Takiego wydarzenia jeszcze nie było. W sobotę 30 kwietnia Katie Taylor (21-0, 6 KO) zmierzyła się z Amandą Serrano (42-2-1, 29 KO) w pojedynku, który w legendarnej hali Madison Square Garden obejrzało ponad 19 tysięcy widzów. Największa walka w historii boksu kobiet to kolejny etap długiej batalii o uznanie w środowisku, które od zawsze było zdominowane przez mężczyzn. Jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych panie nie mogły boksować na Wyspach Brytyjskich ze względu na seksistowskie uprzedzenia.
"To odpowiednik ringowego spotkania Floyda Mayweathera z Mannym Pacquiao" – zachwycał się promotor Eddie Hearn. Tym razem reklamował wydarzenie u boku Jake'a Paula – YouTubera, który nieoczekiwanie stał się jednym z ambasadorów żeńskiego boksu. Według powszechnej opinii – którą podziela między innymi uznawany za "Biblię boksu" magazyn "The Ring" – w ostatnią sobotę kwietnia walczyły dwie z trzech najlepszych pięściarek na świecie.
Z jednej strony Amanda Serrano – pierwsza w historii zawodowa mistrzyni świata w aż siedmiu kategoriach i zawodniczka, która przecierała telewizyjne szlaki w stacji NBC. Obok niej Katie Taylor – jedna z trzech historycznych złotych medalistek olimpijskich z Londynu, pięciokrotna triumfatorka mistrzostw świata amatorek i niekwestionowana mistrzyni świata kategorii lekkiej już na zawodowstwie.
Rywalizację umiejętnie podgrzewano od lat. W 2018 roku Irlandka pokonała Cindy Serrano (27-5-3) – starszą siostrę Amandy. Niecałe dwa lata później wszystkie formalności były uzgodnione. Do wielkiej walki miało dojść w maju 2020 roku na Wyspach Brytyjskich, ale plany pokrzyżowała pandemia koronawirusa. W tym czasie młodsza z sióstr Serrano zaczęła występować na galach organizowanych przez Paula, który zaczął ją wspierać i promować w sposób wręcz bezprecedensowy.
W sierpniu 2021 roku bawiący się boksem YouTuber rozdzielił między zawodowych pięściarzy milion dolarów z własnej gaży. Dzięki temu jedna z najlepszych zawodniczek świata otrzymała 300 tysięcy dolarów za walkę z Yamileth Mercardo (18-2) – a nie sześć razy mniej, jak zapisano pierwotnie. Pierwszy raz Paul zwrócił uwagę na pięściarkę z Portoryko kilkanaście miesięcy wcześniej, gdy występowali podczas tej samej gali. Obrotny biznesmen szybko zdał sobie sprawę, co może osiągnąć dzięki takiej współpracy.
Walka bez przegranych
Od początku można dostrzec, że Paul ma specyficzne podejście do boksu. Stoczył już pięć pojedynków na zawodowych zasadach i wszystkie wygrał. Szkopuł w tym, że... ani razu nie spotkał w ringu prawdziwego boksera. Jego rywale to odpowiednio: celebryta, koszykarz i dwaj byli zawodnicy MMA – trudno więc traktować te walki w sportowych kategoriach. Obecność Serrano podczas tych samych wydarzeń dodawała im jednak waloru sportowego. Na tej osobliwej współpracy zyskali oboje.
– Fakty są teraz takie, że w 2022 roku Amanda dostanie ponad dwa razy więcej, niż miała otrzymać w 2020 roku. Nie mam wątpliwości, że bez Jake'a Paula nie byłoby to możliwe – zdradził Eddie Hearn. Promotor założył się z YouTuberem – obaj postawili milion dolarów na swoją faworytkę. Zakład trzeba było jednak unieważnić, bo według przepisów obowiązujących w USA promotorzy nie mogą stawiać na podopiecznych. Obaj zadeklarowali, że pieniądze w inny sposób zostaną przekazane na cele charytatywne.
Jeszcze bardziej iskrzyło w ringu. Po pełnym zwrotów akcji pojedynku sędziowie nie byli jednomyślni. Serrano zadała więcej celnych ciosów, a w piątej rundzie była nawet blisko wygrania przed czasem. Taylor potrafiła jednak wyjść z kryzysu – pokazała serce wielkiej mistrzyni i finiszowała w imponującym stylu. Wszyscy sędziowie widzieli jej przewagę w ostatnich trzech rundach.
Ostatecznie dwóch arbitrów wskazało na Irlandkę (97:93, 96:93), a jeden na rywalkę (96:94). Tak naprawdę nikt nie przegrał. "Wygrałyśmy równość. Wygrałyśmy fair play. Wygrałyśmy dla boksu. Wygrałyśmy dla kobiet. Wygrałyśmy dla małych dziewczynek. Dlatego podnoszę rękę jak mistrzyni, bez względu na wynik" – skomentowała Serrano kilka godzin po walce.
Głośniej protestował... Jake Paul. "Mężczyźni kłamią, kobiety kłamią, ale liczby już nie" – pisał przytaczając statystyki zadanych ciosów. Boks nie sprowadza się jednak tylko do tego, kto częściej trafia. Aż sześć z dziesięciu rund rozstrzygnęło się różnicą do dwóch celnych uderzeń na korzyść którejś z zawodniczek, co najlepiej obrazuje jak wyrównany był to pojedynek. Potencjalny rewanż – do którego mogłoby dojść na którymś z irlandzkich stadionów – będzie z pewnością kolejnym komercyjnym hitem.
Kolejne mistrzynie czekają
Wiele wskazuje na to, że żeński boks czeka więcej tak dużych wydarzeń. Latem lub wczesną jesienią 2022 roku powinno dojść do kolejnej unifikacji niepokonanych mistrzyń. Claressa Shields (12-0, 2 KO) – jedyna w historii dwukrotna złota medalistka olimpijska – może spotkać się z Savanną Marshall (12-0, 10 KO), która na zawodowstwie może pochwalić się wysokim współczynnikiem nokautów i efektownym stylem.
Obie łączy długa historia sięgająca jeszcze czasów amatorskich. Shields w tej formule przegrała tylko jedną walkę – właśnie z Brytyjką, która nie odniosła potem aż tak znaczących sukcesów. Pięściarki niedawno związały się z projektem telewizji Sky Sports, a ich walka ma być jednym z hitów tegorocznej ramówki. Amerykanka zdaje się mieć więcej atutów pięściarskich, jednak Marshall to jedna z najmocniej bijących kobiet we współczesnym boksie.
Na kolizyjnym kursie znalazły się także Mikaela Mayer (17-0, 5 KO) oraz Alycia Baumgardner (12-1, 7 KO) – amerykańskie mistrzynie świata kategorii superpiórkowej. Renesans żeńskiego boksu zawodowego nie byłby jednak możliwy bez wsparcia ze strony olimpijskiej odmiany pięściarstwa. Panie zadebiutowały w igrzyskach 2012 roku – wówczas rywalizowano tylko w trzech kategoriach wagowych, a jedną z gwiazd tego turnieju została Katie Taylor.
Z czasem proporcje zaczęły się zmieniać. W Tokio rozdano już pięć medalowych kompletów, a w 2024 roku wszystko powinno się wyrównać. Zgodnie z planem na starcie stanie 124 panów i tyle samo kobiet. Napływ coraz lepszych zawodniczek z boksu olimpijskiego sprawił, że pięściarstwem zainteresowały się najważniejsze światowe federacje i telewizje.
Trudna dola pionierek
Długo nie było to regułą, choć kobiety walczyły od zawsze. Wzmianki o pojedynkach pań na gołe pięści pochodzą z początków XVIII wieku. Pierwszą szerzej znaną mistrzynią została Elizabeth Wilkinson, która z mężem Jamesem Stokesem toczyła nawet walki mieszane, rywalizując w ringu z innymi parami.
Ostatnie wzmianki o pani Wilkinson pochodzą z 1730 roku. Potem boksowali głównie mężczyźni, a boks z czasem zaczął być postrzegany jako niemal wyłącznie męski sport. W 1904 roku w wydaniu kobiet był pokazową dyscypliną podczas igrzysk, ale nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. W latach dwudziestych XX wieku w Londynie powołano nawet żeński klub pięściarski, jednak pomysł pokazowych walk pań oprotestowano.
– Nigdy sobie nie wyobrażaliśmy, że tak obrzydliwy pokaz mógłby się wydarzyć w naszym kraju – skomentował William Joynson-Hicks, ówczesny minister spraw wewnętrznych. Nastroje niespecjalnie zmieniały się w kolejnych latach. Nawet w Stanach Zjednoczonych kobiety musiały długo czekać. W latach siedemdziesiątych – gdy triumfy święcił krnąbrny Muhammad Ali – komisje stanowe blokowały możliwość toczenia zawodowych walk pań.
W tamtych czasach pojawiła się jednak kobieta, która przedstawiała się jako żeńska odpowiedź na "Największego". Teraz Jackie Tonawanda jest nawet częścią pięściarskiej Galerii Sław (Hall of Fame). Kobiety mogą liczyć na takie wyróżnienia dopiero od kilkunastu lat. Oddzielnie traktowane są pionierki – tak nobilituje się te, które toczyły pojedynki przed 1988 rokiem.
Oszustka w Galerii Sław?
Tonawanda to jednak przypadek szczególny. Gdy wchodziła do boksu ciężko było o jakąkolwiek weryfikację jej słów. W wywiadach przekonywała, że 25 lat życia spędziła w różnego rodzaju zakładach zamkniętych. A karierę zaczęła rozkręcać w 1975 roku – gdy miała 42 lata, choć przekonywała, że jest dużo młodsza. Dzwoniła po redakcjach i przedstawiała się jako "Żeńska Ali". Część środowiska przyjęła nawet jej słowa na wiarę.
– Nazywam się Jackie Tonawanda. Mam za sobą 25 wygranych pojedynków, z czego 24 przez nokaut. Za kilka dni walczę w Las Vegas o tytuł mistrzyni świata w kategorii półciężkiej – zapowiadała w telefonicznej rozmowie z Randym Gordonem. Nowojorski dziennikarz jako jeden z nielicznych wszystko sprawdził – nie było śladu takiego pojedynku. Kilka dni później samozwańcza mistrzyni znów zadzwoniła i przekonywała o kolejnym nokaucie.
Przyparta do muru nie potrafiła jednak wskazać sędziego. Miała też problemy z nazwaniem przeciwniczki. Po dłuższym namyśle nazwała ją "Marią Perez" z Tijuany. Tym razem jednak wersja się zmieniła – Tonawanda przekonywała, że znokautowała wszystkie rywalki spotkane na drodze. – Gdzie ja nie walczyłam... Kilka walk było na wyspach. Aruba, St. Thomas, St. Croix... Inne miałam w Panamie i Wenezueli – tłumaczyła.
Gordon już na początku czuł pismo nosem. Zadeklarował, że opisze historię Tonawandy, ale tylko jeśli dostanie zdjęcie z ostatniego pojedynku. Niestety – samozwańcza mistrzyni ze smutkiem przyznała, że fotograf... utknął w korku i przegapił walkę, bo ta zakończyła się ponoć ekspresowym nokautem. W kolejnych tygodniach scenariusz się powtarzał, a zawodniczka donosiła o kolejnych wygranych pojedynkach-widmo.
W czerwcu 1975 roku Gordon wreszcie zobaczył ją na żywo. W przedziwnym pokazie Jackie znokautowała... mężczyznę. Niejaki Larry Rodania nie miał jednak nic wspólnego z boksem. "Ten cios nie znokautowałby nawet mnie" – skonstatował dziennikarz. Pod koniec lat siedemdziesiątych Tonawanda – razem z innymi pięściarkami - pozwała nowojorską komisję stanową do spraw sportu o dyskryminację.
Ali kręci nosem
Upartej kobiecie udało się w końcu znaleźć naiwniaka – jej historię bez żadnej weryfikacji opisano w "New York Daily News". A w 1979 roku wreszcie pojawiła się w ringu, ale w jedynym znanym pojedynku z inną kobietą... akurat przegrała. Wcześniej nawiązała wyjątkową relację z Muhammadem Alim, który szybko zauważył, że w jej frapującej historii coś się nie zgadza.
– Mówiła, że jest niepokonana. Pomyślałem, że to super, że ktoś taki mówi o sobie "Żeńska Ali", więc zaprosiłem ją na trening. Uderzała w worek i zrobiła lekką walkę z cieniem. Nigdy z nikim nie sparowała – nawet gdy obiecywałem jej, że zawodnicy nie będą oddawać ciosów i będą ćwiczyć tylko obronę. Ten temat wiele razy powracał, a Jackie za każdym razem mówiła to samo: nie mogła sparować, bo akurat miała okres – opowiadał "Największy" po latach.
Tonawanda nie cieszyła się uznaniem innych zawodniczek z tamtego czasu. Oszustką nazwała ją między innymi Yvonne Barkley – siostra Irana, późniejszego mistrza świata. "Żeńska Ali" zmarła w 2009 roku na nowotwór. Miała 75 lat – to jedno z nielicznych ustaleń, które nie budzi wątpliwości. Nieco ponad dekadę później dołączyła do Galerii Sław, w której pozostanie na zawsze. Chyba, że coś się zmieni...
– Nigdy nie wygrała walki. Cała jej legenda wzięła się ze słów o mistrzowskim tytule i wielu wygranych walkach. Wiadomo, że gdy jeden, jedyny raz faktycznie pojawiła się w ringu z inną kobietą to przegrała – komentował historyk Henry Hascup. Być może sytuacja doczeka się też weryfikacji, bo panel głosujących po prostu nie znał całej historii Tonawandy. I to chyba najlepszy dowód, że historyczny blef domniemanej pionierki w jakimś sensie jednak się powiódł.
U boku Tysona
Nie można jednak zapomnieć o innych zawodniczkach, które faktycznie przecierały szlaki. W Stanach Zjednoczonych kimś takim była Christy Martin. W 1996 roku przygarnął ją pod skrzydła Mike Tyson. Amerykanka wystąpiła na gali pokazywanej w systemie Pay-Per-View, a jej starcie z twardą Irlandką Deidre Gogarty zrobiło ogromne wrażenie na kibicach i ekspertach.
Karierą Martin przez kilka lat opiekował się Don King, a zawodniczka trafiła nawet na okładkę "Sports Illustrated". W 2003 roku spotkała się w ringu z Lailą Ali (24-0, 21 KO) – córka "Największego" to również jedna z pionierek żeńskiego pięściarstwa. W pewnym momencie pokonała nawet... córkę Joego Fraziera – Jacqui. Ostatni raz pojawiła się w ringu w 2007 roku, ale co jakiś czas lubi deklarować chęć walki z którąś z współczesnych mistrzyń – głównie z Claressą Shields.
Długą drogę w walce o równość panie musiały stoczyć także na Wyspach Brytyjskich. W 1998 roku Jane Couch (28-11, 9 KO) została pierwszą, której udało się wywalczyć licencję. Najtrudniejsza walka odbyła się poza ringiem. Przez lata przedstawiciele brytyjskiej federacji (British Boxing Board of Control) konsekwentnie odmawiali zgody na zawodowe starty. Argumentowali, że zespół napięcia przedmiesiączkowego sprawia, że kobiety... są zbyt niestabilne, by boksować.
Mocno seksistowską przesłankę uchylono dopiero po odwołaniu przed trybunałem. Couch zakończyła karierę w 2008 roku, a w kolejnych latach zaangażowała się w walkę o to, by boks pojawił się na igrzyskach. – Olimpijskie marzenia mogłyby zachęcić kolejne dziewczyny, które wreszcie zaczęłyby być obecne w tym środowisku – mówiła.
Polki między linami
Boks kobiet coraz lepiej ma się także w Polsce. Najwięcej dla jego popularyzacji zrobiły Iwona Guzowska (9-1, 2 KO) i Agnieszka Rylik (17-1, 11 KO). Guzowska w styczniu 1999 roku została pierwszą Polką w historii, która rozpoczęła zawodową karierę. Rylik poszła w jej ślady kilka miesięcy później, a potem boksowała między innymi w Madison Square Garden. Obie zostały mistrzyniami świata.
Ten sam scenariusz powtórzyły kilkanaście lat później Ewa Brodnicka (20-1, 2 KO) i Ewa Piątkowska (16-1, 4 KO). Ich głośny pojedynek w 2015 roku zakończył się dyskusyjnym werdyktem i był tym momentem, w którym boks kobiet przeżywał w Polsce renesans popularności. Ex-mistrzynie powoli schodzą ze sceny, ale wywalczyły tytuły federacji znanych z boksu męskiego, które jeszcze w czasach Rylik i Guzowskiej patrzyły na panie z dużo większą rezerwą.
W boksie olimpijskim pierwsze mistrzostwa Polski pań zorganizowano w 2001 roku w Tarnowie. Złote medale mistrzostw Europy zdobywały potem między innymi Karolina Koszewska i Karolina Michalczuk – druga z nich w 2008 roku została także złotą medalistką mistrzostw świata. Być może przyszłość polskiego boksu będzie stała właśnie pod znakiem kobiet. W 2021 roku nastoletnie Polki zdobyły w Kielcach aż siedem medal młodzieżowych mistrzostw świata. Panowie wywalczyli tylko jeden.
8 maja 2022 roku rozpoczęły się seniorskie mistrzostwa świata - to już dwunasta edycja tych prestiżowych zawodów. W akcji zobaczymy osiem reprezentantek Polski wybranych przez trenera Tomasza Dylaka – Natalię Rok (do 48 kg), Wiktorię Rogalińską (54 kg), Sandrę Kruk (57 kg), Anetę Rygielską (66 kg), Darię Paradę (70 kg), Agatę Kaczmarską (75 kg), Oliwię Toborek (81 kg) i Lidię Fidurę (+81 kg). Biało-czerwone na medal mistrzostw świata czekają od dekady. Finał turnieju 20 maja.
O wiele dłuższa walka o uznanie będzie się jednak toczyć i powoli przełamywane są kolejne bariery. – Bądźmy szczerzy: boks kobiet nikogo nie obchodzi – przekonywał przed kilkoma miesiącami Bob Arum. Legendarny promotor został wyśmiany po walce Taylor z Serrano. Eddie Hearn stwierdził, że kibice obejrzeli emocjonujący pojedynek, w którym płeć nie miała najmniejszego znaczenia.
– Nienawidzę zwrotu "boks kobiet". To nie sport drużynowy – jak koszykówka albo baseball. Tę dyscyplinę od zawsze tworzą wolni ludzie – sportowcy, trenerzy, menedżerowie i działacze. Płeć nie ma z tym nic wspólnego. Dla mnie istnieje tylko dobry boks i zły boks – osobiście wolę się zajmować tym dobrym – tłumaczyła Jill Diamond, jedna z działaczek związanych z federacją WBC. Ten "dobry boks" coraz częściej trafia ostatnio do powszechnej świadomości właśnie dzięki walecznym paniom i wszystko wskazuje na to, że nie jest to tylko chwilowy trend.
KACPER BARTOSIAK