioną marką – mistrz Niemiec, finalista Ligi Mistrzów, król strzelców Bundesligi itd.

Robert Lewandowski z nagrodą dla króla strzelców Bundesligi za sezon 2013/14 (Fot. Getty)

Czytaj też:

Bundesliga. Media. Patrick Schick lub Sasa Kalajdzić mogą zastąpić Roberta Lewandowskiego w Bayernie Monachium

Dlaczego miałby więc darzyć monachijczyków jakimś specjalnym uczuciem? Ani nie jest to klub, w którym się wychował, ani taki, w którym stał się sławny. Oczywiście zakładając, że rzeczywiście chce skorzystać z prawa Webstera, a nie tylko wykorzystać je do wywalczenia lepszego kontraktu. Bo i to jest wersja bardzo, jeśli w ogóle nie ta najbardziej prawdopodobna.

Lewandowski wykorzystał prawo Webstera do podwyżki


I tu wracamy do 2013 roku. Lewandowski i jego Borussia przegrywają 25 maja w finale Ligi Mistrzów z Bayernem. BVB już od lutego wie, że Polak nie przedłuży umowy. Choć jest on jednym z najgorętszych nazwisk na rynku transferowym, klub nie ma szans na nim zarobić pokaźych pieniędzy. Dlaczego? Bo od 25 maja, a więc zakończenia przez dortmundczyków sezonu, Lewandowski podlega pod prawo Webstera! Właśnie zakończył trzeci pełny sezon w trakcie obowiązującej umowy.

Borussia wychodzi z sytuacji w najlepszy możliwy sposób, a więc dając mu podwyżkę. Polak umową związany jest co prawda też tylko przez rok, ale to nowa umowa, a więc nie ma możliwości wypowiedzenia jej na podstawie Artykułu 17.

Dla Lewandowskiego także jest to komfortowe wyjście – Borussii dużo zawdzięcza. To ona, a nie Bayern, uwierzyła, że napastnik wyróżniający się w podrzędnej lidze może stać się zawodnikiem światowego formatu. To ona na niego postawiła, to w niej się rozwinął. I tak będzie mógł odejść w tym samym momencie na prawie Bosmana, jednak bez niepotrzebnego szumu.

W Bayernie sytuacja jest zgoła inna. Tu Lewandowski oczywiście bije rekord za rekordem, bo ma lepszych partnerów i dochodzi do większej liczby sytuacji, ale czysto sportowo nie osiągnął wiele więcej. Wygrana Liga Mistrzów zamiast przegranej w finale, ale też często dodaje się i będzie dodawać, że była to Liga Mistrzów specyficzna, uproszczona przez pandemię koronawirusa.

Robert Lewandowski po triumfie w finale Ligi Mistrzów 2020 (Fot. Getty)

Czytaj też:

Bawarskie klęski Lewandowskiego. Pięć meczów, które będzie wspominał najgorzej

Czy Lewandowski rzeczywiście myśli o prawdziwych wyzwaniach w nowej lidze i możliwości ich realizacji poprzez skorzystanie z prawa Webstera – wie tylko on i jego menedżer Pini Zahavi. Bo równie dobrze jego niewątpliwą ambicję zaspokoić może pobicie wszelkich rekordów Bundesligi, a całe zamieszanie z Barceloną (i innymi padającymi wcześniej nazwami) obliczone jest tylko na wywalczenie lepszych waruków w Bayernie.

Gdyby skorzystał z prawa Webstera, niewątpliwie stałby się jego najbardziej znanym beneficjentem. Ale fakt, że wcześniej nikt tej klasy z tej możliwości nie korzystał, nie dowodzi, że nie bierze tej opcji pod uwagę albo przynajmniej nie traktuje jej jako karty przetargowej. Lewandowski w przepisach porusza się doskonale, także w ich martwej części. To, że latem 2014 roku przejdzie do Bayernu, ustalił na wiele miesięcy przed tym, zanim pozwalało mu na to prawo. – Tak, wtedy będę mógł oficjalnie podpisać kontrakt – przyznał przecież niemieckiej telewizji Sport1 25 sierpnia 2013 roku.

Zgodnie z prawem rozmowy z Bawarczykami rozpocząć mógł przecież dopiero ponad cztery miesiące później. Wiedział jednak, że nic mu nie grozi. Nic nie było na papierze, żadnych dowodów naruszenia przepisów negocjacyjnych. Lewandowski po trzecim sezonie w Borussii doskonale wykorzystał i możliwość użycia prawa Webstera, by zarabiać lepiej, i lukę prawną, by być pewnym przejścia do Bayernu.

Nie bądźcie naiwni, to powszechne


Ale przecież to nie jest jedyny wielki zawodnik, któremu sam fakt istnienia Artykułu 17. pozwolił na wzrost pensji. Naprawdę nie zastanawialiście się nigdy, dlaczego kluby przedłużają umowy z gwiazdami światowej piłki, choć do ich końca pozostawał szmat czasu? Zawsze ze znaczącym wzrostem zarobków.

Nie mówcie tylko, że naprawdę wierzyliście, iż prezesami kieruje chęć docenienia wysiłków piłkarzy...

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także