Mieliśmy ofertę, żeby za darmo przejąć igelit z Wielkiej Krokwi. Tylko po co? Wycenili jego założenie na 200 tys. złotych i wójt nam odmówił – mówią gospodarze skoczni narciarskiej w Skawicy. Najlepsza amatorska konstrukcja w Polsce pozostaje uzależniona od zimy oraz przychylności władz, co jest koniecznością budowy kolejnych obiektów. Trwa pat, który uniemożliwia rozwój ośrodka.
W maleńkiej Skawicy koło Zawoi (woj. małopolskie) kochają skoki narciarskie. Gdy po pierwszym wybuchu małyszomanii grupa dzieci pojechała na amatorskie zawody w sąsiedztwie, lokalne sołectwo stwierdziło, że takie same można by organizować u nich. W 2004 roku oddolną inicjatywą zatrudniono koparkę i kosztem ok. 10 tysięcy złotych zbito bandy z desek. To niemal mikroskopijny koszt, a efekt? Piękna, całkowicie naturalna skocznia K20, na której jednemu z miejscowych skoczków udało się ustać aż 35 metrów. Zdaniem środowiska, to jedna z najpiękniejszych konstrukcji na świecie w tej klasie. Tyle tylko, że niekompletna, na co gospodarze nie mają wpływu.
– Jesteśmy uzależnieni od zimy. A te w Skawicy są jakie są – rozkłada ręce Małgorzata Pacyga, sołtyska wsi, która od początku z grupą pasjonatów uczestniczy w rozwoju skoczni. I chciałaby więcej, ale nie może.
�� Amatorskie #skijumping w Skawicy (k. Zawoi) mogą się rozrosnąć. Miejscowi chcą dobudować skocznie HS45 i K10. Marzą też o igelicie, ale gmina Zawoja nie chce przekazać środków na wsparcie inicjatywy. Podobno różnice polityczne. A szkoda, bo sport powinien być ponad podziałami pic.twitter.com/9hISqQbBk8
— inSJders (@inSJders) May 11, 2022