| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Skauting klubów piłkarskich zawsze jest owiany tajemniczością. Legia Warszawa dokonała zmian w dziale, którym od marca zarządza Radosław Mozyrko. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiada o rozważanych roszadach, strukturach, planach na obserwację innych kontynentów oraz celach przy oglądaniu zawodników. – Kiedy szukaliśmy skrzydłowych, początkowa lista miała 500 nazwisk – przyznaje.
Piotr Kamieniecki: – Jak doszło do powrotu do Legii? Za co konkretnie odpowiada pan w stolicy?
Radosław Mozyrko: – Można o tym opowiedzieć w dwóch krótkich zdaniach. Zadzwonił do mnie Jacek Zieliński. Zaproponował pracę, a ja przyjąłem propozycję. Odpowiadam za dział skautingu w pierwszym zespole. Kiedy Marek Śledź pojawił się w klubie, wtedy przekazałem kwestię wyszukiwania młodych zawodników pod skrzydła akademii.
– Legia jest ciekawsza od Warty? Magia, większe zainteresowanie, poważniejsze wyzwanie?
– To dwa różne wyzwania. Celem Warty jest utrzymanie w PKO Ekstraklasie. Pracuje się z innym budżetem i różnymi oczekiwaniami. W Legii jest dużo większe zainteresowanie mediów. W Poznaniu największe było w momencie, w którym zwolniliśmy Piotra Tworka i zatrudniliśmy Dawida Szulczka. Przy Łazienkowskiej jest ciągła presja walki o trofea. Tam byłem jednak dyrektorem sportowym, tutaj odpowiadam za skauting, choć niektóre obowiązki się powtarzają.
– Nie obawiał się pan opinii, że zdradza Wartę? Wasza współpraca zakończyła raptem po kilku miesiącach.
– Nie myślałem o tym. Koncentrowałem się na tym, żeby wykonać dobrą pracę dla Warty przed i w trakcie okienka transferowego.
– Zapytam brutalnie: przygotowywanie okna transferowego w Warcie ma w sobie cechy grzebania w koszu z wybrakowanym towarem? Pieniądze małe, możliwości ograniczone…
– Szczerze mówiąc to bardzo mnie irytuje, kiedy w środowisku piłkarskim używane są zwroty pokroju "śmieci, trupy czy szrot". Nie kupuje i nie sprzedaje samochodów. Rozmawiamy o ludziach, którzy mają uczucia, rodziny, dzieci. Odpowiadając na pytanie: nie, zdecydowanie bym tego tak nie nazwał. To raczej odwzorowanie futbolowego łańcucha pokarmowego. Jest się w nim niżej, ale wiele mechanizmów transferowych działa podobnie w Legii.
Fakt jest taki, że miesiąc czy dwa przed startem okna, agenci mówią w wielu przypadkach, że nie ma szans na porozumienie. Potem mija czas i sami odzywają się, że możemy zacząć rozmawiać. Piłkarze marzą o Bundeslidze czy Serie A. Wreszcie dochodzi do momentu, że takich ofert nie dostają i szukają innych alternatyw. Podobnie jest z ekstraklasowym zawodnikami, którzy stają się bardziej otwarci, kiedy nie grają regularnie w swoich klubach.
– Najtrudniejsza decyzja podjęta w Warcie, to...?
– Odpuszczenie tematu jednego z zawodników. Z powodów finansowych, musieliśmy czekać. Najpierw trzeba było pożegnać się z zawodnikami. Nie zaryzykowaliśmy wcześniejszych rozmów, a potem temat stał się nierealny. Wygrały racjonalne aspekty, a z tyłu została myśl o spróbowaniu mniej konwencjonalnego zachowania. Chodziło o Wojciecha Kamińskiego, który był wypożyczony z Piasta Gliwice do Zagłębia Sosnowiec.
– Gdzie w tej hierarchii jest zmiana trenera?
– Zwolnienie Piotra Tworka było trudne z mentalnego punktu widzenia. Lubię go, bo jest fajnym człowiekiem i doceniam to, co zrobił dla Warty w ostatnich latach. Wiedząc, że ktoś ma rodzinę i dzieci, nie jest miło pozbawiać kogoś pracy. Racjonalność jednak wygrała. Miałem pewne logiczne przesłanki, by uznać, że to odpowiednia decyzja. Z kolei Dawid Szulczek był dla mnie najlepszym kandydatem do pracy w Warcie. Miałem jeszcze dwie inne opcje. Jeden z tych trenerów nie miał jeszcze licencji UEFA Pro. Dodatkowo perspektywą były trudne negocjacje z jego obecnym klubem. Z kolei drugi kandydat był dobry, ale… nie aż tak. Ostatecznie konieczne było ryzyko, które nie gwarantowało sukcesu. Wierzyłem jednak, że przy odpowiednich ruchach transferowych, będziemy mieli szansę utrzymać się wraz z Szulczkiem.
Finalnie się udało. Jestem pracoholikiem, a styczniowe okno transferowe było jazdą bez trzymanki. Trzeba było poświęcić wiele zdrowia. Przyznam, że utożsamiam się teraz z wynikiem Warty z poprzedniego sezonu. Wystarczy też spojrzeć na postawę zawodników, których wówczas pozyskaliśmy. Cała drużyn strzeliła 21 goli, a jedenaście bramek i pięć asyst należało do graczy ściągniętych zimą. Taki rezultat sprawia przyjemność. Musieliśmy stawiać na trudne wybory. Niektórzy byli po dłuższym czasie bez gry, pojawiały się jakieś obawy. Jednocześnie wiedzieliśmy, że taki Miłosz Szczepański może potrzebować momentu, by dojść do optymalnej formy po kontuzji.
– Gdzie pracuje się więcej? W Warcie czy Legii?
– Kiedy zbliża się okno transferowe, to obowiązków jest podobnie dużo.
– Ustalmy – jak wyglada codzienna praca w Legii? Działy skautingu zawsze okryte są nutką tajemniczości.
– Organizuję pracę skautów. Jednocześnie oglądam mniej zawodników, niż oni. Podzieliliśmy całą grupę na konkretne regiony. Wiele też rozmawiam z agentami i klubami o dostępności zawodników. To zajmuje chyba najwięcej czasu. Do tego dochodzą dyskusje o potrzebach drużyny z dyrektorem sportowym i trenerem.
– Dyrektor sportowy w Legii kojarzył się z człowiekiem, który negocjował kontakty i rozmawiał z agentami. Odpowiadał też za przedłużenie kontraktów, obcował z drużyną. Czy któreś z tych kompetencji należą teraz do pana?
– Różne są modele pracy dyrektorów sportowych i szefów skautingu. Nie przejąłem wielu obowiązków Jacka Zielińskiego. Odpowiadam za wyszukiwanie graczy, choć przejąłem też część rozmów z zawodnikami i agentami. Skupiam się na obszarach związanych z poszukiwaniem zawodników. Gdyby robił to dyrektor sportowy, nie mógłby się skupić w pełni na swoich zadaniach.
– Jak wyglądają zmiany w dziale skautingu?
– Zmieniliśmy organizację pracy. To choćby kwestia tego, co i jak przedstawiane jest w raportach. Chcemy, by czytając te dane, było jasne, czy wskazany piłkarz ma atrybuty, które nas interesują i sprawiają, że będzie pasował do Legii. Klarowne ma być też zdanie skauta, który powinien określać czy poleca zawodnika czy też nie.
Pracujemy także z wykorzystaniem programów analitycznych. To daje szanse zbudowania pierwszego wrażenia. Dostrzegamy podstawowe elementy. Jeśli są te, które nas interesują, można rozbudować jego monitoring. Wiele rozmawiam z agentami, bo nie chcę sytuacji, że trzech skautów poświęci wiele godzin na obserwację, a na koniec okaże się, że ten człowiek jest dla nas niedostępny. Wolę to wiedzieć od razu. Jeśli pierwsze wrażenie jest dobre, potem widzę otwartość na rozmowy, to poddajemy gracza mocniejszemu skautingowi. Dam przykład, jak wygląda poszukiwania skrzydłowych. Na wstępnej liście mieliśmy ponad 500 kandydatów. Etap pierwszego wrażenia okroił grono do 120 nazwisk. Po rozmowach na temat dostępności, kandydatów było już tylko 30-40. Inna sprawa, że są przypadki, w których dziś nie ma opcji na transfer, a za kilka tygodni niektórzy mogą stać się dostępni.
– Jak wygląda finalna liczba? Zostaje dwóch-trzech graczy, których chcecie pozyskać?
– Jest trochę szersza. Trzeba stworzyć sobie możliwości i przestrzeń, w której są opcje A, B, C i D. Czasami przydaje się mieć jeszcze większe grono kandydatów. Znamy swój budżet, ale nie można zamknąć się na sytuację, w której środki nagle zostaną zwiększone. Musimy mieć gotowe nazwisko, bo nie będziemy na koniec sierpnia szukali nowych piłkarzy. To mogłoby generować błędy. Mamy też zawodników, którzy są poza zasięgiem naszych transferowych możliwości, choć czasami zdarzają się okazje.
– Wspomnieliśmy o zmianach, które już zaszły. Co jest w planach po oknie transferowym?
– Tradycyjne jest to, że skaut odpowiada za jeden region, dwa-trzy kraje. Nie jestem fanem takiego rozwiązania. Nie chciałem tego zmieniać w trakcie przygotowań do okna transferowego. Trzeba jednak pamiętać, że osoba, która wyszukuje zawodników, też ma swoje mocne i słabsze strony. Może na przykład nie trawić pewnych elementów u zawodników. Wobec tego chcę, by pięciu skautów wspólnie i szybko przeanalizowało ligę. Wtedy spojrzą kompleksowo na dane rozgrywki, wytworzy się dyskusja. Teraz robimy już tak, że jeśli ktoś ma dobre wrażenie w kwestii piłkarza, to jego pełne mecze ogląda inny skaut. Korzystamy wtedy z przeciwstawnego zdania.
Istotne są dla mnie dwie kwestie. Pierwsza, czy zawodnik pasuje do drużyny i naszego stylu gry. Druga to aspekt tego, kogo dany gracz potrzebuje wokół siebie, by móc pokazać swoje mocne strony i niwelować wady. Skauci muszą się nieco wcielić w trenerów i rozważać wpływ pozyskanego piłkarza na zespół. Dam przykład: niech to będzie napastnik, który może strzelić 20 goli, ale nie stosuje pressingu, nie bierze udziału w budowie grze, a dodatkowo mnóstwo czasu spędza na pozycji spalonej, rozciąga pole gry. Ma dobre wykończenie, ale mało kontaktów z piłką. Dobrze go ocenić czy źle?
– Nie wiem. To hipoteza, musielibyśmy porozmawiać o tym, w jakiej drużynie ma grać. Może być tak, że zupełnie nie będzie pasował do stylu gry i strzeli dwa gole.
– Musimy znać odpowiedź w szerszym kontekście. Jeśli napastnik nie będzie brał udziału w budowie gry, to kto będzie się tym zajmował? Kolejna kwestia, to myśl o tym, jak będzie się dochodziło do sytuacji strzeleckich, jaki jest plan. Jeśli nie pracuje zbyt mocno, to powinno się uświadomić, w jaki sposób stosowany będzie pressing. Trzeba zliczyć plusy i minusy, a potem podjąć decyzję.
– Co z pracą ze statystykami i firmą 11hacks? To oni polecali chociażby Jasurbeka Yaxshiboyeva.
– Praca ze statystykami jest dla nas normalnością. Stosujemy hybrydowy model. 11hacks? Pod sam koniec współpracy nieco korzystałem z usług wspomnianej firmy. Co jest istotne w dokonywaniu transferów? Odpowiem, że mentalność zawodników. Jak gracz poradzi sobie w szatni, jak odnajdzie się w nowym kraju? Jak zniesie presję kibiców i czy dobrze czuje się w klubie, który wciąż dąży do zwycięstw? Tego statystyki nie pokażą.
Statystyki mogą wspomagać, bo jeśli zobaczymy, że gracz strzela wiele goli w ostatnich minutach meczów, to mamy sugestię, że zawsze gra i walczy do końca. Dodatkowo może to być wskazówką, jak wygląda kwestia motoryczna danego zawodnika. Patrzę na liczby pod kątem wstępnej selekcji. Wykorzystanie i wzbogacenie naszej wiedzy ma dzięki nim swoją wartość, ale nigdy nie będzie to dla mnie jedyny wyznacznik przydatności.
– Jakie jeszcze informacje znajdują się w raportach?
– To wręcz klasyka, która można określić pojedynczymi słowami: motoryka, charakter, docelowa pozycja w danym systemie, mocne i słabe strony czy porównanie z naszymi zawodnikami. Zwracam uwagę na to ostatnie. To ważne, bo pomaga określić potencjał zawodnika. Czasem mówi się, że jest za słaby. Ale dlaczego? Potem okazuje się, że mógłby być lepszy od tego, który już jest w klubie. Był jednak za słaby, bo chciałoby się mieć w drużynie kogoś bardzo dobrego.
– Cały czas obecni skauci oceniają graczy Legii pod kątem przedłużenia kontraktów?
– Nie wiem, jak wyglądało to rok temu. Odkąd wróciłem do klubu, obejrzeliśmy wspólnie jeden mecz, a potem ocenialiśmy kadrę pod kątem mocnych i słabych stron. Byłem ciekaw tego, kto i na co zwraca uwagę. Mamy skalę ocen od 1 do 10. Chciałem się też tego nauczyć, bo przyzwyczaiłem się do innej kalibru not.
– Kibice często narzekają, że skauci Legii za często pojawiają się na stadionie przy Łazienkowskiej, zamiast oglądać inne mecze.
– Skaut Legii musi też znać swój klub. Pomaga mu to porównywać i znać umiejętności obecnych zawodników oraz potrzeby pod kątem stylu gry. Ktoś może odbić piłkę i stwierdzić, że mogą robić to na wideo. Ale od czasu do czasu, spojrzenie na mecz na żywo jest bardzo przydatne. Jeśli ktoś na to narzeka, nie zna realiów i świadomości pracy.
– Czego kibic nie rozumie pod kątem skautingu?
– Może to nie kwestia kibiców, ale przeglądam czasami Twittera do porannej kawy. Czytam niektóre plotki transferowe i zastanawiam się, skąd pojawiają się niektóre nazwiska. A komentarze? Potrzeba szerszego zrozumienia dla realiów finansowych klubu. To coś, co możemy zrównać z naturą rynku. Potrzebne jest zbudowanie sobie jasności, że bardzo dobry zawodnik nie będzie rozważał transferu do Polski w maju czy czerwcu. Ekstraklasa może stać się ciekawą opcją dopiero w sierpniu, kiedy propozycje z bogatszych lig i klubów ulegną weryfikacji.
Bardzo dobry zawodnik w kontekście Legii, może być na obrzeżach Serie A, Bundesligi czy La Liga. Potem jest kilka innych lig. Z czasem może pojawić się spojrzenie na polskie rozgrywki. Jeśli zawodnik gra mniej w solidnych ligach, może szybciej otworzyć swoją furtkę na przykład na nasz klub. Ale kiedy mamy piłkarza grającego regularnie, to bardzo prawdopodobne, że w grze jest ktoś o większych możliwościach. Pomijam sytuację, w której pojawiasz się z dużą sumą w Portugalii czy drugiej lidze hiszpańskiej. Jeśli dodamy do tego dobrą pensję, to szansa się zwiększa.
– Które nazwisko wzbudziło największy śmiech?
– Aias Aosman. Uśmiechnąłem się, bo pojawiła się plotka w internecie, a dwie godziny później jego agent zadzwonił do mnie i pytał, czy faktycznie się nim interesujemy. Czasami pojawiają się kontrolowane plotki wypuszczane przez agentów. Wiem, że menedżerowie wykorzystują część dziennikarzy.
– Jak weryfikuje się charakter i mentalność zawodnika? To była pięta achillesowa Legii. Często trafiali tu gracze, na których głowy nie zwrócono szczególnej uwagi. Przykładem, znowu, niech będzie Yaxshiboyev.
– Nie chcę komentować przeszłości. Jak pomyślnie weryfikować mentalność? Ważna jest rozmowa z samym zawodnikiem i w tym aspekcie trzeba bazować na własnych odczuciach. Każdy zakłada maski, ale czasem można to obejść. Kolejna rzecz, to dyskusja z jego byłymi kolegami z drużyny. Jak go lubią, mogą wystawiać doskonałe rekomendacje, ale jeśli dziesięć osób powie to samo, to można mieć dobre przeczucia. Do tego dochodzą trenerzy i dyrektorzy.
Chcąc dowiedzieć się więcej o zawodniku, na wczesnym etapie zainteresowania, przeglądamy również jego media społecznościowe i publikacje na temat gracza. To wszystko daje nam pewien obraz. Jasne, pech też może się pojawić i żadne rekomendacje się nie sprawdzą. Ale może być tak, jak miałem z Castanedą w Warcie. Zadzwoniłem do dwóch osób, którym bardzo ufam. Świetnie go oceniali, dali mi konkretne informacje i obraz zawodnika. Wszystko sprawdziło się w Poznaniu. Ale czasami jest się świadomym pewnego ryzyka, a i tak postawi się na dany transfer.
– Legia korzysta z programu TransferRoom?
– Tak. Zostało to stworzone, by kluby rozmawiały, polecały sobie zawodników. Teraz dopuszczono tez agentów, którzy mogą przesyłać propozycje. Nie oszukujmy się, ale rynek działa tak, że menedżerowie rozmawiają z klubami i pytają o potrzeby. Potem oferują kandydatów, których możemy obejrzeć i zbudować sobie na ich temat wrażenie. W wielu miejscach jest tak, że kluby budują sobie relacje z dwoma-trzema agencjami w danych regionach i nie wysyłają tam skautów.
– Kogo Legia jeszcze obserwuje obecnie, pod kątem letniego okna transferowego?
– Opowiem o tym we wrześniu, po zakończeniu okna transferowego. Zapewniam jednak, że mocno pracujemy.
– Trener Runjaic mocno skonkretyzował, jakich zawodników potrzebuje?
– Rozmawiamy regularnie, a to dla mnie bardzo ważne. Z moich skromnych doświadczeń wynika, że bycie blisko trenera i dyrektora sportowego jest kluczowe dla zrozumienia potrzeb. Wciąż potrzebujemy na przykład napastnika
– Są ligi, które mogą być najciekawsze dla Legii?
– Oglądaliśmy ostatnio jedenaście lig. Wsród nich nie było na przykład Holandii. Jest z nią kłopot, bo gracze z Eredivisie niekoniecznie przestawią się na znacznie bardziej fizyczną PKO Ekstraklasę. Łatwiejsza do weryfikacji byłaby Belgia. Oglądamy rozgrywki na Bałkanach, śledzimy również Półwysep Iberyjski. Po oknie transferowym zamierzamy ruszyć w kierunku Skandynawii, gdzie sezon zazwyczaj kończy się w grudniu.
Nie zamykamy się na żadne ligi, ale trzeba być świadomym, że nie stać nas na te najlepsze rozgrywki. Inna sprawa, że jeśli ktoś mieszka w fajnym miejscu i zarabia tam dobre pieniądze, to transfer do Polski ma się dla niego wiązać ze znaczną podwyżką. Wciąż niektórzy uważają, że nasz kraj jest nieco innym światem na wschodzie. Szukamy też zawodników, którzy nie patrzą tylko na pieniądze, lecz chcą do nas trafić i zrobić kolejny krok.
– Wielu takich jest?
– Kraje bałkańskie są ciekawe, a my możemy być pomostem. Są kluby w Serbii czy Chorwacji, które dobrze płacą. Jednak wciąż jestem przekonany, że wiele się zmieni. Dochody drużyn maleją, a to wpłynie na pensje zawodników. Potrzeba trochę czasu, ale pewne symptomy są widoczne. Ukraina potrafiła przepłacać, ale nie sądzę, że tak będzie w najbliższych miesiącach, jeśli rozgrywki ruszą.
– Jak na dziś wygląda rynek ukraiński? Może być dla was ciekawy?
– Obserwujemy kilku zawodników i czekamy na to, co wydarzy się z ligą. Jeśli ta nie wystartuje, to możliwe, że przyśpieszymy te tematy. Będą grali? Wtedy ci gracze raczej nie będą dla nas dostępni.
– Afryka, Ameryka Południowa… Legia patrzy w kierunku innych kontynentów?
– Uważam, że w przyszłości powinniśmy penetrować inne kontynenty, nie tylko Europę. Powoli to się dzieje, ale więcej wydarzy się w przyszłości. Przez ostatnie tygodnie zerkaliśmy na graczy, którzy mają wzmocnić Legię tu i teraz. Na tamte rynki patrzy się przede wszystkim w kontekście potencjału. Jesteśmy w momencie, w którym budujemy zespół na kolejne dwa-trzy lata.
– Ilu skautów ma Legia?
– Kilka osób w ostatnim czasie pojawiło się w siatce. Wrócił do nas Tomasz Kiełbowicz, który zajmuje się przede wszystkim Polską. Liczba Włodarczyków musi się zgadzać w klubie (śmiech). Szymona z nami nie ma, ale Piotr pracuje z nami od marca. Docelowo chcę mieć sześciu skautów. To grono, które może pozwolić na dobrą weryfikację i oglądanie wielu lig.
Kiełbowicz i Włodarczyk to ludzie, o których wspomniałem. Do tego dochodzą Tomasz Jarzębowski, Jakub Młynarski, Tadeusz Fajfer, a 1 lipca dołączyła do nas kolejna osoba – Norbert Misiak, który był asystentem trenera w drużynie U18.. W grupie są też dwie osoby, które stricte zajmują się pracą administracyjną.
– To prawda, że złożyliście ofertę Arturowi Borucowi, by był skautem Legii?
– Bez komentarza.
– Legia potrzebuje skautingu Ekstraklasy?
– Najpierw trzeba pomyśleć o tym, że jeśli wszyscy skauci obserwują zawodników w innych ligach, to jak mają dobrze znać atuty i wady ekstraklasowiczów? Trzeba się solidnie orientować w kwestii swojego podwórka. Są gracze, którzy teraz nie będą opcją, ale mogą być dobrą perspektywą w kontekście roku czy dwóch. Musimy znać PKO Ekstraklasę. Wiadomo, że wie się o topowych zawodnikach, ale czy kojarzy się wszelkie mocne i słabe strony bez obejrzenia kilku spotkań? Śmiem twierdzić, że nie. Z tego powodu jest z nami Tomek Kiełbowicz, który odpowiada za Polskę.
– Trudno ściągać zawodników z polskiej ligi?
– Tak, trudno. Jest to jednocześnie realistyczne, kiedy kończą się kontrakty lub ma się fundusze na transfery. Slisz, Carlitos, Cholewiak, Lopes… Tacy gracze w ostatnich latach trafiali na Łazienkowską z innych klubów w Ekstraklasie. Jeszcze wcześniej ruchów było więcej, bo zachodni rynek nie był tak aktywny w Polsce. Teraz, jeśli ktoś przyzwoicie wygląda, to Europa ma już mocną wiedzę. Do tego dochodzi kwestia tego, że agenci zbudowali mocne relacje z zagranicznymi klubami.
– Co z pierwszą i drugą ligą w kontekście obserwacji talentów? Każdy chciałby w Legii kolejny przypadek pokroju Jarosława Niezgody.
– Oglądamy niższe ligi w kontekście młodych i zdolnych zawodników. Tutaj przykładem może być Ramil Mustafajew, który trafił do Legii ze Stali Rzeszów w zimowym oknie transferowym. Obserwujemy graczy, trzeba to robić. To kolejna rzecz, którą dobrze jest wytłumaczyć społeczności kibiców. Ściąga się zawodników do różnych ról. Ktoś ma być wzmocnieniem do pierwszego składu, ale inny zawodnik może być uzupełnieniem. Kimś, kto będzie zajmował dwudzieste miejsce w hierarchii. Czasem potrzeba rywalizacji i kogoś, kto zagra siedem meczów, ale wykona swoje zadanie i zespół dzięki temu będzie lepszy.
– Tu dochodzimy do oczekiwań kibiców, które są duże. Mało kto będzie usatysfakcjonowany transferem zmiennika.
– Nie da się też mieć dwudziestu świetnych zawodników. Dodatkowo rozsypie się wtedy szatnia, bo wymagana jest hierarchia. Trzeba mieć czterech czy pięciu graczy, którzy będą liderami na boisku i poza nim. To kręgosłup. Do tego dochodzi dziesięciu- dwunastu zawodników walczących o podstawowy skład. Kolejni to ci, którzy rywalizują o miejsce w kadrze meczowej.
Często mówi się o dwóch równorzędnych zawodnikach na pozycję, ale sytuacja czasem zmusza do tego, że w przypadku kontuzji, zawodnika zastępuje kolega z zespołu, nominalnie występujący na innej pozycji. Tak bywa na przykład ze stoperem przesuniętym na prawa obronę.
– Letnie transfery Legii w ogóle wymagały działu skautingu? Nie licząc Blaza Kramera, pozostali to gracze dobrze znani z Ekstraklasy.
– Tak. Trzeba było ocenić zawodników, porównać z innymi, a wreszcie wybrać najlepsze opcje. Nie da się wyciągnąć graczy z kapelusza. Istotne było też to, by jak największa grupa miała doświadczenia związane z PKO Ekstraklasą. Legia jest na etapie zmian, więc potrzebujemy tych, którzy poznali już klimat i nie będą musieli poznawać ligi od nowa. To mogłoby zająć czas i okazać się w nadmiarze nieco kłopotliwe.
– Kramer, Baku, Hładun, Wszolek, a nawet Pich. Słowak podpisał dwuletni kontrakt, a umowy pozostałych były jeszcze dłuższe. Długofalowość była istotna w kontekście nowych zawodników?
– Mamy swoje priorytety. Najbardziej interesuje nas transfer definitywny zawodnika. Potem w hierarchii są wypożyczenie z opcją wykupu, a na końcu samo wypożyczenie. Jeśli mielibyśmy dwóch graczy na podobnym poziomie, ale jednego moglibyśmy mieć na stałe, a drugiego nie, to wybralibyśmy pierwszą możliwość.
– Jaki będzie nowy napastnik Legii i kolejny środkowy pomocnik? Kogo szukacie?
– Muszę to powiedzieć: nie komentuję transferów.
Następne