Trochę nie rozumiem, dlaczego Polacy traktują siebie nawzajem w taki sposób. Nie wiem, dlaczego nie ma wspólnej mobilizacji i wsparcia, a wszystko idzie w drugą stronę – mówi Zuzanna Górecka, przyjmująca kadry, po zwycięstwa reprezentacji Polski siatkarek w pierwszym turnieju Ligi Narodów. Zespół przebywa obecnie na zgrupowaniu w Korei Południowej przed drugą odsłoną imprezy na Filipinach.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak przywitano was w Korei Południowej? Zgaduję, że Stefano Lavariniego po królewsku.
Zuzanna Górecka: – Rzeczywiście, trener miał bardzo miłe przywitanie na lotnisku. Dostał nawet statuetkę za czwarte miejsce, które zajął z Koreankami w igrzyskach w Tokio. Bardzo miły gest. Widać, że trener cieszył się, że mógł tu wrócić i jest bardzo zadowolony z tego, że choć chwilę możemy tu być. Nam jest trudno. Różnica czasowa zrobiła swoje. W zasadzie na treningach nawet nie wiemy, czy jest noc, czy jest dzień. Mam nadzieję, że zaraz się przestawimy i na Filipinach będzie lepiej.
– Ile godzin tym razem spędziłyście w podróży?
– 25–26 godzin plus czternaście różnicy czasowej.
– Kadra to nie jest miejsce dla osób, które bardzo boją się latać samolotami, prawda?
– Zdecydowanie nie. Sama na początku miałam z tym problem. Bardzo się bałam, ale tak długie podróże siłą rzeczy oswajają z wrażeniami. Kiedy siedzi się szesnaście godzin w samolocie, można się do wszystkiego przyzwyczaić.
– A czy w czasie tak długich lotów można o siebie jakoś zadbać? Domyślam się, że tak wyczerpująca stagnacja mięśniowa przeszkadza osobie zawodowo uprawiającej sport.
– Trzeba chodzić po samolocie w trakcie lotu. Tym razem było jednak bardzo rygorystycznie, aż byłam w szoku. Raz po raz nakazywano nam siadać na swoje miejsca, a siedzenie przez szesnaście godzin jest bardzo trudne. Może to źle zabrzmi, ale trochę nie słuchałyśmy Koreańczyków – inaczej byśmy chyba nie dały rady w podróży. Bez ruchu jest trudno, a ciśnienie też ma wpływ na organizm. Na szczęście doleciałyśmy całe i zdrowe.
– Jak wygląda wasza codzienność w Korei?
– Na razie nie miałyśmy okazji, by wyjść i coś zobaczyć. Nie było na to czasu. W środę miałyśmy dwa treningi – siłownię z halą – a później kolejny. W czwartek od rana znowu siłownia. Za jakiś czas jedziemy zrobić kolejną jednostkę. Jest bardzo aktywnie. Staramy się przyzwyczaić do różnicy godzin. Trener uważa, że to najlepszy sposób, by jej tak bardzo nie odczuwać i ja się z nim zgadzam. Dobrym pomysłem był przyjazd tutaj. Na Filipinach jest tylko jedna godzina różnicy, więc będzie nam tam zdecydowanie łatwiej funkcjonować. W niedzielę mamy wylot.
Piątek mamy cały wolny. Wydaje mi się, że to będzie czas, by pójść coś zobaczyć i zwiedzić. Wiemy, że nie jesteśmy tutaj, by spacerować, a po to by trenować i przygotowywać się do kolejnego turnieju Ligi Narodów. Wszystko będzie więc zrobione z głową.
– Kiedy przed waszym wylotem do Bossier City czytałam przewidywania internetowych ekspertów, pojawiały się głosy, że bez atakującej przegracie 0:3 w każdym meczu. Z Ameryki wróciłyście jednak z trzema zwycięstwami. Jak dużą satysfakcję sprawia to, że zagrałyście na nosie niedowiarkom?
– Trochę nie rozumiem, dlaczego Polacy traktują siebie nawzajem w taki sposób. Nie wiem, dlaczego nie ma wspólnej mobilizacji i wsparcia, a wszystko idzie w drugą stronę, w przewidywanie najgorszego już na starcie.
Jestem z nas zadowolona. Chociaż nie grałyśmy nigdy w takim personalnym ustawieniu i jest to dla nas coś nowego, poradziłyśmy sobie i wygrałyśmy trzy spotkania. Nawet to przegrane z Brazylią było dobrym meczem. To dla nas satysfakcja. Nauczyłam się nie patrzeć na komentarze innych ludzi. Liczy się dla mnie zdanie najbliższych, rodziny, trenera i osób, które w tym są razem z nami. Opinie ludzi, którzy siedzą przed telewizorami i krytykują, mają dla mnie małe znaczenie.
– Myślisz, że przez ostatnie lata wiara w kadrę kobiet spadła? Nie było spektakularnego sukcesu, a wielu kibiców żyje mitem złotek.
– Dawno nie było sukcesu w żeńskiej reprezentacji. Przez ostatnie lata każdy liczył, że to będzie ten rok, kiedy on nastąpi, jednak to się nie udawało. Jesteśmy młodą drużyną, która potrzebuje doświadczenia. Turnieje typu Liga Narodów są dla nas super pod względem zgrywania. To wszystko zaprocentuje. Sukces przyjdzie. Będzie on jednak związany z bardzo ciężką pracą i ogromnymi wyrzeczeniami. Mamy cele, do których będziemy dążyć
– Wiele osób zarzucało Jackowi Nawrockiemu to, że non stop ogrywa młode twarze. Wydaje mi się jednak, że są tego owoce, a ty czy Martyna Łukasik, które jesteście podstawą przyjęcia, jesteście na to najlepszym dowodem.
– Jestem wdzięczna trenerowi Nawrockiemu za to, że na mnie postawił na przykład rok temu w mistrzostwach Europy. W młodym wieku mogłam zagrać dużą imprezę i bardzo mnie to cieszyło, bo mało kto dostaje szansę, by wyjść w podstawie w takim turnieju w wieku 21 lat. Jestem za to bardzo wdzięczna i nie powiem złego słowa na temat trenera Jacka. Dał mi szansę i to dla mnie było bardzo ważne.
Pamiętajmy też, że Jacek Nawrocki miał trudne zadanie. Dostał "świeżaki", z których trzeba było coś zrobić. Nie byłyśmy poukładanymi zawodniczkami. Teraz też nie jesteśmy, ale na pewno stałyśmy się bardziej świadome tego, co się dzieje wokół nas.
– Co zmienił Stefano? I nie chodzi mi tu o aspekty siatkarskie?
– Jest dużo spokoju, co pomaga w grze. Nie ma zbędnych emocji, które by przeszkadzały w trakcie meczu. Nawet jak nie idzie, nie ma paniki, niepotrzebnych komentarzy. Są za to wskazówki, które staramy się przyswoić i przenieść na boisko. Pracuje mi się z trenerem bardzo dobrze. To dla nas dobra zmiana. Mam nadzieję, że nadal tak będzie, nie dojdzie do roszad w kadrze i będziemy mogły w spokoju pracować.
– Czujesz się jedną z liderek kadry w wieku 22 lat?
– Nie, liderką się nie czuję. Cieszę się, że mam szansę grać, rozwijać się i pomagać drużynie. "Liderka" to jednak za duże słowo. Może jeszcze nie przyszedł na to czas. Nie zmienia to faktu, że bardzo chciałabym nią być w przyszłości.
Każda z nas, która jest na boisku, bardzo dużo wnosi. Dziewczyny, które wchodzą z ławki również. Myślę, że każda z nas jest liderką. Cegiełka do cegiełki i powstaje coś fajnego.
– Naczelną jest chyba jednak Joanna Wołosz? Została w końcu wybrana na kapitana zespołu.
– Asia ze swoim doświadczeniem jest drużynie niezbędna. Posiadanie takiego kapitana i takiej rozgrywającej daje nam duży spokój. Gra jest zupełnie inna. Mamy przy niej bardzo dużą pewność siebie.
– W tym roku kadrowe życie wiąże się z byciem na walizkach. Fajniejszy to format niż w Rimini, gdzie byłyście zamknięte w jednym miejscu?
– Rozmawiałyśmy z dziewczynami, że rok temu narzekałyśmy na to, że będziemy zamknięte w hotelu przez miesiąc, a teraz sądzimy, że było to świetne rozwiązanie (śmiech). Brakuje nam tego, bo podróże i zmiany czasowe bardzo męczą. Nie do końca jesteśmy wypoczęte na kolejny mecz. Rimini było dobrym pomysłem i trochę nam tego brakuje.
– Fajne jest jednak chyba to, że w tym roku jest możliwość, by bliska ci osoba przyjechała na inni kontynent kibicować, prawda?
– O niczym nie wiedziałam, to była dla mnie ogromna niespodzianka! Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, czy ktoś mnie nie wkręca, czy naprawdę Zbyszek (Bartman – przyp. red.) przyleciał. Zeszłam do hotelowej recepcji, bo Ania (Daniluk – specjalista do spraw mediów w kadrze - przyp. red.) powiedziała mi, że mam wywiad. Nie czekał na mnie dziennikarz, a właśnie Zibi. To była bardzo miła niespodzianka. Nie liczyłam na to, że coś takiego może się wydarzyć (śmiech).
Czytaj również:
– Mateusz Bieniek wraca do gry po kontuzji: jestem zdrowy w stu procentach
– Mistrzostwa świata w siatkówce mężczyzn 2022 w jednym województwie. Zaskakujący plan PZPS
– Krzysztof Ignaczak: jeśli mamy jeszcze mieć pociechę z Wilfredo Leona, to na pewno nie w sytuacji kiedy ma chore kolano