| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Piękny wiek! Jan Urban w sobotę skończył sześćdziesiąt lat. Trener Górnika Zabrze dał nam się z tej okazji namówić na wspomnienia. – Czas płynie szybko i masz wrażenie, że już z górki – mówi Urban. Trener, który przywiózł do polskiej piłki niemałą dawkę hiszpańskiego słońca.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – 60 lat. Dobrze liczę?
Jan Urban: – Dość dobrze...
– Jak to brzmi?
– Jak? Tak, że czas szybko biegnie. Na pewno słyszałeś te słowa od rodziców czy dziadków. "Ale ten czas leci, jeszcze niedawno dzieci były małe". Ja tylko mogę to potwierdzić.
– Teraz upływa szybciej niż kiedyś?
– Tak się wydaje. I to nawet wtedy, gdy człowiek nie ma pracy, za to dużo czasu dla siebie. Nie powinien przecież wtedy tak szybko upływać, a jednak masz takie wrażenie. Że jest już z górki. Powtarzam piłkarzom: "Wykorzystajcie każdy moment, każdy mecz, bo to minie bardzo szybko". Daję im przykłady starszych zawodników. Pytam i potwierdzają, że czują jakby dopiero co debiutowali. Młodzi przytakują, ale chyba nie rozumieją...
– Któreś z okrągłych urodzin były dla trenera trudnym przeżyciem?
– Żadne. Nie przywiązuję do tego wagi. Jako młody człowiek nie myślisz o śmierci. Po pięćdziesiątce zauważasz, że już bliżej do setki niż w drugą stronę. Myślisz sobie: "No dobrze, jest fajnie, bo człowiek się się trzyma. Co prawda gdzieś strzyka, zawias piszczy, ale nie mogę narzekać". Tak, nie mogę narzekać, a to efekt tego, że zawsze uprawiałem sport. I nie mam na myśli tylko piłki, bo ja zawsze byłem w ruchu. To pomaga w utrzymaniu dobrej kondycji fizycznej. Oczywiście, kolana są zniszczone karierą piłkarską, bo wymagania były bardzo duże. Kondycja była niesamowita, ale materiał się troszkę podniszczył. Jak z używanym samochodem – z zewnątrz wygląda ładnie, ale przebieg jest już spory i coś może nagle wysiąść. W moim wieku chcesz, by tylko nie było gorzej i naprawdę zaczynasz doceniać zdrowie.
– Po moich czterdziestych urodzinach Michał Probierz powiedział mi, żebym się nie martwił, bo to oznacza, że jest coraz większa liczba osób, które mogą pocałować mnie w d**ę. Człowiek faktycznie jest mniej zależny od innych. U pana było podobnie?
– Mnie to nie dotyczy. Może Michał ma dużo wrogów, ja nigdy ich nie szukałem. "Nie szukaj problemów, bo same przychodzą" – to moja dewiza życiowa. Nie mam wrogów. Chyba, że ktoś ma do mnie o coś żal, ale ja tego nie wiem.
– Jeszcze do tego dojdziemy, ale zostańmy przy urodzinach. Osiemnastka jak wyglądała? Było pite?
– To nie była impreza, którą warto byłoby pamiętać do dzisiaj. Wychowałem się w trochę innych czasach. Gdy wchodziłem w dorosłość, nie piłem i nie paliłem. Ale potem to się zmieniło. Przykład idzie z góry, a w tamtych czasach społeczeństwo piło. Przykładów było mnóstwo, niezależnie od stanowiska, rangi czy wieku. Wydawało mi się też, że większość społeczeństwa pali papierosy i mnie też to dopadło. Paliłem nawet za czasów gry w piłkę. Wtedy to nie szokowało, bo większość drużyny paliła.
– Legalnie, w szatni?
– Bez przesady.
– No faktycznie, to bez sensu, udusilibyście się tam.
– Każdy miał swoją kanciapę na stadionie i tam się melinował. Do Osasuny przeszedłem w wieku 27 lat i nie wiedziałem, czego się spodziewać. A tam – to samo. Większość chłopaków paliła. Jedziemy autokarem na mecz...
– W środku siwy dym?
– Oficjalnie nie można było, ale gdy ktoś z kierownictwa klubu odpalał cygar to i tak cały autokar był zakopcony. Mogłeś spokojnie zapalić papierosa, bo i tak nikt nie był w stanie się zorientować.
– Marek Jóźwiak nie jest wiele młodszy od pana. Paweł Zarzeczny zapytał go kiedyś, dlaczego reprezentacja gra tak słabo. "Za dużo nafty idzie" – przyznał Jóźwiak w przypływie szczerości. Na zgrupowaniach się piło.
– To jest łatwe wytłumaczenie. Grałem w Hiszpanii, a oni kochają nocny styl życia.
– Idą na winko, a nie "garują" jak u nas.
– Pamiętajmy o tym, że to były inne czasy. Piłkarze nie byli tak pilnowani, kontrolowani przez kibiców i kamery ich telefonów. Było zdecydowanie łatwiej się ukryć. Ale wiesz co? Mnie nie rajcuje rozmowa na ten temat. Przeróżni sportowcy wydawali wspomnienia. I wszystkie są takie same – libacje, numery – zmieniają się tylko miejsca i osoby.
– Ktoś zjadł szklankę, ktoś wysikał się przez okno...
– Takie były czasy. Nie było takich rozrywek jak dzisiaj. Gorzała się lała, ludzie się bawili przy alkoholu, bo normalnie nie umieli. Na trzeźwo – sztywniacy. A wypili? "O kurde, patrz, bawią się". Dla mnie te sprawy są dziś najmniej ważne. Was dziennikarzy to interesuje. Nie wiem dlaczego, ale szukacie takich tematów. W Hiszpanii pili i palili, a grali bardzo dobrze. I myślisz, że dziś ktoś ich o to pyta?
– Nie wiem, czemu nie?
– To ci mówię, że nie. Mówi się: "Chodzą tylko na winko". Ale jak wracają do domu o trzeciej nad ranem to chyba poszło więcej niż jedno winko? Zaczynają w piątek. Sobota – to samo, dopiero w niedzielę spokojnie, w domku, bo w poniedziałek do pracy. Jak przyjeżdżałem na kadrę to nikt nie chciał uwierzyć, że w Hiszpanii przed meczem pijemy lampkę wina do obiadu.
– To mnie nie szokuje.
– W Polsce to było nie do pomyślenia.
– Polscy piłkarze przy obiedzie abstynenci, za to potem "walili naftę" po pokojach.
– Może inni pili, ja nie wiem. Widzę, że drążysz ten temat.
– Zaraz go skończymy.
– No to skończony jest. Takie drążenie. Ten się opił, a tamten nie.
– Wychowałem się na tych porażkach, więc szukam przyczyn słabej gry reprezentacji w tamtym okresie.
– No co ty...
– Nie mówię, że to było tylko przez alkohol.
– No dobrze, a ta poprzednia reprezentacja, która zdobywała medale nie piła?
– Piła.
– Dziękuję, sam sobie odpowiedziałeś. Dlatego mówiłem wcześniej, że to jest łatwa wymówka. Dlatego mnie to nie przekonuje. Nudzi mnie to. Nudzi po prostu. Jak pili, ale mieli sukces, to jest wszystko OK. A jak grali słabo? ″Musieliście pić!″. Bez jaj...
– Raz jeszcze – nie uważam, że kryzys był spowodowany tylko alkoholem.
– Wiem, rozumiem. Mieliśmy wtedy fajną generację piłkarzy, jednak nic nie osiągnęliśmy. Zgoda, ale bez przesady, bo sytuacja była zupełnie inna. Zdecydowanie trudniej było się dostać na mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata.
– W mistrzostwach Europy grało wtedy osiem drużyn…
– A w rozgrywkach pucharowych trafiałeś na Real czy Bayern i było pozamiatane. Co się zmieniło najbardziej? Za moich czasów z kalendarza wypadły zimowe zgrupowania kadry, podczas których drużyna mogła się super zgrać. Potem przyszły czasy jak dzisiaj. Przyjeżdżasz na reprezentację, jesteś dziesięć dni, dwa trzy mecze i do domu. To już nie to samo. Co więcej – w Polsce wtedy zimą nie było warunków do gry, więc okres przygotowawczy trwał trzy miesiące.
– Ładowanie akumulatorów...
– To było wstrętne. Wstrętne! W piłkę nie chciało się grać, bo ile można biegać po śniegu. Mecze ligowe też na śniegu. Przyjemności nie było żadnej. Ja jak wyjechałem do Hiszpanii to byłem szczęśliwym człowiekiem. Jeden okres przygotowawczy, letni. Ponad miesiąc wolnego! To był inny świat. Ale w Polsce i tak nie graliśmy gorzej w piłkę. W Osasunie mówiłem im, że Górnik jest lepszy. Nie chcieli uwierzyć, dziwnie patrzyli. A Górnik przyjechał na zgrupowanie do Osasuny i zagrał świetny mecz. Wtedy zrozumieli…
– Rozbawiła mnie niedawno pewna wypowiedź Andrzeja Iwana, z którym spotkaliście się w Górniku. Mówił o Hubercie Kostce. Zaczął, że dobry trener, fajne wyniki, a skończył tę wypowiedź stwierdzeniem, że tak naprawdę to był wredny typ. Tak dawał w kość.
– A kto wtedy nie dawał? Huberta wyróżniała dyscyplina – wszyscy na baczność stali. Ale trenerskich katów było wielu. Miałem czasem wrażenie, że przechwalają się, czyi piłkarze przebiegli więcej kilometrów, przerzucili więcej żelastwa.
– Kto kogo bardziej wymęczył.
– Dziś każdy wie, że nie o to chodziło. Ale wtedy takie były metody treningowe. Każda epoka ma swój czas i musisz się do niej dostosować. Jak w życiu. Ja mogę dzieciom opowiadać, że jedzenie czy benzynę kupowało się na kartki.
– Nie wierzą?
– "Co ten stary opowiada". Podobne słowa na dzieci nigdy nie działają. Nie mogły tego przeżyć, więc nie potrafią sobie tego wyobrazić.
– Wróćmy do kadry. Panuje teoria na temat Antoniego Piechniczka. Nie lubił warszawiaków, a Dariusz Wdowczyk czy Dariusz Kubicki powinni grać u niego częściej.
– Wdowczyk faktycznie miał żal, że nie pojechał na mistrzostwa świata w 1986. Ja się z tą teorią o podziale nie zgadzam, chociaż podejrzenia zawsze będą. Był "Piechnik" to zgrupowania w Wiśle klub Kamieniu. Strejlau? Trenowaliśmy w Warszawie, a za Łazarka w Gdańsku. Więc niech nie pieprzą, za przeproszeniem.
– Nie lubi pan teorii spiskowych.
– No, nie lubię. Oczywiście, w kadrze była grupa warszawska i śląska. A jaki ja Ślązak? Z Jaworzna? W Warszawie mieli mnie za hanysa, na Śląsku za gorola. Oczywiście, byłem w ekipie śląskiej, ale wraz z "Wdowcem" próbowaliśmy łączyć te grupy. Ja nie widziałem tu żadnego problemu. A że później ktoś ma jakieś pretensje… Zupełnie mnie nie dziwi, że trener ze Śląska podświadomie preferuje piłkarzy z tego regionu, bo po prostu lepiej ich zna. Ale to nie przez to graliśmy źle. To nie takie proste.
– Idźmy dalej. Kwalifikacje do Euro 1988 to była katastrofa. Wyprzedziliście tylko Cypr.
– A kto tam z nami był jeszcze w grupie? Całkowicie mi to wypadło z głowy, ale domyślam się, że musiało być słabo.
– Skończyliście rozgrywki za Holandią, Grecją i Węgrami. Zwieńczeniem był bezbramkowy remi z Cyprem. Wojciech Łazarek wpuszczał na boisko kolejnych napastników, by strzelili gola, ale się nie udało.
– Ja pamiętam eliminacje, w których mierzyliśmy się z Turcją, Irlandią i Anglią. Do awansu zabrakło niewiele. Zremisowaliśmy z Irlandią, a w ostatnim meczu prowadziliśmy z Anglią 1:0, był karny na Janku Furtoku, ale skończyło się 1:1. Szansę na awans mieliśmy do samego końca. To były dobre kwalifikacje. Nasza generacja osiągnęłaby zdecydowanie więcej, gdyby system rozgrywek był taki jak dzisiaj.
– 24 drużyny na mistrzostwach Europy...
– Siła drużyn też była inna, bo federacji było znacznie mniej. Poziom był bardzo wyrównany.
– Robert Warzycha zapytany w 1989 o najlepszego polskiego piłkarza wskazał pana. Dodał jednak, że nie umie pan sobie znaleźć odpowiedniego stylu w reprezentacji. Właściwa diagnoza?
– Można tak powiedzieć, ale nie tylko o mnie. Wszyscy z nas byli ważnymi postaciami w swoich klubach. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego reprezentacja nie funkcjonowała jako całość. Niekiedy wydawało się, że za dużo jest liderów. Dziekanowski, Urban, Tarasiewicz, Wdowczyk…
– Mocne charaktery.
– Tak. Nie wiem dlaczego tak było. Może brakło trenera, który potrafiłby to poustawiać? Stworzyć hierarchię. Umiejętności nam nie brakowało. Furtok strzelał bramki w Bundeslidze, ″Wdowiec″ w Anglii ciupał.
– Kadra przerosła trenera Łazarka?
– Nie wiem. Który z selekcjonerów osiągnął jakiś sukces za naszych czasów? Można powiedzieć, że Piechniczek, bo awansowaliśmy do mistrzostw świata i wyszliśmy z grupy.
– Był pan "pipolokiem" czy "basiorem"?
– Ech, pierdoły takie. Trener Łazarek był znany z tego, że lubił rzucić żartem. Bobo Kaczmarek też ma taki styl… Ja w pewnym momencie wypadłem z reprezentacji. Nadal strzelałem bramki w Osasunie, ale powołania już nie przychodziły.
– Zrezygnował z pana Andrzej Strejlau, a Henryk Apostel do nazwiska Urban już nie wrócił.
– To była ta słynna zmiana warty. Wskakują Kowalczyki i reszta. Dziś tak się nie robi, wtedy stara generacja szła w odstawkę i koniec. Te słynne słowa Kowalczyka: "Zmieniamy szyld, jedziemy dalej". Słabe. Uwierzyli w siebie, bo zdobyli srebrny medal na igrzyskach.
– Ja, jako kibic wspominam te czasy bardzo źle. Awans na dużą imprezę wydawał się niemożliwy, a w Polsce było szaro i smutno.
– To był po prostu czas kryzysu polskiej piłki. Zmiany ustrojowe odbijały się na klubach. Ja miałem to szczęście, że jeszcze pograłem w mocnej polskiej lidze. Potem wszystko się zmieniło. Pikarze wyjeżdżali z kraju do III ligi niemieckiej, bo tam zarabiali więcej. Kluby traciły wsparcie ministerstw czy resortów i wpadały w kłopoty. Kibice przestali przychodzić na stadiony. Rozszalało się chuligaństwo. Bijatyki, armatki wodne, policja na koniach. Tak zapamiętałem ten okres. Nie działo się dobrze w Polsce.
– No dobrze, skończmy z kadrą, wróćmy do pana. Był serial "Jan Serce", a o panu niektórzy mówią "Jan Słońce". Wracając do kraju, przywiózł pan ze sobą do naszej piłki odrobinę słońca.
– Tak było. Wróciłem uśmiechnięty. Patrzyli więc na mnie i myśleli: "O co mu chodzi". Wesoły Jasiu – mówili. Dla jednych to było fajne, ale innych drażniło. "Skurczybyk, cały czas się cieszy. Z czego, skoro tutaj wszyscy chodzą wkurzeni?". W piłce nie szło, więc faktycznie większość była wkurzona. Hiszpania mnie zmieniła. Długi pobyt w danym środowisku ma na ciebie wpływ, którego początkowo nawet nie dostrzegasz, ale zachowujesz się inaczej. Przegraliśmy mecz. OK, zdarza się. Czy to oznacza, że wszyscy mamy chodzić wkurzeni, bo dzięki temu szybciej z tego wyjdziemy? No nie, wręcz przeciwnie. Nie ma się z czego cieszyć, ale to też nie czas na żałobę, bo za tydzień kolejny mecz. A u nas teorie spiskowe są na każdym kroku.
– Choćby teraz. Cracovia postawiła się Rakowowi, więc od razu przypuszczenie, że podpłacił ich Lech.
– A jak my wygraliśmy w Częstochowie to już się nie liczy?
– W latach osiemdziesiątych powroty do kraju z Hiszpanii musiały być przygnębiające.
– Ja doskonale wiedziałem, dokąd wracam i wiedziałem, że przez rok nie wszystko się zmieni. Polska na dobre odmieniła się po wejściu do Unii Europejskiej. W tym czasie postęp był widoczny gołym okiem i dziś możemy czuć się Europejczykami pełną gębą. Wierzę, że nadal będziemy się rozwijać tak szybko, chyba, że temu szaleńcowi zza między odbije jeszcze bardziej. Nie potrafię zrozumieć tego, co się dzieje na Ukrainie. Siedzimy sobie tu spokojnie, a całkiem niedaleko spadają bomby. Ludzie z dnia na dzień tracą wszystko.
– Wojna na Ukrainie siedzi panu w głowie?
– Nie można od tego uciec. A wiesz, jacy są nasi sąsiedzi. Hiszpan czy Francuz tego nie zrozumie, ale my wiemy, że wojna jest tuż tuż, a dzisiejsza broń daje wielkie możliwości. Dziś uważam, że wszystko jest możliwe. Niby nie jest tak łatwo nacisnąć guzik, ale… bądź mądry i pisz wiersze. Dziś nie jesteśmy w stanie uciec od tego ryzyka.
– Przez lata świat żył w stanie zimnej wojny. Ale czy to nie dziś mamy najbardziej szalone czasy? Najpierw Covid, teraz wojna i nie wiadomo, co dalej.
– Takiej wojny w Europie sobie nie wyobrażałem. Jeszcze niedawno najbardziej przejmowałem się kwestiami klimatu.
– Słuszna uwaga. Ta sprawa zeszła ostatnio na dalszy plan.
– Tak samo jak Putin "wyleczył" wszystkich z Covidu. Dziś niestety ciągle zanieczyszczamy naszą planetę.
– A wojna tylko to spotęgowała.
– Ten wszędobylski plastik. I problemy pogodowe. Kiedyś co zimę mieliśmy śnieg, a od trzech lat – nic.
– Za to zimą pojawiają się gwałtowne burze.
– Gwałtowne zmiany to dziś norma. Susza, a zaraz powódź. Do Turcji niedawno się wybraliśmy. Przyjeżdżamy, a tam śnieg. Ludzie zdjęcia robią, bo nie widzieli go od lat. Lodowce się topią, a to grozi podwyższeniem poziomu mórz.
– Jaki świat zostawiamy kolejnym pokoleniom?
– Huragany i inne tego typu kataklizmy już teraz zdarzają się znacznie częściej, a zapewne będzie się to nasilać. Do tego brudne rzeki, oceany...
– Wśród piłkarzy widzi pan świadomość tego tematu?
– Nie. Ale generalnie nie widzę tego u młodych ludzi. Są świadome jednostki, reszta nie przejmuje się takimi sprawami. Stawiają na wygodę. Zamówić jedzonko w plastiku, wypić z plastikowego kubka. Albo wybrać się nad wodę i znów – wszystko w plastiku.
– Generalnie potrafi pan złapać kontakt z młodymi?
– Nie jest to proste, bo różnica jest spora, ale to oni będą zmieniali nasz świat, ja już zaczynam być mniejszością. Ale nie mam o to żadnych pretensji. W pewnych sprawach młode pokolenie może być lepsze.
– Z nosami – niestety – wetkniętymi w ekrany telefonów.
– To zupełnie inne pokolenie, wychowane w kulturze internetowej. My, dziadki, zostajemy z tyłu i trudno się w tym połapać.
– Tiktoki, snapchaty, twittery...
– Może to nie jest takie trudne, ale trzeba też chcieć. Dziś wszystko trzeba obfotografować. A zresztą, mi też zdarzy się pstryknąć fotkę posiłku, zanim zabiorę się za jedzenie. Trudno, by nowe pokolenie unikało tego typy rozwiązań, skoro ułatwiają życie.
– Byleby nie spadać w przepaść, gdy cofasz się, aby zrobić jak najlepsze selfie.
– Ale to zdarzało się i za moich czasów. Jeden piłkarz Realu Madryt spadł w ten sposób w przepaść, zdaje się, że nad wodospadem Niagara. Wy, młodsi będziecie mieć problemy choćby z kręgosłupami, bo pozycja przy telefonie i komputerze powoduje pewne zmiany. Martwi mnie też brak komunikacji, takiej normalnej, werbalnej. Łatwiej komunikować się pisząc.
– W szatni ma pan z tym problem? Liczy pan na dobrą atmosferę, a nagle widzi młodych facetów gapiących się w telefony?
– Mamy i to, i to.
– Da się to sprawnie połączyć?
– Da się, ale trzeba to robić z głową. Wiedzieć ile i kiedy. W Zabrzu nie mamy z tym problemu. Piłkarze sami się kontrolują i zresztą wiedzą, kiedy telefon nie może zadzwonić, bo kara.
– To kiedy nie wolno korzystać?
– No, na meczu. Haha. Żeby nie wypadł z kieszonki w trakcie gry. Poza tym – nie wyplenisz tego.
– Bramkarz mógłby czasem napisać coś do żony.
– Co budujące – piłkarze przychodzą na klubowe śniadania bez telefonów. Nawet nie musiałem im o tym mówić. Potem mają czas, by z kimś popisać albo pograć w te swoje gierki. To wszystko jest dla ludzi. Muszą jednak pamiętać, że zbyt długie siedzenie w takiej pozycji może wpływać na mięśnie. Dziś piłkarze są znacznie bardziej świadomi. Wiedzą, że kariera jest krótka. Nie każdy będzie Lewandowskim, Podolskim czy Urbanem.
– Ile więcej osiągnąłby Jan Urban, gdyby wiedział to, co dziś?
– Te porównania są bez sensu.
– Podoba mi się, że trener mówi wprost, gdy pytanie go wkurza.
– Oczywiście, że postępowałbym inaczej, ale takie pytanie można zadać każdemu. Ty pewnie też wiele rzeczy byś zmienił. Ale z drugiej strony, życie nie byłoby może tak ciekawe? Nie byłoby tylu niespodzianek, działania spontanicznego. Nie byłoby dojrzewania, tej ekscytacji wynikającej ze zdobywania doświadczenia. Patrzyłbyś na budynek i wiedziałbyś, że za cztery lata się zawali, bo przyjdzie powódź.
– Pan w ogóle uchodzi za szczerego człowieka.
– Oho, a co co chcesz wiedzieć? Bo zazwyczaj po takim stwierdzeniu pada jakieś niedyskretne pytanie.
– Na początku roku byłem wśród dziennikarzy dzwoniących do pana z pytaniem o ofertę od Cezarego Kuleszy. Powiedział pan wtedy: "A co, myślisz, że powiem ci prawdę?". Trochę mnie to zaskoczyło.
– Bo uważałeś, że Janek powie prawdę, co? Ja nie mam pretensji do dziennikarzy za te pytania. Pytają, bo może się uda. Co im szkodzi. A ty byś powiedział prawdę w takiej sytuacji?
– Odmówiłbym komentarza.
– Tym bardziej, że to było poufne. Kulesza rozmawiał z kilkoma trenerami. To normalne, że chciał poznać ich punkt widzenia, wysłuchać, jaki mają pomysł na kadrę. Otwarcie zacząłem o tym mówić dopiero wtedy, gdy selekcjoner został już wybrany. Wiedziałem, że są inni kandydaci, ale wiesz, co sobie myślałem? Żeby wybrał tak, abyśmy awansowali. Jedziemy na mundial, więc wybór był dobry.
– Szczerość zawsze popłaca?
– Nie zawsze, ale przynajmniej masz lekko na duszy. Czasami jednak lepiej być dyplomatycznym.
– Kiedy najtrudniej było powiedzieć prawdę?
– Konkretnego przypadku nie pamiętam, ale ludzie często mówią, że bardzo szanują szczerość. A potem się obrażają, bo usłyszą coś na swój temat. Byłeś szczery, a w efekcie straciłeś kumpla czy znajomego. Prawda jest taka, że niewielu z nas potrafi radzić sobie z tym, co inni myślą o tobie. Trzeba wiedzieć, kiedy można być szczerym do bólu, a kiedy postawić na dyplomację. Nie mówię o kłamaniu, ale jednak szczerość nie zawsze popłaca. Powiedz kobiecie, że zdradziłeś ją tylko jeden raz.
– To już byłoby bohaterstwo. A co ze szczerością w świecie piłki?
– Między piłkarzami jest OK. Pokłócą się, ale zaraz pogodzą. Ale już wobec trenera, działacza czy dyrektora sportowego nie zawsze warto być w pełni szczerym.
– A kiedy młody Janek Urban zorientował się, że futbol nie zawsze jest sprawiedliwy?
– Ja piłkę kochałem, bo to była moja miłość.
– I nie zdradziła, ani raz?
– Tylko w czasie okresów przygotowawczych w Polsce. Wtedy piłki nienawidziłem. To nie była piłka. Na śniegu? Treningi obwodowe, stacyjne. Mała zabawa biegowa do trzech godzin. Duża zabawa biegowa powyżej trzech godzin.
– Zabawa?!
– Tak było napisane na planie. Ta duża zabawa to potrafiła trwać i pięć godzin. Niektórzy potem na obiad nie przychodzili, bo gubili się w lesie.
– Zgubił się też trener Realu Madryt Alfredo Di Stefano. Chwilę wcześniej Osasuna wygrała z nimi 4:0, a Jan Urban strzelił trzy gole.
– Faktycznie była taka sytuacja, ale nie ma tego co wyolbrzymiać. Przegrali 0:4 u siebie, więc można było czuć się skołowanym. Autokary stały zaparkowane obok siebie, kierowcy akurat nie było. Di Stefano wszedł, usiadł. No pomylił się chłop, trochę latek też już miał. Mnie też zdarzają się podobne odruchy i jestem bliski takiej pomyłki, szczególnie, gdy przyjeżdżam na stadion swojej dawnej drużyny.
– Co zostało panu najcenniejsze po karierze? Medale, wspomnienia, pieniądze?
– Wspomnienia. Super sobie tak siąść i powspominać. Moja przygoda z piłką jest dość długa, bo płynnie przeszedłem w trenowanie, a niewielu jest takich zawodników. To leci bardzo szybko. Najpierw walczysz o swoją pozycję, potem masz około dziesięciu dobrych lat i już z… górki. Potem uda się jeszcze podpisać jeden kontrakt i koniec. Hiszpanie na takich starszych zawodników mają swoje powiedzenie: "Przyszedł, żeby kraść". Staruszek już niedomaga, ale swoje skasuje.
– Tym smutniejsza jest historia Jana Furtoka, który traci właśnie to co najcenniejsze – wspomnienia.
– To jest tragedia. Nie ma słów na to. Chłop w kwiecie wieku. Patrzysz na niego i myślisz: zdrowy jak byk...
– Nie poznałem osobiście pańskiego syna, ale mówią, że nie jest tak wesoły jak ojciec.
– Za długo w Polsce jest. Udzieliło mu się. Na sto procent. Przez dziesięć lat moim asystentem był Hiszpan Kibu Vicuna. Od czasu do czasu w trakcie sezonu mówił, że musi jechać na kilka dni do Hiszpanii. W Polsce przygnębiało go mnóstwo ludzi. Swoimi problemami, smutkiem, sposobem patrzenia na życie. O mnie też tak mówili – że im dłużej jestem w kraju, tym bardziej staję się Polakiem. Piotrek też słyszał takie opinie. Powiedzenie "z kim się zdajesz, taki się stajesz" pasuje tu idealnie.
– Nie narzekamy, że mamy pana w kraju, ale w takim razie, dlaczego wrócił pan z Hiszpanii?
– Do roboty.
– W Hiszpanii by się nie znalazła?
– Tego nigdy nie wiesz. Z juniorami Osasuny zdobyliśmy mistrzostwo kraju i do dziś jest to jedyne krajowe trofeum tego klubu. Ale w Hiszpanii konkurencja jest niesamowicie duża, świetnych trenerów jest mnóstwo. To mogło potoczyć się inaczej, gdybym wziął Osasunę w lepszym momencie.
– Klub był pogrążony w chaosie, rządził nim zarząd komisaryczny.
– Nawet tu trzeba mieć trochę szczęścia.
– Trzeba było to przeczekać?
– Z perspektywy czasu tak, ale wcześniej tego nie wiesz. Spadli z ligi, ale co z tego? Skalę kłopotów poznałem dopiero będąc w środku. Codziennie czytałem o nowych długach. Klub z budżetem 25 milionów euro spada z ligi i nagle ma 70 mln długów. Skąd tyle?! 10 milionów. 15. To był rozumiał. Ale 70? No to jak oni kradli!? Klub oddał miastu za długi stadion i ośrodek treningowy, a i tak wciąż zostało kilkanaście milionów do spłaty. Do tego wszystkiego zakaz transferowy. Ech, nawet nie chce mi się do tego wracać. Ale jak już byłem w środku to nie było odwrotu. Klub utrzymał się w drugiej lidze dopiero dzięki bramce w doliczonym czasie gry ostatniego meczu. Jakby wtedy spadli, to może do dziś by się nie odkopali.
– Wrócił pan do Polski i na dzień dobry wielka zadyma, przy okazji meczu Legii na Litwie. Klub został ukarany walkowerem.
– To był mój pierwszy mecz. Do Kibu dzwonili z Hiszpanii i pytali, co tam się dzieje. Bitwa, konie na murawie, no jaja. I tak to się zaczęło – od wykluczenia. Ale i tak byliśmy zadowoleni. Trafiliśmy do Legii, a to nie byle jaki klub. Od razu bierzesz na barki wielką odpowiedzialność w wielkim klubie.
– A więc nie chciał pan uciekać po tym co się wydarzyło w Wilnie?
– Nie, nie. Z takiej oferty musisz skorzystać. Ale nie z każdej, bo pierwszą ofertę z Legii miałem jako dyrektor sportowy. A to nie moja działka. Ja chcę być trenerem. Oglądałem wcześniej Ekstraklasę w Hiszpanii, więc wiedziałem, czego się spodziewać. To nie były lata osiemdziesiąte, gdy człowiek jak wyjechał z kraju to nie wiedział nic. A i sam też znikałeś nieco z radarów, bo nie wszystko było dostępne tak, jak dzisiaj.
– Dziś ze swoimi golami byłby pan królem internetu.
– Działoby się. A tak to zostały liczby, statystyki i koniec.
– I marne nagrania wideo.
– Tak to funkcjonowało. Takie było życie i do nikogo nie można mieć żalu.
– Ma pan jakieś trenerskie marzenia?
– Z Legią blisko byłem awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów, gdy rywalizowaliśmy ze Steauą. Z Bukaresztu przywieźliśmy super wynik, bo rywal był bardzo mocny. Mogli nas załatwić już w pierwszej połowie, ale wywalczyliśmy remis 1:1. W rewanżu po dziesięciu minutach było 0:2. To bolało. W takiej sytuacji nie wiesz, na co tego dnia stać twoją drużynę, bo od początku było takie szarpanie. Dociągnęliśmy do 2:2, jednak na trzeciego gola nie było już czasu. Dziś taki wynik oznaczałby dogrywkę. Ale znów – trzeba dostosować się do aktualnej epoki. Szkoda, bo tak szybko do Ligi Mistrzów znów się nie dostaniemy. Udało nam się w ostatnich latach tylko raz, też za sprawą Legii. Mieli wtedy bardzo mocną pakę. Odjidja-Ofoe, Prijović, Nikolić, Moulin, Radović... No fajna paczka, a do tego udane losowanie. My tak mocnej drużyny nie mieliśmy, a też byliśmy o włos od awansu. Trzeba mieć w tym wszystkim też trochę szczęścia. Ja na farta rzadko mogłem liczyć. Na wszystko musiałem ciężko zapracować. Pamiętam choćby wyjazd do Australii na mistrzostwa świata U20. Do kadry trafiłem w ostatniej chwili. Świętej pamięci Waldek Obrębski powołał mnie na ostatni sprawdzian, a ja wiedziałem, że kolejnej szansy już nie będzie. To był jedyny mecz, w którym grałem pod siebie.
– By się pokazać.
– Tak. I wtedy miałem farta. Chłopaki opowiadali mi później, że trener krzyczał, żeby Urban przestał się już kiwać, bo jedzie. Ktoś mógłby powiedzieć, że dostałem Legię, choć wcześniej pracowałem tylko z juniorami i drugą drużyną Osasuny. Ale jak się potem okazało, pracę w Legii dostawali nie tacy goście...
– Dziś polski piłkarz nie umie kiwać.
– Na najwyższym poziomie kiwania jest coraz mniej. Szybkość rozegrania, szybkość decyzji, umiejętność podania między linie – to są najbardziej pożądane dziś atuty. Kiwanie to najtrudniejszy element, więc za tych, co to potrafią, płaci się kolosalne pieniądze.
– Kręci pana dzisiejsza piłka? Ogląda pan wszystko?
– Wszystkiego się nie da, a poza tym głowę trzeba czasem zresetować. Trzeba umieć oddzielić piłkę od momentów odpoczynku.
– Ulubiony sposób na relaks?
– Chciałbym na ryby w końcu jechać. Bylem niedawno w dolinie Będkowskiej i miałem szczęście, bo chłopaki złapali suma, który miał ze 30 kg. Ładny okaz.
– W Górniku ktoś łowi?
– Nie pytałem. Pytałem o tenisa, ale chyba nikt nie gra. W Legii Kucharczyk łowił. Młody Kosa też, zresztą stary też. Wędkarzami są Baszczyński, Kosowski. Paru by się znalazło. W Hiszpanii mam znajomego, który ma nagranych kilka łowisk, więc zapewne przy okazji pojedziemy. Dziś wypady na ryby zdarzają się rzadziej, za to częściej gram w tenisa, trochę pojeżdżę na rowerze. Tenis czyści mi głowę. Pograsz, pośmiejesz się, pożartujesz, powkurzasz. Inny świat.
– Osiadł pan w Krakowie. Skąd taki wybór?
– Jestem z Jaworzna, a to rzut beretem stąd. Kraków ładne miasto i jakoś tak się złożyło. Mamy bliziutko na lotnisko, a do Pampeluny latamy często. Zlikwidowali mi fajny lot – z Frankfurtu wprost do Pampeluny. Pięć godzin i byłem w domu.
– W domu. Czyli jednak dom jest w Hiszpanii?
– Nie wyróżniam tego w ten sposób. Święta częściej spędzamy tam, ale równie dobrze mógłbym powiedzieć, że lecimy do domu do Krakowa. W Pampelunie spędziłem 30 lat, pół życia. Więc jak mógłbym nie uważać tego miejsca za swój dom?
– No to w przyszłości praca w Cracovii lub Wiśle. Mógłby pan chodzić do biura na nogach.
– Kto wie, nigdy nie mów nigdy. Z Wisłą rozmawiałem dwa razy. W 2007 drużyna trafiła jednak w ręce Macieja Skorży.
– A taki samograj…
– Żebyś wiedział. Samograj. Ja uniosłem się wtedy ambicją. Ale Maciek tez wykonał świetną robotę.
– Chodziło o trzymiesięczny okres wypowiedzenia, tak?
– Tak. Nie mogłem się zgodzić na takie rozwiązanie.
– Skorża się zgodził?
– Nie wiem, ale można przypuszczać. Ja wtedy miałem jeszcze kontrakt z Osasuną – byłem analitykiem pierwszej drużyny. Mówiłem o tym ludziom z Wisły. Namawiałem, by dali mi choćby roczny kontrakt, ale bez tego trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia. Nie chcieli się zgodzić. Proponowali nawet dłuższą umowę, ale z okresem wypowiedzenia. Trzeba mieć jaja. Nie zgodziłem się, a to był faktycznie samograj. Wkrótce wzięła mnie Legia, a Wisła miała już wtedy piętnaście punktów przewagi. Przegrali jeden mecz w sezonie, z nami. A tego typu umowy to problem polskiej piłki. Potem dziwimy się, że średni okres pracy trenera wynosi sześć czy osiem miesięcy. Nie tak to powinno wyglądać.