Przejdź do pełnej wersji artykułu

Dart. Sebastian Białecki: na darcie można się dorobić

/
Sebastian Białecki
Sebastian Białecki (fot. Getty)

Dopiero co skończył 18 lat, a już zdążył w znakomity sposób przedstawić się światowej scenie darta. W tegorocznym UK Open raz po raz pokonywał czołówkę darterów i pokazał, że za parę lat sam może należeć do światowego topu. – Teraz coraz więcej młodych osób gra, co jest bardzo dobre dla rozwoju darta w Polsce. Mam nadzieję, że ktoś, tak jak ja, się wybije – mówi w rozmowie dla TVPSPORT.PL Sebastian Białecki.

Dart. Historyczny wynik Sebastiana Białeckiego. Jest w ćwierćfinale UK Open

Czytaj też:

Sebastian Białecki

Było blisko! 18-letni Sebastian Białecki był o krok od półfinału UK Open

Jan Pęczak, TVPSPORT.PL: – Jak w takim kraju jak Polska, w którym dart nie jest popularnym sportem, zacząć poważne granie?
Sebastian Białecki, 18-letni darter: – Wszystko zaczęło się od mojego taty, który w moim rodzinnym mieście – Łodzi – grał w lidze darterskiej. Zawsze w niedziele wychodził na mecz ligowy i kiedy miałem mniej więcej osiem lat, to pierwszy raz z nim poszedłem. Zobaczyłem, jak dart wygląda, spodobało mi się i zacząłem częściej chodzić z tatą na mecze. W trakcie przerw rzucałem sobie do tarczy, ale byłem jeszcze wtedy tak mały, że musiałem stawać na krześle, żeby sięgać po lotki (śmiech). Z czasem podłapałem jak się rzuca, tata mi kupił pierwsze lotki i zacząłem grać w domu. Lubiłem matematykę i liczyłem na kartce różne "kończenia". Spodobało mi się to i spędzałem na tym dużo czasu.

Jak tata zobaczył, że rzucając z odpowiedniej odległości dobrze sobie radzę, to zapisał mnie na pierwszy turniej. Było u nas w Łodzi organizowane Grand Prix Polski, więc zacząłem też jeździć na te zawody. Później były mistrzostwa Polski, ale pamiętam, że za pierwszym razem dostałem baty i szybko odpadłem. Po dwóch latach zdobyłem jednak wicemistrzostwo Polski juniorów i wszystko pomału zaczęło się rozwijać, też na poziomie seniorskim. W 2018 roku podpisałem pierwszy kontrakt sponsorski i tak do dzisiaj leci.

Co pomyślałeś, kiedy po raz pierwszy oddałeś trzy rzuty w tarczę?
– Wtedy jeszcze nie zwracałem specjalnie uwagi na to, jak bardzo mi się to podoba. Czułem chęć, żeby rzucać, to rzucałem. Po jakimś czasie dopiero poczułem dużą chęć rywalizacji. Chodzenie na turnieje zaczęło mnie fascynować. Nawet nie samo wygrywanie, a uczestniczenie w tym. Cieszyłem się samym rzutem i kolejnymi granymi legami. Jeszcze wtedy nie były dla mnie ważne statystyki, tylko sama gra.

Rodzice nie mieli za złe, że trzeba było lepić dziurawe od lotek ściany?
– Nie, mówili tylko, żeby bardziej celować. Jak przychodziło do malowania ścian, to wtedy się zalepiało dziury. Nie było śladu, ale później dochodziły kolejne (śmiech).

Byłeś zawsze jednym z najmłodszych na turniejach?
– Jak zaczynałem, to przez dobre parę lat nie spotkałem żadnego młodego zawodnika, oprócz mnie. Dopiero jak miałem 13 czy 14 lat to pojawił się pierwszy darter, który był w podobym wieku – Dawid Herberg. Kiedy bywałem na turniejach dla juniorów, to zdarzało się, że było około 10 zawodników. A w ostatnich 2-3 latach juniorów nie było prawie w ogóle. Po 2019 roku nie było nikogo oprócz mnie, więc nie można było zorganizować tego turnieju. Teraz jednak coraz więcej młodych osób gra, co jest bardzo dobre dla rozwoju darta w Polsce. Mam nadzieję, że ktoś, tak jak ja, się wybije.

Jak reagowali twoi rówieśnicy, gdy dowiadywali się, że na poważnie grasz w darta?
– Koledzy mnie wspierali i gratulowali, jak coś wygrałem, chociaż raczej nie śledzili turniejów. To było miłe, bo podpytywali, jak mi poszło.

Po jakim czasie rzuciłeś swojego pierwszego "maxa" (180)?
– Powiem szczerze, że zapomniałem kiedy to było. Stawiałbym jednak, że mniej więcej po dwóch czy trzech latach. Jak rzucałem po raz pierwszy w wieku ośmiu lat, to trudno było wtedy o jakąś regularność.

To w międzyczasie nie zdążyłeś się do tego zrazić?
– Myślę, że nie, bo na początku nie patrzyłem w ogóle na statystyki. Wiadomo, każdy marzy o rzuceniu swojego pierwszego "180", ale nie było to wtedy dla mnie ważne.

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że jesteś dobry?
– Mniej więcej sześć lat temu. Wtedy zacząłem odnosić sukcesy w Polsce. Poczułem, że wzrosły moje umiejętności i utrzymują się na dobrym poziomie.

Jaki to był dobry poziom na tamten moment?
– Średnia koło 60-70. Już mniej więcej pięć lat temu rzucałem na takim równiejszym poziomie.

W jaki sposób na co dzień trenujesz?
– Patrząc na innych darterów w Polsce, to myślę, że mój trening jest najbardziej prosty i mało wymagający. Każdy zwraca na inne rzeczy uwagę, ale ja najczęściej gram z komputerem na wysokiej średniej. Czasami gry typu "170", dzięki którym ćwiczę schodzenie do zera i przypominam sobie poszczególne systemy.

Ile to jest średnio godzin dziennie?
– Pół godziny lub godzinę średnio. Jak zaczynałem grać, to bardzo dużo trenowałem. Nie miałem też tylu innych rzeczy na głowie. Spokojnie spędzałem po 3-4 godziny dziennie.

Ale pół godziny lub godzina dziennie to niewiele jak dla zawodnika, który zaczyna grać w najważniejszych turniejach.
– Według mnie to jest bardzo krótki trening. Zauważyłem jednak, że bardzo podniósł się przy nim mój poziom. Zacząłem grać równo. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego przy takim treningu, ze średniej 70-80, wskoczyłem na poziom 90. Tyle mi wystarcza. Jeśli by to nie działało, to zacząłbym korygować ten trening.

W darcie można mieć swojego trenera?
– Prawie wszyscy zawodnicy dochodzą do najwyższego poziomu sami. Poprawiają technikę, dostosowują sposób rzutu, podpytują innych zawodników. Wszystko zależy. Dart to bardzo indywidualny sport. Ilu zawodników, tyle technik rzutu. Ja nigdy się nie spotkałem, żeby ktoś miał swojego trenera.

Na początku twojej przygody z dartem tata był osobą odpowiedzialną za korygowanie błędów?
– Tata bardzo mi pomagał na początku przy podstawach – jak stać itp. Po jakimś czasie słuchałem też porad innych osób i poprawiałem na ich podstawie swój styl gry. Kiedyś było tak, że rzucałem będąc ustawionym skrajnie z lewej strony. Do tego stopnia, że mogłem przeszkadzać zawodnikowi z innej tarczy. Z czasem przestawiałem się na grę ze środka, ale cały czas szukałem dobrego miejsca dla siebie. A na tę chwilę stoję z kolei bardzo z prawej strony, więc zupełnie się zmieniło.

Sebastian Białecki podczas UK Open 2021 (fot. Getty)

Czytaj też:

Dart. Gerwyn Price rzucił "dziewiątą" lotkę w półfinale i finale Premier League

Kiedy po raz pierwszy stanąłeś obok największych gwiazd darta?
– Przede wszystkim już wielokrotnie mierzyłem się z Krzyśkiem Ratajskim i wcale bilans meczów przeciwko niemu nie jest dla mnie aż taki zły. Z tego co pamiętam to wygrałem z nim trzy mecze, a przegrałem sześć czy siedem. Pierwszy raz spotkaliśmy się na mistrzostwach Polski i przegrałem z nim 0:3. Z każdym kolejnym pojedynkiem było jednak coraz lepiej, aż cztery lata temu pokonałem go 5:4 w półfinale mistrzostw Polski. To było dla mnie bardzo motywujące zwycięstwo. Potem co prawda przegrałem w finale 1:6 z Krzyśkiem Kciukiem, ale i tak to był dla mnie super turniej.

Jeśli chodzi o czołówkę światową, to pierwszy raz spotkałem się podczas mistrzostw Europy softa w 2019 roku. Udało mi się przebrnąć przez kwalifikacje, po których trafiłem do grupy z darterem z Katalonii, Krzyśkiem Ratajskim i Tytusem Kanikiem. Wyszedłem z niej z pierwszego miejsca i w półfinale grałem z Dimitrim Van den Berghiem. Miałem dwie lotki meczowe, nie trafiłem ich i przegrałem 3:4. Wtedy to był dla mnie początek przygody z topowym dartem.

Bywa jeszcze, że drży ci czasem ręka w meczach z najlepszymi darterami?
– Czasem tak, ale nie jest to spowodowane stresem, tylko samo z siebie tak wychodzi. W głowie zawsze mam spokój, ale czasem ciało tak zareaguje, że drży mi ręka.

Chyba przygotowanie mentalne do tych najważniejszych meczów jest jeszcze ważniejsze od czysto sportowego.
– Tak. Na wysokim poziomie myślę, że 75-80 procent sukcesu to zasługa głowy. W PDC [największa organizacja darterska – przyp. aut.] każdy umie grać na średniej 100. Tam wszystko już zależy od przygotowania mentalnego. Dużo czynników ma znaczenie, ale przede wszystkim głowa.

Na arenie międzynarodowej na najwyższym poziomie na razie najbardziej sprzyja ci UK Open. Duża była euforia po "dziewiątej lotce" (najszybsze możliwe zakończenie lega) rzuconej rok temu?
– W momencie rzucenia tej "dziewiątej lotki" aż tak bardzo się nie ucieszyłem, bo nie czułem w ogóle, żebym w tamtej chwili mógł tego dokonać. Samo z siebie to wyszło. Każda lotka wpadała tam, gdzie chciałem. Czułem szok, nie wiedziałem, jak do tego doszło.

W tym roku z kolei zatrzymałeś się dopiero w ćwierćfinale, minimalnie przegrywając z Williamem O'Connorem. W którym momencie poczułeś, że to może być twój turniej?
– Pierwszy raz poczułem to w drugim meczu, kiedy zagrałem na średniej 98-99. Widziałem, że trzymam stały poziom, taki jak przed turniejem. Czułem pewność siebie i duży luz. Sam sobie się dziwiłem, bo mimo świadomości, że będę grał z najlepszymi zawodnikami, to czułem, że mogę ich pokonać. Miałem takie poczucie, że oni nie rzucają tak, jak powinni. Zamiast grać na średniej 95-100, to ze mną mieli wyniki w granicy 85-90. Zastanawiałem się, jak długo mogę grać przeciwko darterowi z topu, który ma słabszy dzień. A ja cały czas grałem na równym poziomie.

Na tym turnieju chyba grałaś z największą liczbą zawodników z topu.
– Tak. UK Open jest jedynym takim turniejem w kalendarzu PDC, w którym gra 128 zawodników posiadających kartę PDC, parę osób z amatorskich kwalifikacji dla każdego oraz z młodzieżowego PDC Development Tour, skąd ja się dostałem. Fajne jest to, że o przeciwniku decyduje losowanie. Nie ma ustalonej drabinki. Albo trafisz od razu na Gerwyna Price'a, jak Krzysiek Ratajski, albo jak ja stopniowo będziesz grać z nieco lepszymi zawodnikami. Taki jest urok UK Open. To mi pozwoliło na dobry wynik.

Któryś z poznanych zawodników z topu wywarł na topie jakieś wyjątkowe wrażenie? Czy za bardzo nie ma czasu na rozmowy?
– Nie, na rozmowy jest dużo czasu, nawet przed meczami, widujemy się też na rozgrzewkach. Ale chyba nikt na mnie takiego specjalnego wrażenia nie wywarł.

A to prawda, że w przerwach między meczami lub w ich trakcie regularnie pije się piwo na tych turniejach?
– Poza sceną jest taka możliwość. Każdy wykorzystuje przerwę jak chce, niektórzy biorą łyk piwa, inni idą do toalety czy po prostu chwilę odpoczywają.

Ale z żadnym pijanym zawodnikiem jeszcze nie grałeś?
– Nie, nie, nie spotkałem się z czymś takim.

Na darcie można się dorobić?
– Jeśli jest się jednym z zawodników z topu, to na pewno można z tego żyć. Przykładem jest Krzysiek Ratajski, który od kilku lat nie pracuje, tylko żyje z darta. Ale to też jest zależne od kraju. Będąc z Polski i wygrywając turnieje za granicą, mnożysz sumę, którą otrzymasz za zwycięstwo. Na przykład za wygranie meczu w PDC Championship jest 750 funtów minus podatki i ewentualne umowy sponsorskie. I ewentualne wygranie około 500 funtów jest czymś innym dla Anglika, niż dla Polaka. Generalnie jednak rzecz biorąc uważam, że można się dorobić grając w lotki.

Ale będąc jeszcze na twoim poziomie i wchodząc do tego sportu, to pewnie jest tylko dodatek.
– Teraz jeszcze chodzę do szkoły, więc jest to w pewnym sensie dla mnie kieszonkowe. Traktuje to po prostu jako moje pierwsze zarobione pieniądze.

Jesteś już zdecydowany, że swoje życie podporządkowujesz pod dart?
– Dart może być dla mnie sposobem na życie. Największą blokadą na tę chwilę jest zdobycie karty PDC. Bo to według mnie jest klucz do darterskich drzwi. Planu B jeszcze nie mam. Uczę się i jakąś alternatywę będę szykować, w razie gdyby się nie udało w pełni z dartem. Przy takim ryzyku trzeba mieć jakiś awaryjny plan, żeby po prostu jakoś żyć.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także