| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Osiem lat w jednym klubie? To nie zdarza się często. W rozmowie z TVPSPORT.PL Maciej Sadlok żegna się z Wisłą Kraków. Mówi o Jakubie Meresińskim i Vannie Ly. O Pawle Brożku, Arkadiuszu Głowackim i Michale Probierzu. I o trudach spadku z PKO Ekstraklasy. – Ta ostatnia drużyna nie była ani do tańca ani do różańca – zaznacza.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Do Wisły przyszedłeś jako 25-letni chłopak. Odchodzisz jako dorosły facet, z dwójką dzieci.
Maciej Sadlok: – Faktycznie, upłynęło sporo czasu. W Krakowie wychowała się dwójka naszych dzieci i oboje zżyli się z Wisłą, tak samo jak ja. Zabieram ze sobą duży bagaż doświadczeń, wiele wspomnień i mnóstwo fantastycznych znajomości.
– Ale ze sportowego punktu widzenia był to trudny czas. Przyszedłeś do Wisły w 2014, jeszcze za czasów Bogusława Cupiała, więc pewnie liczyłeś na sukcesy, a tymczasem poszło to w zupełnie inną stronę.
– Zgadza się. Początek w ogóle był dla mnie zagadką, bo podpisałem przecież kontrakt na rok z opcją przedłużenia o kolejne trzy lata.
– To była decyzja klubu?
– Tak, bo pamiętajmy, że w poprzednim sezonie miałem długą przerwę z powodu mojej super pięty. Nie wiem, czy ktoś miał taką głupią kontuzję. Myślałem sobie potem, że wolałbym po prostu zerwać więzadła w kolanie, bo przynajmniej lekarze od razu wiedzą, co robić.
– Operacja, pół roku i wracasz.
– A ja przez tę piętę straciłem łącznie rok i dwa miesiące. Nie dziwiłem się więc Wiśle, że chcą mnie najpierw sprawdzić, a potem umowa automatycznie się przedłużyła.
– W Wiśle przywitał cię Franciszek Smuda. Znaliście się z kadry.
– Gdy pojawił się temat mojego transferu, trener od razu się pod tym podpisał. A i ja wiedziałem znałem jego wymagania, a wymaga dużo. Muszę przyznać, że trenera często wspominamy i zawsze jest przy tym dużo śmiechu. Ja mam bardzo dobre doświadczenia z tej współpracy i wiele z niej wyciągnąłem.
– Bywały z nim też trudniejsze chwile?
– W moim przypadku niespecjalnie. Grałem u niego w zasadzie wszystko, ale wymagał ode mnie bardzo dużo. To był jednak dobry znak. Bo jak wymagał to znaczyło, że mu zależy. Najgorszej było, gdy już nic nie mówił. Wtedy to już można było dać krzyż na drogę.
– Wiadomo czego wymagał. Pressing, doskok.
– I tak jest dalej. Chłopaki z Wieczystej mówili, że ciągle orają boiska. Weszło trenerowi w krew.
– Nie chciałeś poorać z Wieczystą?
– Były zapytania, ale gdy byłem jeszcze piłkarzem Wisły. Nie mówiłem "nie", ale też nie podejmowałem rozmów. Walczyliśmy o utrzymanie, więc nie zajmowałem sobie głowy ofertami, nie szukałem klubu. Skupiałem się na grze, poza tym dawałem pierwszeństwo Wiśle. Gdy już spadek stał się faktem, powiedziałem, że jestem gotowy zostać w klubie i posprzątać to g**ienko po sobie, ale decyzje były inne. Dopiero wtedy zacząłem rozglądać się za innymi ofertami.
– Rozmawialiśmy na stadionie po meczu z Wartą. Mówiłeś wtedy, że ten spadek jeszcze do ciebie nie dociera. Dotarł czy wciąż jeszcze nie?
– Tak naprawdę dotrze chyba wtedy, gdy po pierwszej kolejce zobaczę Wisłę w tabeli 1. Ligi. I myślę, że tak samo jest w przypadku wielu kibiców Wisły. Nie powiem, że to były łatwe chwile. Spadek był dla mnie i dla całej mojej rodziny trudnym przeżyciem. Dzieciaki strasznie to przeżywały… Ale teraz to już jest za nami i trzeba żyć dalej. Żyć z łatką, że też w tym spadku uczestniczyłem.
W roli dogrywającego Andrzej Sadlok. Napastnik to 6-letni Milan Sadlok, a na bramce o dwa lata starszy kuzyn Filip. Maciej Sadlok tylko w roli widza, bo wciąż leczy kontuzjowany staw skokowy. Coś czuję, że nie jest ostatnim piłkarzem w tej rodzinie :) pic.twitter.com/AqKlago9nh
— Mateusz Miga (@MateuszMiga) July 10, 2022
– Czytałeś w ostatnim czasie opinie na swój temat?
– W dziwnym kierunku poszła piłka ostatnio. Mamy pełną wolność słowa, która objawia się tym, że anonimowi ludzie wylewają swoją żółć. Uważam, że często są to osoby mocno zakompleksione. Niewiele wiedzą, a mimo to ich opinie mają spory wpływ na resztę społeczeństwa. Ludziom się podoba, gdy mogą przeczytać, że komuś nie idzie. Zaczyna się od jednego wpisu, a potem robi się lawina.
– Umiesz się od tego odcinać?
– Starałem się tego nie czytać, ale wiedziałem, że robią to moi bliscy. Bolało mnie to, bo widziałem, że ich to dotyka. Prosiłem ich, by tego nie czytali, bo krytyka była naprawdę mocna i padały różne słowa. Miałem w głowie, że w Wiśle jest taki trend – kibice wybierają sobie jedną osobę i jadą z nią bez względu na wszystko inne. Tak samo było z Rafałem Boguskim. On dał temu klubowi naprawdę dużo, rozegrał wiele udanych meczów, a na koniec był miażdżony. A przecież krytyka potrafiła dotknąć też Pawła Brożka czy Arka Głowackiego, a więc ludzi, którzy w historii tego klubu zapisali się w niesamowity sposób. Gdy oni wszyscy odeszli, skupiło się na mnie.
– Musiałeś to wziąć na siebie.
– Nie wiem dlaczego najmocniej dostają po tyłku ci, którym na klubie zależy najbardziej.
– Oczywiście błędy się zdarzają, ale w twoim przypadku problem polega na tym, że ocena gry środkowego obrońcy jest trudna. Kibice nie znają założeń, sposobu bronienia. W takiej sytuacji winny często jest ten, który walczy do końca. Inny – nie powiem, że Michal Frydrych, ale czemu nie – stanie z boku i on na koniec ma niby czyste ręce.
– Tak czasami jest… A postronny kibic nie widzi, skąd się dana sytuacja wzięła. Od czego się zaczęło.
– Ale widzi, kto jest w to ubabrany, bo po prostu walczył do końca.
– Takie są blaski i cienie gry środkowego obrońcy. Gra z lewej strony nie wiąże się z taką odpowiedzialnością. Na środku kończy się w zasadzie wszystko, za sobą masz tylko bramkarza. Z drugiej strony, gdyby nie było błędów, nie padałyby bramki. I tak jest na całym świecie. Piłkarze popełniają poważne błędy w znacznie silniejszych ligach. Nie wiem, jak to jest tam odbierane, ale w Polsce takie pomyłki są bardzo mocno nagłaśnianie. Bo to fajne, gdy ktoś coś spieprzył. Te internetowe opinie nie mają dla mnie znaczenia. Nie będę ich porównywał do kibiców na stadionie. Jeśli my coś spieprzyliśmy to on ma prawo pokrzyczeć, bo przyszedł na stadion, kupił bilet, a mecz to dla niego rzecz święta. A ci internetowi? Zupełnie tego nie rozumiem, bo wśród moich znajomych nie ma ani jednej osoby, która napisałaby jakikolwiek komentarz.
– Gdzie ci ludzie się gnieżdżą?
– No właśnie. Jest taka fajna piosenka "Mali ludzie" Palucha. Gdy natrafiłem na jakieś komentarze na mój temat, często słuchałem sobie tego kawałka. To idealnie o nich.
– Ciężko było ci dojść do siebie po spadku?
– Mnie to bardzo dotknęło. Trudno było spać. Z domu wychodziłem tylko po to, by odebrać dziecko z przedszkola. Nawet do sklepu nie wychodziłem. Wstyd mi było za siebie. A do spadku doszła przecież kontuzja, więc miałem duże problemy z przemieszczaniem się. Musiałem wyglądać jak siedem nieszczęść. Wszystkie plagi egipskie naraz… Trudno było grać przy otoczce, jaka była wokół tego meczu.
– Mówisz teraz o Warcie.
– Tak i o atmosferze na trybunach. Mieliśmy świadomość, że tak to będzie wyglądać. Dziś nie chcę pamiętać tego meczu. Za dużo rozegrałem w Krakowie spotkań przy świetnym dopingu kibiców. Oni zawsze nas wspierali. Mecz z Wartą będę chciał wymazać z pamięci.
– A ten w Radomiu? Prowadziliście 2:0, by potem całkowicie się rozsypać. To musiała być kwestia waszych głów.
– Chyba tak, bo przecież mieliśmy ich na widelcu. Wynik idealnie się ułożył, bo druga bramka zdobyta zaraz po przerwie powinna całkowicie podciąć im skrzydła. Kibice też nie za bardzo im pomagali. Wszystko było w naszych rękach. Ale głowy naszych zawodników były już tak rozjechane, że po bramce kontaktowej było pewne, że to się posypie.
– Czemu byliście tak krusi mentalnie?
– Nie wiem. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. W szatni na pewno było za mało charakteru. Ludzi, którzy byliby w stanie podnieść ciężar gatunkowy niektórych spotkań. Którzy podkreśliliby, w jakim klubie jesteśmy, co się dzieje i co się może niedługo stać.
– Próbowałeś to robić? Jako osoba, która jest w klubie od dłuższego czasu.
– Próbowałem i to nie raz czy dwa. Brałem chłopaków w miejsce, gdzie byliśmy tylko my. Była gadka, 15-20 minut, ale... nic z tego nie wynikało. Tego się nie da nauczyć, to musisz mieć w sobie. Umówmy się – ta drużyna nie była bandą. To był zlepek ludzi z wielu krajów, którzy razem wychodzili na boisko. Nie mówię, że im się nie chciało, ale brakowało mi z ich strony poczucia odpowiedzialności za to, co się może wydarzyć. Bo teraz oni wrócili do siebie i pewnie szybko zapomną o tym, co się stało, a mi kibice już zawsze będą pamiętać ten spadek. Najbardziej denerwowało mnie właśnie to, że nie tworzymy drużyny. I pamiętajmy też, że to nie był szczęśliwy sezon. W pewnym momencie wydawało się, że jesteśmy blisko odbicia…
– Mecz z Lechem jest najlepszym przypadkiem.
– Tak. Ten wymyślony faul Zdenka. To są kpiny, które potem ważą na historii klubu. Wiele punktów uciekło nam w podobny sposób. Nie domagam się, by szczęście nam pomagało, ale niech chociaż wychodzi na zero. A tak nie było. Tu arbiter sobie coś wymyślił, tam nam nie uznali gola albo cierpieliśmy na skutek dziwnej reakcji VAR. Uważam, że gdyby nie to, utrzymalibyśmy się w lidze, nawet mimo słabej gry.
– Powrót z Radomia. Cisza w autokarze czy kłótnie?
– Cisza. Wszystko już opadło. Nic się nie działo. Było tylko wyczekiwanie na przyjazd do Krakowa.
– To też nie było takie proste. Pod stadionem czekali na was wkurzeni kibice. Kierowca kilka razy zmieniał miejsce wysiadki, bo było gorąco.
– Tak, była mała gonitwa. Nie był to przyjemny czas. Frustracja kibiców, trudne rozmowy. Wielu fanów było naprawdę rozgoryczonych, delikatnie mówiąc. Chwała Panu, że nic się nie stało.
– Tak, to najważniejsze. Co ma piłkarz w głowie siedząc w autokarze, gdy wie, że na miejscu czeka komitet powitalny? W przypadku Legii doszło do rękoczynów. Podejrzewam, że różne myśli krążyły ci po głowie, tym bardziej, że przecież od pewnego czasu byłeś na celowniku.
– Każdy się zastanawiał, co nas czeka. Jechaliśmy jak na skazanie. Już mniejsza o to, że ktoś mógł dostać, gorsze było to, że bardzo denerwowały się nasze rodziny. Żony, partnerki były przerażone, moja Aneta też bardzo się martwiła.
– Byliście w kontakcie w drodze do Krakowa?
– Tak. Aneta wie o co w piłce chodzi, więc mniej więcej rozumiała, co się szykuje. W głowie kłębiły się rożne myśli, u każdego z nas pojawiło się trochę strachu. To normalne, tak reaguje człowiek.
– Na szczęście nic strasznego się nie wydarzyło, więc teraz możemy pożartować. Kto był najbardziej wystraszony?
– Paru przerażonych było, nie powiem. Ale nie będę rzucał nazwiskami.
– Użyłeś słowa "banda". Nie byliście nią na pewno. Przez te lata udało się stworzyć kilka niezłych drużyn, ale najlepszą bandę stworzył Maciej Stolarczyk.
– Nie da się ukryć. Trener Stolarczyk to fachowiec od takich spraw. Za jego czasów w klubie było mega ciężko, bo przecież długo nie dostawaliśmy wypłat. Ale wychodziliśmy na boisko, jakby nigdy nic. Z takim samym nastawieniem szliśmy na wspólnego grilla. Atmosfera była nieziemska. A poza tym to był po prostu dobry zespół.
– Im gorzej tym lepiej. Pod koniec 2018 roku wygraliście ważny mecz w Płocku, a przecież już wtedy były informacje, że klub może upaść.
– I jak to teraz rozpatrywać? Czemu tak było? Jak widać, dobrze dobrana grupa ludzi potrafi sobie radzić nawet z takimi problemami. Wyjść na boisko i walczyć za ten klub. Nie wiem, jakby to wyglądało teraz, gdybyśmy nie dostawali pensji przez sześć miesięcy. Pewnie wielu tych zawodników nawet do klubu by nie przyjeżdżało. A wtedy jeden wspierał drugiego.
– Pożyczaliście sobie pieniądze.
– Nawet takie coś buduje jedność. Pamiętam, że w Ruchu też było biednie, ale i tam stworzyliśmy bandę, która dwa raz zajęła trzecie miejsce, choć nikt się tego nie spodziewał. Dobór personalny jest bardzo ważny, by stworzyć drużynę do tańca i do różańca. A ta ostatnia drużyna nie była ani do tego, ani do tego.
– Z Wisłą przeżyłeś bardzo dziwne momenty. Był Jakub Meresiński, potem Vanna Ly czy rządy Marzeny Sarapaty. Które wspomnienie jest dziś najbardziej absurdalne?
– Tak sobie właśnie pomyślałem, że w Wiśle przeżyłem nie tylko wielu trenerów, ale też wielu właścicieli.
– Niektórzy byli tu bardzo krótko.
– Z tym Meresińskim to w ogóle były jakieś jaja. Jak długo on tu był?
– Około miesiąca. Trochę trwało nim go wykopali.
– To śmierdziało na odległość. Pamiętam pierwsze spotkanie z Meresińskim. Przyszedł, usiadł i wywalił nogi na stół. Prze jaja… Ale Vanna Ly to mistrz jednak. To jest nie do opisania. Nie wiem, czemu jeszcze nie powstał film na ten temat? Przyjeżdża gość, spotyka się z prezydentem miasta, przejmuje klub. Chyba jesteśmy uratowani? Przez chwilę wyglądało to optymistycznie. Człowiek nawet zaczął się zastanawiać, czy dla niego będzie miejsce! I nagle zawał w samolocie. Nie ma chłopa! A samolot chyba leci do dziś… Niesamowite, że w dzisiejszych czasach coś takiego było możliwe.
– Vanna Ly był prześwietlany na bieżąco i pewne fakty już wychodziły na jaw, ale spotkał się z drużyną. Pamiętasz wizytę w Novotelu przed jednym z meczów?
– Tak, wraz z tym drugim, który po zawale Vanny Ly powiedział, że on sam może to wziąć. Myślałem sobie wtedy: "Co tu się dzieje? O co tu chodzi?".
– Dziś możemy się z tego śmiać, ale nie wiadomo było nawet do kogo należy klub.
– Święta spędziłem u brata i wtedy dowiedzieliśmy się, że nic z tego nie wyjdzie. Że przelew nie poszedł… No hit.
– A wcześniejsze rządy Sarapaty? Domyślałeś się, że to chuligani rządzą klubem? Zdarzały się dziwne wizyty w szatni.
– Ja tego nie czułem. Nie dochodziło to do nas, przynajmniej nie do mnie. Dopiero potem wszystko wyszło na jaw. A jakaś wizyta w szatni faktycznie była.
– Pojawił się niejaki "Zielak"
– Tak, ale nie działo się nic złego. Choć faktycznie było to dziwne – stanął gość na środku szatni i gada.
– Wiedzieliście kto to?
– Potem już tak. Wizyta była zapowiedziana wcześniej. Przegraliśmy mecz, więc gdy usłyszeliśmy, że w szatni pojawi ktoś z kibiców to spodziewaliśmy się, że będzie nie za ciekawie, ale nie stało się nic złego.
– My dziennikarze też długo nie wyczuwaliśmy co się dzieje...
– Ten czas w Wiśle to piękny rollercoaster.
– Niestety zakończony spadkiem.
– To boli najbardziej. To było ciężkie osiem lat, choć bardzo chciałem coś z Wisłą osiągnąć. Za to zawsze będę z siebie dumny, że wcześniej nie opuściłem klubu. Mało kto będzie o tym pamiętał, ale miałem takie możliwości, a jednak z nich nie korzystałem. Czy wtedy, gdy nie dostawaliśmy wpłat, czy wtedy, gdy pojawiały się oferty. I też na sam koniec. Czułem, że jest nagonka na mnie, a jednak nie podejmowałem żadnych decyzji. Dawałem pierwszeństwo Wiśle i dopiero po decyzji klubu zacząłem szukać nowego miejsca pracy.
– Spodziewałeś się tej informacji?
– Szczerze mówiąc czułem, że jeśli się utrzymamy to na pewno nie zostanę. Po tylu latach wyczuwałem takie rzeczy. Potem jednak w trakcie rozmów klub pytał, czy podpisałem już z kimś kontrakt. Mówiłem, że nie, bo czekam na sygnał z Wisły. To pytanie dało mi nadzieję na zostanie w klubie, ale ostatecznie wygrał jednak inny pomysł.
– Vanna Ly był największym oryginałem wśród właścicieli, a czy największym oryginałem wśród trenerów był Peter Hyballa?
– O, jeszcze ten!
– Największy dziwak wśród trenerów?
– Pod tym względem na pewno. Mistrz świata. To jest w ogóle hit, że ja przetrwałem te jego treningi. Porównywałem intensywność zajęć z Arturem Sobiechem, który miał doświadczenie z Hannoveru. Tam też mieli ciężką szkołę, ale powiedział, że takich treningów jak u nas nie mieli. Dziwne to było. Szczerze mówiąc to mogło odpalić, bo potrzebowaliśmy takiego przeorania. Ale w odpowiednim momencie trzeba było odpuścić. To nie jest wielka sztuka – po okresie skrajnej pracy musisz trochę zwolnić, albo dać np. trochę wolnego przy okazji przerwy na mecze reprezentacji. A on wtedy jeszcze dołożył do tego kotła! Po tym okresie byliśmy już jak trupy. Na początku taki bodziec treningowy sprawił, że poszliśmy do góry. Było to widać choćby przy okazji meczu z Piastem. Chłopaki z zespołu rywali mówili, że nie wiedzieli, co się dzieje. Rzuciliśmy się na nich jak wygłodniałe psy. Oczywiście, przegraliśmy ten mecz. Klasycznie. To była duża sztuka.
– Pracownicy klubu w pewnym momencie uznali, że Hyballa się obraził, bo przestał z kimkolwiek rozmawiać. Wy też to odczuliście? Po meczu z Podbeskidziem.
– Tak, to był przełomowy moment.
– Trener obraził się na Jeana Carlosa, choć tam było jeszcze drugie dno. Pojawiły się dziwne zagrywki wobec zespołu?
– Nie mam tak dobrej pamięci do szczegółów, ale faktycznie zaczęło się robienie jakby na złość. W środku tygodnia, w normalnym mikrocyklu nagle beep test (próba wydolnościowa). Albo dzień przed meczem małe gry. Tak jakby chciał nam pokazać, że nas zajedzie. Po Podbeskidziu nawet na mnie się wkurzył, choć wcześniej miałem u niego naprawdę dobrze. Czułem od niego ciągłe wsparcie.
– Jak się objawiało to wkurzenie?
– Trochę pomarudził i tyle. Tylko kilku piłkarzy miało u niego wysokie notowania. Ja, "Lisek" czy Frydrych. Reszta regularnie była miażdżona.
– Umiałbyś ustawić jedenastkę najlepszych piłkarzy, z którymi grałeś w Wiśle?
– Byłoby to bardzo trudne, bo na kilku pozycjach byłoby bogactwo wyboru. Było wielu zawodników, z którymi grało mi się bardzo dobrze. Na boku świetnie dogadywałem się z Rafałem Boguskim. Dużo pomagał w defensywie, grał bardzo inteligentnie, zawsze mnie dostrzegł, gdy szedłem na obieg. Z "Broziem" to samo.
– Niektórych kibiców wkurzał machaniem rękoma.
– Mnie te jego ręce już nie drażniły. Paweł na boisku jest w innym świecie. Już kilka razy byliśmy razem na wspólnych wakacjach i zawsze jest bardzo zabawnie. Fakt, że lubił ponarzekać na boisku. Zawsze było źle. Na jednym z treningów, gdy ćwiczyliśmy dośrodkowania, zauważyłem, że młodzi boją się wrzucać mu piłki. Zamieniali się w kolejce, byleby nie trafić na Pawła. Ja zachęcałem: "Idź, nie bój się", a do Pawła krzyczałem: "Dobra wrzuta teraz będzie!". Młodzi mieli do Pawła wielki respekt.
– Granie z Arkiem Głowackim to była przyjemność?
– Tak, ale też duża odpowiedzialność. "Głowa" to charakterny gość. Skała. Dla mnie najmocniejszy facet, z jakim grałem na stoperze. Tam nie było żadnej kalkulacji. A poza tym Arek to po prostu dobry piłkarz. Nie jest sztuką ciągle kogoś wycinać, trzeba grać w piłkę, a on to potrafił.
– Mówiło się, że jest pod ochroną sędziów, bo ci nie wierzą, że taki dżentelmen mógłby kogoś kopnąć. Michał Probierz podobne zarzuty stawiał wobec ciebie.
– Trener Probierz lubił przed derbami o mnie wspomnieć. Muszę przyznać, że nie lubię miękkiej gry. Mówiłem sędziom: "Dajcie pograć". Przy VARze to my już nie możemy nic. W polu karnym mamy przerąbane. Teraz to już zupełnie inna dyscyplina. Kiedyś w polu karnym było mnóstwo walki wręcz, teraz nic nie możesz zrobić. "Głowa" śmieje się, że on przy VAR nie mógłby funkcjonować. Piłka stała się delikatna.
– Lubiłeś się zameldować rywalowi na początku meczu?
– Tak. Szczególnie dużo kosztowały mnie mecze z Cracovią. Najbardziej je przeżywałem. A z roku na rok wywoływały u mnie coraz więcej emocji.
– Myślałem, że jest na odwrót.
– Ja początkowo podchodziłem do tego meczu lajtowo, a potem coraz mocniej czułem odpowiedzialność i ten derbowy smaczek. Lubiłem, jak trener Probierz coś powiedział. Szanuję go i nic do niego nie mam, ale jak grałem z boku, a on stał przy linii, to lubiłem mocniej wejść w rywala tuż przed oczami trenera. Zwrócić na siebie uwagę. Nakręcało mnie to. Te mecze będę wspominał całe życie i cieszę się, że częściej wygrywaliśmy.
– Czyli smak derbów jest coraz intensywniejszy?
– Grałem w derbach Warszawy i Górnego Śląska, ale te krakowskie były najmocniejsze. Spotkania Ruchu z Górnikiem też miały swoją temperaturę, a jak na Stadionie Śląskim mieliśmy grać przy 40-tysięcznej publiczności, to po nocach nie mogłem spać. W Krakowie smak derbów jest jeszcze silniejszy, bo obie drużyny są z tego samego miasta, a stadiony stoją tuż obok siebie.
– Jesteś piłkarzem sentymentalnym? Miałeś pewnie kilka ofert, a wybrałeś Ruch, z którego trafiłeś do Wisły. Sporo się tam zmieniło ostatnio.
– W Ruchu wydarzyło się ostatnio sporo dobrego, wyprostowali wiele spraw. Nie ma kokosów, ale jest stabilnie, a wszystko jest robione z głową. Sam jestem ciekaw, jak to będzie wyglądało. Ja faktycznie nie skaczę po klubach, bo byłem tylko w Ruchu, Wiśle i Polonii Warszawa. A i tej Polonii mogłoby nie być, bo miałem wtedy też ofertę z Wisły. Gdyby już wtedy trafił do Krakowa, pewnie udałoby się coś z Wisłą wygrać.
– Dostrzegasz różnicę między kibicami Ruchu a Wisły? Na Śląsku nie lubią długiego klepania piłki. Denerwują się: "Wrzuć wreszcie chłopie tę piłkę w pole karne!".
– Faktycznie, chcą, by szybko do czegoś doszło. Trochę zapomniałem jak to jest, ale kibice zapewne szybko mi przypomną. Na Śląsku nie lubią podań do bramkarza i podejrzewam, że to się nie zmieniło.
– A na koniec będzie Pasjonat Dankowice?
– Oczywiście.
– Tata Andrzej dopilnuje.
– To będzie przyjemność grać na tych boiskach. Rzadko się zdarza, by w tak niskiej lidze były tak dobre warunki do treningów.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.