Widzew w niedzielę może świętować awans do PKO Ekstraklasy. Po dobrym początku sezonu, później łódzka drużyna zanotowała spadek formy, doznała kilku wysokich porażek i musi drżeć do końca o zajęcie drugiego miejsca w pierwszej lidze. – Może oni po prostu nie chcą awansować? Gdy myślę o tym, co może wydarzyć się poziom wyżej, to jestem przerażony – mówi nam Sławomir Chałaśkiewicz, były zawodnik Widzewa.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Widzew w niedzielę wróci do Ekstraklasy?
Sławomir Chałaśkiewicz: – Kiedyś znów się w niej pojawi. Ale czy dojdzie do tego już teraz? Patrząc na to, jak prezentuje się ostatnio drużyna, mam poważne wątpliwości. Początek pracy Janusza Niedźwiedzia był naprawdę obiecujący, ale później coraz bardziej się to rozjeżdżało. Mam wrażenie, że trener nie do końca panuje nad zespołem. Wydaje mi się, że brakuje więzi pomiędzy nim, a piłkarzami. Szef musi być widoczny, a ja tego szefa nie widzę.
– Co najbardziej szwankuje, gdy patrzy pan na grę drużyny?
– Brakuje wiary i większego zaangażowania. Jest za dużo wyczekiwania na ruchy rywali, za mało ataku, pressingu. Zawodnicy Widzewa może nie mają umiejętności na Ekstraklasę, ale w pierwszej lidze powinni rozdawać karty. Grają jednak zachowawczo, bez pomysłu. Jakaś odważniejsza gra zaczyna się dopiero w momencie, gdy rywal zyskuje przewagę na boisku lub strzela gola. Wtedy zapala się czerwona lampka. Gra drużyny jest dla mnie zbyt czytelna. Stawianie na jednego napastnika albo granie w ogóle bez typowej "dziewiątki" w spotkaniach u siebie to porażka. Trzeba być bardziej agresywnym, odważnym. Stałe fragmenty gry też nie są już taką bronią zespołu, jak we wcześniejszych latach. Środek pola to nieporozumienie. Żaden z piłkarzy grających w środku nie reguluje tempa gry. Nie wspomnę o jakichś ciekawych prostopadłych podaniach...
– Sytuację mocno skomplikowała sensacyjna porażka 1:4 z Resovią u siebie, której Widzew doznał u siebie w 32. kolejce...
– Drużyna, która chce grać w Ekstraklasie, nie może dawać przeciwnikom tyle swobody. Przecierałem oczy ze zdumienia, bo do Łodzi przyjechał przeciętny zespół. To nie był żaden potentat, a wynik końcowy był druzgocący. Zawodnicy Widzewa byli kompletnie zgubieni.
– To nie była jedyna deklasacja w tym sezonie. Wcześniej zespół przegrał też 0:4 z Podbeskidziem czy 2:5 z Arką...
– Drużyny z czołówki były lepsze, o czym świadczą dwie porażki z Arką czy jeden punkt wywalczony z Miedzią Legnica. To pokazuje, że umiejętności chyba są za małe. Widać, że wielu zawodników nie daje rady na tym poziomie, a z pewnością w takim klubie. To jednak problem od dłuższego czasu. Przypomnijmy sobie awans Widzewa do 1. ligi – drużyna i tak wyglądała słabo. Kiedy myślę o potencjalnym awansie do Ekstraklasy, to jestem przerażony. Tutaj znowu będzie trzeba wymienić jakieś 60 procent zespołu.
– Zespół "zaciął się" już jesienią. Dlaczego w pewnym momencie doszło do kryzysu?
– Może piłkarze zbyt szybko uwierzyli, że już awansowali? Może trochę zaczęto odpuszczać na treningach? Wyniki są efektem tego, jak trenujesz. Nie jest przesadą powiedzenie, że sukces osiąga się na treningach. Jeśli rzeczywiście mocno pracujesz, a nie tylko o tym opowiadasz, to ma to przełożenie na zwycięstwa. Jeżeli natomiast pracujesz na zasadzie przerwa-odpoczynek-wolne, to nic z tego nie będzie.
– Pana słowa nie napawają optymizmem kibiców Widzewa.
– Fani wykupują karnety, wspierają ten zespół. To zainteresowanie kibiców to fenomen, ale klub nie potrafi im tego wynagrodzić, nie umie z tego skorzystać. Kibicom należy się zdecydowanie więcej, niż teraz otrzymują. Musi zmienić się cała polityka prowadzenia Widzewa, potrzeba więcej ludzi, którzy znają się na piłce. Widzew przez ostatnie sezony mógł wydać więcej, niż niejeden ekstraklasowy klub. Nie były to jednak pieniądze wydawane mądrze. Pocieszam się tym, że może dojść do sytuacji, w której jeśli nie wygra Widzew, to nie wygra też Arka. Jestem zdziwiony także słabą postawą gdynian w ostatnich spotkaniach. Bezpośredni mecz z Widzewem to była różnica klas. Myślałem, że Arka bez problemu wejdzie do Ekstraklasy.
– Nie jest to pierwszy sezon, w którym kandydaci do awansu potykają się w ostatnich kolejkach. Dlaczego tak się dzieje?
– Spędziłem w piłkarskiej szatni wiele lat. Presja i oczekiwania to jedna rzecz. Druga kwestia – ci piłkarze wiedzą, że w lidze wyżej mogą okazać się za słabi. Być może po awansie klub będzie chciał się ich pozbyć? Stracą fajny kontrakt i wygodne miejsce. Może nie do końca chcą wywalczyć awans? Umiejętności większości z nich nie gwarantują utrzymania w Ekstraklasie. Piłka odbija się im od stopy, a potem trafia w czoło. Jeśli rzeczywiście jesteś dobrym zawodnikiem, masz jakość i jesteś pewien swoich umiejętności, to taki awans robisz w cuglach.
– W jednym z wywiadów mówił pan, że w "Widzewie wypowiadano za dużo słów, a zrobiono za mało roboty". Co dokładnie miał pan na myśli?
– Te wszystkie wywiady o oddawaniu serca za koszulkę Widzewa zazwyczaj kończą się na deklaracjach. Wygląda to tak, że ci piłkarze rozegrają kilka spotkań "na ambicji", a im dalej w las, tym wygląda to gorzej. Rozumiem dzisiejszy świat i to, że media i piłka są ze sobą połączone. Radziłbym jednak zawodnikom, by w tych rozmowach byli bardziej konkretni i używali mniej górnolotnych wypowiedzi.
– Ilu piłkarzy z podstawowego składu Widzewa poradzi sobie w Ekstraklasie?
– Nieźle wyglądają bramkarze. Do tego może Hanousek... Na tym moja wyliczanka się kończy. Nie ma pewności, czy w Ekstraklasie poradzi sobie Bartłomiej Pawłowski, który zwiedził już przecież mnóstwo klubów. Facet nigdzie nie może zagrzać miejsce na dłużej. Dziwię się, że sięgamy po takich ludzi, bo nie dają żadnej gwarancji, że spełnią pokładane w nich nadzieje.
– Najlepszy strzelec – Bartosz Guzdek – strzelił raptem sześć goli.
– Wygląda to bardzo źle. Taki zespół powinien mieć snajpera, który gwarantuje przynajmniej te dziesięć goli. Szukamy piłkarzy, chcemy ich odbudowywać... To wielki błąd Widzewa. Klub z takimi aspiracjami nie ma na to czasu. Można dać szansę zdolnemu chłopakowi z akademii, ale nie sprowadzać kogoś, na kogo będziemy czekać. W ogóle, tych nietrafionych transferów przez lata było mnóstwo. Zdecydowanie za wiele jak na klub o takich ambicjach. Zresztą, spójrzmy na ostatnie ruchy. Martin Kreuzriegler to dla mnie zupełnie nieudany transfer. Gdy dostanie piłkę, panikuje jak junior, popełnia olbrzymie błędy w sytuacjach jeden na jednego. Dziwi mnie, że ci, którzy odpowiadają za transfery, nie są później rozliczani z efektów.
– Wiele można zarzucić także w kwestii trenerów. Zbigniew Smółka został zatrudniony latem 2019 i zwolniony w trakcie... okresu przygotowawczego. Z Marcinem Kaczmarkiem pożegnano się po tym, jak ten awansował do pierwszej ligi.
– To zarządzanie momentami pachniało B-klasą. Władze chciały pokazać, że to one rządzą i podejmą jakąś kontrowersyjną decyzję. Sytuacja z Kaczmarkiem była śmieszna i nieprofesjonalna. Po awansie powinien zostać. Gdyby zespół prezentował się źle po pierwszych kilku kolejkach, to można byłoby podejmować radykalne decyzje. Jeśli trener Niedźwiedź awansuje, to nie wyobrażam sobie, by ktoś postanowił się z nim pożegnać. Powinien dostać szansę. Inną kwestią jest to, że czy ją wykorzysta. Spójrzmy na kluby z Ekstraklasy. Raków, Warta, ostatnio Radomiak... Wszyscy dotarli do elity, gdy od lat drużyny prowadził jeden trener. To wszystko wpływa na budowę zespołu. Tutaj przez ostatnie lata chyba nigdy nie miał on kręgosłupa. Zawodnicy są wymieniani regularnie, nie ma trzonu. Piłkarze sprowadzani do gry w drugiej lidze nie dają już jakości poziom wyżej.
– Kto najbardziej zawiódł?
– Mnie mocno rozczarowali napastnicy. Wspomniany Guzdek, wcześniej Paweł Tomczyk, który jesienią zdobył raptem trzy bramki. Zastrzeżenia można mieć do wielu graczy. Liczyłem, że coś więcej wniesie Krystian Nowak. Dominik Kun nie jest typem zawodnika, który mi odpowiada. Robi dużo zamieszania, ale ma też wiele strat. Piłka nie polega na tym, że jeden biega z piłką, a pozostałych dziesięciu mu kibicuje.
– Widzew mozolnie wraca do elity. Biorąc pod uwagę możliwości klubu, trudno nie odnieść wrażenia, że trwa to za długo. Dlaczego tak jest?
– Mądrość widać po zarządzaniu. Do sukcesu jest potrzebny właściwy podział. Na ludzi, którzy znają się na sporcie i odpowiadają za tę "działkę" i na tych, którzy dbają o finanse. Mam wrażenie, że w Widzewie te dwie kwestie zostały pomieszane. To musi współgrać.
– Miał pan okazję występować z łódzkim zespołem na najwyższym poziomie w Polsce, później było też m.in. kilkadziesiąt meczów w Bundeslidze. Trudno ogląda się teraz mecze pierwszej ligi z udziałem Widzewa?
– Czasami oczy bolą, ale nie mamy na to wpływu. Wraz z kolegami, z którymi razem graliśmy w Widzewie, możemy tylko kibicować. Życzę byłemu klubowi jak najlepiej. Chciałbym bić brawo częściej i wychodzić z meczów zadowolonym, ale cóż... Nie można żyć przeszłością, trzeba skupić się na tym, co tu i teraz.
– Widzew zamelduje się w Ekstraklasie, a potem potrzebna będzie kolejna rewolucja?
– Niestety, na to się zanosi. Sam jestem ciekawy, co się wydarzy i czy drużyna wywalczy w niedzielę promocję. Wzmocnienie składu jest nieuniknione. Jeśli postawią na obecny zespół, mogę podzielić los ŁKS i szybko pożegnać się z Ekstraklasą.