{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
"Od razu wiedziałem, że będzie karny". Elvis Manu o zagraniu ręką
Mateusz Miga /
To pytanie od poniedziałku zadają sobie wszyscy kibice Wisły Kraków. Dlaczego Elvis Manu w doliczonym czasie meczu z Wisła Płock (3:4) zagrał piłkę ręką w polu karnym? Z powodu tego błędu wysiłek całej drużyny poszedł na marne, a mogła zdobyć przynajmniej punkt. Zadaliśmy to pytanie także piłkarzowi Wisły.
WISŁO, ZAPOMNIAŁAŚ WYPEŁNIĆ KUPON
Mateusz Miga, TVSPORT.PL: – Pierwsze pytanie jest bardzo krótkie. Dlaczego?
Elvis Manu: – Dlaczego? To była reakcja. Chciałem zagrać głową, ale piłka nadleciała bardzo szybko. Nie wiem do końca, co się stało, ale to była naturalna reakcja. Ręka była w górze, a piłka dotknęła opuszków palców. Od razu wiedziałem, że to będzie karny.
– Schowałeś twarz w koszulce i długo leżałeś na murawie.
– Gdy grasz taki mecz, gonisz wynik, a na koniec tracisz wszystko, rozczarowanie jest bardzo duże. W naszej sytuacji liczy się każdy punkt i wielka szkoda, że nie udało się go wywalczyć.
– Jakie uczucia dominowały w twojej głowie?
– Byłem bardzo sfrustrowany. W pierwszej połowie nie zagraliśmy dobrze, ale potem udało się odwrócić sytuację. Wnieśliśmy do naszej gry dużo energii, ale ta strata w ostatnich minutach jest bardzo bolesna.
– Futbol potrafi być okrutny.
– To prawda. Miałem w karierze różne sytuacje, ale ta jest wyjątkowo trudna do przełknięcia.
– Jak zareagowali koledzy z drużyny?
– Wszyscy byli bardzo rozczarowani. Każdy ma swój sposób na radzenie sobie z frustracją. Ja przez dwadzieścia minut siedziałem w ciszy. Nie wypowiedziałem ani słowa.
– Nie przeprosiłeś kolegów za to zagranie?
– Myślę, że wszyscy wiedzą, że nie zrobiłem tego celowo. Chciałem bronić, pomóc zespołowi, a piłka pechowo dotknęła moich palców. W piłce zdarzają się takie rzeczy. Wszyscy jesteśmy bardzo rozczarowani porażką zanotowaną w taki sposób. Nie chcę szukać usprawiedliwienia, ale zwrócę uwagę, że to nie był nasz jedyny błąd w tym meczu, bo niestety wiele rzeczy nie ułożyło się tak, jak chcieliśmy. Powtórzę jednak, że jest mi wyjątkowo trudno się z tym pogodzić i bardzo żałuje, że tak się stało.
– Tym bardziej szkoda, bo zagrałeś dobry mecz. Zapisano ci gola, choć sytuacja była mocno niejasna.
– To moja bramka. Dotknąłem piłki, ta później odbiła się jeszcze od pleców obrońcy, ale to moje trafienie.
– Byłeś rozczarowany, że zacząłeś na ławce?
– To była decyzja taktyczna. Musisz umieć radzić sobie z takimi sytuacjami. Wszedłem na boisko w drugiej połowie i myślę, że zagrałem dobrze. Daliśmy z siebie wszystko. Z tej części meczu mogę być zadowolony, ale nie z tego, co wydarzyło się w doliczonym czasie gry.
– Po czymś takim da się zasnąć?
– Na początku myślisz tylko o meczu. Musisz mieć trochę czasu, by to przetrawić, ale potem trzeba iść dalej. W niedzielę przed nami kolejny ważny mecz, przeciwko Cracovii. Po wieczornych spotkaniach faktycznie trudno zasnąć, bo adrenalina wciąż buzuje w żyłach. Oglądam filmy i w końcu sen nadchodzi.
– Widziałeś powtórki tego zagrania? Nie jesteś zaskoczony jak to wygląda? To nie było naturalne ułożenie ręki.
– Połowa stadionu nie wiedziała, co się dzieje. Wiedziałem tylko ja i pewnie Jorginho z Wisły Płock. Piłka leciała bardzo szybko, a po kontakcie z moją ręką nie zmieniła kierunku lotu. Paweł ją złapał, a wiele osób nie miało pojęcia, co się wydarzyło. Gdy sędzia gwizdnął, miałem nadzieję, że to koniec meczu, ale domyślałem się, że decyzja jest inna. Gdy pokazał, że czeka na analizę powtórek, wiedziałem już, co będzie dalej.
– Bez systemu VAR pewnie nie byłoby tego karnego.
– Nie, nigdy. Nie ma szans.
– Rozmawiałeś z bliskimi po tym meczu?
– Nie, nie chcę już tego roztrząsać. Teraz przed nami cztery ostatnie mecze sezonu i koncentruję się tylko na tym. Musimy utrzymać się w lidze. Bez względu na sposób.
– Teraz to jest dla ciebie jeszcze ważniejsze. Jeśli spadniecie, wszyscy będą ci pamiętać to nieodpowiedzialne zagranie.
– Ale to tylko jeden moment. Z ligi nie spadasz przez jedną sytuację, chociaż jest ona trudna do przełknięcia. Sezon obejmuje 34 spotkania, więc nie możesz wszystkiego zrzucać na jedno zagranie. Jeśli teraz zaczniemy wygrywać, mam nadzieję, że wszyscy zapomną o tym, co się stało. Utrzymamy się w lidze i damy naszym fanom trochę radości.
– Wspomniałeś o innych trudnych sytuacjach w twojej karierze. Co masz na myśli?
– Futbol jest pełen takich momentów. Przegrane w ostatnich minutach, spadek z ligi. Kariera to nie tylko wygrane, ale też porażki z którymi trudno się pogodzić. Ta była kolejna i pewnie nie ostatnia.
– Jeden z ghańskich portali sportowych pisze o tobie "Journey man", bo często zmieniasz kluby i kraje. Lubisz zbierać doświadczenia z różnych lig czy po prostu tak się to potoczyło?
– Jedno i drugie. W piłce trudno przewidzieć przyszłość. Lubię próbować sił w różnych ligach. Zobaczyć, co mają do zaoferowania. Grałem już w Holandii, Anglii, Turcji, Chinach, Bułgarii, a teraz w Polsce. Faktycznie, można mnie nazwać podróżnikiem. Dzięki tym podróżom wiele się nauczyłem i widziałem rzeczy, których bym nie zobaczył, gdybym nie był piłkarzem.
– Jesteś wychowankiem Feyenoordu, więc zapewne gra w tym zespole była marzeniem numer jeden. W sezonie 2014/15 zacząłeś grać regularnie i w lidze zdobyłeś siedem goli. Byłeś na dobrej drodze.
– Wychowałem się w Rotterdamie. Stadion Feyenoordu stoi 10 minut od naszego domu. Widziałem go codziennie w drodze na trening. Patrzyłem na stadion i marzyłem, że pewnego dnia i ja tam zagram. Tak się stało, a wspomniany sezon był dla mnie bardzo udany. We wszystkich rozgrywkach zdobyłem 12 bramek.
– I trafiłeś do Brighton.
– Tak. Początek był dla mnie trudny. Miałem 20 lat, przeniosłem się do Anglii sam. Musiałem się tam odnaleźć, co zajęło mi trochę czasu. Później było lepiej, zacząłem grać znacznie częściej, ale gdy Brighton awansowało do Premier League wiedziałem, że muszę odejść. Spodziewałem się, że poważnie wzmocnią skład i zabraknie dla mnie miejsca.
Czytaj też:
Terminarz i zapowiedź 31. kolejki PKO Ekstraklasy w sezonie 2021/22 (29 kwietnia-1 maja). Który mecz w TVP?
– Występowałeś w młodzieżowych reprezentacjach Holandii. Z kim miałeś wtedy okazję grać?
– Nathan Ake, Memphis Depay, Davy Klassen z Ajaksu, Marco van Ginkel z PSV, Stefan de Vrlij z Interu, Karim Rekik z Sevilli, Jean-Paul Boetius jest teraz w Mainz. Mógłbym wymieniać jeszcze długo. To był fajny czas.
– W pierwszej reprezentacji Holandii jednak nie zagrałeś, a jakiś czas temu zamieniłeś ją na Ghanę. Debiutu jednak i tu nie doczekałeś.
– Tak. Ówczesny selekcjoner chciał mnie powołać, ale wtedy moje papiery nie były jeszcze gotowe. Podjąłem procedurę, ale w międzyczasie zmienił się selekcjoner. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Mam nadzieję, że wkrótce zagram dla Ghany.
– Kiedy podjąłeś decyzję o zmianie reprezentacji?
– Temat zaczął się pięć, sześć lat temu, ale ja na poważnie działam w tej sprawie od dwóch lat.
– Jak wyglądają twoje ghańskie korzenie?
– Moi rodzice są z Ghany. Ja urodziłem się i wychowałem w Holandii. Ale do Ghany jeżdżę tak często jak to możliwe. Moja rodzina mieszka w Akrze. Po raz ostatni byłem tam w styczniu tego roku.
– Akra to duże miasto, ale dzieciństwo w Rotterdamie też musiało być interesujące.
– O, tak. To wielkie, wielokulturowe miasto. Holandia znana jest z tego, że tam gra się w piłkę na każdym roku. I tak pamiętam moje dzieciństwo. Graliśmy do późnej nocy, dopóki świeciły lampy. Rotterdam to dla mnie najlepsze miasto na świecie, bo tam się wychowałem. Tam czuję się jak w domu.
– Masz rodzeństwo?
– Tak, siostrę i dwóch braci. Siostra mieszka w Holandii, bracia w Ghanie.
– Wyjawisz tajemnicę twojego imienia?
– Haha, na pewno nie ma nic wspólnego z Elvisem Presleyem. Rodzicom po prostu podobało się to imię. Siostrę nazwali Mavis, więc ładnie się uzupełniamy.
– Wróćmy do przebiegu twojej kariery. Po Anglii była Turcja, a później Chiny, Bułgaria, teraz Polska. Egzotyczne kierunki.
– W Turcji miałem dobry czas. Bardzo mi się tam podobało. Futbol, ludzie, kraj. Starałem się mówić w ich języku. W drugim sezonie zdobyłem kilkanaście goli i pojawiło się zainteresowanie kilku innych tureckich klubów. Pewnie trafiłbym do Trabzonsporu, gdyby nie nadeszła oferta z Chin. Nie mogłem jej odrzucić.
– Była tak dobra?
– Tak, w tych okresie Chińczycy oferowali naprawdę godne pieniądze. Potem jednak nadszedł koronawirus i wszystko się zmieniło. Podpisałem kontrakt i pojechaliśmy na zgrupowanie do Anglii. Pod koniec stycznia zgrupowanie dobiegło końca i dostaliśmy kilka dni wolnego. Byłem w Holandii i już szykowałem się do wylotu do Chin. Dzień przed zaplanowaną podróżą dostałem jednak informacje, że mam nie lecieć, bo pojawił się jakiś wirus i nie wiadomo, co będzie dalej. Ucieszyłem się, bo myślałem, że to oznacza kilka dni wakacji więcej. Potem jednak nadszedł sierpień, a ja nadal byłem w Holandii… Koronawirus opanował cały świat, nikt nie wiedział, co będzie z piłką w Chinach, więc doszliśmy do porozumienia w sprawie rozwiązania kontraktu. Pojawiła się oferta z Łudogorca, a to klub, który ostatnio wyrobił sobie w Europie niezłą markę. Uznałem więc, że to dobry moment, by wrócić do Europy i o sobie przypomnieć.
– W Bułgarii zdobyłeś tytuł mistrzowski.
– Tak, graliśmy też w Lidze Europy. To był dobry okres. Miasto może nie było "top", ale cała reszta bardzo mi się podobała. A baza treningowa to coś niezwykłego. Byłem w niezłym szoku, gdy ją zobaczyłem. To europejska czołówka! Nie porozumieliśmy się jednak w sprawie nowego kontraktu i tak trafiłem do Krakowa.
– W Go Ahead Eagles pracowałeś z Robertem Maaskantem, który w przeszłości był trenerem Wisły.
– Naprawdę? Nie wiedziałem o tym. Słyszałem tylko, że w Wiśle pracował Peter Hyballa.
– Maaskant to dawne dzieje. Sięgnął z Wisłą po jej ostatni tytuł mistrzowski, gdy ta walczyła o inne cele niż obecnie. Jak ci się z nim współpracowało?
– Nie trwało to długo, bo był naszym trenerem przez około dwa miesiące. Pamiętam jednak, że miał spory wpływ na zespół i podobały nam się jego środki treningowe.
– Jaką masz opinię na temat Ekstraklasy po tych kilku meczach?
– Liga jest bardzo twarda...
– W takim sensie, że trzeba dużo walczyć?
– Tak, ale jest też wiele dobrych zespołów. Zanim tu trafiłem, znałem Lecha, Legię i Wisłę. Gdy pojawiły się pierwsze sygnały z Krakowa sprawdziłem tabelę. Byłem w szoku, bo nie mogłem uwierzyć, że tak duży klub jest tak nisko w tabeli. Po kilku meczach widzę, że ta drużyna ma potencjał, ale wiem też, że przez ostatnie lata klub miał sporo problemów. To pewnie ma też wpływ na naszą obecną pozycję w lidze. W ostatnich spotkaniach prezentowaliśmy niezły futbol, ale mieliśmy też nieco pecha, choćby w meczu z Lechem. Zagraliśmy bardzo dobrą pierwszą połowę przeciwko Śląskowi, powinniśmy zdobyć dwie, trzy bramki, a skończyło się na remisie 1:1. Nie można jednak wszystkiego zrzucać na pecha. W futbolu dostajesz to, na co zasłużyłeś. Sytuacja w tabeli jest pochodną naszej gry. Ciągle możemy jednak wszystko naprawić. Bardzo ważne będzie odpowiednie nastawienie drużyny w ostatnich czterech spotkaniach.
– Mecz z Wisłą Płock mnie zaskoczył. Wydawało się, że idziecie do góry, a pierwsza połowa była katastrofą. Jesteś w stanie zrozumieć, dlaczego tak się stało?
– Widziałem z ławki, że zbyt łatwo tracimy gole. To były zwykłe prezenty. Rywale wykorzystali je bardzo skrupulatnie. Dwa razy przeszli połowę i zdobyli dwie bramki. Byli bardzo skuteczni, a my – jak zwykle – zaczęło się od strzału w słupek. Po przerwie musieliśmy nakręcić się na walkę i to się udało. Druga połowa była bardzo dobra, udało się doprowadzić do remisu, ale na koniec i tak wszystko straciliśmy. Myślę, że to był dobry mecz do oglądania, bardzo intensywny, ale dominuje rozczarowanie. Teraz przed nami Cracovia, a ja wiele słyszałem o tej rywalizacji.
– Masz doświadczenie z gry w meczach derbowych?
– W Holandii największą temperaturę mają mecze Feyenoordu z Ajaksem. W Łudogorcu spotkania z CSKA Sofia. W Turcji graliśmy derby, ale na te krakowskie czekam z wielką niecierpliwością. Polscy kibice są pozytywnie zakręceni.
– Kibice Wisły ciągle was wspierają. Nie odwrócili się od zespołu.
– Tak i czuję, że dziś to my jesteśmy im coś winni. Od pierwszego meczu odczuwam ich wsparcie. Mój kuzyn przyjechał na mecz z Lechem i był pod wrażeniem. Atmosferę porównał do tej panującej na stadionie Feyenoordu.
– A jakie masz plany na przyszłość?
– Na razie zupełnie o tym nie myślę. Jestem szczęśliwy, że gram w Polsce, ale teraz myślę tylko o tym, by Wisła pozostała w Ekstraklasie.