Jeremy Sochan został wybrany z numerem dziewiątym draftu 2022 przez San Antonio Spurs. I choć sukcesy z nową drużyną w najbliższym czasie mu nie grożą, to trudno nie uznać, że trafił najlepiej jak mógł. Bo jej trener i legenda NBA, Gregg Popovich, uwielbia takich zawodników.
Popovich w zespole z San Antonio pracuje nieprzerwanie od 1996 roku. Nikt nie ma do niego startu, drugi pod względem stażu w swoim klubie Erik Spoelstra prowadzi Miami Heat od 2008 roku. Jak niebywałe jest to osiągnięcie, obrazuje fakt, że w 21 z trzydziestu zespołów NBA główni trenerzy są maksymalnie od 2020 roku.
Za oceanem cierpliwość włodarzy jest podobna do tej rządzących w naszej PKO Ekstraklasie. "Coach Pop" czy po prostu "Pop" nie ma sobie równych w żadnej z czterech najważniejszych lig amerykańskich. W NHL stażem prowadzi Jon Cooper (zaczął w Tampa Bay Lightning w 2013 roku), w MLB Terry Francona (od 2012 w Cleveland Guardians), nawet Bill Belichick z NFL W New England Patriots jest "tylko" od 2000.
Kluczowy jest fakt, że San Antonio straciło swojego lidera ostatnich lat. MVP finałów 2014, ostatnich przez nie wygranych. Zawodnika niezwykle wszechstronnego, punktującego, zbierającego, przechwytującego i fantastycznie broniącego. Bo to obrona jest od lat wizytówką Popovicha, przez konsekwencję w niej jego zespół często szufladkowany jest jako grający mało efektowną koszykówkę.
A to akurat jest kwestia bardzo względna. Jeśli chodzi o styl gry Spurs "Popa" to... takiego nie ma. Trener doskonale dostosowuje go do posiadanych zawodników. Gdy przejmował Spurs, David Robinson – jeden z najlepszych centrów w historii – rozgrywał już swój Ósmy sezon w karierze. Sukcesy? Indywidualnych mnóstwo, z tytułem MVP ligi na czele. Zespołowo jednak tylko jeden finał konferencji.
Rozgrywał to zresztą dużo powiedziane. Najpierw stracił pół roku przez kontuzję pleców, a gdy wrócił, po sześciu występach złamał kość śródstopia i miał sezon z głowy. Większość rozgrywek przez urazy opuścił też drugi z liderów zespołu Sean Elliott, a 36-letni Dominique Wilkins nie był już tym zawodnikiem, który mógłby pociągnąć to samemu.
W debiutanckim sezonie Duncana awans do drugiej rundy, a w kolejnym już mistrzostwo. Może i ich styl nie był specjalnie efektowny. Wielu powie, że przyjemniejszą dla oka koszykówkę grały Minnesota Timberwolves z Kevinem Garnettem na czele i Los Angeles Lakers Shaqa O'Neala i Kobego Bryanta, że w finale New York Knicks zabrakło Patricka Ewinga i Allan Houston z Latrellem Sprewellem sami nie podołali rywalom.
Fakty są takie, że Ostrogi tytuł zdobyły przegrywając raptem dwa mecze w postseason. Od play-offów 1999 pierścienie z taką albo mniejszą liczbą porażek zdobywano tylko dwukrotnie – dwa lata później Lakersom, a w 2017 Golden State Warriors.
Sęk w tym, że Robinson był już zdecydowanie bliżej niż dalej końca kariery. Popovich nie trzymał się sztywno raz obranej taktyki i przeorientował grę zespołu. Niepodważalnym liderem został Duncan, ale zamiast wsparcia pod koszem, dostał je na obwodzie od wdrażanych kolejno do zespołu Stephena Jacksona, Tony'ego Parkera, Manu Ginobiliego i mnóstwa zadaniowców, których minuty na parkiecie trener wykorzystywał do maksimum.
To Spurs "Popa" byli prekursorami gry opartej na dużej liczbie szybkich podań, ruchliwości całej piątki z wychodzącym na półdystans Duncanem włącznie, grze inside-out. Wymianami piłki w każdej możliwej konfiguracji, nie tylko po obwodzie, ale też penetrującymi i zwrotnymi. To wszystko w połączeniu z żelazną defensywą dało jego Ostrogom w sumie pięć mistrzostw. Twarzami zespołu byli nie tylko Robinson, Duncan, Parker, Ginobili i Leonard, ale także tacy gracze jak Bruce Bowen.
Zawodnik mało efektowny i niespecjalnie kojarzony przez niedzielnych kibiców, w końcu raptem raz w karierze przekroczył próg średniej ośmiu punktów na mecz i nigdy nie zbliżył się nawet do średniej dwóch asyst. Mimo to u "Popa" był żelaznym członkiem pierwszej piątki, grającym zawsze grubo ponad trzydzieści minut. Pod dachem hali AT&T Center wisi także jego koszulka, obok tych ze zdecydowanie bardziej rozpoznawalnymi nazwiskami. O tym, jak bardzo był to zespołowy zawodnik, najlepiej świadczy fakt, że pomimo zastrzeżenia w 2012 roku jego numeru, w latach 2015-21 z "12" grał LaMarcus Aldridge. Mógł, bo Bowen wyraził na to zgodę.
Spurs wiedzieli, co robią, gdy go pozyskiwali. W drafcie 2011 z numerem 15 Leonarda wybrali przecież Indiana Pacers, ale San Antonio natychmiast doprowadziło do wymiany. Leonard w debiutanckim sezonie punktował mało, ale i tak spędzał na parkiecie średnio po pół meczu. Bardzo podobnie wyglądały początki i rozwój Parkera czy Ginobiliego.
Bo Popovich cenił ich pracowitość. Jest człowiekiem bardzo cierpliwym dla tych, którzy się starają. Oglądając mecze, można pomyślać, że to choleryk – często widać go dyskutującego przy linii z zawodnikami, sędziami czy trenerami przeciwników. Ale jego gracze mówią, że jest dla nich jak ojciec – ciepły, uczciwy, zawsze gotów wysłuchać ich problemów. Nazywają go tak z szacunku, w końcu 73-latek już od dawna bardziej pasuje na ich dziadka.
POPOVICH ENDORSES BIDEN:
— KENS 5 (@KENS5) October 29, 2020
In a new ad, Spurs Head Coach Gregg Popovich says that a vote for President Trump is "a vote against the very ideals upon which our democracy was founded." https://t.co/gqc3i4Adpv
Następne