W ringu mają gwarantować sprawiedliwość, a od ich odpowiedniej reakcji zależy często nawet życie sportowca. Obecność sędziego sprawia, że nawet najbardziej krwawe sporty walki zyskują nieco bardziej cywilizowany wymiar. Arbitrzy dźwigają jednak ciężary, które mogą ich przygnieść w najmniej spodziewanym momencie.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku trudno było sobie wyobrazić wielki pojedynek bez Mitcha Halperna. Jako sędzia główny zadebiutował w 1991 roku i szybko pokonywał kolejne szczeble. Między linami imponował spokojem i uczciwością. Nie sięgał po teatralne gesty – najczęściej pozostawał w cieniu i pozwalał się wykazywać głównym aktorom widowiska.
Przed Halpernem zaczęły się stopniowo pojawiać coraz poważniejsze wyzwania. W kolejnych latach asystował w ringu legendom takim jak Oscar de la Hoya, Thomas Hearns, Jeff Mayweather i Azumah Nelson. Po niespełna trzech latach prowadził już pierwszą walkę o tytuł mistrza świata, a potem błyskawicznie dostawał kolejne. – Miał niesamowity instynkt. Tego nie da się nauczyć – tłumaczył Richard Steele, sędziowski mentor.
W listopadzie 1994 roku młody arbiter znalazł się po raz pierwszy pod ostrzałem. W zaledwie dziewiątym występie na poziomie mistrzowskim musiał podjąć wyjątkowo niewdzięczną decyzję. Terry Norris (38-4) w starciu z doświadczonym Luisem Santaną (38-15-2) miał zaliczyć rutynową walkę w obronie tytułu. Pierwsze rundy zdawały się potwierdzać taki scenariusz, ale w trzeciej faworyt był liczony, choć rywal powalił go chwytem kojarzącym się z zapasami.
W piątej rundzie to Norris dyktował warunki. Pochodzący z Dominikany pretendent chwiał się po uderzeniach. Minutę przed końcem starcia wdali się w wymianę, którą zakończył cios Amerykanina w okolice szyi. Santana dość teatralnie padł na matę i już nie wstał. Halpern wyjął mu ochraniacz na zęby i przywołał lekarza. Medyk nie uwierzył w przedstawienie, a sędzia po konsultacji z nim próbował namówić leżącego na kontynuowanie walki.
Tak się jednak nie stało. 35-letni pretendent opuszczał ring na noszach, a zmierzając w stronę karetki usłyszał, że został... nowym mistrzem świata. Norris nie dowierzał, ale takiego orzeczenia Halperna nie kwestionował nawet Don King – promotor amerykańskiego mistrza. – To był faul. Sędzia po prostu nie miał wyjścia – tłumaczył organizator gali, który zapewne już policzył pieniądze za rewanż.
Dramat bez winy
Młody sędzia miał różne doświadczenia i szybko zetknął się też z ringową tragedią. W maju 1995 roku Gabriel Ruelas (40-2) konsekwentnie obijał Jimmy'ego Garcię (35-4). W dziesiątej rundzie pretendent nie był w stanie utrzymać równowagi. Do narożnika wrócił na miękkich nogach. Halpern przywołał lekarza, a doktor Flip Homansky spojrzał w oczy pretendenta. Od niego samego i jego opiekunów usłyszał chęć kontynuacji.
– Ta walka musi zostać przerwana! – grzmiał komentujący pojedynek Roy Jones. Wtórowali mu eksperci HBO, a i arbiter też szybko wkroczył do akcji. Garcia przez kilkanaście sekund nie został poważnie pobity i walkę kończył stojąc na nogach. Potem usiadł, ale nie zdołał wstać, gdy wyczytywano werdykt. Kiedy Michael Buffer apelował o brawa dla dzielnego pretendenta, ten powoli tracił przytomność.
Po kilkunastu dniach w śpiączce Garcia zmarł. Walkę rozkładano potem na czynniki pierwsze i nie dopatrzono się winy sędziego. Zawodnik do końca chciał się bić. Najprawdopodobniej do śmierci doprowadziły ciosy przyjęte w trakcie całego pojedynku. - Patrzę na dłonie, które zamordowały mojego syna – usłyszał Ruelas od matki pobitego.
– Te słowa zabolały bardziej niż jakikolwiek przyjęty cios – komentował potem 24-letni mistrz świata. Matka potrafiła mu jednak wybaczyć – boks był ważny w ich rodzinie od dawna, a po feralnej walce najbardziej krytykowano ojca zmarłego. To właśnie Manuel Garcia nie przerwał coraz bardziej jednostronnego pojedynku, w którym syn nie wygrał żadnej rundy...
Sędziego Halperna nikt nie obwiniał – poza nim samym. Znajomi z czasów szkolnych wspominali tylko, że Mitch w młodości miał także mroczniejsze oblicze. Na pewno nie pokazał go potem w ringu i w miesiącach po śmierci Garcii solidne wypełniał swoje obowiązki. W listopadzie 1996 roku był trzecim w ringu, gdy Mike Tyson (45-1) w końcu spotkał się z Evanderem Holyfieldem (32-3).
Sędzia z cienia
Walka zakończyła się niespodziewaną porażką "Bestii". Halpern wkroczył do akcji w odpowiednim momencie i odprowadził pobitego do narożnika. Potem został wyznaczony do prowadzenia rewanżu, jednak obóz Tysona gwałtownie zaprotestował. Nie wiadomo dlaczego – w uzasadnieniu domagano się "nowego otwarcia" z innym arbitrem. Zarzuty zostały pominięte przez komisję, która stosunkiem głosów 4:1 oddaliła wniosek.
Na kilkanaście godzin przed wyjściem do ringu Halpern nieoczekiwanie zrezygnował z prowadzenia walki. W krótkim komunikacie poinformował, że nie chce być częścią medialnego sporu, bo kłóci się to z jego postrzeganiem pracy sędziego. W ringu zastąpił go Mills Lane, który musiał sobie poradzić z niecodzienną sytuacją. Tyson odgryzł Holyfieldowi ucho i został zdyskwalifikowany.
Zamieszanie nie zaszkodziło karierze sędziego Halperna. W środowisku był nadal doceniany. Jego mentorem był od lat Richard Steele. Ten doświadczony sędzia opowiadał, że któregoś dnia zaczepił go niepozorny wąsaty student, który deklarował chęć nauki tego trudnego zawodu. Steele zapraszał w takiej sytuacji śmiałków na zajęcia w sali bokserskiej w poniedziałki z samego rana. Większość nie przychodziła. Halpern jednak przyszedł i został dłużej. Nie unikał nawet sparingów.
– Pracował ciężej niż wszyscy, których widziałem. Chciał być najlepszy. Sparowaliśmy razem – chciał wiedzieć co znaczy mieć zakrwawiony nos. Zależało mu na zebraniu doświadczeń w roli pięściarza, by potem w ringu podejmować właściwe decyzje. I właśnie dzięki temu szybko stał się jednym z najlepszych sędziów wszech czasów – opisywał Steele.
W kolejnych latach Halpern był znów arbitrem największych walk. Prowadził w ringu historyczny pojedynek, który wyłonił ostatniego jak do tej pory niekwestionowanego mistrza wagi ciężkiej. Był tuż obok, gdy niezapomniane widowiska stwarzali Marco Antonio Barrera z Erikiem Moralesem oraz Felix Trinidad z Oscarem de la Hoyą. Za każdym razem pozostawał w cieniu, więc uwaga widzów mogła się w pełni skupić na głównych bohaterach.
Niewytłumaczalny impuls
Znakomicie zapowiadającą się karierę tego 33-latka przerwała dramatyczna decyzja. W niedzielę 20 sierpnia 2000 roku Mitch Halpern popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę. Bezpośrednio przed sięgnięciem po broń pokłócił się partnerką o jakąś błahostkę. W sąsiednim pokoju z kobietą przebywała także 4-letnia córka Mitcha z poprzedniego związku.
Co popchnęło go w stronę niewytłumaczalnego kroku? Tego nie udało się ustalić. Według znajomych tworzyli z nową partnerką zgodny związek. Nie mogli narzekać na finanse – Mitch niemal co weekend mógł liczyć na sędziowskie gaże. – Ostatni raz rozmawialiśmy dwa dni wcześniej. Nie wyczułem nic niezwykłego. Nie mieści mi się w głowie, że mógł zrobić coś takiego – wspominał Richard Steele.
Halpern przez całą karierę pozostawał na uboczu. Nie pił, nie palił i omijał szerokim łukiem imprezy organizowane przez Dona Kinga i Boba Aruma. Z pierwszą żoną Maggie rozwiódł się rok przed śmiercią, ale rozstali się w zgodzie. – Świat boksu za bardzo go pochłonął, by udało się uratować nasz związek – tłumaczyła. Ona również podkreślała dojrzałość Mitcha. – Był starą duszą – tak opisywała go matka.
W kolejnych miesiącach po śmierci nie znaleziono niczego, co choć w najmniejszym stopniu tłumaczyłoby tak irracjonalną decyzję. Najbliżsi wracali do walki z 1995 roku, którą Halpern ciężko odchorował, choć nikt nie miał do niego pretensji. Kilka dni spędził w szpitalu z rodziną Jimmy’ego Garcii, ale z nikim nie dzielił się wówczas przemyśleniami.
W dniu samobójstwa dwukrotnie rozmawiał z matką i snuł plany. Obliczał, że brakuje mu 13 mistrzowskich walk do setki. – Jesteśmy bokserskimi outsiderami, dlatego staramy się trzymać razem. Nie rozumiem, dlaczego Mitch nikomu nic nie powiedział – stwierdził Joe Cortez, inny z jego mentorów. – Musimy żyć z tą jego decyzją, nawet jeśli jej nie rozumiemy. To jedyne co możemy zrobić – dodał Mills Lane.
Ostatnia ofiara ringowej tragedii?
Nie był to pierwszy przypadek samobójstwa sędziego z tragedią ringową w tle. W 1983 roku podobną drogę wybrał 46-letni Richard Green. On również zaliczał się do światowej czołówki – prowadził w ringu między innymi starcie Muhammada Alego (56-3) z Larrym Holmesem (35-0) oraz hitowy pojedynek Wilfreda Beniteza (43-1-1) z Roberto Duranem (74-2).
13 listopada 1982 roku Green był w ringu, gdy Ray Mancini (24-1) bronił mistrzowskiego tytułu kategorii lekkiej z Duk Koo Kimem (17-1-1). Mało znany w Ameryce przeciwnik z Korei miał serce wojownika i długimi fragmentami rywalizował z mistrzem na równych warunkach. Dopiero w czternastej rundzie wyniszczającego pojedynku został znokautowany. Nie odzyskał przytomności, a po kilku dniach zmarł w szpitalu.
W ostatnich chwilach towarzyszyła mu matka, która do końca wierzyła, że uratuje go z pomocą medycyny niekonwencjonalnej. W końcu pogodziła się jednak z losem i podpisała decyzję o odłączeniu syna od aparatury podtrzymującej życie, a organy Kima uratowały życie dwóm osobom. Ta śmierć doprowadziła do wielu rewolucyjnych zmian – choćby skrócenia walk mistrzowskich do dwunastu rund.
Dwa miesiące po śmierci syna samobójstwo popełniła matka koreańskiego pięściarza – po powrocie do domu wypiła truciznę. A sędzia Green zamknął klamrą ten tragiczny pojedynek – 1 lipca 1983 roku odebrał sobie życie we własnym domu. Sięgnął po strzelbę. Podobnie jak Halpern 17 lat później również nie zostawił listu pożegnalnego z jakimkolwiek motywem tłumaczącym tak radykalny krok.
Bokserscy sędziowie byli, są i zawsze będą osamotnieni. Często w ułamku sekundy podejmują decyzje, które nie podobają się żądnej krwi publiczności. Nagrodą za tak niewdzięczną pracę najczęściej jest krytyka. A pieniądze? W 2015 roku Floyd Mayweather (47-0) wreszcie zmierzył się z Mannym Pacquiao (57-5-2). Pierwszy zarobił prawie 240 milionów dolarów, drugi ponad 150. Sędzia Kenny Bayless otrzymał około 15 tysięcy dolarów. A to i tak blisko dwukrotnie więcej niż zazwyczaj dostają koledzy po fachu...
Gdy coś dzieje się zbyt szybko
Ringowe dramaty łamały sędziowskie kręgosłupy dużo wcześniej i też całkiem niedawno. W marcu 1962 roku po tragicznym finale walki Benny'ego Pareta z Emilem Griffithem zniknął z zawodu 55-letni Ruby Goldstein – jeden z najlepszych arbitrów tamtego okresu. Skrytykowano go za zbyt późne przerwanie walki, ale jak na ironię po poprzednich pojedynkach zdarzało mu się słyszeć, że wkracza do akcji... zbyt wcześnie.
– Jeśli jesteś człowiekiem i masz serce, to po czymś takim trudno się pozbierać. Próbowałem to robić krok po kroku. Nigdy nie chciałem unikać odpowiedzi na pytania, ale wszyscy wiedzą, że po prostu nie lubię o tym mówić – tłumaczył Goldstein blisko dwie dekady później. Wydawało się, że trudno znać fach lepiej od niego – w ringu stoczył bowiem 61 zawodowych walk pięściarskich, a i tak nie uniknął błędu jako sędzia.
W grudniu 2018 roku też było blisko tragedii. Adonis Stevenson (29-1-1) został zdetronizowany przez Ołeksandra Gwozdyka (15-0), a po walce trafił do szpitala. Lekarze długo walczyli o jego życie, a diagnozy nie dawały nadziei. To był dosyć wyrównany pojedynek z nagłym zwrotem akcji w jedenastej rundzie. Sędzia Michael Griffin nie uratował Stevensona przed ostatnim mocnym ciosem, który powalił go na deski.
– Obejrzałem tę walkę co najmniej sto razy. Wszystko zdarzyło się tak szybko... W ringu praworęczny walczył z mańkutem, a wtedy zawsze nieco trudniej znaleźć dobrą pozycję do interwencji. Nie odkryłem nic, co mógłbym zrobić inaczej. Widziałem, że Stevenson nie jest w stanie się bronić, ale przez ustawienie bokserów, którzy znajdowali się akurat w narożniku, musiałem sekundę zaczekać – tłumaczył sędzia.
Doświadczony arbiter ciężko odchorował ten pojedynek. Prześladowały go koszmary i w kilka dni schudł ponad 5 kilogramów. Na szczęście Stevenson opuścił szpital o własnych siłach po kilku miesiącach i nie wymaga już stałej opieki. Mocno doświadczony sędzia Griffin wrócił na szczyt w swoim fachu – znakomicie nadzorował w ringu między innymi sensacyjną porażkę Anthony'ego Joshuy (22-0) z Andym Ruizem (32-1).
Mitch Halpern i Richard Green nie mieli tyle szczęścia. Nie ma żadnych bezpośrednich dowodów, które pozwalają winić pięściarstwo za ich przedwczesne odejścia, ale poszlaki muszą dać do myślenia każdemu, kto ma słabość do tej dyscypliny. Warto pamiętać o ich losach, bo bez poświęcenia i odwagi sędziów boks po prostu nie mógłby istnieć.
KACPER BARTOSIAK