Zgodnie z maksymą Johana Cruyffa boisko powinno być największe wtedy, gdy jesteś przy piłce, a najmniejsze, gdy w posiadaniu jest przeciwnik. Polscy piłkarze z pewnością słyszeli kiedyś tę zasadę. Pytanie tylko, czy dobrze ją zrozumieli. W środowym meczu z Belgią robili bowiem wszystko, by zagrać odwrotnie do zaleceń holenderskiego wizjonera.
Gdy tylko byli przy piłce, boisko kurczyło się do mikroskopijnych rozmiarów. Gdy futbolówkę przejmowali rywale, murawa rozciągała się po horyzont. Polacy zostawiali Belgom połacie otwartej przestrzeni, a ci skrzętnie z nich korzystali.
Biało-czerwoni rozpoczęli środowe spotkanie w formacji 4-3-3. Czesław Michniewicz porzucił tym samym pomysł gry system na system, który rozważał jeszcze przed meczem. Postawił na czwórkę obrońców i dwójkę skrzydłowych, chcąc wygrać rywalizację w bocznych sektorach.
Polacy, przynajmniej na papierze, mieli przewagę liczebną na obu flankach. Belgijscy wahadłowi musieli mierzyć się nie tylko z bocznymi obrońcami, ale i ze wspierającymi ich skrzydłowymi. Timothy Castagne walczył więc z Tymoteuszem Puchaczem i Sebastianem Szymańskim, a Yannick Carrasco z Robertem Gumnym i Jakubem Kamińskim.
Przewaga na skrzydłach skutkowała jednak luką w środku pola. Czterem belgijskim pomocnikom – Axelowi Witselowi, Youriemu Tielemansowi, Kevinowi De Bruyne i Edenowi Hazardowi – odpowiadało tylko trzech Polaków – Grzegorz Krychowiak, Szymon Żurkowski i Piotr Zieliński. Gospodarze szybko wykorzystali tę różnicę.
Jeden z fałszywych skrzydłowych – zazwyczaj De Bruyne – schodził nisko do rozegrania, a drugi – Hazard – ustawiał się pod napastnikiem. Taka rotacja wymuszała ruch polskich pomocników. Krychowiak podążał za De Bruyne, a Zieliński i Żurkowski opiekowali się Witselem i Tielemansem. Hazard pozostawał bez krycia.
Korzystając z bierności polskich obrońców swobodnie poruszał się między liniami. Umożliwiali mu to Jan Bednarek i Kamil Glik. Zazwyczaj czekali na linii pola karnego, rzadko skracając pole gry. Byli pasywni w doskoku nawet wtedy, gdy biało-czerwoni wychodzili do wyższego pressingu. Gospodarzom to odpowiadało. Już w czwartej minucie, po szybkiej kombinacji Hazarda z Michym Batshuayim, trafili piłką w słupek.
Tak grający Polacy byli skazani na niepowodzenie. Gdy któryś ze stoperów decydował się wyjść przed szereg, Batshuayi pozostawał sam na sam z jego partnerem. Gdy pomocników próbował wspomóc któryś ze skrzydłowych, Belgowie błyskawicznie przerzucali piłkę do boku. Tak, by ich wahadłowy mógł wejść w pojedynek z bocznym obrońcą.
Gospodarze płynnie wymieniali się pozycjami, a goście ślepo za nimi podążali. Widoczne było to choćby w akcji z 41. minuty. Tielemans wyciągnął Glika ze "światła bramki", a Krychowiak zbyt późno zaasekurował jego pozycję. W wolną strefę – na pełnej szybkości – wbiegł De Bruyne, który uciekł zdezorientowanemu Żurkowskiemu.
Serię błędów dopełniło złe wybicie Szymańskiego. Piłka trafiła pod nogi Witsela, który – jak można się domyślać – pozostawał przed polem karnym niekryty. Wszyscy polscy pomocnicy zdążyli już wbiec we własną szesnastkę.
W fazie defensywnej Polacy przechodzili bowiem z 4-3-3 w 4-5-1. Bliżej bramki modyfikowali je nawet do 6-3-1. Skrzydłowi zbiegali do linii obrony, pozostawiając asekurację w centralnej części boiska trójce pomocników...
Ci musieli przeciwstawić się nie tylko belgijskiemu kwartetowi, ale i ofensywnie grającym stoperom. W 83. minucie z luk w polskim ustawieniu skorzystał Leander Dendoncker. Gdy Zieliński, Żurkowski i Damian Szymański stali bliżej prawej flanki, on wbiegł w otwartą półprzestrzeń, kopnął z dystansu i trafił na 5:1.
Polacy nie radzili sobie zarówno w wysokiej, jak i niskiej obronie. Pozostawiali zbyt duże odległości między formacjami, znacząco ułatwiając zadanie rywalom. Te same błędy popełniali też wtedy, gdy musieli kreować grę.
Zazwyczaj rozpoczynali ataki długimi wykopami. Glik i Bednarek prowokowali pressing Belgów, ustawiając się głęboko w polu karnym. Bartłomiej Drągowski podawał wówczas do Roberta Lewandowskiego, a pomocnicy i skrzydłowi mieli zbierać "drugie piłki".
Rzadko kiedy im się to jednak udawało. Bo choć futbolówka przelatywała nad głowami belgijskich napastników i pomocników, to trafiała wprost do wysoko ustawionych stoperów. Ci przechwytywali piłki i błyskawicznie rozpoczynali kontrataki.
Polacy nie byli na nie gotowi. Glik i Bednarek pozostawali bowiem blisko własnej bramki, a środkowi pomocnicy byli ustawieni zbyt wysoko. Chwilę wcześniej walczyli przecież o piłkę po pojedynku powietrznym Lewandowskiego.
Po jednej z takich akcji Belgowie trafili na 2:1. Wykorzystali błędy Zielińskiego, Lewandowskiego i Damiana Szymańskiego, po czym dograli piłkę do Hazarda. Ten – nie pierwszy raz tego wieczora – zagrał w wolną przestrzeń, w którą wbiegł De Bruyne.
Polacy problemy mieli także wtedy, gdy decydowali się na krótkie rozegranie od bramki. Nie radzili sobie z pressingiem gospodarzy, co najlepiej pokazała sytuacja z 72. minuty. Damian Szymański stracił piłkę, a De Bruyne – podaniem przeszywającym – dograł do Batshuayia. Chwilę później, za sprawą Leandro Trossarda, było już 3:1.
Pozostałe gole były następstwem kolejnych błędów. Biało-czerwoni nie wyciągnęli lekcji z meczu Holandia – Belgia. Zamiast zagrać tak, jak gracze Louisa van Gaala – kompaktowo i agresywnie w odbiorze – poszli na wymianę ciosów. Otwarta gra doprowadziła do jednej z najwyższych porażek ostatnich lat.
W sobotni wieczór Polacy zmierzą się na wyjeździe z Holendrami. Do spotkania w Rotterdamie będą musieli podejść w zupełnie inny sposób. Czy zrehabilitują się za środową klęskę? To okaże się już 11 czerwca. Transmisja meczu Ligi Narodów Holandia – Polska w Telewizji Polskiej.
Następne