{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
PKO Ekstraklasa. Marek Pogorzelczyk opowiada o kulisach zakupu i sprzedaży Roberta Lewandowskiego w Lechu Poznań
Jakub Ptak /
Zmiana klubu przez Roberta Lewandowskiego może być jednym z największych wydarzeń letniego okna transferowego na świecie. Potencjalna kwota odstępnego za reprezentanta Polski wyniesie kilkadziesiąt milionów euro. Zanim jednak w grze były tak wielkie stawki, "Lewy" również budził ogromne zainteresowanie na rynku. Marek Pogorzelczyk, były dyrektor sportowy Lecha Poznań, przybliża kulisy transferów do i z stolicy Wielkopolski.
Jakub Ptak, TVPSPORT.PL: – Czy czuje się pan ojcem transferu Lewandowskiego do Lecha w 2008 roku?
Marek Pogorzelczyk, dyrektor sportowy Lecha w latach 2006-2011: – Byłem jednym z ogniw, które decydowały o pozyskaniu Roberta ze Znicza Pruszków. Przede wszystkim wpływ na to miał zarząd, który przeznaczał środki na transfer i ówczesny skauting, który wyselekcjonował Roberta. Osób odpowiedzialnych za ten transfer jest kilka, natomiast ja byłem osobą, która finalizowała transakcję. To najważniejsza i zarazem trudna rola, bo można wyselekcjonować zawodnika, a niekonicznie doprowadzić do transferu. Piłkarza należy przekonać do klubu, przedstawić mu perspektywę rozwoju i co najważniejsze, tak prowadzić negocjacje finansowe, by ten transfer doszedł do skutku.
– Na samym wstępie wspomniał pan, że o tym transferze powiedziano już niemal wszystko, ale narosła pewna legenda, którą chciałbym zweryfikować. Czy Lewandowski rzeczywiście nie wpadł w oko trenerowi Franciszkowi Smudzie, przez co nie był zwolennikiem tego transferu?
–To jeden z mitów towarzyszących temu transferowi. Po zakończonych rozgrywkach Ekstraklasy trener Smuda był na meczu Znicza z Włodkiem Małowiejskim, pracującym wówczas w Lechu, i wnikliwie go obserwował oraz przekazał swoją opinię na temat Roberta.
– Czym przekonał państwa 20-letni wtedy Lewandowski?
– Przede wszystkim skutecznością i liczbą bramek, którą zdobył w sezonie poprzedzającym transfer. Był wyróżniającym się zawodnikiem w tej kategorii wiekowej. W barwach Lecha miał doskonałe szanse na szybkie wskoczenie do podstawowej jedenastki, by móc demonstrować swoje możliwości i potwierdzać potencjał pokazany w niższych klasach rozgrywkowych.
– A co według pana zdecydowało, że ówczesny król strzelców drugiej ligi wybrał Lecha, a nie na przykład Wisłę Kraków czy Legię?
– Przekonaliśmy go miejscem w składzie i możliwością pokazania się w europejskich pucharach. To zresztą udało mu się, bowiem już po roku pobytu wzbudził zainteresowanie Borussii Dortmund i innych klubów. Już wtedy toczyły się rozmowy transferowe. Dalsze losy Roberta tylko potwierdziły słuszność naszych decyzji.

– Kolejny mit do weryfikacji. Czy to prawda, że Lewandowski był wściekły, gdy nie dostał zgody na transfer już po pierwszym sezonie i trzaskał drzwiami w gabinetach dyrektorskich?
– Może i nie trzaskał drzwiami, ale rzeczywiście mocno chciał opuścić Lecha. Toczyliśmy rozmowy z Robertem i jego menedżerem Cezarym Kucharskim. Próbowaliśmy ich przekonać, żeby pozostał w Lechu jeszcze na jeden sezon i pokazał swoją klasę, co będzie też skutkowało wyższym kontraktem dla niego. To również się sprawdziło. Robert strzelił 18 goli w lidze i odchodził z Lecha jako król strzelców. Wartość jego kontraktu i kwota transferowa dla klubu była już zupełnie inna niż rok wcześniej.
– Bardzo ciekawią mnie kulisy transferu do Lecha. Kucharski w rozmowie z kanałem Futbolownia mówił, że spotykali się panowie wręcz potajemnie, aby dopiąć szczegóły transakcji.
– Owszem, spotykaliśmy się w różnych miejscach. Moje wizyty dotyczące tego transferu może nie były potajemne, ale bardzo częste. Byliśmy nim zainteresowani już od kwietnia. Widzieliśmy się z Robertem w Warszawie i Pruszkowie. Częściej spotykałem się z Kucharskim, żeby nie zakłócać Robertowi spokoju gry. Znicz wówczas walczył o awans do Ekstraklasy.
– Lewandowski odszedł z Lecha do Borussii w 2010 roku. Czy na stole były jeszcze inne, konkretne oferty? Dużo mówiło się w mediach o potencjalnych kierunkach transferu.
– Zgłosiły się Blackburn Rovers, Szachtar Donieck i kilka innych klubów. Robert był jednak zdecydowany na transfer do Bundesligi.
– To klub sugerował ten kierunek?
– Nie, to był świadomy wybór Roberta i jego otoczenia. Inne oferty były wówczas znacznie ciekawsze finansowo dla Lecha, jednakże uszanowaliśmy zdanie Roberta.
– Siłą rzeczy jest pan jedną z pierwszych osób, które tak bardzo poznały się na talencie Roberta – zwłaszcza patrząc na to, jak został potraktowany w Legii. Czy po kilkunastu latach jest pan zaskoczony, że ten talent tak bardzo ewoluował?
– Podczas dwuletniego pobytu Roberta w Lechu byliśmy przekonani o ogromnym potencjale i jego możliwościach na podstawie profesjonalnego podejścia do zawodu i innych argumentów, które miał w sobie. Na pewno wówczas nikt nie podejrzewał i nie był przekonany, że jego kariera rozwinie się tak mocno. Chcę jednak zaznaczyć, że progres Roberta był wręcz książkowy. Poprzeczka jego rozwoju była podnoszona systematycznie, więc ten rozwój przebiegał we właściwym kierunku. Dzięki temu wykorzystał swój potencjał.
– Transfer Lewandowskiego nie był jedynym, który pan przeprowadził latem 2008 roku. Zatrudniono wówczas też Manuela Arboledę, Sławomira Peszkę i Semira Stilicia oraz wykupiono Tomasza Bandrowskiego. Wielu kibiców do dziś uważa, że było to najlepsze okno transferowe Lecha w XXI wieku, może nawet i w historii.
– To naprawdę jedno z lepszych okienek transferowych Lecha. Najlepszym potwierdzeniem trafności tamtych transferów były sukcesy w Pucharze UEFA: gra w fazie grupowej i awans do 1/16 finału tych rozgrywek, a potem bardzo dobry mecz z Udinese. Wymienieni zawodnicy mieli też ogromny udział w późniejszym mistrzostwie Polskim i ponownym wyjściu z grupy w europejskich pucharach.
– Czy ma pan, jako były dyrektor sportowy, jakąś diagnozę dotyczącą tego, że Lech ostatnio miewał sporo nieudanych transferów?
– Jestem biernym uczestnikiem praktycznie każdego meczu w Poznaniu, ale trudno mi to komentować, będąc na zewnątrz klubu. O trafności transferów decyduje wiele elementów pozakulisowych, więc nie chciałbym zabierać głosu w tej kwestii.
– A jak pan ocenia z zewnątrz obecną sytuację Lecha?
– Mamy mistrzostwo zdobyte po siedmiu latach przerwy. Trzeba się z tego cieszyć i liczyć na to, że Lech będzie teraz sprawiał niespodzianki w rozgrywkach Ligi Mistrzów lub Ligi Europy i awansuje do fazy grupowej.
– Odszedł pan z Lecha w 2011 roku, ale nie całkowicie z piłki.
– Prowadzę teraz mały klub ze stuletnią tradycją – Błękitni Wronki. Na dzień dzisiejszy mamy 10 zespołów, co jest ewenementem w 18-tysięcznej gminie. W ostatnich sezonach czterokrotnie graliśmy w Centralnej Lidze Juniorów U-17. To przygoda z piłką w zupełnie innym dla mnie wymiarze, ale bardzo ciekawa i atrakcyjna.
– Czy Błękitni mają takie ambicje, jak 30 lat temu Amica?
– Bardzo blisko współpracujemy w zakresie marketingu sportowego z Amicą, natomiast naszą ambicją jest to, aby jak najwięcej dzieci bawiło się w piłkę, a nasi wychowankowie trafiali do silniejszych klubów – w tym do Akademii Lecha, z którą również blisko współpracujemy. Możemy już się tym w pewnym stopniu pochwalić. Seniorzy grają na poziomie piątej ligi, a 1/3 zespołu to roczniki 2004 i 2005. Taka jest filozofia klubu. Chcemy przygotowywać młodzież z Wronek i okolic do gry w drużynach z wyższych lig i zapewnić możliwość profesjonalnego treningu każdemu dziecku z naszego środowiska.
