Marcin Kamiński z Schalke zaliczył swój trzeci awans do Bundesligi w karierze. W wywiadzie dla TVPSPORT.PL zdradza kulisy zwycięskiego sezonu, dzieli się spostrzeżeniami na temat odcięcia się klubu od Gazpromu oraz zdradza, czego żałuje w swojej karierze.
Kamil Rogólski, TVPSPORT.PL: Na początku muszę zacząć od gratulacji z okazji awansu Schalke do Bundesligi. Oglądałem mecz z St. Pauli. Był szalony tak samo jak atmosfera na waszym stadionie. Jak ten dzień i sam mecz wyglądał z twojej perspektywy?
Marcin Kamiński: – Napięcie dało się wyczuć już dzień wcześniej. Wiadomości od rodziny, znajomych, kibiców, że jutro jest ten dzień, mamy szansę wrócić do Bundesligi. Wtedy emocje zaczęły narastać oraz pojawiło się myślenie jak ten wieczór może być dla nas piękny. Ale głowa mimo wszystko była spokojna. Można było się wyspać. Następnego dnia graliśmy dopiero wieczorem, więc mieliśmy czas na ostatnie przygotowania. Z jednej strony dobrze, a z drugiej może każdy chciałby grać o 13:30, żeby mieć to już za sobą. Potem wiadomo – jak już przyjechaliśmy na stadion i kibice zobaczyli nasz autobus, czuliśmy wielką atmosferę i ogromne wsparcie.
Już podczas meczu, nawet gdy do przerwy przegrywaliśmy 0:2, kibice nas wspierali, a my czuliśmy, że jeszcze możemy to spotkanie wygrać, bo stworzyliśmy sobie mnóstwo okazji. To był chyba pierwszy mecz, w którym tak dominowaliśmy. Mimo że straciliśmy dwie bramki, stworzyliśmy sobie tyle sytuacji jak nigdy. W przerwie padły słowa, że odwrócimy ten wynik. Kluczem będzie szybkie strzelenie pierwszej bramki, żeby również kibicom pomóc utrzymać wiarę w to, że możemy ten mecz wygrać i żebyśmy my dalej wierzyli. Początek drugiej połowy był po naszej myśli. Rzut karny, Simon Terodde wykorzystał. Wygraliśmy i potem sceny po ostatnim gwizdku to jest coś fantastycznego, nie do opisania.
– Widziałem, że nawet zjechali się piłkarze Schalke sprzed lat. Tomasz Hajto też był. Mam nadzieję, że nie przygniotła cię ta presja
– W żadnym wypadku. Wiedziałem, że będzie. Nasz facet od sprzętu powiedział, że Tomek Hajto przyjeżdża na to spotkanie. Liczył się cel przed nami. A to, kto konkretnie będzie na stadionie, nie miało żadnego znaczenia.
– Chyba każdy zdaje sobie sprawę, że Schalke mimo kryzysu sportowego, to cały czas wielki klub. Gdy dostałeś stąd ofertę, jak opisywano ci ten projekt?
– Pierwsze zainteresowanie ze strony Schalke to już był dla mnie znak, że drużynę czeka wielka przebudowa. Wielu zawodników odejdzie i wielu przyjdzie, ale tak jak powiedziałeś – zdawałem sobie sprawę jak wielki to klub i jakie będą cele. W związku z tym wiedziałem jakie cele również ja będę mógł sobie postawić w związku z przyjściem do Schalke. Oprócz tego, że oczywiście chciałbym grać - powrót do Bundesligi był konkretnym celem, który napędzał cały sezon. W momencie podpisywania kontraktu nikt nie nakładał takiej presji, że za wszelką cenę musimy wrócić za rok, bo klub zakładał sobie plan trzyletni - żeby w tym czasie znowu znaleźć się w Bundeslidze. Z drugiej strony ani piłkarze, ani ludzie zarządzający klubem nie chcieli, żeby pojawiła się sytuacja jak w Hamburgu, gdzie nie wiadomo jak będzie z HSV również w tym roku. Było to dla nas duże wyzwanie, ale udało nam się je zrealizować, mimo że to był praktycznie cały nowy skład Schalke.
– To ciekawe co mówisz o planie trzyletnim, ponieważ obserwując Schalke z zewnątrz, można było wysnuć wniosek, że towarzyszy wam większa presja. Na przykład ze względu na to, że w marcu wasz trener – Dimitrios Grammozis został zwolniony. Byliście wtedy na szóstym miejscu w tabeli po porażce z Hansą Rostock.
– Powiem ci tak, że jakbyś sobie prześledził doniesienia medialne przez cały sezon, nie dało się wyczuć, że trener ma mocną pozycję. A przynajmniej nie na tyle, by nieważne co się działo, na pewno został. Jak przegrywaliśmy pojedyncze mecze albo nawet remisowaliśmy, to wszędzie zaczynano dyskutować - już nie mówię, że tutaj u nas w szatni - że trener zostanie zwolniony. Potem odnosiliśmy zwycięstwo i pożar był ugaszony, ale gdzieś cały czas jeszcze się tlił. Potem zapadła decyzja, że jeśli mamy liczyć się w grze o awans, to musi być nowy bodziec, impuls dla drużyny. Po zmianie trenera przeszliśmy na system z czwórką obrońców. To pewnie też miało wpływ na naszą grę i przyniosło efekt.
– Poniekąd uprzedziłeś moje następne pytanie, bo ciekawiło mnie, czy w związku z tym, że Grammozisa zastąpił jego asystent – Michael Buskens, wasze przygotowanie do meczu, nastawienie, taktyka zmieniły się radykalnie, czy może były to tylko drobne korekty.
– To były drobne zmiany, ale ważne. Zmieniliśmy system. Zmieniliśmy jeszcze może nie na tyle sposób grania, co zaczęliśmy w większym stopniu wykorzystywać nasz potencjał. Przenieśliśmy naszą dyspozycję z treningów na mecze. Jak wygrywasz siedem z ośmiu ostatnich meczów, to nie jest przypadek. To pokazuje, że decyzja była słuszna, żeby osiągnąć cel.
– Już sobie powiedzieliśmy jak wielkim klubem jest Schalke i interesuje mnie w związku z tym twoje doświadczenie z kibicami, ale poza stadionem. Jak wiadomo, Gelsenkirchen to nie jest niemieckie Las Vegas, ale uwielbienie fanów pewnie to rekompensuje. Jesteś rozpoznawalny na ulicy?
– Co prawda nie mieszkam w Gelsenkirchen, ponieważ w innym mieście znaleźliśmy z rodziną dom lepiej przystosowany do naszych potrzeb, ale jak już jestem w Gelsenkirchen, żeby coś załatwić, coś kupić, to czuję obecność kibiców. Podchodzą, rozmawiają, proszą o zdjęcie. Tutaj widzisz, że całe miasto żyje klubem. Również w miastach położonych niedaleko Gelsenkirchen, także w Dusseldorfie, gdzie żyją kibice Schalke, klub jest obecny. Każdy piłkarz zdaje sobie sprawę jak dla Gelsenkirchen jest ważny ten klub. Charakterystyczne dla miasta jest to, że Schalke jest pewnie jedyną atrakcją. Ludzie wydają swoje oszczędności, żeby pomóc nam dopingiem i przeżywać widowisko. Kolejna rzecz to głód po koronawirusie, gdzie chęć przeżywania widowiska na trybunach było ogromna, mimo katastrofalnego ostatniego sezonu w Bundeslidze. To też było czuć, że kibice zawsze przyjdą, zawsze będą nas dopingować do ostatniej sekundy.
– W lutym po eskalacji ataku Rosji na Ukrainę rozpętała się afera w związku z reklamą Gazpromu na waszych koszulkach. Odbiło się to na waszej dyspozycji w jakimkolwiek stopniu? Rozmawialiście o tym w szatni?
– W żadnym stopniu. Tylko pojawiło się pytanie - co teraz? Jakie będą decyzje, co będzie się działo. Co będzie się działo z tym Gazpromem po wybuchu wojny. Trudno było sobie wyobrazić, że mamy dalej grać z tym sponsorem. Musieliśmy czekać na decyzje, jakie zapadną na najwyższych szczeblach, Nic nie zależało od nas, piłkarzy. Proces odcięcia się od Gazpromu trwał dwa, może trzy dni, bo wiadomo, że wszyscy odpowiedzialni za to ludzie muszą się zebrać i podjąć decyzję. Wszystko poszło płynnie. W klubie nam powiedziano, że my mamy się o nic nie martwić. Klub bierze to na siebie i zrobi tak, żeby było dobrze. Wkrótce ten proces się zakończył. Nikt nam w klubie nie mówił, że w związku z tym będą jakieś problemy z wypłatami albo czymkolwiek, co mogłoby się odbić na dyspozycji drużyny. My zostaliśmy odcięci od tych problemów. To jak klub zareagował, jak płynnie to wszystko przebiegło, to coś fantastycznego, bo umówmy się, że z finansowego punktu widzenia dla Schalke to nie był łatwy ruch. To nie był jakiś podrzędny sponsor, tylko główny, który dawał ogromne pieniądze co roku. Tymczasem klub zareagował bez zawahania. Może pojawi się nowy sponsor, nowe możliwości. Schalke przyciąga ludzi i będzie przyciągać, bo to ogromna marka i w ten sposób klub mógł na to patrzeć.
– Chciałbym cię zapytać o Rodrigo Zalazara. Polacy pamiętają go z Korony Kielce. Miał więcej meczów w rezerwach niż w Ekstraklasie. Zresztą rezerwy Korony spadły wtedy z czwartego na piąty poziom ligowy. Teraz jest jednym z filarów Schalke, awans do Bundesligi, wielki świat. Jaką masz tezę na to, że Zalazar tak się wybił?
– Nie pamiętam ile Rodrigo miał lat, gdy trafił do Polski, ale był bardzo młody. Po angielsku słabo się porozumiewał. To zaważyło. Polska liga dla młodego Urugwajczyka bez znajomości języka to raczej nie jest najlepszy ruch. Tym bardziej Korona, gdzie jak Zalazar przychodził, to trenerem był jeszcze Włoch, który znał go z Niemiec (Gino Lettieri red.), a po kilku kolejkach go zwolnili. Rozmawiałem z Rodrigo i pytałem się, dlaczego w Polsce tak wyszło, a teraz w Niemczech jest zupełnie inaczej. Odpowiedział, że było mu ciężko, był w Polsce sam w młodym wieku i nie do końca sobie z tym radził. Nie grał lub głównie grał w rezerwach. Potrzebował czasu i ten okres na wypożyczeniu w St. Pauli pewnie dużo mu dał. Tam stał się gotowy na następny ruch i w Schalke praktycznie od pierwszego treningu było widać, że ma potencjał. Jak doszły bramki i asysty, zaczął rosnąć razem z drużyną. Przy jego dużym udziale awansowaliśmy.
– Wracając do ciebie. Niedługo minie dekada od EURO 2012, gdzie zostałeś powołany jako młody talent, nadzieja reprezentacji. Jesteś zadowolony z tego miejsca, w którym teraz jesteś?
– Wiele rzeczy mogło się potoczyć inaczej. Nawet mówiąc o samej reprezentacji i możliwościach jakie ona daje. Po takim czasie mam w niej rozegranych tylko kilka spotkań, a mogłoby być więcej. Ale jestem szczęśliwy z miejsca, w którym jestem. Jestem zadowolony z tego, czego dokonałem. Pewnie gdybym w pewnym momencie w przeszłości podjął inne decyzje, jeszcze będąc w Poznaniu, wpłynęłoby to na większy rozwój. Mimo wszystko jestem zadowolony, bo jestem w wielkim klubie. Znowu pomogłem drużynie w awansie do Bundesligi.
– A gdybyś teraz spotkał siebie z maja 2012 roku, jakich rad byś sobie udzielił?
– Szczerze mówiąc nie wiem. Może, żeby wcześniej wyjechać z Poznania? Poszukać jakiegoś nowego wyzwania, a nie czekać aż moja umowa z Lechem wygaśnie w 2016 roku. Może też powinienem być spokojniejszy i odcinać się od poszczególnych wydarzeń. od szumu, który się wokół mnie wytworzył, na przykład odnośnie mojej przyszłości, do jakiej ligi przejdę. Jak jesteś młody, to nigdy nie jest łatwe. Potrzebujesz osób wokół siebie, które udzielą ci wsparcia. Ja tych ludzi miałem, ale wiadomo, że czasem decyzję podejmuje się samemu i trzeba umieć podjąć jak najlepszą. W młodym wieku robi się to czasem inaczej niż powinno.
– Przygniotła cię presja w pewnym momencie?
– Wiesz, tu nie chodzi o presję. Bardziej szum wokół mnie. Może nie było tego za dużo, ale było sporo. Gdybym potrafił się od tego odciąć, dalej pracował jak pracowałem, kariera mogłaby się potoczyć inaczej. To EURO 2012, wyjazd na mistrzostwa, zmieniająca się rzeczywistość również jeśli chodzi o możliwości w klubie. Możliwości transferowe z Lecha. Klub wtedy powiedział, że mnie nie puści. Ja na to przytakiwałem, bo w Poznaniu czułem się dobrze.
– Oglądasz mecze Lecha?(Rozmawiamy przed meczem Warta - Lech red.)
– Oglądam. Oczywiście w miarę możliwości, bo czasami gramy równolegle. Jak mogę, to śledzę. Jest szansa na mistrzostwo Polski i trzymam za to kciuki, bo mają wszystko w swoich rękach i mam nadzieję, że na stulecie uda się zdobyć tytuł. Myślę, że Lech na to zasługuje, zbudował świetną drużynę i naprawdę bardzo im tego życzę.
– Czy zeszłego lata był temat powrotu do Lecha?
– Temat był. Jeszcze będąc w VfB Stuttgart, wiedziałem od dyrektora sportowego, że prezes Lecha się kontaktował, pytał o mnie, o moją przyszłość. Jak wiosną już było jasne, że Stuttgart nie przedłuży ze mną kontraktu, Lech kontaktował się z moim agentem. Rozmawiali, pytali, ale ja nie czułem, że jest to już moment na powrót.