Olimpijskie złoto sztafety mieszanej w Tokio pokazało ogromny potencjał biało-czerwonych. Dostrzega go również rekordzista kraju na dystansie 400 metrów – Tomasz Czubak. Według niego Polaków stać na historyczne osiągnięcia.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Będą kolejne międzynarodowe sukcesy Polaków na 400 metrów?
Tomasz Czubak, rekordzista Polski na 400 metrów: – Trafiliśmy idealnie w poprzednim roku. Sukces w Tokio i złoto igrzysk napędziło naszych biegaczy. Czy tak dobre czasy będą kontynuowane? Zależy to od wielu czynników. Przecież w 2018 roku w Birmingham Polacy ustanowili rekord świata, pokazali czołówce jak należy biegać i niewiele z tego wynikło. W kadrze dominuje młodzież. Zawodnicy nie mają tylko i wyłącznie jednorocznych planów. Są też te dalekosiężne. Robią wszystko, by utrzymać dyspozycję z Japonii. Chęci a praktyka to jednak dwie różne kwestie. Życie niekiedy nas boleśnie weryfikuje.
– Mówią wprost, że bez zmiany trenera niewiele by się nie poprawiło.
– Impulsy z zewnątrz zawsze pomagają. Nie ma co narzekać na poprzedniego trenera (Józef Lisowski – przyp. red.). Jeśli teraz nie wyjdzie, to na kogo będą zwalać winę? Najważniejsze, by zawodnicy ciężko pracowali i dawali z siebie wszystko. Trener Marek Rożej podołał wyzwaniu w Japonii. Ukierunkował sztafetę.
– W kontekście poprzednich sezonów padały słowa: "kryzys", "niezrozumienie".
– Na jeden sukces składa się sto czynników. Polacy wszystko idealnie połączyli. Nie można jednak "spać". Trzeba szukać kolejnych bodźców. Mam nadzieję, że utrzymają poziom.
– Lubi pan rozmawiać o rekordach?
– Nie mam z tym problemu.
– Możemy się nastawiać na kolejne wielkie biegi biało-czerwonych?
– Te nie zdarzają się co tydzień. Najlepiej, żeby Polacy poprawili rekord, a nie tylko o tym mówili. Wiele razy wspominali o tym, potem był czas na tłumaczenie, dlaczego nie wyszło. Nowy sezon, nowe możliwości.
– Biegi bardzo się zmieniły?
– Sprzęt, z którego teraz się korzysta ma duże znaczenie. Sam jestem trenerem, widzę, co się dzieje, gdy pracujemy. Nowości pomagają, ale stary rekord świata ustanowiony w Meksyku utrzymywał się bardzo długo. Biegali wtedy po żużlu. Dali radę. Potem Polacy pokazali, że są najlepsi. Tak działa przyroda. Ciągła wymienność.
– Mamy kompleks mniejszości?
– Nie! Najgorszą kwestią jest obawiać się innych. Chłopacy powinny myśleć o sobie, o jak najlepszym wyniku. Liczy się efekt końcowy.
– Czuje pan zmianę pokoleniową?
– Widać to na bieżni, ale też poza nią. Moja ekipa z Nowego Jorku z 1998 roku (Piotr Rysiukiewicz, Piotr Haczek, Robert Maćkowiak – przyp. red.) zbliża się do "50-tki". Młodzież walczy o laury, starszym pozostało kibicowanie.
– Teraz ikoną jest Kajetan Duszyński. Sztafeta potrzebowała takiej osoby jak "Kajetano Kapitano"?
– Dobrze, że jest zawodnik, który złamał barierę 45 sekund. Kajetan to normalny, pracowity facet. Od razu napędza innych. Daje przykład. Pozostali chcą dążyć do tego, by osiągać rezultaty podobne do niego.
– W biegach indywidualnych świat musi się nas obawiać?
– Inne kraje powinny to robić. Dobre rezultaty w sztafecie dawały moc w indywidualnej rywalizacji. Tak było i będzie u młodego pokolenia. Jeśli więcej osób będzie biegało poniżej 45 sekund, medale się pojawią.
– Rok poolimpijski jest najtrudniejszy?
– Zawodowcom zawsze chce się trenować. Nie ma tak, że trzeba nagle odpoczywać. Wszyscy mają w głowie imprezy, na które wyczekują. O igrzyskach się zapomina. Patrzy się w przyszłość.
– Pana rekord kraju na 400 metrów z 1999 roku z Sewilli – 44,62 sekundy – ma już długą brodę. Kiedy zostanie poprawiony?
– Nie gra roli, gdzie i kiedy się biega. Liczy się dobra pogoda i dobry stadion. Nastawienie i forma są kluczowe. Nadal się cieszę, że jestem rekordzistą kraju. Z drugiej strony, wiem że 400 metrów mężczyzn się zatrzymało na kilka lat. Czekam na jeszcze wyższy poziom. Nie można narzekać i marudzić na szkolenie. Mają lepiej od naszego rocznika. Powinni to wykorzystać. Zawsze będą padały teksty, że jest zła aura, zła bieżnia, inflacja przeszkadza. Trzeba pokazać pazur, zacisnąć zęby.
– Mężczyźni za wszelką cenę chcieli dorównać "Aniołkom Matusińskiego"?
– Niekoniecznie. Dziewczyny były dla nich wzorem. Mieli podobne odczucia, zasady. Polacy musieli wskoczyć na wyższy poziom. Potem łatwiej się na nim utrzymać. Dobrze, że trafiła się nam sztafeta mieszana. Urozmaicili lekką atletykę. My mamy z tego powodu olimpijskie złoto. Nie ma co nakładać dodatkowej presji.
– Pan cały czas pozostaje w sporcie?
– Zawodowo pracuję poza sportem. Jestem jednak trenerem. Cały czas sport jest mi bardzo blisko. Kibicem będę do końca życia.