{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Lekkoatletyka. Krystian Zalewski: nigdy do końca nie wiadomo, na co nas stać
Filip Kołodziejski /
Mistrz uniwersjady, wicemistrz Europy oraz multimedalista mistrzostw Polski nie zamierza tracić czasu. Krystian Zalewski rywalizację o medale na bieżni zmienia na... maraton. Marzy mu się walka o czołowe lokaty podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. Zna się z Eliudem Kipchoge i marzy o poprawieniu rekordu Polski. Więcej na ten temat powiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Lato rekordów? Ten "Aniołek" może przełamać magiczną barierę
Czytaj też:

Lekkoatletyka. Erriyon Knighton czwartym najszybszym człowiekiem na 200 metrów w historii
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Kolejne złoto mistrzostw Polski wylądowało w gablocie. Jakie to uczucie?
Krystian Zalewski: – Każdy krajowy tytuł bardzo mnie cieszy. Tym bardziej obroniony. Presja zawsze się pojawia. Cały czas mam motywację. To cieszy!
– Kibice kojarzyli pana z biegiem na 3000 metrów z przeszkodami, ale teraz pojawiły się również maratony.
– Mam całkiem inny trening niż do tej pory. Dobrze się w nim czuję. Wyniki to potwierdzają.
– Jest jeszcze większa harówka na treningach?
– Inna. Długość treningów się zmieniła. Są bardziej wymagające. Wcześniej tak nie było.
– Jak wygląda pana tydzień pracy?
– Kiedy szykuję się do maratonu, to bezpośrednio przed nim robię od 180 do 210 kilometrów. W ćwiczeniach na przeszkodach było to około 160-180 kilometrów. Zmieniła się też intensywność zasadniczych treningów. Spadła. Nie osiągam prędkości rzędu 2:30 i szybciej. W tym momencie biegam nieco poniżej trzech minut. Czas pracy się wydłużył. Osiągam nawet dwie godziny w części głównej.
– Jest kiedy spać?
– Oj, na takie kwestie zawsze jest czas! Regeneracja jest częścią treningu. Nie można zaniedbać tej kwestii.
– Biegając maratony sprawiacie sobie ból?
– Trzeba to lubić. Cieszyć się, że można pokonywać kolejne kilometry. Czerpię z tego radość. Jak wiadomo: "Z niewolnika, nie ma pracownika". Nawet, gdyby jeden z Kenijczyków miał plan na rekord świata, a nie miałby przyjemność z biegu, to nic by z tego nie wyszło.
– Co pana motywuje, by przebiec 42195 metrów?
– Nowe doświadczenia. Ciągle się uczę. Ukończyłem do tej pory dwa maratony. Jestem otwarty na nowości. Łamie kolejne bariery organizmu. Nigdy do końca nie wiadomo, na co nas stać. Zerkam też na wyniki kolegów z Polski i reszty Europy. Chcę ich dogonić i przegonić.
– Maraton zostanie na stałe?
– Nie odrzucę rywalizacji na 10 kilometrów na stadionie. Żeby zbudować zapas prędkości do maratonu, trzeba jeszcze szybciej biegać na 10000 metrów. Nie ma zmiłuj. Maraton będzie dystansem, który zdominuje kalendarz startów.
– Ma już pan minima PZLA na mistrzostwa Europy i świata w maratonie. To ważny moment?
– Dokładnie.
– Jak sytuacja wygląda na polskim podwórku?
– W 2021 roku minima uzyskało sześciu zawodników. Wskaźnik wynosił 2:11.30. Podołaliśmy wyzwaniu. Warunki do trenowania mamy, jakie mamy. Każdy stara się zapewnić samemu sobie jak najlepsze. Nie są jednak one najdogodniejsze na świecie.
– W kontekście ostatniej sytuacji z Michałem Haratykiem, napisał pan na Twitterze: "Niestety, wielu zawodników ma ten problem". Zdanie podtrzymane?
– Niestety, w ostatnich miesiącach coraz częściej słyszy się takie historie, jak ostatnio miał Michał Haratyk. Z jednej strony związek wspiera. Z drugiej, nie wygląda to tak, jak powinno wyglądać.
– Naprawdę wszystko jest aż tak złe? Zastanawiam się, czy niektórzy nie przesadzają...
– Nie mówię, że wszystko. Nie zmienia to jednak faktu, że należy poprawić system szkolenia. Niby mamy ujednolicony system, ale nigdy nikt osobiście nie powie, że podjął daną decyzję. W PZLA decyzje podejmuje zarząd. Personalnie żadna osoba się nie wyrywa przed szereg. To trochę komedia, ale lepiej skupić się na ciężkiej pracy i nie zawracać sobie tym głowy.
– Trudno funkcjonować bez sponsorów?
– Dzięki temu, że jestem w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym, jestem w stanie podnosić poziom sportowy. Inaczej nie byłoby na to opcji. Bez środków sponsorów, wsparcia lokalnych firm, większych przedsiębiorstw, trudno jest zawodnikowi pokryć koszta wyjazdów. Na przykład we Francji w Font-Romeu, doba hotelowa kosztuje około 60 euro. Do tego, co daje PZLA, trzeba dopłacać jeszcze 4-5 tysięcy, by wyjechać. Dla niektórych to duże pieniądze. Mając rodzinę, dzieci, takie koszty mogą przerosnąć. Szkoda mieć z tyłu głowy myśli: "Ciekawe, czy do pierwszego mi wystarczy...".
– Budowanie formy bez zagranicznych wyjazdów jest możliwe?
– Bardzo utrudnione. Biegi wytrzymałościowe potrzebują naturalnych gór. Mi udało się wynająć namiot hipoksyjny od Marcina Lewandowskiego, ale nie każdy ma taką możliwość. Staram się dzięki niemu podnieść poziom zaplecza treningowego.
Czytaj też:
Patrycja Wyciszkiewicz: dziewczyny zdobywały medal IO, ja byłam na wózku inwalidzkim [WYWIAD]
– Pan się nie poddaje?
– Robię wszystko, by było jak najlepiej. Podnoszę poziom sportowy. Robię to dla siebie i ku uciesze kibiców. Chciałbym, żeby osoby decyzyjne mi pomagały, nie przeszkadzały. Nastawiam się na igrzyska w 2024 roku. Tam chciałbym bym ukształtowanym maratończykiem. Impreza będzie w Europie. Łatwiej będzie osiągnąć optymalną dyspozycję niż w Tokio czy Eugene. W Paryżu chcę powalczyć o wysokie miejsce.
– Technologia bardzo pomaga?
– Buty mają coś w sobie, jeśli wyniki poszły do przodu. Co chwilę się coś zmienia. Najpierw biegano na żużlu, potem na tartanie. Wcześniej zakładali trampki, teraz biega się w najnowszych kolcach. Każda firma z obuwiem, w tym momencie, chce mieć pod sobą najlepszych lekkoatletów. Szukają nowych rozwiązań. Eliud Kipchoge już powiedział, że wymieniając opony w samochodzie, nie pojedzie szybciej. Silnik zostaje ten sam. Mówiąc, że wszystko zależy od butów, odbiera się ciężką pracę zawodnikom. My harujemy, przesuwamy granice. Bez solidnych treningów nie byłoby rekordów krajów i świata.
– Znacie się z Kipchoge?
– Gdybym powiedział, że to mój przyjaciel – skłamałbym. Spotkaliśmy się kilka razy. Rozmawialiśmy raz czy dwa. Wbrew pozorom, to bardzo normalna, życzliwa i uśmiechnięta osoba. Nie czuć dystansu. Można zrobić zdjęcie, posłuchać rad.
– Będzie bił kolejne rekordy?
– Być może. On bardzo twardo stąpa po ziemi. Już przesunął jedną granicę. Będzie ją chciał poprawiać w zdrowej, sportowej rywalizacji.
– Rekord Polski wynosi 2:07.39 sekundy. W 2012 roku ustanawiał go Henryk Szost. Kiedy doczeka się nowego?
– Każdy ma na niego chrapkę. Poziom maratonu w Polsce się podniósł. Coraz więcej osób łamie granicę 2:11.00. Wiele czynników musi się złożyć na dobry wynik. Nie tylko trening i buty. Trzeba trafić dobry dzień, dobrą grupę. Ja chciałbym biegać na poziomie 2:06.00. Do tego dążę. Mam nadzieję, że uda mi się zbliżyć do rekordu, a z czasem go poprawić.