{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Lekkoatletyka. Jacek Wszoła: światowa czołówka w skoku wzwyż już dawno nam uciekła
Filip Kołodziejski /
Skok wzwyż ma w Polsce poważny kłopot. Po odejściu Kamili Lićwinko i Sylwestra Bednarka pojawiła się duża wyrwa. Według Jacka Wszoły, mistrza olimpijskiego z Montrealu, świat już dawno nam uciekł, a na międzynarodowe sukcesy możemy jeszcze długo poczekać...
Lato rekordów? Ten "Aniołek" może przełamać magiczną barierę
– Przykro mi i bardzo smutno, że żegnam się z rywalizacją na profesjonalnym poziomie. Była to moje najwspanialsza przygoda w życiu. Jednak mam z tyłu głowy myśl, że już czas, aby to zrobić – mówiła nam Kamila Lićwinko, gdy zawieszała buty na kołku.
Przez wiele lat jej sukcesy były powodem ogromnej radości polskich kibiców. Cieszyła się m.in. ze złota HMŚ w Sopocie czy brązowego medalu MŚ w Londynie. Teraz pora szukać jej następczyń, co nie będzie proste.
W krajowej czołówce na pierwszy plan wychodzi 20-letnia Wiktoria Miąso. Poza nią trudno doszukiwać się głośnych wyczynów koleżanek.
Nieco lepiej wygląda sytuacja u panów, gdzie Norbert Kobielski i Michał Kołodziejski wiodą prym po odejściu Sylwestra Bednarka. – Jest Norbert, jest młodziutki, a już bardzo zdolny Mateusz. Nie obawiam się o przyszłość. Pewnie, że poziom światowy jest bardzo wysoki i aby się liczyć – trzeba skakać powyżej 2,36-2,37. Gdy jednak ja zaczynałem, to było 4-5 zawodników w Polsce skaczących powyżej 2,30. Każda konkurencja ma wzloty i upadki. Jest pewien dołek wynikowy, ale wierzę, że już niedługo z niego wyjdziemy – mówił 33-latek.
Nie od dziś wiadomo, że w Polsce kibice nie znoszą przestoju. Wyniki są potrzebne na "już". Czy uda się szybko nawiązać do czasów największej świetności skoku wzwyż? Na ten temat wypowiedział się także mistrz olimpijski z Montrealu.
Afery w związku nikomu nie służą. Głos z PZLA studzi emocje
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Skoczkinie i skoczków wzwyż czeka najtrudniejszy sezon od lat?
Jacek Wszoła, mistrz olimpijski w skoku wzwyż: – Bednarek przez kilka ostatnich lat już prawie w ogóle nie skakał na światowym poziomie. Zatrzymywał się przy wysokościach 2,20 m. U mężczyzn niewiele się zmieniło. Wszystko zależy od tego, czy Norbert rozwinie potencjał. Niewątpliwie go ma. Mateusz dopiero wchodzi w rywalizację z najlepszymi. Zobaczymy, co pokaże. U pań jest rzeczywiście gorzej. Będzie trudniej o wyniki.
– Świat panom uciekł?
– Już dawno odjechał. Mogę nawiązać do sukcesów Artura Partyki i olimpijskich medali z Barcelony i Atlanty (brąz z 1992 roki i srebro z 1996 roku – przyp. red.). Wtedy się liczyliśmy na poważnie. Mogę też porównać obecną sytuację w mojej konkurencji do rzutu młotem. Wyobraźmy sobie, że Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek nagle kończą kariery. Nie zostaje nam wiele do wyboru. Musimy zadbać o juniorów młodszych. Jeśli teraz już ktoś rzuca tyle 5-kilogramowym młotem, co Fajdek 7-kilogramowym, to za 5-7 lat może być z niego pożytek. Można to też przełożyć na skoki.
– Jak ocenić sytuację wśród kobiet?
– Żeby można było szukać następczyni Kamili Lićwinko, to wśród 17-18-latek powinny być już dziewczyny, które skaczą regularnie 190-193 centymetrów. Lićwinko meldowała się bardzo często w ścisłych finałach. Nie musiała nawet skakać po dwa metry, a to zapewniało miejsca w okolicach podium.
– Szkolenie zawodzi?
– Zależy. Na skocznie przychodzi kilkanaście dziewczyn, a być może te najlepsze nie zostały jeszcze zauważone. Ogólnie jest kłopot z zainteresowaniem. Za moich lat u mężczyzn były medale mistrzostw Europy, igrzysk olimpijskich. U kobiet rekord kraju utrzymywał się na poziomie 1,97 metra (Danuta Bułkowska). Dopiero w 2013 roku skoczyła go Lićwinko. Cofając się w czasie, nie trudno zauważyć, że poziom był o wiele, wiele wyższy. Dużo dla tej dyscypliny zrobiła też Urszula Kielan. W Moskwie cieszyła się z olimpijskiego srebra.
"Aniołek" walczy z czasem i kontuzją. Nadal jest dyskomfort i ból
– Pana życiowe osiągnięcie przypadło na igrzyska olimpijskie w Montrealu. Po 1976 roku widać było wzrost zainteresowania dyscypliną?
– Najgorzej jest mówić o sobie. Można było zauważyć większy ruch w tej kwestii. W lekkiej atletyce mamy ogromne sukcesy od lat. Żeby walczyć ze światową czołówką trzeba wielkiego poświęcenia. Często jest tak, że jak ktoś szybciej urośnie od pozostałych, to od razu robi się z niego nadzieję. Mówi się, że będzie rzucał młotem albo pchał kulą. Potem przychodzi moment przestoju. Nie przybiera mięśni, nie rozwija się siłowo. Zostaje w martwym punkcie. Być może takie osoby powinno się kierować do skoku wzwyż. Na tę chwilę nie obserwuję u młodzieży chęci uprawiania lekkiej atletyki.
– Co może być powodem?
– Chyba telefony i konsole są w tym momencie ważniejsze. Gdy patrzę na wnuków – 8 i 9 lat – widzę, że są bardziej zainteresowani cyfrowym życiem niż sportem.
– W Polsce są fachowcy, którzy oszlifują talenty?
– Ależ oczywiście! Mamy ludzi z wieloletnim doświadczeniem, którzy prowadzili różnych zawodników na różnych poziomach.
– Pan też wciela się w rolę trenera?
– Co roku pojawiam się na Opolskim Festiwalu Skoków. Siedzę od rana do wieczora. Przewija się kilka grup rocznikowych. Służę pomocą. Z tych klubów, które zapewniały obsadę kadrową 10-15 lat temu, nadal można czerpać. Niestety, nie widać, by w innych ośrodkach z pozostałych części krajów zjeżdżała się młodzież.
– Pieniądze są najważniejsze w zawodowym sporcie?
– Mają kolosalne znaczenie. Kiedyś na zachętę dawało się za darmo komplet dresów albo fundowało się wyjazd na obóz i było zapewnione wyżywienie. W tym momencie to niemal niespotykane. Na "prezenty" trzeba zasłużyć dobrymi wynikami w zawodach młodzieży. Gdy ja zaczynałem, dostałem pełny ekwipunek. Nie musiałem się o nic martwić. Mogłem trenować na dworze, podczas wiatru i zimna. W hali też nie było kłopotów. W tym momencie przydałaby się pomoc dla dzieci i rodziców. Zacząłby się proces myślenia o sporcie w innych kategoriach. Nie byłby to tylko dobrze spędzony czas przez dziecko, ale też inwestycja w przyszłość. Inwestycją powinno być wysłanie całej grupy młodzieży na obóz w ferie zimowe. Wtedy na wiosnę byłoby z czego budować formę. Tak było zawsze. Bez takich przedsięwzięć ani rusz.
– Jesteśmy przygotowani do wyłapywania "perełek"?
– Są ośrodki w Polsce, które można określić słowem: "marzenie". Kiedyś nie było takich udogodnień. Nie powinno się mówić, że nie ma bazy szkoleniowej. Nie można narzekać. Jest więcej miejsc do trenowania niż zawodników...
Polski lekkoatleta uderza w związek! Mistrz nie ma pieniędzy i wyjazdów...